Zanim zaczniesz czytać, chcemy zachęcić cię do subskrypcji naszego newslettera. To autorski wybór tekstów przygotowywany każdego tygodnia przez inną osobę z naszej redakcji. Zapisz się.
W rezultacie wyborcy i wyborczynie przychylniej zaczynają patrzeć na skrajną lewicę, a w debacie publicznej silniej wybrzmiewają pomysły takie jak wprowadzenie podatku majątkowego.
Słysząc o Belgii, myślimy też o rozciągniętym w nieskończoność formowaniu rządu i sporach między Walonami i separatystycznie usposobionymi Flamandami. Te można też skojarzyć ze sporą popularnością lokalnej skrajnej prawicy, która w ostatnich wyborach europejskich zajęła drugie miejsce. Niewykluczone jednak, że następnym razem wyprzedzi ją właśnie radykalna lewica. Wzrost Partii Pracujących Belgii (PTB-PVDA) powiązany jest z problemami, o których rzadziej mówi się mediach międzynarodowych.
Opublikowane niedawno badanie ekonomiczne wykazało, że 1 proc. najbogatszych Belgów posiada 24 proc. krajowego bogactwa. Tym samym poziom nierówności okazał się wyższy, niż dotychczas sądzono. Co prawda wciąż nie należy on do najwyższych w Europie, czy tym bardziej na świecie, ale widać negatywną tendencję, która nieprzypadkowo koreluje z pogorszeniem się warunków życia większości Belgów w ostatnich latach.
Bogaci coraz bogatsi, biedni coraz biedniejsi
Rząd belgijski nie poradził sobie z pandemią COVID-19 ani w ochronie zdrowia, ani pod względem ekonomicznym. Śmiertelność per capita była wyższa niż u któregokolwiek z sąsiadów, a koszty społeczne równie opłakane. Około 40 proc. Belgów stało się biedniejszych w czasie kryzysu pandemicznego. Jeszcze większy odsetek ludzi przeznacza niemal całą pensję na niezbędne życiowe wydatki i nie może sobie pozwolić na oszczędzanie.
Badania pokazują również, że głównymi poszkodowanymi są najbiedniejsi i najmłodsi, podczas gdy zamożni w większości nie odczuli kryzysu. Ci najbogatsi wręcz na nim zarobili, podobnie jak miliarderzy w innych państwach.
Na domiar złego Belgowie zmagają się także z kryzysem mieszkaniowym. Źle było już przed pandemią, a spowodowany nią zastój na rynku nieruchomości tylko pogorszył sytuację. Ceny mieszkań osiągają rekordowe wartości, a średni koszt wynajmu w Brukseli wyniósł w 2021 ok. 4 tysięcy złotych. Jest to kwota bardzo wysoka, nawet biorąc pod uwagę wyższe zarobki Belgów, zwłaszcza że poziom zatrudnienia to kolejny poważny problem. Jest on najniższy w całej Europie Zachodniej, jeśli nie wliczać krajów Południa.
Politycy dominujących partii lubią twierdzić, że ogólny kryzys społeczny wynika z kryzysu pandemicznego, ale faktem jest, że ten drugi uwidocznił skutki dekad zaniedbań i kierowania się interesem elit. Częściowy demontaż państwa opiekuńczego, liberalizacja gospodarcza, ograniczenie budownictwa socjalnego i inne neoliberalne reformy zbierają teraz swoje żniwo. W tych okolicznościach na scenie politycznej pojawiają się nowi aktorzy.
Radykalna lewica silna jak nigdy wcześniej
Partia Pracujących Belgii (w skrócie PTB po francusku, PVDA po niderlandzku) istnieje od dawna, ale jeszcze kilkanaście lat temu była ugrupowaniem planktonowym, które w wyborach zbierało nie więcej niż kilkadziesiąt tysięcy głosów. Zmieniło się to po 2008 roku.
Z jednej strony krach finansowy zmniejszył zaufanie do kapitalizmu i obnażył wiele ze wspomnianych już problemów. Z drugiej, sama PTB-PVDA przeszła w tym czasie transformację, porzucając marksistowsko-leninowski dogmatyzm.
Utrzymano pozycje mocno antykapitalistyczne, ale zrezygnowano chociażby z… wyrazów sympatii dla Korei Północnej. Partia Pracujących powstała w latach 60. jako maoistyczny odłam starej Partii Komunistycznej i długo popierała różne komunistyczne reżimy, w szczególności Chiny i państwo Kimów. Do tych pierwszych PTB ma nadal niejednoznaczny stosunek. Potępia chińską politykę, ale też sprzeciwia się antychińskim działaniom na poziomie międzynarodowym, aby „nie wywoływać nowej zimnej wojny”. Natomiast w sprawie Korei Północnej stanowisko jest bardziej zdecydowane, PTB-PVDA odcina się obecnie od „militarystycznej i dyktatorskiej dynastii” Kimów.
Liderzy partii mówią dziś o nowoczesnym marksizmie dostosowanym do realiów współczesności i reprezentującym interesy wszystkich pracowników. PTB chwali się tym, że jej przywództwo i reprezentacja parlamentarna nie są złożone wyłącznie z zawodowych polityków, lecz zawierają robotników z różnych branż, a tysiące szeregowych członków uczestniczą w formułowaniu linii partyjnej.
Ta z kolei nastawiona jest na krytykę pogłębiających się nierówności, więc trafia na podatny grunt. W 2019 PTB-PVDA zdobyła 9 proc. głosów, a od tego czasu popularność marksistów znacznie wzrosła. W dużej mierze jest to zasługa ostrej krytyki polityki pandemicznej rządu, któremu zarzucają ratowanie korporacji i bogatych kosztem pracowników oraz małych biznesów.
Partii pomaga to, że przy rozdrobnieniu belgijskiej sceny politycznej rząd jest tworzony przez wszystkie partie z wyjątkiem nacjonalistów flamandzkich i Partii Pracujących właśnie. Tym samym radykalna lewica może występować w roli języczka u wagi.
Charakterystyczne dla PTB-PVDA jest zresztą, że stanowi ona w pewnym sensie najbardziej patriotyczne ze wszystkich ugrupowań. Jako jedyna z sił ogólnokrajowych nie podzieliła się na odrębne partie walońską i flamandzką, zamiast tego dąży do zunifikowania Belgii i odrzucenia istniejących podziałów na tle językowym oraz kulturowym.
Jednocześnie marksiści są znacznie silniejsi we francuskojęzycznej części kraju, co wynika z industrialnej przeszłości Walonii. Ta część Belgii znacznie boleśniej odczuła zamykanie kopalń, przenoszenie fabryk do Azji i neoliberalne reformy z ostatnich dekad. O ile we Flandrii poparcie Partii Pracujących wynosi niecałe 10 proc., o tyle w Walonii i stolicy dochodzi do dwukrotnie wyższych wartości.
Co zrobić z nierównościami?
Odpowiedzi na to pytanie szuka cała belgijska scena polityczna, a popularność komunistów sprawia, że ich postulaty powoli trafiają do mainstreamu. Jednym z nich jest wprowadzenie podatku majątkowego, który objąłby multimilionerów i pozwolił zwiększyć progresywność systemu podatkowego. Obecnie pomysł popierają również socjaldemokraci, zieloni i chadecy, a więc 5 z 7 partii tworzących rząd. Mowa jest również o zwiększeniu opodatkowania korporacji i obciążeniu najbogatszych na inne sposoby, aby w ten sposób ulżyć biedniejszym oraz klasie średniej.
Blokowanie nakładania nowych podatków deklarują liberałowie, jednak i oni nie mogą pozostać głusi na rosnącą presję społeczną, więc zamiast tego proponują „młodzieżowe granty” o wartości 25 tysięcy euro. Mogliby z nich skorzystać wszyscy obywatele w wieku od 18 do 25 lat, a jedynym warunkiem byłoby przeznaczenie pieniędzy na edukację, zakup pierwszego mieszkania lub założenie biznesu. Ciekawe, co polscy liberałowie pomyślą o takim rozdawnictwie…
Istnieją też inne pomysły, takie jak proponowany przez socjaldemokratów dochód gwarantowany, który objąłby tę samą grupę wiekową. Od projektu do jego realizacji daleka droga, ale widać w belgijskiej debacie publicznej przesunięcie na lewo, co jest zasługą pojawienia się silnej radykalnej lewicy. Pod jej wpływem socjaldemokraci, zieloni, a po części również inne ugrupowania podejmują temat nierówności społecznych, dostrzegając negatywne konsekwencje liberalnej polityki. Być może jest to zapowiedź zmian, które pomogą większości Belgów, ale raczej nie nastąpią one w najbliższym czasie.
Rząd Belgii składa się z siedmiu partii, które łączy w zasadzie tylko niechęć do flamandzkich separatystów i skrajnej lewicy. W takich warunkach trudno o głębsze reformy, a drobne korekty polityki gospodarczej i społecznej nie wystarczą. Należy się więc spodziewać, że w następnych wyborach PTB-PVDA uzyska znacznie lepszy wynik, przyciągając rozczarowany elektorat tradycyjnych partii.
W koalicji rządowej marksiści zapewne jednak nie wylądują, ale ich wpływ polityczny wzrośnie. Wówczas inne ugrupowania mogą nie mieć innego wyboru niż zająć się na poważnie trwającym kryzysem społecznym. Wybory federalne w Belgii zaplanowane są na 2024 rok.
Tekst ukazał się na stronie Krytyki Politycznej.
fot. Wikimedia Commons