O co w ogóle chodzi z tym prekariatem? Termin prekariat bierze się z łacińskiego precarium, czyli prawa, które można nam odebrać w każdym momencie, bez podania przyczyny, według czyjegoś widzimisię. Tak jest dzisiaj z naszą pracą, bezpieczeństwem socjalnym, opieką zdrowotną i przyszłością. Gdzie szukać rozwiązań? Progresywne opodatkowanie firm, 75-procentowa stawka dla najbogatszych, koniec z „Polską miliona jednoosobowych firm”. Szukamy wizji nowego państwa dobrobytu. Brzmi idealistycznie? Paweł Grzegorczyk i Piotr Kaszczyszyn w rozmowie z Jakubem Baranem, członkiem Zarządu Krajowego Partii Razem.
Paweł Grzegorczyk i Piotr Kaszczyszyn: Po pierwszej turze wyborów Adam Michnik nie miał wątpliwości, że na Pawła Kukiza zagłosowali roszczeniowi gówniarze. Jesteśmy ciekawi jak zareagowałby były naczelny Gazety Wyborczej gdyby miał konto na Facebooku i dowiedział się o istnieniu partii Razem. Przy Waszym programie, gdzie postulujecie 75-procentowy podatek dla najbogatszych, Paweł Kukiz to radykał dla grzecznych dzieci.
Jakub Baran: Szczerze nie wiem jakby zareagował, ale to interesujące pytanie (śmiech). Jeśli chodzi o Pawła Kukiza - za jego sukcesem nie stał żaden radykalizm poglądów. Ludzie nie głosowali na Kukiza, po prostu muzyk wystąpił w roli kratki „żaden z powyższych”. Chyba tylko sztab prezydenta Komorowskiego uwierzył, że wyborcom chodziło o JOW-y. Zasadnicze pytanie brzmi: czy Paweł Kukiz stanowi realną alternatywę dla politycznego establishmentu? Odpowiedź jest oczywista. Budujemy Razem, bo wierzymy, że po 25 latach III RP należy w końcu stworzyć lewicę społeczną z prawdziwego zdarzenia. Alternatywę programową, a nie tylko symboliczną.
W takim razie zastanówmy się nad Waszym elektoratem, który w dużej mierze będzie pokrywać się z elektoratem byłego lidera zespołu Piersi. Czy Partia Razem ma stać się lepszym Pawłem Kukizem, bo z kompleksowym programem politycznym zamiast pojedynczego „kwiatka” w postaci JOW-ów?
Nie istnieje coś takiego jak Paweł Kukiz z programem. Za jego plecami stoi ekipa samorządowych wyjadaczy ze Śląska, którym udało się znaleźć doskonałego frontmana. Kukiz to nie trybun ludowy, jak niektórzy próbują go przedstawiać, tylko facet, który daje twarz konkretnemu, bardzo szkodliwemu dla polskiej demokracji pomysłowi – i tyle. Nie ma czegoś takiego jak Paweł Kukiz z programem politycznym.
I nigdy nie będzie? Twierdzisz, że jest tylko marionetką?
Nie wiem, nie chce tego rozstrzygać. Dziś Kukiz to medialna wydmuszka. Wcześniej mieliśmy showmanów z legitymacją partyjną, teraz showmana z doświadczeniem z koncertów rockowych. Razem zdecydowanie wypisuje się z takiej wizji polityczności. Nie będziemy Kukizem lewicy. Nie mamy charyzmatycznego lidera. Ba, nie mamy nawet przewodniczącego. Na czele partii stoi 9-osobowe kolegialne ciało, Zarząd Krajowy. Nie dla nas polityczne gwiazdorstwo, nie o to przecież chodzi w polityce.
Porozmawiajmy więc o członkach Partii Razem. Sam jesteś z rocznika ’90. Twoja koleżanka z Rady Krajowej, Katarzyna Skrok rok temu skończyła liceum. Dużą część ugrupowania to przedstawiciele inteligencji - doktoranci, działacze organizacji pozarządowych, publicyści. Wygląda na to, że jesteśmy świadkami narodzin pierwszej w III RP partii młodych, którzy nie brzydzą się już polityką i partii inteligentów, którzy nie zamykają się dłużej w wieży z kości słoniowej.
Klucz pokoleniowy nie jest wystarczający. Na początku mówiliśmy o „roszczeniowych” gówniarzach. Jednym z zasadniczych problemów dzisiejszej debaty publicznej jest sytuacja, w której tym przymiotnikiem są obrzucane kolejne grupy społeczne: od pielęgniarek, przez rolników, po górników. To nie wiek nas łączy, tylko sytuacja na rynku pracy. Dwudziestolatek na śmieciówce w call-center świetnie rozumie się z pielęgniarką wypchniętą na kontrakt czy z ochroniarzem, któremu notorycznie nie wypłaca się wynagrodzenia za przepracowane nadgodziny.
Na tym właśnie polega bycie prekariuszem. Prekariusz to nie freelancer, który nie wie kiedy znajdzie następne zlecenie. To człowiek, który jest niepewny jutra, ponieważ jego pensja nie pozwala mu przeżyć do pierwszego, jego praca jest niestabilna i w każdej chwili może znaleźć się na bruku. Prekariat to nie tylko mężczyźni i kobiety zatrudnieni na śmieciówkach. To wszyscy ci, którzy przez słabość związków zawodowych i wymierzoną przeciwko pracownikom politykę państwa nie mają żadnej ochrony i są zdani na łaskę – a zazwyczaj niełaskę – rynku i nieuczciwych pracodawców. W tym sensie większość Polaków i Polek należy do prekariatu – tej nowej niebezpiecznej klasy, jak nazywa ją Guy Standing.
Sam termin prekariat bierze się z łacińskiego precarium, czyli prawa, które można nam odebrać w każdym momencie, bez podania przyczyny, według czyjegoś widzimisię. Tak jest dzisiaj z naszą pracą, bezpieczeństwem socjalnym, opieką zdrowotną i przyszłością. Może ci się wieść całkiem dobrze i nagle kaprys losu, zła wola pracodawcy, bądź wahnięcie na rynkach finansowych powoduje, że nie masz nic.
Biorąc jednak pod uwagę aspekt wyborczy, czynnik pokoleniowy wysuwa się na pierwszy plan. W grupie wiekowej 18-29 Paweł Kukiz otrzymał 40% poparcia; w II turze jedynym przedziałem wiekowym, gdzie zwycięstwo odniósł Bronisław Komorowski były widełki 30-39- ci którzy zdążyli się jeszcze załapać na wysoko płatną pracę w zagranicznych korporacjach, kiedy do jej zdobycia wystarczyła dobra znajomość angielskiego. W tych okolicznościach partia Razem reprezentuje swoje pokolenie i własne zawiedzione aspiracje.
Po prostu dorosło pokolenie, które na własnym życiorysie przekonało się, że bajka o indywidualnym sukcesie opartym na ciężkiej pracy jest właśnie – bajką. W podstawówce mówili nam, żebyśmy poszli do jak najlepszego gimnazjum; w gimnazjum chodziło o jak najbardziej prestiżowe liceum; a liceum to już przepustka do 5 lat studiów i wymarzonej przyszłości. Coś się nie udało, już na studiach musieliśmy częstokroć pracować, żeby związać koniec z końcem. A po otrzymaniu dyplomu magistra okazało się, że całą kolorową przyszłość szlag trafił. Jedyne, co ma w ofercie rynek, to śmieciowe zatrudnienie. Państwo skapitulowało i mówi otwarcie: radźcie sobie sami.
W tych okolicznościach trudno się dziwić, że straszenie PiS-em okazało się nieskuteczne. Andrzej Duda nie wygrał ze względu na program ekonomiczny, który swoją drogą niewiele różni się od propozycji Komorowskiego. Wygrał, bo nie był Komorowskim.
Tak jak pokolenie Michnika scementowało pałowanie przez milicję, naszym doświadczeniem historycznym jest życie w Polsce doraźnej, bylejakiej i niesprawiedliwej. Na nim powstała partia Razem, polska partia prekariuszy. To słowa Kacpra Pobłockiego z artykułu opublikowanego na łamach Respubliki.
Zgadzam się. Bardzo dobrze ujęte skąd się bierze wkurzenie młodego pokolenia, dlaczego żenuje nas wieczne przypinanie sobie orderów za zasługi sprzed dziesięcioleci, dlaczego szukamy alternatywy dla rządzących.
Chcielibyśmy porozmawiać jeszcze chwilę o Waszej drodze do polityki. Wymiar pokoleniowy to jedno, wymiar kadrowy to drugie. Krok pierwszy to zaangażowanie pozarządowe. Krok drugi - ruchy miejskie za sprawą działalności Partii Zielonych i komitetu obywatelskiego „Kraków przeciwko Igrzyskom”. Wreszcie decyzja o połączeniu sił osób z tak różnorodnych podmiotów jak Korporacja Ha!art., Krytyka Polityczna, Nowe Peryferie, Zieloni; wreszcie działacze i działaczki spółdzielcze, związkowe, feministyczne.
Krok pierwszy to nie tylko sama działalność pozarządowa, lecz też sporo pracy intelektualnej. Można się śmiać z „żiżkologii lacanistycznej”, ale dla wielu z nas polityka zaczęła się od kół naukowych, debat, dyskusji. Żeby zmieniać rzeczywistość, trzeba ją rozumieć, żeby tworzyć program polityczny, trzeba umieć diagnozować problemy.
Przejście do działalności politycznej na mikro-skalę lokalną, a potem do budowy partii politycznej było czymś naturalnym. Uważamy, że inna Rzeczpospolita jest możliwa, widzimy, że nie ma siły politycznej, która podzielałaby naszą wizję rzeczywistości. Wniosek jest prosty: jesteśmy obywatelami, mamy prawa wyborcze, czas z nich skorzystać. Dlatego powstało Razem.
Można powiedzieć, że przeszliście proces dojrzewania.
Wydaje mi się, że jesteśmy świadkami dojrzewania całego polskiego społeczeństwa. Działalność lokalnych stowarzyszeń, ruchy lokatorskie, aktywiści miejscy, lokalne komitety wyborcze. Coraz więcej ludzi przestaje kupować antypolityczny przekaz sączący się z mediów, od elit III RP, zgodnie z którym polityka to działalność alchemiczna, tylko dla kasty wtajemniczonych, coś, od czego zwykli obywatele powinni się trzymać z daleka. I oczywiście całkiem przypadkowo wiązało się to z benefitami dla tej wąskiej elity.
Sam przeszedłem takie doświadczenie formacyjne na samym początku zaangażowania społecznego. Błaha sprawa. Broniliśmy razem z sąsiadami skweru, który został przeznaczony na budowę apartamentowca. Prawdziwym zderzeniem był kontakt z urzędniczką miejską, odpowiedzialną za całą sprawę. Kobieta była całkowicie bezwolna, zasłaniała się tylko realizacją przepisów. Apartamentowiec ostatecznie powstał. Na terenie dotychczasowego parku, na którym na co dzień bawiły się dzieci. Pierwsze odczucie po przegranej sprawie? Cholera, to my pracując i studiując, po godzinach przygotowywaliśmy ekspertyzy, organizowaliśmy pikiety i protesty, wydzwanialiśmy lokalne media, a kobieta będąc wybranym przez obywateli urzędnikiem publicznym, otrzymując za to wynagrodzenie, potrafi powiedzieć tylko: ja realizuje przepisy. Skoro my potrafimy w odróżnieniu od nich troszczyć się o dobro wspólne, to może powinniśmy rządzić sobą sami?
Przejdźmy do programu. W trakcie lektury wyodrębniliśmy z niego cztery, naszym zdaniem, kluczowe postulaty: stabilność zatrudnienia, wyższe wynagrodzenia, zmiana wysokości opodatkowania poszczególnych grup społecznych i zawodowych, ułatwienia w dostępie do mieszkań. Jednocześnie na drugi plan odsunęliście zagadnienia dotychczas wyznaczające rytm polskich sporów politycznych a odnoszących się do kwestii tożsamościowych i symbolicznych. Jakby powiedział Janusz Korwin-Mikke: Wy chcecie tylko żyć i żreć a ludzie mają swoje ideały i chcą za nie umierać!
Znakomitym symbolem ideałów III RP jest Radom. Albo Bytom. Biedaszyby w Wałbrzychu. Wsie, gdzie po likwidacji PGR jedyne drogi ucieczki z beznadziei to wódka albo stryczek, bo pociąg już dawno zlikwidowano. Proponuje Korwin-Mikkemu wybrać się ze swoimi farmazonami do tych ludzi, którzy zamiast ideałów, muszą walczyć o przeżycie.
Równie ważne jest żyć zgodnie z ideałami, nie tylko za nie umierać. Do tych czterech zagadnień, które rzeczywiście stanowią trzon naszych postulatów, dodałbym jeszcze piąty: inna, bardziej zdemokratyzowana i egalitarna polityka.
Demokratyzację życia politycznego zaczynamy od siebie. Stąd nie mamy przewodniczącego, a władza podzielona jest między dwa ciała kolegialne - Zarząd i Radę Krajową. Bardzo ważną rolę do odegrania będzie miała instytucja referendum partyjnego. Chcemy, żeby duża część decyzji będzie zapadała przy pomocy specjalnego oprogramowania, które pozwoli nam na silną decentralizację partii oraz oddanie dużej swobody i podmiotowości oddziałom lokalnym. Zależy nam na odejściu od zawodowego modelu partii, gdzie trzon kadrowy stanowią partyjni notable i aparatczycy.
Naszym ideałem jest państwo prawdziwie demokratyczne i sprawiedliwe, zapewniające swoim obywatelom bezpieczeństwo socjalne oraz należytą reprezentację. Rosnące nierówności społeczne zagrażają dziś samej istocie demokracji.
W rozmowie z nami dr Maciej Gdula z Krytyki Politycznej twierdził, że od 2004 r. doszło w Polsce do spowolnienia rosnących nierówności społecznych, a według niektórych badań te nierówności zaczęły wręcz maleć.
Chętnie zobaczyłbym dane, na podstawie których formułuje się hipotezę o spadku nierówności. Zwłaszcza, że specyfiką Polski jest sytuacja, gdzie wzrostowi PKB od dawna nie towarzyszy proporcjonalny wzrost wynagrodzeń. Udział płac w PKB jest w Polsce jednym z najniższych w Europie. Można się oczywiście naiwnie cieszyć średnią i zapewniać, że „krzywa rośnie” – tyle, że to średnia podbijana przez Warszawę i kilka innych dużych miast, liczona w mocno nieuczciwy sposób (nie uwzględnia pracowników małych firm). Tak jak wiele innych sztandarowych wskaźników, mających pokazywać, jak świetnie się rozwijamy, średnia ma mały związek z życiem zwykłych pracowników. Znaczna część z nich zarabia w okolicach płacy minimalnej.
Gdzie w takim wypadku szukać wzorców prawdziwie demokratycznego i sprawiedliwego państwa, zapewniającego minimum bezpieczeństwa socjalnego?
Polityki nie prowadzi się metodą kopiuj-wklej. Z opowieści Wałęsy o „drugiej Japonii” czy Tuska o „drugiej Irlandii” naprawdę nic nie wynika.
Szkodliwa ksero-modernizacja to jedno, wartościowa inspiracja państwami, którym udało się wyjść z sytuacji peryferyjnej i postkolonialnej to drugie. Za przykład może posłużyć Korea Południowa, która dzięki aktywnej i przemyślanej polityce państwa przebyła drogę od kraju rolniczego do potentata wysokich technologii.
Nam oczywiście podoba się Skandynawia. Te kraje swoją drogę do sprawnie funkcjonującego państwa dobrobytu rozpoczynały przecież z podobnego poziomu ekonomicznego co Polska. Ale rozwiązania skandynawskie, jak inspirujące by nie były, też nie dadzą się po prostu skopiować. Mamy własną specyfikę, szczególne problemy społeczne, jak choćby rosnące różnice między Polską A i Polską B.
Mamy wrażenie, że Wasze postulaty i program bardzo mocno nastawione są na „tu i teraz”. Jesteście gotowi na „długi marsz przez politykę”?
Po to budujemy Razem. To nie jest projekt na jeden strzał. Budujemy strukturę, która będzie w stanie skutecznie sprzeciwić się dogmatowi, że „nie ma alternatywy”. To, co dziś robimy, to pierwsze kroki. Uczymy się docierać do ludzi, którzy wychował neoliberalizm, rozmawiać z nimi o państwie, polityce społecznej, żywej demokracji. To musi potrwać, pewnie efektów naszych starań doświadczą w pełni dopiero nasze dzieci. Jeśli nie przestawimy zwrotnicy, będą żyć naprawdę w paskudnym, pozbawionym nadziei na lepsze świecie – i choćby dlatego ta gra jest warta świeczki.
Jako pierwszy zapalił ją chyba dla Was Jan Sowa. Mówiłeś wcześniej, że inna Rzeczpospolita jest możliwa - tak brzmi tytuł jego najnowszej książki. Przypadek? Nie sądzimy. Tym bardziej, że jednym z kluczowym wątków tej pracy jest postulat wdrażania w praktyce instytucji demokracji bezpośredniej.
Sowa nie tyle był dla nas inspiracją – Inna Rzeczpospolita jest możliwa została wydana już po tym kiedy zdecydowaliśmy się budować Razem – co stanowił dla nas potwierdzenie, że myślimy słusznie. Jego książka wprowadza do debaty publicznej wiele kwestii, które od dawna są ważne dla środowisk lewicy społecznej. Są to doskonałe ćwiczenia z wyobraźni, które pokazują, że możemy przemyśleć politykę na nowo. Co ważne – dociera ona do ludzi, którym często daleko jeszcze do zaangażowania.
Ale na kongresie założycielskim Sowa już się nie pojawił…
Na spotkaniach autorskich ludzie pytają Sowę o to „jak zmieniłby Polskę, gdyby został premierem”, więc jest teraz bardzo zajętym człowiekiem. (śmiech) Jednak jeszcze przed naszym kongresem określił nas jako partię, która chce demokratyzować demokrację.
Tym, co wydaje się łączyć Wasze główne postulaty programowe, nowy język formułowania problemów i wyzwań oraz sposób organizacji partii jest pojęcie podmiotowości. Pojęcie, które stanęło za sukcesem Pawła Kukiza i Andrzeja Dudy oraz stanowi jedną z kluczowych kategorii dla przyszłości i interesów młodego pokolenia.
Oczywiście mamy dosyć patrzenia na społeczeństwo jak na miliony samotnych wolnych strzelców, tego całego gadania o byciu kowalem własnego losu. Mamy dosyć zwalania winy na porażki systemu na jednostki. Razem nie przez przypadek nazywa się tak, jak się nazywa. Problemy, z którymi zmagamy w Polsce – i nie tylko w Polsce - mają charakter strukturalny. Nie da się ich rozwiązać bez wspólnotowego zaangażowania. A tej wspólnoty po prostu nie będzie tak długo, jak większości odmawia się prawa głosu, a każdą próbę reprezentacji jej interesów media wyzywają od „populizmu” i „roszczeniowości”. Ta większość musi się stać podmiotem politycznym z prawdziwego zdarzenia.
Przeglądając Wasz program rzuciła nam się w oczy jedna wymowna rzecz: pośród wszystkich postulatów znalazł się tylko jeden dotyczący kwestii ustrojowych. Tymczasem kluczem do zmierzenia się wyzwaniami jakie stoją dziś przed Polską jest właśnie państwo rozumiane jako zespół rozwiązań ustrojowych i instytucjonalnych. Przykład pierwszy: zanim zaczniemy na poważnie dyskutować o wysokości stawek podatkowych, rozwiążmy najpierw problem ze ściągalnością podatków jako takich. Przykład drugi: zanim pospieramy się o pożądany kształt porządku prawnego, doprowadźmy do sytuacji, w której wydawane dzisiaj wyroki są w ogóle egzekwowane. Partia Razem wysuwa tylko propozycje reform, nie zastanawiając się czy państwo będzie w stanie je zrealizować.
Państwo dobrobytu musi być oczywiście sprawne instytucjonalnie i zdolne do realizacji swoich zadań. Jednocześnie samo nawoływanie do sanacji państwa, które co jakiś czas powraca w różnych modyfikacjach do debaty publicznej, jest puste. To tylko forma bez treści, która musi ją przecież określać. Można mieć silne i sprawne państwo realizujące niesprawiedliwy program społeczny.
Można mieć również samą, choćby najbardziej ideową, treść, pozbawioną konkretnej formy do jej realizacji. Na co nam najlepsze pomysły na reformy jeśli obecny model działania Kancelarii Prezesa Rady Ministrów uniemożliwia koordynację i realizację wizji rządu przez poszczególne ministerstwa, gdzie pomysły są blokowane albo „rozwadniane” na poziomie departamentów, jak pisał o tym prof. Artur Wołek w książce Słabe państwo.
Dzisiaj mamy do czynienia z sytuacją, kiedy zagraniczne podmioty gospodarcze są w Polsce uprzywilejowane w stosunku np. do małych, rodzinnych firemek. Korporacje płacą mniejsze podatki, dużą część zysków wyprowadzają za granicę. Czy wynika to ze słabości instytucjonalnej państwa? Nie, powodem jest przyjęty z rozmysłem przez obecne elity model gospodarki opartej o niskie koszty pracy i faworyzowanie korporacji zachodnich. Zanim zaczniemy rozmawiać o technikaliach, o wyzwaniach administracyjnych związanych z wprowadzaniem zmian, trzeba sobie najpierw te zmiany wyobrazić, opisać, zebrać wokół postulatów ludzi, którzy się z nimi identyfikują. To właśnie robimy.
To wciąż stawianie domu od dachu zamiast fundamentów.
To raczej określenie tego, że – trzymając się tej metafory – Polska ma być domem dla wszystkich, niezależnie od jej przyszłego kształtu. Na razie przypomina szlachecki dworek, który ma aspiracje do stania się Wersalem, albo rezydencję Kulczyka otoczoną strzeżonymi osiedlami.
Powtórzmy tę rozmowę za 4 lata, kiedy lewica społeczna będzie już od kadencji w Sejmie, kiedy będzie stać przed perspektywą sprawowania władzy wykonawczej. Wtedy te pytania będą zasadne. Dziś, powiedzmy to uczciwie, dopiero zaczynamy - walczymy o reprezentację, o to, żeby głos pracowników stał się w końcu słyszalny.
Lewica zresztą zawsze zamiast apeli o naprawę państwa skupiała się raczej na walce o tych, którzy nie mają głosu i którzy nie mają głosu i nie mogą wpływać na kształt ustroju, ponieważ – mówiąc wprost – nie mają nawet co jeść. Uważamy, że nawet najlepsze reformy, przeprowadzane w zaciszach gabinetów, nie zastąpią prawdziwej demokracji, w której uczestniczą rzesze obywateli.
Wasze postulaty to prawdziwe smakołyki. Po ich wprowadzeniu nasze umowy nie będą już dłużej śmieciowe, wynagrodzenie netto będzie jak dzisiaj brutto i nie będziemy mieli problemu ze znalezieniem mieszkania. Łatwo jest składać takie obietnice, kiedy większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, że średnio 80% budżetu państwa składa się z tzw. „wydatków sztywnych”. Dla przykładu w 2011 r. wydatki na renty i emerytury stanowiły blisko 200 mld złotych z 665 mld wydatków sektora publicznego.
Ależ my, w przeciwieństwie do większości polskich partii politycznych, mówimy jasno: jeśli chcemy mieć lepsze, sprawniejsze państwo, jeśli chcemy mieć bezpieczeństwo socjalne – to musimy podwyższyć podatki. Rzecz w tym, żeby podwyższyć je zamożnym, a obniżyć tym, którzy zarabiają mało. Dlatego m.in. postulujemy wprowadzenie 75-procentowego podatku od kwot powyżej 500 tysięcy złotych dochodu rocznie.
Teraz mamy dwie stawki podatkowe: 18% i 32%. Wyższą z nich płaci bodajże 5% wszystkich podatników. Wprowadzicie trzecią stawką, a objęci nią obywatele wynajmą dobre kancelarie prawne, które wykażą im dochody na poziomie 499 tyś zł. I znów wracamy do kwestii ściągalności podatków.
Na początek przypominam – zlikwidujemy też podatek liniowy dla najbogatszych przedsiębiorców, więc zniknie luka, przez którą budżet traci dziś miliardy złotych. Od walki z oszustwami podatkowymi są odpowiednie organy, ale ich nieefektywność nie bierze się znikąd, z jakiejś magicznej ‘biurokratycznej niemocy”. Po prostu te instytucje mają wyrwane zęby. Potrzebujemy klauzuli o unikaniu opodatkowania, renegocjacji umów o unikaniu podwójnego opodatkowania z rajami podatkowymi. Bez tego od zaklęć o „poprawie jakości pracy urzędników’ nic się nie zmieni.
To nie jest tak, że wymyślając nasz program siedliśmy sobie z kartką i długopisem, a potem zapisywaliśmy kolejne fantastyczne pomysły. To są koncepcje podnoszone od lat przez ekonomistów z wielu środowisk: od Fundacji Kaleckiego po Polskie Towarzystwo Ekonomiczne.
Trzecia stawka podatkowa i korporacje naprawdę wystarczą?
Bardzo negatywny wpływ na dochody państwa ma model gospodarki oparty na konkurowaniu niskimi kosztami pracy. W przeciwieństwie do wielkiego biznesu zwykli pracownicy zwykle uczciwie płacą podatki, więc im większy ich udział w torcie zwanym PKB, tym lepiej dla budżetu. Ludzie, którzy otrzymują głodowe pensje, nie generują popytu. Polska niestety nie dość, że nie prowadzi polityki mającej na celu podniesienia płac, to jeszcze faworyzuje podmioty, które płacą grosze. Sztandarowy przykład to specjalne strefy ekonomiczne, gdzie państwo faworyzuje duże, zwykle zagraniczne podmioty, oferując im zwolnienie z podatków w zamian za łaskę wykorzystywania za grosze „elastycznej” siły roboczej, dostarczanej przez agencje pracy tymczasowej albo zatrudnianej na śmieciówkach. Chcemy likwidacji tych przywilejów podatkowych, pozyskane w ten sposób środki należy przeznaczyć na tworzenie stabilnych miejsc pracy w nowym, publicznym przemyśle. Nie można wiecznie godzić się na szantaż ze strony firm, które grożą, że przeniosą swoje fabryki do innych krajów. To zresztą zwykle nie takie łatwe, bo nie wyniosą się tak łatwo z kraju będącego największym rynkiem zbytu w Europie Środkowo-Wschodniej, wyposażonego w bardzo dobrą infrastrukturę do prowadzenia biznesu. No chyba, że chodzi o montownie albo call-center, zainteresowane wyłącznie tym, żeby obniżyć maksymalnie obniżyć płace. Tylko pytanie, po co właściwe mamy się ubiegać o takie inwestycje?
W programie postulujecie wprowadzenie minimalnej płacy godzinowej, chcecie zwiększyć uprawnienia Państwowej Inspekcji Pracy. Czy uważacie przedsiębiorców za bandę chciwców, którzy wolą kupić sobie trzeci samochód niż zrezygnować z umów śmieciowych?
Zacznijmy od tego, że połowa „przedsiębiorców” to tak naprawdę albo pracownicy wypchnięci na samozatrudnienie, albo desperaci, którzy uciekli w działalność gospodarczą przed bezrobociem. W debacie publicznej często przewija się slogan o entuzjastycznej przedsiębiorczości Polaków. Zróbmy więc małe „sprawdzam”: 43% prowadzących biznes w młodych ludzi w Polsce robi to tylko z braku innych perspektywy zawodowych i źródeł utrzymania. Skończmy wreszcie ze szkodliwym ideałem „Polski miliona jednoosobowych firm”. Kiedy mówimy o stworzeniu realnych narzędzi, które wymuszą respektowanie prawa pracy, mówimy o elementarnych standardach. Karanie za łamanie prawa pracy uderza tylko w tych pracodawców, którzy łamią to prawo.
Fundamentalne pytanie brzmi dlaczego ten pracodawca decyduje się na umowy śmieciowe. Stereotypowy wolnorynkowiec zrzuci to na karb wysokich kosztów pracy, gospodarczy lewicowiec powie, że to bzdura.
Koszty pracy w Polsce należą do jednych z najniższych w Europie. Powodem jest przyjęty z rozmysłem model gospodarki opartej o konkurencję tanią siłą roboczą.
Gdyby zamiast nas siedział naprzeciwko Ciebie przedsiębiorca, który musi płacić 1200 zł ZUS-u zaraz przy rozpoczęciu swojej działalności, to pewnie z chęcią pokazałby Ci jak w praktyce działają te jedne z najniższych w Europie koszty pracy.
Ja bym mu natomiast odpowiedział, żeby spróbował popracować na miejscu swojego pracownika. I przede wszystkim utrzymać się za tę pensję, którą mu wypłaca.
Odpowiedź jest prosta. Albo taka płaca, albo żadna płaca.
Nie dość, że to zwykły szantaż, to jeszcze bzdurny. Wystarczy rzut oka na inne kraje europejskie, od razu widać, że nie ma takiej zasady. Skąd biorą się miejsca pracy? Nie wynikają z łaski pracodawcy, lecz z rosnącego popytu. Sam przedsiębiorca ani nie produkuje towarów, ani nie tworzy na nie zbytu. Kiedy jest popyt, zatrudnia ludzi, którzy mu tę pracę wykonają, za niego bądź razem z nim. Kiedy nie ma popytu, nikogo nie zatrudni. Zadaniem państwa jest dążenie do zapewnienia jak najwyższego zatrudnienia przy wykorzystaniu całej gamy zróżnicowanych instrumentów: stymulowania popytu, tworzenia publicznego przemysłu, wspierania samoorganizacji gospodarczej, pomocy publicznej dla kluczowych branż. Wysokie zatrudnienie przekłada się w konsekwencji na zwiększony popyt na towary, co stymuluje rozwój gospodarczy. Musimy zdać siebie w końcu z tego sprawę zamiast wciąż gadać o wysokich kosztach pracy i ciemiężeniu przedsiębiorców.
Partia Razem- ugrupowanie prekariatu, upatrujące rozwiązań borykających polskie społeczeństwo problemów w stworzeniu nowego państwa dobrobytu. Nowoczesna.pl, projekt wskazujący na potrzebę zwrócenia się w stronę mechanizmów rynkowych. Tymczasem wydaje się, że rozwiązań należy szukać raczej poprzez syntezę obu opowieści. Przykładem może być wspomniana wcześniej kwestia ściągalności podatków zamiast dyskusji o ich zwiększaniu bądź zmniejszaniu.
Jakoś trudno mi sobie wyobrazić Balcerowicza i Petru walczących o ściągalność podatków. Ktoś ten podziurawiony jak ser szwajcarski system podatkowy w Polsce zbudował. On nie powstał przypadkiem, służy interesom bardzo konkretnych grup społecznych – przede wszystkim wielkiemu biznesowi. Zresztą to symbolicznie było widać na konwencji założycielskiej Nowoczesnej PL. Kto wystąpił w roli gości honorowych? Milioner Brzoska, znany z miłości do cypryjskiego fiskusa i zatrudniania pracowników na umowach śmieciowych za głodowe stawki. A na deser - prezydent Nowej Soli, Wadim Tyszkiewicz, sprawny menedżer, który chce biedaków eksmitować na bruk bez prawa do lokalu zastępczego. Jeśli tak ma wyglądać to sprawne, nowoczesne państwo - to my za taką sprawność dziękujemy. Nasza nowoczesność wygląda inaczej. Chcemy Polski, w której ludzie są ważniejsi niż zyski, Polski, która nagradza troskę o dobro wspólne, a nie chciwość.
Dziękujemy za rozmowę.
Wywiad pochodzi ze strony Klubu Jageiellońskiego - jagielloński24.pl.