Marczuk: Żądam wolnego rynku

[2002-01-14 23:13:54]

Czy słyszycie te wrzaski? Tak, właśnie te przeraźliwe wycie dochodzące z całego terytorium naszej wspaniałej ojczyzny? To jeden wielki krzyk o dotacje i subwencje, o wyciąganie z coraz bardziej ubogiej kiesy publicznej pieniędzy na różne dziwne cele. Sądzicie, że hałas ten pochodzi od zdesperowanych bezrobotnych albo że porykują wiejskie dziatki domagające się
terminowych dostaw dotowanych obiadów szkolnych, stanowiących częstokroć jedyną gwarancję gorącego posiłku dla rzesz najmłodszych obywateli transformowanej Rzeczypospolitej? A może to piszczą z biedy emeryci, którym nie dane było orężem służyć dawnej Polsce Ludowej i zasłużyć sobie na resortowe świadczenia? Nieprawda. Przez Polskę przechodzi właśnie zbiorowy jęk małych i średnich przedsiębiorców, zawodowych twórców miejsc pracy dla gnuśnego ludu, tych, co to naprawdę zawierzyli balcerologom, że z budy jarmarcznej, z zaplutej knajpy na uboczu czy sklepiku z mydłem i powidłem będą żyć jak bohaterowie „Dynastii”, a potem nie załapali się na żadne joint venture czy modelowany przetarg. Po latach wyśmiewania się z państwa, narzekań na urzędników i wysokie podatki, żądań całkowitej liberalizacji wymiany handlowej, zachwytów nad silną złotówką, naraz nasi milusińscy hodowcy hurtowni i barów z frytkami zapałali miłością do państwa i oczekują od niego pomocy. Ci, którzy uparcie przez lata prywatyzowali swoje zyski i dla kupna nowej gabloty czy kawałka ziemi z disneyowską parodią szlacheckiego dworka podcinali żyły oświacie, publicznej służbie zdrowia czy podstawowym formom pomocy dla najuboższych, co chichotali złośliwie na widok inspektorów urzędów podatkowych zażerając się w najdroższych knajpach stolicy dziczyzną czy homarem, chcą dziś uspołecznić swój niepokój o jutro, swoje stracone złudzenia głupców. Nagle potrzebne stało się im państwo i publiczne pieniądze do realizowania swoich celów gospodarczych, poparcie urzędów, dotacje do eksportu, budowa „polskich domów” za granicą, no i oczywiście „optymizm konsumentów”, którzy po latach radosnej polityki obcinania kosztów w ich firmach coraz częściej jedynie mażą palcami szyby wystaw. Zaiste, ciekawa to przemiana i jakże inna od wpajanej dotychczas roboczemu ludowi filozofii egzystencji jedynie na własnym rozrachunku.
Oczywiście, tak znaczący skręt z jedynej słusznej drogi liberalizmu gospodarczego nie może obyć się bez swoistego alibi. Nie dla siebie to robią, ci nasi szlachetni dobroczyńcy, nie dla siebie ani – broń Boże - swoich rodzin, a jedynie dla tego tłumu nieboraków drepczących bez celu w okolicach pośredniaków, stukających co dzień do pokojów pracowników socjalnych i przebierających łapkami okruchy lepszego świata w lumpeksach. Tak sobie ukochali nas ci panowie w eleganckich garniturach i panie w garsonkach, że spać po nocach nie mogą, tylko dumają jak tu zwiększyć liczbę miejsc pracy i dogodzić pracownikowi. Martwią się o tych co roboty nie mają, nie raz nie dwa wrzody na żołądku im z nerwów zaczynają dokuczać, a czasem z natłoku myśli to i zapłacić zapomną tym, co u nich jeszcze pracują. Pomysły mają dwojakiego rodzaju – albo, żeby pensje obniżyć, bo jak zamiast jednemu umiłowanemu pracownikowi płacić pięćset złotych, wypłaci się dwóm po dwieście to rzeczywiście mniej ludzi bez pracy chodzi i jeszcze oszczędności w firmie są, albo, żeby państwo pomogło. Tęgie to głowy i zacni obywatele.
Świat się zmienia na naszych oczach. Jeszcze dwadzieścia miesięcy temu jako bezrobotny zmuszony byłem wysłuchiwać licznych obelg i połajań ze strony różnych dostojnych wielmoży: pracodawców, polityków, ekspertów ekonomicznych, i tzw. opiniotwórczych pismaków. Dziś zalewa mnie strumień łez spływających z oczu tych samych osób rozpaczających nad moim losem, pragnących mi stworzyć miejsce pracy, choć takie tycie, tyciutkie. Wszyscy ci wspaniali ludzie myślą perspektywicznie – nie chcą mi dać żadnej nędznej jałmużny zasiłku, w trosce bym nie poczuł się poniżony, pragną też, abym otrzymał wędkę a nie rybę. Największą troskę o te sprawy wykazują, rzecz jasna, starzy wypróbowani przyjaciele – mali i średni pracodawcy. Tak, oni są w stanie zatrudnić mnie i oczywiście popierają wolnorynkową gospodarkę. Wystarczy tylko, że państwo dokona kilku drobnych korekt rynku na ich rzecz: zabroni budować zagranicznym firmom bardziej wydajne ekspozytury np. supermarkety, zacznie im płacić za zatrudnianie ludzi, na których pracy potem jeszcze i tak zarobią, zwolni ich z podatków a jednocześnie wybuduje dla pomyślności ich prywatnych przedsiębiorstw autostrady, wodociągi i kanalizację za pieniądze pożyczone zapewne od świętego Piotra i tak dalej. Wszystko w imię wolnego rynku, oczywiście... Który, niech nam żyje sto lat, tylko nie wiadomo dla kogo został stworzony, skoro nie tylko personel medyczny czy nauczyciele akademiccy i inne budżetowe niemoty, ale także osoby prowadzące działalność gospodarczą domagają się dziś wyłączenia ich poza jego nawias. Wychodzi na to, że ma on istnieć jedynie na użytek pracowników pegeerów, górników czy Piotra Marczuka oraz innej tego rodzaju tłuszczy roboczej, co to chciałaby mieć takie same dotacje jak ci, na których tyra.
Widząc, do czego zmierza nasza utrudzona ojczyzna, ja, trzydziestolatek, który śniadanie dziś spożyłem dzięki przychylności nie jakiegoś tam państwa, a ojca rencisty i debetowi zaciągniętemu przez bliską mi osobę – wypłata z ostatniej roboty starczyła mi dokładnie od Wigilii do końca roku – domagam się stanowczo od tej całej pazernej niby-przedsiębiorczej tłuszczy, aby trzymała swe śliskie łapska z dala od publicznej kasy. Wara wam od społecznych pieniędzy, nicponie! Stanowczo żądam, aby dobrodziejstwa wolnego rynku dosięgły wszystkich, bez podziału na gorszych i lepszych. Trochę honoru, panie i panowie! Nie przypadły do gustu jaśnie wielmożnemu towarzystwu lewicowe idee sprawiedliwości społecznej, pomocy słabszym, bezpłatnej sfery publicznej? W porządku, poznajcie więc smak prawicowej sprawiedliwości społecznej. Niech i was pogłaszcze po głowach niewidzialna ręka rynku, a nie tak od razu, przy pierwszych kłopotach, z wyciągniętą łapą do wspólnej miski. Dość mazgajstwa, czarnowidztwa i całej tej histerii, która rozpoczęła się wraz z początkiem zastoju gospodarczego. Pensje robotnicze spadają od lat dwunastu, wasze zaledwie od dwóch – skąd ten więc ten pomysł, że akurat was będzie się dotować? Możecie sobie krzyczeć o „buncie klasy średniej” dla pismaków z „Wprost” albo podłączać się pod Leppera, ale to nic nie pomoże. Ten kraj, dzięki waszej akceptacji dla tego, co miało tu miejsce w gospodarce po roku 1989, dla tego całego rozdrapywania narodowego majątku, niszczycielskiej prywatyzacji i rozdawnictwa znajomym królika, uczynienia z niepłacenia podatków i radosnej rozbudowy szarej strefy sposobu na życie dla całej klasy biznesowej – po prostu się zawalił. Umarł w butach, zbankrutował. Wasze żebracze jęki nic nie pomogą. Po prostu tak już jest, że kto nie napełni spichlerza w lecie, w zimie z niego nie pożyje.
Żądam wolnego rynku dla was, panie i panowie drobni przedsiębiorcy! Takiego samego, jaki mam ja i pozostali bezrobotni, a także dekarze, kierowcy autobusów, kelnerzy, robotnicy drogowi i przedstawiciele wielu innych zawodów, którzy nawet gdy jeszcze mają jakieś zajęcie, to często nie wiedza na jak długo, za ile, a nawet czy w ogóle czy i jaką dostaną z tej okazji zapłaty. Pragnę zobaczyć jak smakujecie wolnego rynku, jak się nim zajadacie i krztusicie. Nie poczuwajcie się jakąś lepszą klasą, której upadek przekształci Polskę w gospodarczą pustynię – o nie, wolny rynek ma to do siebie, że bazuje na wrodzonej przedsiębiorczości ludzkiej i jeśli was zabraknie to przyjdą inni, którzy to zrobią lepiej, taniej. Nie ma pustki w gospodarce liberalnej – sami przecież powtarzaliście tą mądrość przez lata. I rzeczywiście, wolny rynek zawsze się odradza, bywa jedynie przerażająco niesprawiedliwy – a że teraz wy dostajecie w łeb, to trudno, wybaczcie, trudno mi, bezrobotnemu bez prawa do zasiłku rozpaczać. Wręcz przeciwnie, z niecierpliwością czekam chwili, kiedy zamiast benzyny do swoich limuzyn zaczniecie kupować bilety miesięczne i zaczniecie porównywać ceny klusek śląskich w poszczególnych barach mlecznych. Skończą się rajdy taksówkami na koszt firmy, zagraniczne wojaże każdego lata, podszczypywanie sekretarek i ekspedientek. Czas wrócić do realnego świata.
Jeżeli brakuje wam siły gdzieś w głębi ducha, a nerwy szarpie niepokój o jutro i permanentny żal, iż nie wyszło, przyjrzyjcie się z uwagą członkom Rady Polityki Pieniężnej. Oto towarzystwo z klasą, które swój łabędzi śpiew uprawia niezależnie od sytuacji. Uczcie się od nich, co to znaczy kapitalizm. Niczym najbardziej wytworne sfery na tonącym „Titanicu”, ludzie ci z gracją będą tańczyć do końca na trupie polskiej gospodarki, z pełną wyższości elegancją ignorując te elementy rzeczywistości, które niekiedy przebijają się przez dźwięki grającej niezmiennie orkiestry. Oto prawdziwi zwycięzcy tej gry, którzy opłacani z kasy banku centralnego zadzierzgną wam kredytową pętlę na szyi głosząc wolnorynkowe slogany i jednocześnie dochodząc swych pensji na podstawie kodeksu pracy. Zamiast ulecieć do góry ku bogactwu i zaszczytom spadniecie wówczas może jeszcze poniżej pracowników, którymi tak gardzicie. Albowiem wolny rynek najbardziej opłaca się tym, którzy przedstawiają jego zalety durniom, sami pozostają z dala od tych jego cnót. Ale o tym – mali burżua - zapomniano wam powiedzieć.

Piotr Marczuk


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


23 listopada:

1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".

1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.

1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.

1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.

1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.

1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.

1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.

1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.

2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.


?
Lewica.pl na Facebooku