Piotr Wójcik: Socjalizm suwerennych narodów - eurosceptycy na lewo od rzeczywistości
[2021-10-29 12:40:08]
„Na lewo od Unii” – tak według filozofa, dra Łukasza Molla mógłby brzmieć tytuł eurosceptycznego pisma, równocześnie jednak pełnego treści „lewicowych i idących pod prąd, transnarodowych i suwerenistycznych, anarchistycznych i propaństwowych, reformatorskich i radykalnych, a nade wszystko antyneoliberalnych i antytechnokratycznych”. Tytuł ten wraz z opisem oddaje w pigułce większość zarzutów, jakie stawiają wobec UE lewicowi eurosceptycy. Według nich Unia Europejska jest bowiem neoliberalnym i biurokratycznym tworem, który tłumi reformatorskie i postępowe tendencje na Starym Kontynencie. Gdyby nie Unia, suwerenne państwa (a przede wszystkim społeczeństwa) stworzyłyby w Europie świat bardziej sprawiedliwy, egalitarny i otwarty. Niestety, na drodze do tego celu stają im właśnie instytucje europejskie, kierujące się „twardym, nienegocjowalnym unijnym neoliberalizmem”, mającym zastąpić zapisaną w naszej konstytucji społeczną gospodarkę rynkową – o czym Moll pisał przy innej okazji. Lewicowy eurosceptycyzm jest oczywiście nieskończenie lepszy niż prawicowy, gdyż przynajmniej stoją za nim tzw. ogólnie słuszne idee. Problem w tym, że lewicowi eurosceptycy, podobnie jak ci z drugiej strony, krytykują nie samą Wspólnotę, lecz pewien wyobrażony konstrukt, który z rzeczywistym tworem organizującym państwa na naszym kontynencie wspólną ma głównie nazwę. Rzekomy neoliberalizm UE jest, delikatnie mówiąc, mocno wyolbrzymiony, a za większość negatywnych zjawisk w Europie odpowiadają same państwa członkowskie lub mechanizmy działające globalnie. Lewicowi krytycy UE oskarżają ją o zjawiska i procesy, które istniałyby i bez niej, tylko że na znacznie większą skalę. Progresywny zwrot To jasne, że Unia Europejska ma sporo za uszami i na krytykę z lewej strony zasłużyła. Szczególnie za fatalne rozwiązanie kryzysu strefy euro, a właściwie kryzysu europejskiego południa. Polityka austerity, czyli wymuszanych, drastycznych oszczędności, którą zaserwowano Grecji, nie tylko nie wyciągnęła jej z długów, ale wpędziła w jeszcze większe. Przynajmniej relatywnie – grecki dług publiczny w 2008 roku wynosił 109 proc. PKB, tymczasem w 2019 roku już 180 proc. W ubiegłym roku przebił nawet dwukrotność rocznego PKB, choć to akurat było efektem pandemii. W innych państwach, którym zaoferowano podobny układ: pomoc finansowa na spłatę długów w zamian za zaciskanie pasa, aż tak dramatycznych skutków nie było, jednak efekty makroekonomiczne okazały się tylko niewiele gorsze. Dług publiczny w Portugalii wzrósł w zeszłym roku z 75 do 134 proc. PKB, więc oddłużanie Lizbony za pomocą działań obniżających PKB także nie wypaliło. Całe południe kontynentu nadal pogrążone jest w stagnacji, a bezrobocie wśród młodych jest mocno dwucyfrowe. Głównej przyczyny kryzysu Europy Południowej, czyli wadliwej konstrukcji strefy euro, niezapewniającej automatycznego (ani żadnego innego, poza funduszami strukturalnymi) mechanizmu redystrybucji nadwyżek, który stabilizowałby nierównowagi handlowe, nadal nie wyeliminowano. Utrzymywane są też kuriozalne kryteria z Maastricht, które nakładają na państwa nieżyciowy i obowiązek utrzymywania długu publicznego poniżej – arbitralnie wyznaczonych – 60 proc. PKB, deficytu budżetowego poniżej 3 proc. i bardzo niskiej inflacji. Te kryteria jednak od początku były traktowane raczej z dystansem. Wszystkie państwa łamały je wielokrotnie i nic wielkiego im się z tego tytułu nie działo – do 2017 roku nie przestrzegano ich w ponad 200 przypadkach i nie wymierzono za to żadnej kary. Poza tym od 2008 roku trochę się jednak zmieniło. UE wyciągnęła wnioski z popełnionych błędów i choć nie stała się od tego jakoś szczególnie socjalistyczna, to mniej liberalna gospodarczo na pewno. Od kilku lat Europejski Bank Centralny prowadzi niezwykle ekspansywną politykę, naginając przy tym zapisy traktatów unijnych, za co obrywa mu się od wolnorynkowców i konserwatystów przeróżnej maści. Pod podobnym pręgierzem, tylko że polskich liberałów, za podobnie prowadzoną politykę znajduje się także NBP. EBC obniżył do zera stopy procentowe, a także wykupił z rynku obligacje państw strefy euro oraz sektora prywatnego warte kilkaset miliardów euro – do zeszłego roku było to 700 mld. Skup aktywów sektora prywatnego głównie pompował ich wyceny, jednak skup obligacji krajowych wyraźnie obniżył koszty obsługi długu publicznego, czyli równocześnie umożliwił państwom tańsze zadłużanie się. EBC wszedł w posiadanie między innymi 20 proc. włoskiego długu, dzięki czemu oprocentowanie włoskich obligacji spadło z 7 proc. w 2011 do 1,5 proc. przed pandemią. Trudno taką politykę uznać za zgodną choćby z konsensusem waszyngtońskim czy jakkolwiek rozumianym kanonem „neoliberalizmu”. Spóźniona pomoc dla południa UE właśnie rozpoczęła też rozdzielanie środków z potężnego Funduszu Odbudowy, który jest wart w sumie 750 mld euro, z czego 390 mld to bezzwrotne dotacje. Co istotne, pierwotna koncepcja Komisji Europejskiej zakładała, że nawet 500 mld będzie w dotacjach, jednak zamożne państwa z północy Europy, Beneluksu oraz Austria nie chciały się na to zgodzić. To więc nie żadna neoliberalna technokracja z Brukseli, tylko „suwerenistyczna” polityka państw narodowych sprawiła, że dotacyjna część Funduszu Odbudowy stała się mniej okazała. A przecież Fundusz Odbudowy jest właśnie formą wewnętrznej redystrybucji, o którą słusznie dopominała się lewica – przydzielane od lat fundusze spójności też zresztą są. Znaczna część tych pieniędzy popłynie na południe Europy, a największymi beneficjentami będą Włochy i Hiszpania. Najbardziej poszkodowana w kryzysie strefy euro Grecja otrzyma 18 mld euro z samych dotacji, czyli tylko 6 mld mniej od czterokrotnie większej Polski. Fundusz Odbudowy jest zatem odpowiedzią na problemy gospodarcze południa kontynentu. Czy skuteczną, to się jeszcze okaże, jednak zmiana polityki UE jest widoczna gołym okiem. Nie ma już mowy o zaciskaniu pasa, zamiast tego jest duży fundusz finansujący regenerację gospodarek. Sporne jest raczej co innego – czy „odbudowa” nie wpycha aby gospodarek Europy na stare koleiny tradycyjnego wzrostu, niedostatecznie uwzględniając wyzwanie kryzysu klimatycznego. Suwerenistyczna polityka państw członkowskich blokuje także inne socjalne rozwiązania proponowane przez UE. Mowa chociażby o dyrektywie wprowadzającej unijną płacę minimalną na poziomie 60 proc. krajowej mediany. Sprzeciwiają się jej państwa, które nie stosują krajowej płacy minimalnej, ale krzywo patrzy na to rozwiązanie także suwerenistyczny rząd PiS, chociaż po przyszłorocznej podwyżce te akurat wymogi spełnilibyśmy bez większego problemu. Udało się za to przepchnąć inną ważną dyrektywę, emancypacyjną i wprowadzającą większą równość na rynku pracy – mowa o obowiązkowym dwumiesięcznym urlopie ojcowskim, co powinno funkcjonować od przyszłego roku. W tym wypadku także pojawił się sprzeciw państw naszego regionu, w tym Polski. A zatem – to prawda, że zjednoczona Europa nie jest tak socjalna, jak by mogła być, ale to raczej z powodu oporów państw narodowych, którym nie podobają się paneuropejskie rozwiązania. Niewykorzystane pole do popisu Komisja Europejska przestała być – co jej słusznie latami zarzucano – tak uległa wobec korporacji. Od początku popierała porozumienie o globalnym minimalnym podatku od przedsiębiorstw, jednak porozumienie odwlekał, znów, sprzeciw niektórych państw członkowskich – między innymi Irlandii i Estonii. Początkowo przeciwna była także Polska, stosująca ulgi podatkowe na potęgę, choć nikt jej do tego nie zmusza. KE nakazała też Apple’owi zwrot 13 miliardów euro niezapłaconego podatku Irlandii – problem w tym, że Irlandia… nie zamierzała ich przyjąć. Apple wygrał w tej sprawie w sądzie UE, jednak KE odwołała się od wyroku do ETS. KE nałożyła też rekordową karę (4,3 mld euro) na Google’a za stosowanie praktyk monopolistycznych. W tym wypadku sprawa oczywiście również trafiła do TSUE. To dzięki działaniom Komisji Europejskiej rozszerzono również dyrektywę gazową, w wyniku czego rurociąg Nord Stream II będzie objęty prawem unijnym, co wymusi oddzielenie operatora gazociągu od dostawcy – czyli Gazpromu. KE jest też autorką dyrektywy o „prawie do naprawy”, która co prawda jest ułomna i nie rozciąga się na wszystkich producentów elektroniki, ale przynosi postęp w kwestii redukcji produkowanych przez nas odpadów. Przez eurosceptyków z prawa i lewa często podnoszony jest też problem braku solidarności europejskiej, przejawiający się chociażby budową Nord Stream II. Tylko czy bez istnienia struktur unijnych państwa byłyby bardziej ze sobą solidarne, a relacje między państwami bardziej cywilizowane i przyjazne? To wielce wątpliwe. Raczej opierałyby się na samych interesach, a Polska straciłaby szansę reagowania za pomocą unijnych instytucji. Tak jak było w przypadku gazociągu OPAL, czyli lądowej nitki Nord Stream, która początkowo miała być w pełni wykorzystywana przez Gazprom. Polska wspólnie z Litwą i Łotwą wniosły sprawę do sądu, który ograniczył wykorzystanie rury przez koncern rosyjski o połowę, a następnie TSUE oddalił odwołanie Niemiec w tej sprawie. Bez unijnych instytucji w relacjach z Europą Zachodnią musielibyśmy liczyć tylko na siłę własnych argumentów, które niestety na razie są wyraźnie słabsze od Niemiec czy Francji. Poza tym państwa członkowskie mają wciąż potężne pole do prowadzenia polityki gospodarczej. Mogą całkiem swobodnie kształtować politykę podatkową czy rynku pracy, więc nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wprowadzały u siebie sprawiedliwość społeczną. Oczywiście, istnieją przepisy, które im nieco wiążą ręce. Na przykład podstawowa stawka szkodliwego, bo uderzającego w najmniej zarabiających, podatku VAT nie może być niższa niż 15 proc. – tylko że i tak w każdym z państw jest ona wyższa, a w Polsce wynosi aż 23 proc. Rządy naszego regionu mogą za to spokojnie wprowadzać progresywne podatki dochodowe, tylko że tego nie chcą – albo staje im na przeszkodzie sprzeciw lokalnej klasy średniej, jak właśnie wydarzyło się to w Polsce. Nikt nas też nie zmusza do udzielania tak potężnych ulg podatkowych i subwencji dla inwestorów, jak to ma miejsce w czasach rządów PiS. Nikt nas też nie zmusił do uśmieciowienia rynku pracy ani do zagłodzenia krajowego systemu ochrony zdrowia (z wyraźnym udziałem niskiej – ustalanej przez parlament, a nie Brukselę – składki zdrowotnej). Sami to sobie zrobiliśmy – i sami to możemy naprawić. Eurosceptycyzm romantyczny Mimo wszystkich zastrzeżeń zjednoczona Europa i tak jest obszarem największej sprawiedliwości ekonomicznej w świecie rozwiniętym. Wśród pięciu państw OECD z największymi nierównościami dochodowymi żadne nie należy do Unii. Wśród pięciu państw OECD z najniższymi nierównościami w Unii są aż cztery, a piąta Islandia należy do Europejskiego Obszaru Gospodarczego. To samo dotyczy biedy – 4 z 5 państw OECD z najniższą stopą ubóstwa to członkowie UE. Wśród pięciu krajów OECD z największą biedą tylko jedno (Rumunia) należy do UE, a pozostałe to Kostaryka, USA, Izrael i Korea Południowa. Oczywiście, zawsze warto snuć plany o lepszym świecie i lepszej Europie, ale gdy się już zejdzie na ziemię, to trzeba uczciwie skonstatować, że nie ma obszaru świata, który byłby bliższy spełnienia lewicowych ideałów niż Unia Europejska. Na pewno nie są takimi państwa anglosaskie ani wysoko rozwinięte kraje Azji Wschodniej, które, choć są równie albo nawet i bardziej zamożne niż UE, to życie w nich jest zdecydowanie mniej komfortowe. Według lewicowych eurosceptyków – takich jak Łukasz Moll czy Rafał Woś – państwa Europy bardzo chętnie wprowadziłyby tutaj suwerenny socjalizm, tylko Unia Europejska im nie pozwala. W rzeczywistości to państwa narodowe blokują socjalne dyrektywy, paneuropejskie rozwiązania podatkowe i mechanizmy redystrybucyjne, za to są pierwsze do deregulacji rynku pracy oraz obdarowywania korporacji ulgami i subwencjami. Polska poza UE nie byłaby bardziej lewicowa. Wręcz przeciwnie, nadwiślańska rzeczywistość prawdopodobnie byłaby znacznie bardziej neoliberalna i drapieżna. Romantyczna wizja, w której wyzwoleni spod „dyktatu Brukseli” obywatele państw Starego Kontynentu rzucają się wspólnie do budowy socjalizmu, być może jest „na lewo od UE”, ale przede wszystkim jest na lewo od rzeczywistości. Tekst pochodzi ze strony internetowej Krytyki Politycznej |
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Syndrom Pigmaliona i efekt Golema
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Mury, militaryzacja, wsobność.
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Manichejczycy i hipsterzy
- Pod prąd!: Spowiedź Millera
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Wolność wilków oznacza śmierć owiec
- Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
- Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
- od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
- Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
- Kraków
- Socialists/communists in Krakow?
- Krakow
- Poszukuję
- Partia lewicowa na symulatorze politycznym
- Discord
- Teraz
- Historia Czerwona
- Discord Sejm RP
- Polska
- Teraz
- Szukam książki
- Poszukuję książek
- "PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
- Lca
23 listopada:
1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".
1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.
1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.
1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.
1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.
1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.
1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.
1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.
2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.
?