Tymi słowami Tomasz Lis postanowił wspiąć się na wyżyny analizy politycznej i obnażyć „prawdziwe” oblicze obywatelskiej inicjatywy #RatujmyKobiety. Przy okazji obraził setki tysięcy kobiet (i mężczyzn też), które podpisały się pod projektem, i setki tych, które przez wiele tygodni zbierały podpisy – a każda z nas wie, jak wyczerpująca, czasochłonna, a czasem także niebezpieczna (w kilku miejscach kraju doszło do ataków na dziewczyny organizujące zbiórki) jest to działalność.
Ale Tomaszowi Lisowi, zamożnemu facetowi, dla którego rodziny dostęp do dowolnego zabiegu medycznego, czy to w Polsce, czy zagranicą nie stanowi żadnego problemu, wygodniej jest potraktować tę wielką społeczną mobilizację w kategoriach politycznej rozgrywki. Szczere, oddolne zaangażowanie kobiet w obronie własnych praw nie pasuje redaktorowi do metaanalizy politycznej. A jak nie pasuje, to tym gorzej dla zaangażowania. To obrzydliwa instrumentalizacja walki kobiet o prawo do decydowania o swoim życiu i zdrowiu. W dodatku polityczne analizy pana redaktora dramatycznie kuleją – nie widzi on oczywistości, którą bez trudu dostrzeże każda choć trochę rozumiejąca politykę studentka dziennikarstwa, każdy doktorant politologii. Że projekt Ratujmy Kobiety, gdyby nie został odrzucony w pierwszym czytaniu, zablokowałby drogę prawicowym fanatykom. Pozwoliłby Polkom mówić na serio – w mediach, w Sejmie i w zwykłych, codziennych rozmowach – o dostępie do aborcji. Byłby namacalnym dowodem na to, co widać w badaniach – że 40% Polek i Polaków chce złagodzenia ustawy antyaborcyjnej. Że Polki i Polacy nie chcą ustawy tej zaostrzenia, że sprzeciwiają się okrutnym pomysłom Kai Godek, nad którymi, niestety, Sejm nadal pracuje – i które po tym, jak posłowie odrzucili Ratujmy Kobiety, ma realną, choć przerażającą szansę stać się wkrótce obowiązującym prawem.
Panie redaktorze, w Ratujmy Kobiety chodziło o kobiety. Nie chodziło o opozycję parlamentarną. Nie wszystko zawsze jest o Schetynie czy Petru. Nikt o PO czy Nowoczesnej specjalnie nie myślał, zbierając podpisy na ulicach Warszawy, Bielska-Białej, Kłodzka, Wrocławia czy Poznania. Opozycja parlamentarna miała jedno zadanie związane z tym obywatelskim projektem. Nie zmielić tych podpisów przy pierwszej lepszej okazji. Nie zablokować dyskusji o prawach kobiet. Nie dopuścić do sytuacji, w której procedowany jest wyłącznie projekt przeciwny – okrutny, zmuszający kobiety do patrzenia na bolesną śmierć dopiero co narodzonego dziecka. Opozycja parlamentarna miała jedno zadanie – nie spieprzyć tego. Cóż.
Autorka jest członkinią Zarządu Krajowego Razem. Tekst pochodzi z jej profilu na Facebooku.
fot. Waldemar Chamala