Z drugiej strony sam pomysł wydaje się bardzo dobry. Podstawą socjaldemokratycznej polityki społecznej są wysokie, uniwersalne świadczenia. Wszak to właśnie lewica zawsze broniła równego dostępu do świadczeń społecznych o najwyższym standardzie dla wszystkich. Wszyscy powinni korzystać z polityki społecznej i wszyscy powinni ponosić jej koszty, przy czym funkcje redystrybucyjne winny pełnić wysokie, bardzo progresywne podatki. W tym modelu również ciężary związane z funkcjonowaniem rodziny przenosi się na całe społeczeństwo. Po urodzeniu dziecka opiekunom nie wzrastają dochody, natomiast do pracy zawodowej dochodzi praca opiekuńcza. Stąd postulat świadczeń wychowawczych jako prawa obywatelskiego niezależnego od dochodu. Obecnie mają one charakter stygmatyzujący, a ich jedyną funkcją jest niewielka i przejściowa pomoc.
W Polsce blisko 3 mln osób, czyli 7,4% gospodarstw żyje poniżej minimum egzystencji. Około 800 tys. dzieci i młodzieży żyje poniżej tej granicy – wiekowo są to osoby najbardziej zagrożone ubóstwem. Wśród rodzin z 3 dzieci blisko 10% żyje poniżej minimum egzystencji, z 4 dzieci blisko 25%. Również samotna matka lub ojciec z dzieckiem często są ofiarami ubóstwa. Jednocześnie wskaźniki dzietności w Polsce należą do najniższych w Unii Europejskiej. Trudno się dziwić, skoro wydatki na politykę rodzinną należą do najniższych ze wszystkich krajów UE. Aby osiągnąć średnią UE, Polska musiałaby wydawać rocznie o ponad 20 mld zł więcej niż obecnie.
Uwzględniając sytuację finansów publicznych, wydaje się, że warto na początek wprowadzić uniwersalne świadczenie wysokości 350-400 zł na każde dziecko do 18 roku życia. Koszty wdrożenia nowego rozwiązania przy 400 zł miesięcznie wyniosłyby około 33 mld zł rocznie (licząc średnią liczbę urodzeń z ostatnich 18 lat na poziomie 385 tys.).
Zarazem nowe świadczenie mogłoby zastąpić dotychczas funkcjonujące selektywne zasiłki rodzinne i podatkową ulgę rodzinną. Warto zwrócić uwagę, że takie rozwiązanie bardzo uprościłoby system podatkowy. Ulgi komplikują system. Byłby to więc system prosty i uniwersalny, bez żadnych wyłączeń, niestygmatyzujący. Obecna ulga rodzinna w podatku dochodowym ma fatalną konstrukcję i nie ma sensu jej utrzymywać. Rodziny najuboższe z niskimi dochodami nie mogą z niej skorzystać, gdyż nie płacą wystarczająco wysokiego podatku, by móc odpisać jego część. Najmniej korzystają z niej zaś rodziny wielodzietne o niskich dochodach. Ulga kosztuje budżet państwa około 6 mld zł rocznie. Niedawne propozycje rządu nieco zmieniają strukturę ulgi, jednak np. rodziny rolnicze wciąż nie będą mogły skorzystać z dodatkowych środków.
Przy wprowadzeniu uniwersalnego świadczenia rodzinnego można byłoby też zlikwidować zasiłki rodzinne, które są niskie, przejściowe i zależne od niskiego kryterium dochodowego. Ich likwidacja to zysk dla budżetu ponad 4 mld zł. Wreszcie dzięki nowemu świadczeniu doszłoby do wzrostu popytu wewnętrznego, a wpływy z VAT-u mogłyby wzrosnąć o 1,5-2 mld zł rocznie.
Wdrożenie nowego świadczenia, uwzględniając likwidację zasiłków, becikowego i ulgi prorodzinnej, kosztowałoby rocznie dodatkowe 22-23 mld zł. Skąd mogłyby być wzięte środki na ten cel? Podatki dochodowe w Polsce należą do najniższych i najmniej progresywnych w Unii Europejskiej. Wprowadzenie nowych, wyższych stawek podatkowych od dochodów przekraczających 85 tys. zł lub przywrócenie stawek 19, 30 i 40% z 2008 roku, podwyżka CIT do średniej unijnej – 23% i zlikwidowanie podatku liniowego dla przedsiębiorców przyniosłoby budżetowi kwotę rzędu 10-12 mld zł. Reszta tej kwoty mogłaby pochodzić z dodatkowego opodatkowania kapitału finansowego, które już popiera prawie połowa krajów UE. Byłaby to jedna z najlepszych inwestycji ostatnich 25 lat.
Piotr Szumlewicz
Artykuł pochodzi z czasopisma "Związkowiec".