Piotr Marczuk: Husaria i rzeczywistość
[2001-11-06 22:05:50]
Gdy pełna micha oddala się coraz dalej i zamiast pędzić żywot jak z "Dynastii" mieszkańcy naszej pięknej krainy siedząc na bezrobociu bez zasiłku lub harując za parę groszy cały Boży dzień, wysłuchiwać muszą od wypasionego tałatajstwa, że za dużo żrą i stąd dziura budżetowa, to narasta w nich dzika chęć, aby jednak udowodnić sobie i innym, że jednak nie jest tak źle i wciąż należymy do elity narodów świata. My, święty i zawsze genialny naród Polski, musimy zawsze być na topie i jeśli nawet gospodarczo staczamy się do roli państwa peryferyjnego, to przecież nie znaczy, że nasze poczucie własnej wartości nie ma już żadnej pożywki. Polski my naród, królewski szczep piastowy, zawsze przecież byliśmy nieźli w okładaniu się po mordach z innymi nacjami, a dziś jako część najpotężniejszego paktu militarnego tym bardziej czujemy się powołani do czujności w tym względzie. Co prawda, żadna bezpośrednia groźba agresji nie wisi nad nami, a możliwości polskiego wojska na nowoczesnym teatrze wojny są bardzo znikome, jednak nie należy popadać w przygnębienie, mamy w końcu innego rodzaju atuty - rzeszę generalicji o liczebności dorównującej temu, co posiadają w tej mierze Niemcy i Francja razem wzięte i ambicjach na pewno przewyższających zachodnią zachowawczość, bojowo nastawionych polityków z różnej maści stronnictw, ale o jednakiej skłonności do machania szabelką na konferencjach prasowych no i - przede wszystkim - chęć zaistnienia wśród potężnych i bogatych za wszelką cenę. Posiadamy też naszą słynną polską ufność w naszych wielkich sojuszników, w ich solidarność z nami i w to, że bez zmrużenia oka poświęcą oni w razie potrzeby dowolną ilość swoich zacnych obywateli. Co sprawia, że nie strach nam ginąć za Paryż, Londyn i Nowy Jork... W tej sytuacji można śmiało powiedzieć, iż ten cały brodacz nienawidzący Ameryki i jego wyczyny to istny dar niebios. Oto znów możemy poczuć się częścią szlachetnego, cywilizowanego świata i stanąć po stronie dobra w konfrontacji z podłością terrorystów wysyłających do nieba obywateli USA wbrew niepisanemu obyczajowi, że tylko możni tego świata mają przyzwolenie na mordowanie, a pomniejsze ludy i prywatni obywatele nie powinny się za to brać, bo nie dla psa kiełbasa. Po obejrzeniu zamachów na WTC i Pentagon i wysłuchaniu komentarzy, Tych, Co to Na Wszystkim Znają Się Najlepiej, nie sposób przecież mieć wątpliwości, iż banda wściekłych fanatyków zaatakowała spokojnie żyjący sobie amerykański ludek podczas ich codziennej żmudnej pracy dla dobra całej ludzkości i że oto stała się rzeź najstraszliwsza w dziejach świata. A na horyzoncie już czai się wąglik i różnego rodzaju świństwa, jakie podstępne plemiona Bliskiego Wschodu na pewno chciałyby wpuścić w krwioobieg Warszawy czy Siedlec... Bo przecież warto pamiętać, z kim mamy do czynienia. My, Polacy, możemy nie lubić Niemców czy innych obywateli bogatego Zachodu, bo się tu rządzą, wykupują naszą ziemię (albo się tak nam widzi) czy co tam jeszcze, ale jednocześnie ich szanujemy, bo posiadają szmal, o którym nad Wisłą można jedynie pomarzyć i jest nadzieja, że coś nam sypną dla kaprysu. Co innego jednak jakieś towarzycho spoza Europy, szczególnie o innym kolorze skóry - tu przeciętny obywatel naszej miłej ojczyzny kieruje się zazwyczaj mocnym przekonaniem o własnej wyższości. Status materialny, wykształcenie czy poglądy polityczne nie mają tu często żadnego znaczenia - czarny jest czarny, znaczy to leń, a Arabowie - wiadomo... Przysłowiowy Kowalski odnosi się do nich z nieukrywaną pogardą, wiadomo: czarne to, w dużej części biedne, wierzy mocno, ale w innego Boga, gnębi cztery żony każąc im zakrywać wdzięki a w dodatku za komuny, co bardziej dolarowi studenci i handlowcy z zaprzyjaźnionego wtedy z władzami PRL-u świata arabskiego cieszyli się niezłym powodzeniem u naszych dziewcząt, czego już przecież nie zdzierżymy... Jakże to inny świat niż nasz polski, w którym panie mogą paradować po mieście zakrywając jedynie siniaki pozostałe po czułych pieszczotach pijanego męża, dobrotliwi przywódcy religijni w rodzaju ojca Rydzyka czy prałata Jankowskiego sączą w dusze wiernych jedynie przesłanie o miłości bliźniego, a spokojni i przyjaźnie usposobieni do siebie nawzajem mężczyźni z oburzeniem odrzucają myśl o sypianiu z więcej niż jedną niewiastą. O, tak, my jesteśmy zupełnie inni niż ci ciemni fanatycy rozbestwieni ropą naftową i nie rozumiejący mechanizmów rządzących światem cywilizowanym, którym należy się nauczka. Nauczka że takich jak my i nasi szlachetni przyjaciele nie opłaca się zaczepiać. W tym klimacie panującym wśród Polaków herosi narodu z politycznych kanap mogą swobodnie uderzać w ton histerii wojennej, bębniąc nam od rana do nocy rytm nienawiści. Od dnia zamachu na WTC i Pentagon trwa prawdziwy festiwal pieśni poparcia dla Wielkiego Brata ze strony polskich elit politycznych. Nasz mężny prezydent, poszczególni członkowie ustępującego po czterech latach niepowodzeń rządu i obywatel Leszek Miller ze swoimi dzielnymi druhami jak jeden mąż deklarują swoje bezwarunkowe poparcie dla wszystkiego, co czynią Amerykanie, za którymi optują nawet zazwyczaj nieprzychylni Zachodowi działacze kanapowych partii nacjonalistycznych oraz wygwizdani przez wyborczą publikę moralizatorzy z Unii Wolności. "Jesteśmy w stanie wojny" - poinformował społeczeństwo prezydencki ekspert w dziedzinie obronności Marek Siwiec, a część wyższych dowódców wojskowych w swoich marzeniach sennych widzi już chłopców-gromowców szturmujących korytarze wykute przez bin Ladena w skałach afgańskich pasm górskich. W kraju, gdzie terroryzm polityczny nigdy nie ujrzał światła dziennego, walka z nim stała się naraz jednym z głównych tematów kampanii wyborczej, przy czym wszystkie stronnictwa mówiły dokładnie to samo. Znany z niechęci do świata abstynentów prezydent Kwaśniewski uczulił rodaków na terrorystyczne zagrożenie, jako panaceum przedstawiając silny rząd, co przy olbrzymiej przewadze SLD było tylko symbolicznie skrytą reklamą tego ugrupowania. Polska klasa polityczna nie miała żadnych wahań, pytań, wątpliwości. Cóż, pamiętajmy, że są to w końcu te same manekiny global-świata, które w sprawach gospodarczych zachowują się często jak administracja kolonialna. Nie ma żadnego powodu, aby całe to towarzystwo nagle zaczęło myśleć i działać samodzielnie - i to jeszcze narażając się głównemu autorytetowi swojego stada. Jest pięknie - biało-czerwoni znowu mogą poczuć się pierwszej kategorii mieszkańcami globalnej wioski. Co tam jakaś dziura budżetowa, nieważne, że od wielu miesięcy trwa w Polsce faktyczny zastój gospodarczy, co piąty dorosły obywatel żyje sobie nie wiadomo z czego, a dostępność drugiego śniadania dla dzieciaków nieustannie spada. Każdy z nas ma dzisiaj niezwykłą szansę poczuć się obywatelem lepszej części świata i zjednoczyć się na jakiś czas w globalnym strachu przed niewidzialnym wrogiem, który, o już, za chwilę, może wrzucić nam podle wąglika do zupy albo podpalić prosperujące fabryki Radomia i Mielca. Nasza święta ziemia polska i produkowana na jej bazie najzdrowsza żywność świata, komputerowe giganty w rodzaju Optimusa czy Softbanku, supermarkety i multikina - świątynie konsumpcji żołądkowej i intelektualnej, Jasna Góra i rozrzucone po całym kraju pomniki Ojca świętego, Stadion Dziesięciolecia, dzięki któremu lud nasz obcować może z najnowszą produkcją rozrywkową i poznawać tajniki oprogramowania komputerowego pomimo buzkowo-balcerowiczowskiego drenażu kieszeni - cały ten dorobek naszego grajdołka jest dziś zagrożony przez łajdactwa innowierców i nic, tylko zatrząść się ze strachu. Skoro nie możemy żyć jak ludzie Zachodu, jeździć luksusowymi furami, zajadać się codziennie do syta łakociami i nie zastanawiać się ile kosztuje pociąg do innego województwa, to trzeba wykorzystać fakt, że wolno nam chociaż bać się tak, jak to czynią tamci. Aby tylko poczuć się fragmentem tej wymarzonej rzeczywistości, zwłaszcza, iż oni, pogrążeni w rozpaczy i panice nie wydają się nam już tak wyniośli i niedostępni jak to bywa na codziennie. Silny strach zaciera granice między ludźmi - nawet na ulicznego żebraka patrzy teraz prawy i godny obywatel w jakiś inny sposób - łachudra, to łachudra, ale wszak może dopaść go ten sam arabski wąglik albo spaść na głowę jakiś aeroplan. Identycznie jest i na szczeblu międzynarodowym - toteż dręczy nas nadzieja, iż możni tego świata może łypną na nas okiem z nieco większą sympatią, zwłaszcza, gdy im przypomnimy, że my już raz, kiedyś, pod Wiedniem - i się udało, a do tego wyślemy tak paru naszych żołnierzyków tudzież trochę grosza na widowisko, które co zamożniejsi ofiarodawcy-podatnicy będą mogli obejrzeć potem na satelitarnej telewizji Al-Jazeera. Cóż, po chwili wątpliwości, Kowalski znów czuje się obywatelem świata - skoro walnęło w World Trade Center, to może przecież trzepnąć tak samo w jego ukochane, spółdzielcze M-3 w bloku z wielkiej płyty z wiecznie zasikaną klatką schodową i windą, na której ktoś uparcie wypisuje "dupa". Niby nie ma powodu, aby Arabowie wybrali sobie za cel akurat jego chałupę, ale kto ich tam wie, dziwolągów, a poza tym kto zagwarantuje, że ten dresiarz z czwartego piętra nie zerwał któremuś z nich łańcuszka, pani Hania spod czterdziestki czwórki, co to się z różnymi pałęta nie puściła jakiegoś szejka kantem, a ten z góry, który uparcie głośno puszcza dziwną muzykę i ma ostry profil, to nie daj Panie Boże jakiś Izraelita, co im podpadł. Co prawda różni mądrzy panowie w telewizji nieustannie klepią, że Polsce nic nie grozi, ale już na ten przykład dzielnicowy pary z ust nie puści i tylko się dziwnie uśmiecha... Brr..., cała nadzieja, że Bush i chłopaki-gromiaki wyduszą to cale towarzystwo do zera... W chwili, gdy piszę te słowa, Amerykanie właśnie zmniejszyli ilość nalotów na miasta Afganistanu, co ma podobno wyrażać ich szacunek dla religii Mahometa, jako, że jest akurat piątek, uważany przez jej wyznawców za dzień poświęcony Bogu. To bardzo wzruszające, podobnie jak fakt, iż od niedzieli największa potęga gospodarcza i militarna świata zrzuca na jeden z najbiedniejszych krajów nie tylko bomby, ale też pakiety żywnościowe - ponoć głodujące miliony mieszkańców Afganistanu otrzymały już kilkadziesiąt tysięcy jednodniowych zestawów żywieniowych. Tej akcji militarnej towarzyszą zapewnienia o tym, iż nie ma żadnej wojny, o nie, dokonywane są tylko precyzyjne "chirurgiczne cięcia", nieszkodliwe dla ludności cywilnej punktowe uderzenia w wybrane cele, bo Ameryka nie walczy z Afganistanem, a jedynie ze światowym terroryzmem i popierającymi go Talibami, a ludzi prostych, nie związanych z reżimem miłuje i obdarza karmą. Dla zastąpienia władzy ortodoksów islamu wyciągnięto z szafy jakiegoś starca, króla od dawna przebywającego na emigracji, który - co jak wiadomo za punkt honoru stawia sobie każdy koronowany kacyk - ma doprowadzić kraj do demokracji. Wspiera się także wojska Sojuszu Północnego, w którym zebrali się ci, co po wycofaniu się Rosjan prowadzili przez dekadę bratobójczą wojnę i dopiero wygrana uczniów szkół koranicznych na nowo ich zespoliła. W sąsiednim Pakistanie, który tak naprawdę stworzył Talibów, establishment postanowił mimo zdecydowanie odmiennej opinii większości społeczeństwa poprzeć starania USA, bojąc się skutków odmowy i teraz policjanci biją, a czasem zabijają przeciwników interwencji. Polscy politycy, opinia publiczna - ta zawodowa w redakcjach gazet i w mediach elektronicznych oraz ta, nieformalna, z ulicy, targowiska czy autobusu, drży ze strachu i nienawiści. Menadżerowie kapitalistycznej pseudokultury walą jak oszalali w wojenny bębenek, beztrosko powtarzając te same komunały, w których roi się od żądzy krwi, ale brak logiki. Obawa zaślepia i czyni z ludzi bestie - tylko nieliczni zachowują rozsądek. Wstyd mi za Was, moi rodacy. To, iż tak bardzo pragniecie być Amerykanami, Anglikami, Kanadyjczykami, że gotowi jesteście bać się czegoś, co was nie dotyczy - to jeszcze można zrozumieć, choć niezależnie od tego, jaki polityczny makijaż nałożymy Polsce, to faktem jest, iż gramy w innej lidze, państw Trzeciego Świata, eksploatowanych i peryferyjnych wobec bogatego centrum i powinniśmy starać się szukać sojuszników wśród sobie podobnych (nie mam tu na myśl bin Ladena ani Talibanu, ale m.in. niektóre państwa arabskie). Jednak nie sposób zawyć ze zgrozą nad pustką ludzi, którzy jak echo powtarzają bajkę o "chirurgicznych cięciach" i walce tylko z reżimem po tym, jak w ramach podobnie "precyzyjnych" nalotów obrócono w gruzy ambasadę chińską w Belgradzie. Nie ma wojen, w których nie giną cywile, wręcz przeciwnie na współczesnych teatrach wojny często ofiary wśród zwykłych ludzi stanowią gros wszystkich strat ludzkich. Talibowie, którzy nie posiadają swojego Pentagonu, fortec i jakiejś znaczniejszej wojskowej infrastruktury ani czerwonych kubraków przeznaczonych dla swojego wojska, niczym nie różnią się z wyglądu od zwyczajnych ludzi. A czy myśleliście kiedyś, rodacy, nad celowością zbombardowania Niemiec czy Austrii - tam wciąż znaleźć można ludzi, mających znacznie więcej istnień na sumieniu ludzkich niż jakikolwiek terrorysta czasów pokoju? Te państwa nigdy nie spieszyły się z rozliczaniem przeszłości swoich obywateli z okresu II wojny światowej pozwalając wielu zbrodniarzom z obozów koncentracyjnych, gestapo itp. ponurych instytucji hitleryzmu całkiem spokojnie dożywać swoich dni, czasem wręcz w glorii obrońców ojczyzny. Można żywić uzasadnione podejrzenie, iż każdy, kto zaproponowałby taką formę nacisku na tamtejsze władze polityczne i sądownicze teraz czy nawet trzydzieści lat temu, zostałby z miejsca uznany za niebezpiecznego szaleńca. I słusznie, bo to zabijanie zwykłych obywateli nawet, gdy ma służyć schwytaniu zbrodniarza tej skali, co Osama bin Laden oznacza stosowanie odpowiedzialności zbiorowej, czyli zwyczajny bandytyzm. Atak na całą społeczność to zresztą najgorsza metoda ukarania rządzących. W latach osiemdziesiątych miłująca ponoć Polaków administracja Reagana nie wahała się nałożyć sankcji gospodarczych na Polskę Ludową, karząc w ten sposób rzesze zwykłych mieszkańców naszego kraju za grzechy Jaruzelskiego i ignorując oczywistą prawdę wyartykułowaną później werbalnie przez Jerzego Urbana, że "rząd się zawsze wyżywi", po Wojnie w Zatoce w ten sam sposób postąpiono z Irakiem pragnąc podsycić niezadowolenie społeczne przeciw dyktaturze Husajna, co przyniosło już wiele bardziej tragiczne skutki w postaci śmierci z głodu i wycieńczenia około stu tysięcy ludzi - a rewolucja i tak nie wybuchła, wreszcie teraz maltretuje się za pomocą najnowocześniejszych technologii militarnych mieszkańców Afganistanu, którzy ostatnie dwie dekady zmuszeni byli egzystować w warunkach nieustannej wojny lub rządów terroru. Wszelkie oświadczenia polityków Zachodu, iż atakuje się jedynie władzę islamskich fundamentalistów bez przysparzania cierpień ludności można włożyć między bajki - takie wojny istnieją jedynie w chorej wyobraźni twórców medialnego bełkotu, nierzadko pobierających wysokie uposażenia za swoją "ślepotę". Wojna, którą wypowiedzieli Amerykanie Talibom, to bynajmniej nie jest starcie społeczeństw ze światowym terroryzmem. Nie prowadzi się kampanii zbrojnych przeciw słownym sloganom, nawet, jeżeli powtarza je szef najpotężniejszego kraju świata. Bomby i rakiety zabijają ludzi, nie pojęcia. Fakt, iż bezbronna ludność cywilna to azjatycka biedota, która raczej nie będzie miała szansy opowiedzieć o swoim cierpieniu dziennikarzom zachodnich mediów - jak to czyniły rodziny ofiar tragedii w USA - pozwala administracji Busha bezkarnie szafować życiem tej społeczności w imię bezpieczeństwa własnych obywateli. Jest to skandal - nikt o zdrowych zmysłach nie odważyłby się zaatakować jakiegokolwiek pojedynczego budynku opanowanego przez terrorystów, niemal zupełnie na oślep, bez oglądania się na liczbę ofiar wśród zakładników przetrzymywanych przez w owym miejscu, szczególnie, gdyby siły specjalne dysponowały bronią ręczną o celności trafień zbliżonej do amerykańskich pocisków (ok.70 %), a więzionymi byli obywatele któregoś z państw Zachodu. Obecni lokatorzy Białego Domu mają tego pełną świadomość - stąd ich dążenie do zapewnienia sobie monopolu informacyjnego wyrażające się m.in. w naciskach na władze Kataru, aby ograniczyła swobodę działania rezydującej w tym kraju niezależnej stacji telewizyjnej Al - Jazeera, która ośmieliła się zainstalować swoje kamery w Kabulu dla relacjonowania bombardowań "na żywo" i pokazywać wizerunek wojny inny niż lansowany przez Amerykę. Będąc obywatelem coraz bardziej "bananowej" republiki środkowoeuropejskiej - o której śp. Jerzy Giedroyć powiedział niegdyś, iż nie wiadomo, kto w niej rządzi, Ameryka czy Watykan - wplątanej w sojusz militarny z krajem, który co rusz wplątuje się w jakiś znaczący konflikt zbrojny, zmuszony jestem nie po raz pierwszy słuchać wiernopoddańczych skowytów poparcia ze strony rozmaitej maści gabinetowej husarii. Nasze wspaniałe, już nie tylko europejskie, ale wręcz światowe Onyszkiewicze i Siwce prześcigają się dziś w deklaracjach lojalności wobec Wuja Sama, daleko bardziej niż robiły to mrukliwe typy z pezetpeerii w czasach, gdy generał Dostum nie był jeszcze dla Amerykanów dzielnym bojownikiem Sojuszu Północnego, ale krwawą bestią komunistycznego reżimu prezydenta Nadżibullaha, przeciw któremu należało zbroić i trenować wszystkich chętnych. Oczywiście, skakać z szabelką po własnym pokoju i ryczeć wojenne piosenki każdemu wolno, zwłaszcza, gdy da sobie mocno w szyję, przykro jednak słuchać tego niby-rycerskiego pienia z ust wyższych funkcjonariuszy państwowych czy partyjnego establishmentu posiadającego ambicje do reprezentowania Polski na arenie świata. Nie potrzeba nam żadnego nowego Santo Domingo, szpanowania zarządców polskiej masy upadłościowej przed tymi, co nigdy nie mieli nawet tego kawałka suchej bułki, co lud nadwiślański, foliowych worków z chłopakami z Grudziądza czy Małkini ani eksplozji na ulicach Warszawy i Poznania, którymi świat arabski może w końcu zechcieć zagłuszyć hałas czyniony przez szczekliwego ratlerka Ameryki. Uważni obserwatorzy rzeczywistości z krajów będących od sojusznikami USA, a jednocześnie przywiązujących wagę do własnej niezależności takich jak np. Francja, mimo, ze nie znają zapewne polskiej mądrości ludowej, iż "nadgorliwość gorsza od faszyzmu", to i tak od dłuższego czasu z baranim zdumieniem przyglądają się jak nowy sojusznik w NATO, który pogrąża własne finanse publiczne w coraz większym kryzysie, a doborowe oddziały wojskowe wysyła na Bałkany koleją, radośnie wyskakuje przed szereg w swoim automatycznym poparciu dla najbardziej kontrowersyjnych i szalenie kosztownych projektów amerykańskich w rodzaju budowy tarczy antyrakietowej w kosmosie. Życie mieszkańców Afganistanu nie jest ani trochę mniej wartościowe niż obywateli Stanów Zjednoczonych (nie jest też oczywiście cenniejsze - aby wszystko było jasne). Stosowanie odpowiedzialności zbiorowej to łamanie prawa, a fakt, że uczynił tak ewidentny przestępca, przywódca kilkudziesięciu czy paruset desperatów, nie upoważnia jeszcze w pełni legalnego rządu USA do stosowania podobnych metod. Nie wolno mordować niewinnych cywili dlatego, że rządzący nimi reżim nie chce wydać osoby podejrzewanej o zbrodnie - tu zresztą władze USA wyznają moralność Kalego, bowiem akurat najpotężniejsze mocarstwo świata samo nie ma zwyczaju wydawać swoich obywateli pod osąd trybunałów międzynarodowych ani sądów w innych krajach. Nie strzela się z czołgu do budynku, w którym są terroryści, jeżeli znajdują się w nim także osoby postronne. Zasady są proste i uznane od lat, a owa "nowa jakość" to krwawe widowisko dla uciechy wystraszonego tłumu. Można domyślać się, iż Bush pragnie przysłonić nim własny blamaż z pierwszych chwil po zamachu oraz ewidentną niedoskonałość systemu wywiadowczego, dzięki której stało się możliwe tak dotkliwe uderzenie w system nerwowy USA. Amerykanie mają prawo się bronić, ale nie za każdą cenę. W związku z powyższym, aby jedyną pomocą, jakiej Polska udzieli swojemu natowskiemu sojusznikowi w tej obrzydliwej wojnie, było przekazanie - dla wsparcia słynnych zabijaków z Delta Force czy innych jednostek wojsk lądowych US Army - nie chłopaków-gromiaków, ale całej tej gabinetowej husarii, wszystkich tych żądnych krwi i rozgłosu paniczyków błąkających się za nasze pieniądze po korytarzach Bardzo Ważnych Urzędów. Tego rodzaju mądrali mamy wyraźną nadwyżkę. Niechaj miast toczyć wojnę w naszym imieniu, przed kamerami i w wywiadach prasowych, wesprą Wuja Sama na własny rachunek i w kraju o milionie min śmiało ścigają jako wyznawcy amerykańskiego snu dawnego sojusznika USA w ich globalnej konfrontacji z komunizmem. Może, gdy powąchają prochu, ujrzą na własne oczy jak wygląda "chirurgicznie pocięte" przez wspaniałą technologię Zachodu dziecko afgańskie i z jak strasznej nędzy społeczeństw bierze się poparcie dla fundamentalistów religijnych, zmienią wreszcie swój czarno-biały obraz świata. Jeżeli oczywiście wcześniej nie przepadną bez wieści w górskich korytarzach czy na pustyniach, podczas swojej "świętej wojny" z terroryzmem. |
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Syndrom Pigmaliona i efekt Golema
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Mury, militaryzacja, wsobność.
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Manichejczycy i hipsterzy
- Pod prąd!: Spowiedź Millera
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Wolność wilków oznacza śmierć owiec
- Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
- Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
- od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
- Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
- Kraków
- Socialists/communists in Krakow?
- Krakow
- Poszukuję
- Partia lewicowa na symulatorze politycznym
- Discord
- Teraz
- Historia Czerwona
- Discord Sejm RP
- Polska
- Teraz
- Szukam książki
- Poszukuję książek
- "PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
- Lca
24 listopada:
1957 - Zmarł Diego Rivera, meksykański malarz, komunista, mąż Fridy Kahlo.
1984 - Powstało Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ).
2000 - Kazuo Shii został liderem Japońskiej Partii Komunistycznej.
2017 - Sooronbaj Dżeenbekow (SDPK) objął stanowiso prezydenta Kirgistanu.
?