W najnowszym filmie Woody'ego Allena najbardziej uderzające jak dla mnie było pokazanie przemijalności powodzenia, fałszu jego wierzchniej warstwy. Wystawne życie w elitarnym gronie, pozowanie na filantropkę, zadzieranie nosa, ostentacja bogactwem, możliwościami i epatowanie towarzyską ogładą – wszystko to okazało się mydlaną bańką, która może pęknąć w każdej chwili. Odzyskanie dawnego słodkiego życia było niemożliwe, podobnie jak pogodzenie się z nowymi warunkami. Próba adaptacji, którą podjęła główna bohaterka, przyniosła za dużo niebezpieczeństw i niedogodności. Stawianie im czoła za pomocą alkoholu i podobnego doń w działaniu Xanaxu było z góry skazane na niepowodzenie. A gdy już, już wydawało się, że los ponownie się uśmiechnął i zaproponował powrót do dawnego high life'u, ostatecznie pokazał jednak środkowy palec.
Tytułowa Jasmine, pretensjonalnie samoukwiecona, nie ona pierwsza i nie ostatnia (Hiacynta Bouquet, nie Bucket, z angielskiego serialu Co ludzie powiedzą, ta się dopiero kwieciła), do końca uważała się za kogoś lepszego. Gardziła nieokrzesanym, porywczym narzeczonym siostry, zachowywała wyniosłość i dystans wobec osób ze środowiska tak zwanych prostych ludzi. Woody Allen w swoim stylu przewrotnie zderzał tę pretensjonalną paniusię z realiami nieupiększonego życia. Nie budziła sympatii widza, zresztą niemal nikt nie budził w tym filmie, a jeśli ktokolwiek, to raczej przybrana siostra, która potrafiła wybaczyć głównej bohaterce czy jej niestroniący od przemocy, emocjonalny partner. Ostatecznie Jasmin mogła co najwyżej wzbudzić współczucie. Bo ile można pokutować za jeden, możliwy zresztą do zrozumienia, błąd?
Blue Jasmine, jaśmin raczej smutny niż niebieski, pokazuje też, jak ciężko jest uciec od przeszłości. Kłamstwa wcześniej czy później, czasem w najmniej sprzyjającym momencie, wyjdą na wierzch. Zdrada pozostanie zdradą, nielojalność – nielojalnością, świństwo – świństwem, zranieni bliscy – zranionymi bliskimi. Oszukiwanie samej siebie lub samego siebie (równie dobrze bohaterem mógłby być mężczyzna) nie usuwa bólu, więc niezbędne okazują się procenty z drinków i środki uspokajające łykane niczym suplementy diety. Oszukiwanie innych ma również krótkie nogi. Powrót do dawnego wybujałego stanu, do dawnego spokoju, do przekonania o własnej wartości nie może dokonać się bez emocjonalnego rozliczenia z przeszłością. A w rozliczeniu tym niestety pojawiają się inni ludzie: żywi i pełni pretensji lub martwi i też na swój sposób czyniący wyrzuty. Jaśmin, tak ponętnie pachnący na początku, okazuje się cuchnąć. I nie ma przed tym ucieczki.
Allenowska fabuła dobrze pokazała mechanizmy, jakimi się posługujemy, aby nie rozpaść się na kawałki. Powrót do kochającego, choć bardzo zazdrosnego partnera po nieudanym romansie został świetnie zracjonalizowany, przedstawiany jako dobrowolna decyzja, a nie rezultat porzucenia. Wady narzeczonego, tak wcześniej przeszkadzające – puszczone w niepamięć. Obietnica lepszego życia z nowym mężczyzną – zupełnie zdyskredytowana, jakby nie zaistniała. W przypadku zaś głównej bohaterki przeszłe zdarzenia, te najbardziej bolesne, były ukrywane nie tylko przed światem. Winą za wszystko obarczała nieżyjącego męża, wybielając się jego kosztem. Tak przecież łatwiej. Nieobecni nie mają racji, nieobecni na zawsze nie będą jej mieli już nigdy.
Film Allena jest bardziej dramatem niż komedią. Zdarzyło mi się wszak kilka razy szczerze uśmiechnąć. Scena w portowej knajpie z małżami czy ta, w której główna bohaterka zwierza się dzieciom, które przyrodnia siostra powierzyła jej opiece, były według mnie przezabawne, choć nie pozbawione goryczki. Jednak całość ocenić można jako bardzo poważną, a jeśli tragikomiczną, to z przewagą podszytego ironią tragizmu.
Nie zgadzam się z tymi, którzy wysyłają starego Żyda, twórcę autorskich, zawsze mocno wypełnionych dialogami filmów, na emeryturę. To, co dostaliśmy to jedna z najlepiej opowiedzianych i najspójniejszych historii w jego dorobku. W dodatku skłaniająca do głębszego zastanowienia. Nad przemijalnością, kruchością, bezwartościowością pozorów i złudzeń. Nad tym, jak ważne jest kontrolowanie gwałtownych emocji.
No i ta rola Cate Blanchett! W każdym stadium życia tytułową protagonistkę grała zupełnie inaczej. Niekiedy temperament i rozhamowanie psychotropami wprawdzie skazywały ją na pewną nadekspresywność, ale samym wyglądem potrafiła pokazać bardzo wiele. Ten wzrok zakochanej kobiety, gdy siedziała obok nowego mężczyzny w samochodzie!
Blue Jasmine, scenariusz i reżyseria: Woody Allen, dramat USA, premiera polska: 23 sierpnia 2013.
Jarosław Klebaniuk
Tekst ukazał się pierwotnie na blogu autora w serwisie NaTemat.