To nie są nazwiska zbyt znane w Polsce: Benoît Hamon i Jean-Luc Mélenchon. Jeden jest „socjalistą”, drugi spoza rządzącej partii: obaj w prezydenckich sondażach zajmują miejsce za pierwszą trójką: Le Pen-Macron-Fillon. Ale teoretycznie, gdyby ich elektoraty się zjednoczyły, wspólny kandydat lewicy miałby szansę wygrać w kwietniu pierwszą turę wyborów, pokonując nawet Marine Le Pen.
To nie są wybory jak inne. Pierwszy raz w historii V Republiki w drugiej turze wyborów prezydenckich nie przewiduje się nikogo z partii rządzących – ani „socjalisty”, ani nikogo z parlamentarnej prawicy. W sondażach prowadzą Marine Le Pen (Front Narodowy) z bezpartyjnym Emmanuelem Macronem (liberalna prawica). Utrącony aferami finansowymi François Fillon, wybrany w prawyborach kandydat tradycyjnej prawicy, spadł na trzecie miejsce, co grozi wypadnięciem z gry.
Panuje atmosfera ogólnej nieufności, obecności „ciemnych sił”. Wywiad zagraniczny sugeruje, że Putin zechce „wynaturzyć wynik wyborów” na rzecz Le Pen, a ludzie Fillona, że na wybory chcą nielegalnie wpłynąć przede wszystkim nienazwane „oficyny” wewnętrzne, związane z Macronem. Mało kto wierzy w dokładność sondaży. Większość mediów jest jednak pewna, że Le Pen przegra w drugiej turze z każdym, kto do niej przejdzie. Cała reszta jest zagadką.
Francuski Bernie Sanders
„Celem socjalizmu zawsze była emancypacja człowieka. Do tego trzeba dzielenia bogactw, demokratyzacji władzy, powszechnej edukacji kobiet i mężczyzn. To zawsze był nasz program. Ale wiemy już, że emancypacji nie zdobędziemy dzięki nieskończonemu wzrostowi – ekosystem, który umożliwia ludzkie życie, na to nie pozwala” – Jean-Luc Mélenchon jest ekosocjalistą.
Ma 66 lat, urodzony w marokańskim Tangerze potomek francuskich kolonistów z Algierii, najpierw trochę trockista, zbliżył się do Partii Socjalistycznej (PS), kiedy prezydentem został François Mitterrand, na początku lat 80. ubiegłego wieku. Dwa dziesięciolecia był senatorem, od 6 lat jest deputowanym europejskim. Od początku w lewym skrzydle PS, aż 9 lat temu rzucił legitymacją. Zdystansował się też wobec GODF (loży Wielkiego Wschodu Francji), której był członkiem. Założył Partię Lewicy, która stanowi dziś część jego ruchu wyborczego Nieuległa Francja ( La France insoumise). Dziś jego celem jest zmiana ustroju Francji, wprowadzenie VI Republiki.
Jest świetnym mówcą. Nawet kiedy nie występuje na wiecu, przyciąga słuchaczy. Ponad 200 tys. osób subskrybuje jego kanał youtube, absolutny rekord wśród polityków. Mówi rzeczowo i obrazowo o przyszłej Konstytuancie. Pierwsze, co zrobi, gdy zostanie prezydentem, to obali anty-pracowniczą ustawę o kodeksie pracy, wprowadzoną przez „socjalistów” bez pytania parlamentu.
Proponuje „demokratyczną odnowę” Unii Europejskiej, napisanie na nowo wszystkich traktatów, szczególnie tych, które odnoszą się do ustroju gospodarczego i finansów, albo opuszczenie UE, gdyby stawiała opór. NATO to przeżytek, trzeba wygasić wojny, które powodują masową imigrację. Uważa, że należy do tego procesu włączyć Rosję, choć „zamknęła w więzieniu kolegę z rosyjskiego Frontu Lewicy”.
Chce wprowadzić transformację energetyczną, zrezygnować z atomu na rzecz źródeł odnawialnych, budować gospodarkę silniej związaną z morzem, wprowadzić regulacje banków, ułatwić referenda, podnieść najniższe płace o 16%, ustalić emerytury od 60 r. życia. Silnie odwołuje się do historii robotniczej, walki o prawa socjalne. Prasa zauważyła, że zakłada czasem bluzę w stylu „nieco maoistowskim”. Do momentu rozstrzygnięcia prawyborów wśród „socjalistów”, był jedynym przedstawicielem lewicy w ścisłej czołówce kandydatów na prezydenta. Aż nagle pojawił się Hamon.
Młody, sympatyczny, wyluzowany
„Chcemy rozpocząć transformację naszego modelu rozwoju, by bardziej szanował nasze wspólne dobro, powietrze, ziemię, oceany. W społeczeństwie promującym rosnącą konsumpcję, chcemy wprowadzić kulturę dzielenia się, nie własności, użycia surowców wtórnych zamiast marnotrawstwa, społeczności raczej, niż interesów prywatnych, stawiając na gospodarkę socjalną i solidarną, na ekonomię współpracy” – Benoît Hamon robi aluzje do ekosocjalizmu, ale zrobił się głośny głównie z powodu postulatów legalizacji trawki i wprowadzenia powszechnego dochodu bezwarunkowego w wysokości 750 euro.
Hamon to 50-letni Bretończyk z lewego skrzydła PS, który wygrał w styczniu partyjne prawybory, pokonując Manuela Vallsa z partyjnej prawicy, jeszcze w grudniu premiera, ofiarę degażyzmu. Od początku związany z PS, długo szefował partyjnej młodzieżówce, potem został deputowanym europejskim, a w 2012 r. François Hollande, który właśnie został prezydentem, wziął go do rządu. Hamon dołączył do lewicowej frondy przeciwko prawicowej polityce prezydenta i po dwóch latach wyleciał. Uważa, że nie ponosi odpowiedzialności za to, co złe w epoce Hollande’a. On również zniósłby anty-pracowniczą ustawę przepchniętą przez Vallsa.
Pronatowski, proeuropejski, antyrosyjski, propalestyński, przyjazny imigrantom. Głosi, że dochód bezwarunkowy „będzie wspaniałym narzędziem redystrybucji”, finansowanym częściowo z podatków najbogatszych. „W końcu w dochodzie zawrą się różne minima socjalne, zasiłki rodzinne, pomoc mieszkaniowa, będzie prościej.” To się mocno nie podoba w obozie Mélenchona, gdzie uważa się taki dochód za sposób uznania masowego bezrobocia za naturalne, projekt zniszczenia systemu socjalnego, czyli traktuje się jako postulat liberalnej prawicy. „Mamy za dużo ludzi? Nie. Nie wystarcza miejsc pracy. Moja polityka to powrót do pełnego zatrudnienia. Zmniejszę bezrobocie o połowę, stworzymy 3 i pół miliona miejsc pracy” – odpowiada Mélenchon, nie ufa Partii Socjalistycznej, jak jego zwolennicy.
Stare i nowe
Ale kiedy Hamon wygrał prawybory, od razu wystrzelił w sondażach, przegonił Mélenchona. Inicjatywy zjednoczeniowe płyną ze strony Zielonych (EELV), którzy rządzili już z „socjalistami”, a dziś są sondażowo niemal niewykrywalni. Ze strony Hamona nie będzie problemu, ale dla Nieuległej Francji to zagrożenie, że zjednoczenie z lewicą PS będzie musiało objąć ludzi Vallsa i innych członków nurtu prawicowego partii, których Mélenchon uważa za przeciwników politycznych. „Socjaliści” musieliby się chyba najpierw rozpaść.
Tym niemniej po francuskim necie krąży już obywatelska petycja wzywająca do koalicji lewicowych kandydatów na prezydenta – Hamona, Mélenchona i kandydata Zielonych Yannicka Jadota. Ta presja jest jeszcze za mała, by obie najważniejsze strony zmusić do zjednoczenia. Zdaje się, że Hamon nie tyle walczy o zostanie prezydentem Francji, co o zapanowanie nad tym, co po tych wyborach zostanie z Partii Socjalistycznej, o dominację we własnym obozie. Zwolennicy Mélenchona wierzą, że w czasie wyborów prezydenckich Hamon, zbyt obciążony przeszłością w powszechnie odrzuconym rządzie Hollande’a, straci w końcu efekt „pozornej nowości” i padnie ofiarą degażyzmu.
Różne ośrodki badania opinii publicznej zwracają uwagę, że płynność opinii badanych w czasie żadnych innych wyborów nie była tak widoczna. Tym usprawiedliwiają swoje jesienne pomyłki. Wyłania się „tendencja do odrzucenia tego, co stare”, mówią. „Nowość” polityczna tych, którzy są w czołówce, jak Le Pen i Macron, jest jednak pewnym złudzeniem. Reprezentują dość stare recepty rozwoju, ultra-protekcjonistyczną, czy odwrotnie, ultra-liberalną. Ale nawet to nie jest w stanie zmusić francuskiej lewicy do zjednoczenia.
Tekst pochodzi z portalu strajk.eu
fot. Waldemar Chamala