Najbardziej zaskakującym aspektem wojny celnej o stal, którą rozpoczęły Stany Zjednoczone, jest fakt, że wszyscy są nią zaskoczeni. Przecież, mimo całego gadania o wolności, jedynym pewnym trendem w zasadach handlu światowego było dryfowanie w stronę protekcjonizmu. Bogate kraje bez przerwy obiecywały, że zrezygnują z sybsydiów dla rolnictwa i usuną bariery celne na tekstylia importowane z biedniejszych części świata – ale te obietnice były łamane. Zamiast tego zapewniały swoim korporacjom przestrzeganie na całym świecie nowych praw, broniących własności intelektualnej.
Podczas ostatniej tury negocjacji na temat handlu światowego w listopadzie, wydawało się, że biednym krajom udało się zdobyć coś dla siebie. Pozwolono im dalej importować tanie kopie opatentowanych leków, konieczne do zwalczania epidemii. Tymczasem w całej sprawie, co zauważyło niewiele osób, jest ukryty haczyk. Co prawda krajom tym będzie wolno kupować takie leki, ale od 2005 kraje, które je dziś produkują, nie będą miały prawa ich sprzedawać. Efekt – zasady dotyczące ochrony zdrowia publicznego nie będą warte papieru, na którym je zapisano. Na ostatnim spotkaniu, w marcu, wydawało się, że Unia Europejska przygotowała kompromis w tej sprawie, ale USA nie zmieniły swojego stanowiska.
Nowe zasady handlu swiatowego pozwoliły wielkim korporacjom opatentować odmiany upraw, a później geny roślin, zwierząt i ludzi. Miało to poważne konsekwencje zarówno dla bezpieczeństwa żywnościowego, jak i dla dostępności leków. Korporacje argumentują jednak, że ten nowy rodzaj protekcjonizmu jest niezbędny, żeby stymulować innowacje i inwestycje. Jest wiele sposobów na obalenie tego stwierdzenia, ale sądzę, że wpadłem niedawno na nowy – i to dość interesujący. Do przeprowadzenia dowodu wystaczą historie tych przedsiębiostw, które dziś utrzymują, że prawa własności intelektualnej są koniecznym warunkiem rozwoju.
W "Industrializacji bez patentów", opublikowanej w 1971, historyk gospodarki, Eric Schiff, opowiada, jak powstawały niektóre z największych, europejskich korporacji. Narodziły się one w Szwajcarii i w Holandi w okresie, kiedy żaden z tych krajów nie uznawał patentów (1850-1907 w Szwajcarii; 1869-1912 w Holandii). Wydaje się, że niektóre z nich zawdzięczały temu swoje istnienie i przetrwanie.
W Holandii stare prawa patentowe było kiepsko zaprojektowane i niewygodne. Rząd zdecydował, że nie nadaje się ono do reformowania, i po prostu je zlikwidował. W konfederacyjnej Szwajcarii takiego prawa nie było, i zdecydowano, że nie będzie go nadal. Wbrew wszystkim współczesnym przepowiedniom, które mówią, jak złe byłyby efekty takiej decyzji, w przypadku obydwu tych krajów przyczyniło się to szybkiego wzrostu gospodarki - i innowacyjności.
Szwajcaria była biednym krajem bez większych zasobów naturalnych, a jej gospodarka opierała się przede wszystkim na rolnictwie. W 1859 małe przedsiębiorstwo z Bazylei “pożyczyło” sobie technologię barwienia anilinowego, która została stworzona i opatentowana w Wielkiej Brytanii 2 lata wcześniej. To przedsiębiorstwo, znane później jako Ciba, wkrótce stało się wielką potęgą przemysłową, szybko przeganiając angielskich konkurentów. W 1995, Ciba połączyła się z inną szwajcarską firmą, Sandoz, w korporację o nazwie: Novartis. Novartis był jedną z tych firm, które – z powodzeniem – lobbowały za europejską konwencją pozwalającą firmom na opatentowanie genów. Novartis był także wśród tych, którzy poświęcili 3 lata na walkę z południowo-afrykańskim rządem, który chciał kupować tanie leki generyczne dla pacjentów zarażonych wirusem HIV. Teraz, po połączeniu się z Zeneca i utworzeniu jszcze większej korporacji, Syngenta, firma ta rozszerza prawo własności intelektualnej dalej niż ktokolwiek inny, pracując nad tworzeniem nasion roślin, które się nie reprodukują.
Szwajcarski sukces gospodarczy tamtej epoki nie polegał jednak tylko na korzystaniu z technologii tworzonych w innych krajach. Innowacje w przemyśle były na porządku dziennym, zwłaszcza jeśli chodzi o technologię żywności. Żaden kraj, jak zauważa Schiff, nigdy nie stworzył "tylu zasadniczych wynalazków na tym polu, jak Szwajcaria w okresie, kiedy nie obowiązywały tam patenty". Przykładowo, w 1875 Daniel Peter wynalazł czekoladę mleczną. W 1879, Rudolf Lindt stworzył czekoladę, która rozpuszcza się w ustach. W 1886, Julius Maggi wynalazł zupę w proszku, a kilka lat potem – kostkę rosołową. Wszyscy ci ludzie stworzyli firmy, które do dziś noszą ich nazwiska. Największa z nich powstała w 1865, kiedy Henri Nestle wymyślił płatki zbożowe dla dzieci.
W 1998, Międzynarodowa Izba Handlowa lobbowała w Światowej Organizacji Handlu na rzecz prawa korporacji do roślin, zwierząt i genów. Argumentowano, że "ochrona własności intelektualnej" jest "niezbędna dla gospodarczego rozwoju". Szefem Izby był wtedy Helmut Maucher, który piastował też funkcję prezesa Nestle, firmy, która powstała i podbiła świat bez jakiejkolwiek ochrony własności intelektualnej.
Wydaje się, że także w Holandii brak patentów nie przyczynił się do zatrzymania rozwoju przemysłu. W latach siedemdziesiątych dziewiętnastego wieku, dwa przedsiębiorstwa, Jurgens i Van den Bergh, zdobyły opatentowany, francuski przepis i zaczęły wytwarzanie całkiem nowego towaru: margaryny. Wkrótce stały się największym producentem w Europie. Jurgens i Van den Bergh połączyły się później z brytyjskim przedsiębiorstwem, by stworzyć korporację Unilever. Podobnie jak Novartis i Nestle, Unilever jest jednym z najbardziej wpływowych członków Europabio, grupy lobbingowej, która naciska na jeszcze silniejszą ochronę patentową produktów wielkich korporacji.
W latach dziewięćdziesiątych wieku dziewiętnastego, Gerard Philips, nieskrępowany prawami własności intelektualnej, zaczął produkcję żarówek, stworzonych przez Edisona w Stanach Zjednoczonych. Brak ochrony patentowej nie utrudnił mu ani trzymania na dystans europejskich konkurentów, ani stworzenia kilku ważnych udoskonaleń. Niemniej, w swoim niedawnym wniosku do Komisji Europejskiej dotyczącym praw patentowych, firma Philips upiera się, że ochrona własności intelektualnej "jest jednym z podstawowych narzędzi biznesowych".
Szwajcaria i Holandia, w odpowiedzi na groźby innych krajów uprzemysłowionych, przyjęły w końcu prawa patentowe. Ta decyzja, jak argumentuje Schiff, miała polityczne, a nie ekonomiczne przesłanki. "Trudno jednak uniknąć wrażenia " – stwierdza, że brak praw patentowych "raczej przyspieszył, niż wstrzymał rozwój." Oba kraje oparły swój wzrost gospodarczy nie na wyłącznych prawach własności intelektualnej, ale na wysokim standarcie edukacji i umiejętnościach technicznych.
Te przykłady nie muszą koniecznie sugerować, że likwidacja ochrony patentowej jest koniecznym warunkiem rozwoju. Wskazują jednak, że w odpowiednich okolicznościach, może być ona dobrym narzędziem do osiągnięcia tego celu. Tego narzędzia zabroniono używać krajom ubogim, po części w wyniku energicznej kampanii lobbingowej, prowadzonej przez firmy, które kiedyś same stosowały podobne praktyki.
Ci z nas, którzy protestują przeciw nierównościom i niesprawiedliwości w światowej wymianie gospodarczej wskazują na fakt, że niektóre z najbogatszych krajów świata same używały kiedyś protekcyjnej polityki celnej, budując swoje gospodarki. Historia ochrony patentowej sugeruje, że nie była to jedyna metoda, przy pomocy której bogate narody podciągały za sobą drabinkę, po której same wdrapały się na szczyt. Kiedy bogatym krajom opłaca się wprowadzenie wolnego handlu na świecie – robią to. Kiedy opłaca im się protekcjonizm – argumentują, że to jedyna ścieżka rozwoju.
"Gospodarcze katastrofy" grożą tylko biednym, którzy chcieliby skorzystać z lekcji przeszłości.
George Monbiot
Przedruk z The Guardian. tłum. az.