1 września, w Warszawie policja pokazała jak rozumie „demokrację” oraz „zabezpieczenie” pokojowych zgromadzeń. Miałem okazję odczuć to podejście na własnej skórze.
W rocznicę wybuchu II Wojny Światowej Warszawa gościła przedstawicieli władz państw Europy Zachodniej i USA. Obchody podporządkowano bieżącej polityce fałszując przy tym historię.
Bezprecedensowe było podejście władzy do wszelkich protestów wobec tego stanu. Przy okazji różnych antyszczytów międzynarodowych instytucji ograniczano już w Polsce prawo do zgromadzeń, wolność przemieszczania się, czy przekraczania granic. Tym razem po raz pierwszy władza usiłowała jednak doprowadzić do zakazu jakiejkolwiek demonstracji. Początkowo, pod pozorem dbania o bezpieczeństwo, zabroniono przeprowadzenia planowanego przemarszu antyfaszystów i przeciwników wojny oraz obecnej polityki historycznej. Dopiero na drodze sądowej udało się organizatorom zgromadzenia ze Studenckiego Komitetu Antyfaszystowskiego wywalczyć zgodę na stacjonarny wiec w centrum Warszawy.
Po raz pierwszy władze zastosowały szereg mechanizmów mających utrudnić protest. Nigdy wcześniej policja nie konfiskowała antywojennym demonstrantom bannerów. Jedna z aktywistek zmierzających na protest została zatrzymana. Policja, która najprawdopodobniej ją śledziła, odebrała jej transparent z wizerunkiem Donalda Trumpa i Adolfa Hitlera oraz hasłem „Nigdy więcej”. Uzasadnienie działania – banner „może propagować totalitaryzm” oraz „obraza głowę obcego państwa”. Powstaje pytanie czy funkcjonariusze byli wcześniej tak pryncypialni wobec neofaszystów czy na przykład protestujących przeciwko prezydentowi Władimirowi Putinowi przed ambasadą Rosji? Martwe zapisy prawne o obrazie głowy obcego państwa zostały 1 września „ożywione” przez władzę. Na pewno nie była to inicjatywa funkcjonariuszy policji.
Wiec antywojenny i antyfaszystowski od początku był obstawiany przez nieproporcjonalnie duże siły policyjne. Odbywał się w dużej odległości od uroczystości państwowych z udziałem zagranicznych gości. Pomimo tego do otoczenia demonstrantów zmobilizowano przewyższające ich liczebnie siły prewencji. Wszystkie wystąpienia mówców były przez funkcjonariuszy dokładnie filmowane, co staje się już normą podczas demonstracji.
Gdy wiec się zakończył ktoś z zebranych rzucił hasło aby ruszyć w spontanicznym przemarszu ulicą Krakowskie Przedmieście, pod pobliską bramę Uniwersytetu Warszawskiego. Zebrani ruszyli początkowo chodnikami, a na wysokości bramy UW weszli na ulicę. Było to o tyle proste, że policja zablokowała tego dnia ruch samochodowy na części Krakowskiego Przedmieścia. Ze strony policji nie padło ani jedno wezwanie do rozejścia się, ani informacja, że przemarsz jest nielegalny. Pomimo mobilizacji znacznych sił funkcjonariusze działali chaotycznie, a swoją nieudolność zamaskowali późniejszą spektakularną interwencją. Niosąc w jednym ręku transparent, a w drugim czerwony sztandar usiłowałem wyminąć blokujący drogę kordon policji, nie dotykając nawet funkcjonariuszy. W tym momencie usłyszałem okrzyk, jak się okazało pochodzący od dowodzącego akcją szefa prewencji z Białegostoku - „ten naruszył moją nietykalność cielesną!”. Zdziwiłem się, iż policjant wskazywał na mnie, ponieważ było fizycznie niemożliwe abym był w stanie wyrządzić jakąś krzywdę wyższemu ode mnie funkcjonariuszowi prewencji w rynsztunku, a w dodatku trzymając jeszcze transparent. W ciągu kilku sekund zostałem otoczony przez kilkunastu policjantów. Kilku powaliło mnie na ziemię pomimo, że nie stawiałem oporu. Jeden przygniótł mnie kolanem do ziemi i nieudolnie próbował założyć kajdanki. Policja używa coraz częściej zamiast standardowych kajdanek opasek zaciskowych. W tym przypadku działanie funkcjonariusza groziło tym, że podczas zakładania zacisków połamie mi palce lub wyłamie bark.
Zostałem następnie odprowadzony przez policjantów do czekającego już radiowozu. Znajdujący się w nim funkcjonariusze zachowywali się tak jakby liczyli na sprowokowanie mnie do działania, za które mogliby postawić jakiś cięższy zarzut.
Zostałem później przeniesiony do drugiego radiowozu, którego obsada zachowywała się już spokojniej. Funkcjonariusze oświadczyli „Teraz zawieziemy pana na komisariat przy ul. Wilczej, gdziekolwiek to jest”. Okazało się, że byli z Białegostoku i żaden nie znał Warszawy. Aby trafili na miejsce musiałem wskazywać im drogę.
Już na komisariacie, po niemal godzinie oczekiwania z rękami „skutymi” opaską zaciskową za plecami, dowiedziałem się, że policjanci chcą mi postawić zarzut „naruszenia nietykalności cielesnej funkcjonariusza”. Widziałem dokument, w którym pisali jakobym miał „odgiąć w nienaturalny sposób” palec dowódcy prewencji z Białegostoku – temu samemu, który krzyczał i na mnie wskazywał podczas zgromadzenia.
Dłuższy czas w trakcie pobytu na komisariacie spędziłem z wrzynającymi się w nadgarstki kajdankami zaciskowymi, które powinny być stosowane jedynie w wyjątkowych wypadkach przy zatrzymywaniu podejrzanego. Po kilkukrotnych sygnałach, że zaciski powodują ból i domagam się ich zdjęcia, rozpoczęło się paniczne poszukiwanie nożyczek. Funkcjonariusze z komisariatu nie mogli ich znaleźć i dopiero po pewnym czasie wpadli na pomysł, że zaciski można przeciąć multitool’em, który mają na standardowym wyposażeniu.
Oprócz mnie na komisariat przywieziono jeszcze jednego demonstranta. W jego przypadku funkcjonariusze rozważali różne opcje. Wedle początkowej wersji miał znieważyć policjanta. Ostatecznie postawiono mu jednak ten sam zarzut co mi – naruszenia nietykalności cielesnej funkcjonariusza.
Wybór zarzutu jest nieprzypadkowy. To standardowa procedura, gdy policja nie umie udowodnić żadnej innej winy. Naruszeniem nietykalności może być bowiem niemal wszystko, nawet delikatne popchnięcie. Zdarzenie nie musi nawet powodować jakiegokolwiek zranienia czy uszczerbku na zdrowiu.
Sprawa będzie miała zapewne swój finał w sądzie, ponieważ, zgodnie z prawdą, nie przyznałem się do stawianych zarzutów.
Czy działania z 1 września były wynikiem nieudolności i „oddolnej” inicjatywy funkcjonariuszy „ochraniających” zgromadzenie? Wydaje mi się to wątpliwe. W policji zapanowało coraz większe przyzwolenie na stosowanie przemocy, a także wyrabianie statystyk między innymi poprzez zatrzymywanie demonstrantów „naruszających nietykalność funkcjonariusza”. Nie bez znaczenia jest też czynnik odstraszający. Chodzi o to, aby uprzykrzyć życie tym, którzy mają determinację aby demonstrować. Nie jest to zjawisko nowe. Już za poprzednich rządów stosowane były podobne mechanizmy. Głównym problemem jest ich rosnąca powszechność.
Relacja filmowa, na której widać zatrzymanie, a także wcześniejsze zdarzenia:
https://www.facebook.com/nie.lubie.PiSu/videos/2332053050176536/?t=4472
fot. JohnBoB & Sophie Art