Chrześcijańscy demokraci uzyskali w Hamburgu zaledwie 11,2 proc. głosów (spadek o 4,7 punktu proc.). Tak niskiego poparcia CDU jeszcze w Hamburgu nie miało. Sekretarz generalny CDU Paul Ziemiak nazwał ten wynik „historycznie złym”. To katastrofalnie niskie poparcie dla chadecji tłumaczył wydarzeniami związanymi z niedawnymi wyborami i kryzysem rządowym w Turyngii.
Niewielkim wzrostem poparcia może cieszyć się lewicowa Die Linke z Cansu Özdemir na czele, na którą oddało głos 9,1 proc. wyborców (0,6 punktów procentowych więcej niż w 2015 r.). Ugrupowanie będzie reprezentowane przez 13 deputowanych.
Prawicowi populiści z Alternatywy dla Niemiec (AfD) długo nie byli pewni czy wystarczy im głosów na ponowne wejście do landtagu Hamburga. Przez wiele godzin wydawało się, że nie przekroczą 5-procentowego próg wyborczy. Ostatecznie uzyskała 5,3% poparcia (spadek 0,8 punktu proc.) i 7 jej polityków zasiądzie w lokalnym parlamencie.
Poniżej progu wyborczego znalazła się liberalna FDP, która uzyskała 4,9% głosów (spadek o 2,5 punktów proc.) i nie utworzy frakcji w parlamencie krajowym. Główna kandydatka FDP Anna von Treuenfels zdobyła jednak mandat bezpośredni.
Frekwencja była wyższa niż w poprzednich wyborach i wyniosła 63,2%, czyli prawie o siedem punktów proc. więcej niż 5 lat temu. Największą grupę wśród niegłosujących dotychczas wyborców przekonali do siebie SPD (33 tys.) oraz Zieloni (28 tys.).
Burmistrz Hamburga Peter Tschentscher (SPD) zapowiedział szybkie podjęcie rozmów z Zielonymi na temat kontynuowania koalicji rządowej, co wobec wyniku wyborów jest „oczywistą opcją”. Obydwie partie będą dysponowały w parlamencie Hamburga większością 2/3 głosów. Jednak Tschentscher chce rozmawiać także z chadekami, którzy zostali pokonani, lecz czysto matematycznie możliwa byłyby także „czerwono-czarne” koalicja.
Wybory w Hamburgu były jedynymi wyborami landowymi w Niemczech w tym roku i pomimo, iż ich wyniki nie są reprezentatywne dla całego kraju, uchodzą za wskaźnik nastrojów w społeczeństwie.
fot. flickr