Barcelońskie szczytowanie
[2002-04-12 11:38:11]
Przy okazji takich demonstracji zawsze najbardziej intryguje mnie czy denerwują one szczytujących polityków. Zdaję sobie bowiem doskonale sprawę z tego, że demonstracja ta – jaka by ona nie była – nie ma raczej większych szans by technicznie przeszkodzić w szczytowaniu panów i pań czy to z WTO, czy to z wierchuszki Unii Europejskiej, czy MFW, czy tez nie wiadomo skąd jeszcze. Ciekawi mnie jednakże czy wszystkie te elitki zbierające się od czasu protestu w Seattle za budowanymi doraźnie murami berlińskimi, obstawiani przez czołgi i zastępy dobrze wytresowanych, gotowych bić każdego kto się im nawinie tępawych zbirów zwanych policją są po prostu zwyczajnie zdenerwowane tym prostym faktem, że społeczeństwo masowo kontestuje ich działania. Rozumiem, że u indywiduów pokroju konserwatywno-liberalnego budzi to po prostu niesmak i zgorszenie. Hiszpański premier Aznar po ostatniej demonstracji w Barcelonie tryskał pogardą gdzie tylko się dało. Francuski prezydent Jacques Chiracque również targany spazmami obrzydzenia ledwo hamował swoje wymiotne odruchy. To jednak normalne, że konserwatywni działacze wszelki symptom progresu (szczególnie w sferze społecznej) znoszą bardzo niedobrze. Tak było od zawsze. Interesujące jednak jest co myślą ci spośród szczytujących w Barcelonie, którzy pomimo swojej antyspołecznej polityki, mienią się lewicowcami, w porywach socjalistami. Brytyjski odpowiednik Anzara – niejaki Tony B. idzie w zaparte i powtarza jedno i to samo, od czasu kiedy jego osobisty guru G. W. Bush, objawił jemu i światu prawdę o antyglobalistycznych protestach. Twierdzi on, iż protestujących nikt nie wybrał, a ludzie wchodzący w skład instytucji które ci kontestują są delegatami całego społeczeństwa światowego, którzy zostali wyłonieni wyniku demokratycznych procedur. Oczywisty imbecylizm podobnego stwierdzenia powoduje jeszcze jeden dylemat: śmiać się czy płakać? Choć z drugiej strony sam przed sobą przyznać muszę, że moje rozczarowanie jest nie na miejscu. Faktem jest bowiem, że niczego więcej się po tymże indywiduum nie spodziewałem. Idźmy jednak dalej. Bardziej na lewo (przynajmniej pozornie). Przyjrzyjmy się podstarzałemu premierowi Francji Lionelowi Jospinowi. To co on sądzi jest szczególnie ciekawe. W przeszłości labmbertysta-entrysta i mizantropijny sekciarz dziś premier państwa, które myśli, że ma coś w UE do powiedzenia i że jeśli tylko zapragnie to może się postawić wujkowi Gerhardtowi. Wujek Gerhardt to kolejny spersonalizowany absurd. Zmęczeni Kohlem i jego patosem Niemcy zagłosowali na socjaldemokratów, wybrali Gerhardta na kanclerza, a ten zafundował im serię reform w iście balceraczastym stylu. Potem postękiwał, że należy go oceniać nie po tym co robi, ale po tym jak bardzo zmniejszy to bezrobocie. No i wystękał sobie klęskę. Niemiecki wskaźnik bezrobocia jest najwyższy od dekad! Ciekawe czy ci panowie wykrzywią chociaż odrobinę swoje ryjki i czy pocą się choć troszeczkę pod pachami gdy pod ich nosem prawie pół miliona wściekłych ludzi skanduje antykapitalistyczne hasła. Czy robi im się gorąco? Czy może wspominają tylko beztroska młodość kiedy jak Joschka Fischer walczyli na zachodnioberlińskich barykadach. Miedzy szczytującymi turlał się również polski premier Leszek Miller. Podobnie jak Schroeder – cieszy się wątpliwym społecznym uznaniem i promuje wybitnie lewicowe inicjatywy jak odbieranie studentom i inwalidom praw do ulg na przejazdy kolejami czy też liberalizacja Kodeksu pracy. Tu jeszcze pytanie do naszego siwawego niziołka czy zdaje sobie sprawę, że dla panów szczytujących jako jedna z gwiazdek w sztandarze UE jest po prostu popychadłem i narzędziem i że tak na prawdę to wszyscy mają go tam w głębokim poważaniu? Tak czy inaczej nasi szczytanci wiele sobie zapewne z tego nie robią. Wątpię aby którykolwiek z tych napuszonych politykirów był jakoś istotnie przestraszony. Niemniej Barcelona może być dla nich przestrogą. ZWIĄZKOWCY PROTESTUJĄ Przez Barcelonę przetoczyło się kilka demonstracji. Pierwsza z nich odbyła się już czternastego marca. Była to demonstracja związkowa – ta, która na politycznych salonach zjednoczonej europy wzbudza największe obrzydzenie, ale zarazem i największy strach. Biurokracja związkowa, która na salonach politycznych bywa częstym gościem – a jakże! – również nie patrzy na tego rodzaju wydarzenia szczególnie przychylnym okiem. Najchętniej, to by w ogóle żadnej demonstracji nie zorganizowała tylko wybrała się ze szczytantami pozlizywać kropelki szampana z jej biesiadnych kieliszków i poobgryzać kości, które szczytanci rzucą jej na wycieraczkę, a potem by wkręcić się możliwie najgłębiej pomiędzy ich zwieracze. Niestety tym razem nie było to możliwe. Związkowcy uczestniczyli we wszystkich antyglobalistycznych protestach, a od czasów demonstracji w Brukseli biorą w nich udział oficjalnie. Biurokraci związkowi zmuszeni więc byli sobie zadać ten bolesny trud i zorganizować manifestację. postanowili jednak zorganizować tęże w dzień powszedni i to rankiem – gdy wszyscy są w pracy, tak na wszelki wypadek, żeby sobie związkowcy nie myśleli. Niestety. Spotkał ich głęboki zawód. W miejscu zbiórki pojawiło się blisko dwieście tysięcy osób! Gdy czoło demonstracji dotarło do końca trasy okazało się, że kilka tysięcy zasilających tylne szeregi w ogóle nie ruszyło się z miejsca! Panwie biurokraci pod pachami spocili się z pewnością. Musiało ich to przerazić. A najgorsze jest to, że – co dla nich typowe – znów stanęli w rozkroku. Z jednej strony (z lewej) mają niezadowolonych robotników, którzy nie lubią gdy ich własne kierownictwo związkowe celowo wystawia ich do wiatru, a z drugiej (z prawej) szczytantów od których zbiorą niezłe manto za dopuszczenie do tak masowej manifestacji. Może się nawet komuś zrobić ich żal.... Niestety, ale tak to już jest gdy nie potrafimy się zdecydować po czyjej stronie stoimy i za dużo kombinujemy. To jednak dopiero początek. To, że na ulice wyszli związkowcy i że pokusili się o oddzielną demonstrację jest szczególnie znamienne. Ci są bowiem najbardziej dla szczytantów niebezpieczni. Oni mogą w końcu coś więcej niż tylko demonstrować – mogą strajkować. Zastrajkują na przykład związkowcy z lokalnej elektrowni i wyłączą panom prąd w Palacio Real i co wtedy? Nici z konferencji... Po ciemku i szeptem się raczej nie dogadają. SATRUDAY NIGHT FEVER Oficjalna związkowa demonstracja z czternastego marca okazała się tylko preludium do prawdziwej masowej mobilizacji społecznej, która ogarnęła Barcelonę w sobotni wieczór piętnastego marca. Ciężko się doliczyć ile osób rzeczywiście demonstrowało tego dnia. „Niezależne” media mówiły o trzystu, trzystu pięćdziesięciu tysiącach protestujących. Organizatorzy mówili o pięciuset tysiącach. Przyjmując za prawidłowość zasadę, że prawda leży gdzieś pośrodku wynikałoby, że było to niecałe pół miliona ludzi. Najważniejsze jest jednak porażające wrażenie wielkości, wrażenie potęgi i siły. Atmosfera, która powodowała, że wszyscy przechodzący ulicami, spontanicznie przyłączali się do demonstrujących, że tłum był wszechobecny. „Byli tam wszyscy – młodzież, robotnicy, studenci, sklepikarze, emeryci, wszyscy! I wszyscy skandowali hasła przeciwko Europie kapitalistów!” pisał dzień później hiszpański dziennikarz Aniol Santo w jednym z lewicowych periodyków. I o to tak naprawdę chodziło. Tak jak we wszystkich demonstracjach antyglobalistycznych tego typu chodzi przede wszystkim o to by wywołać powszechną, międzynarodową radykalizację nastrojów społecznych i rozszerzać to właśnie swoiste poczucie wspólnoty, jedności i co za tym idzie siły. Udało się! F-16 NA PROTESTUJĄCYCH Nie obyło się oczywiście bez ekscesów, podczas których upust swoich chuciom dali panowie poubierani jak cyborgi z freudowskimi akcesoriami przy boku. Najpierw pomyśleli, że wywołają jakąś ogólną panikę. Rozpoczęli falę aresztowań. Przechadzali się stadami po schroniskach młodzieżowych i wyciągali stamtąd turystów przy których znaleźli arafatki, aresztowali nawet ludzi, którzy siedzieli w barach w Barcelonie i radośnie sączyli hiszpańskie napoje orzeźwiające. Lokalna prewencja myślała, że zastraszy ludzi tak bardzo, że nie odważą się na poważną manifestację. Niestety rozczarowali się ci panowie z długimi pałami w granatowych fartuchach. Wywołali bowiem nie panikę, tylko nędzną śmieszność – zrobili z siebie klaunów. Nie wyszło. Do tego dochodzi inna – eufemistycznie rzecz nazywając - kretyńska paranoja. Otóż Palacio Real (budynek, w którym panowie szczytowali) oprócz dziesięciu tysięcy zawodowych pałkarzy, kilkunastu ciężkich pojazdów pancernych pożyczonych od wojska chroniło również sześć samolotów wojskowych F-16. Idiotyzm podobnego kalibru był dotychczas zarezerwowany jedynie dla klienteli szpitali psychiatrycznych. Od teraz staje się oficjalnym standardem. Oczywiście policja szturmowała – a jakże! Ponieważ jednak ludzi było zbyt wielu na prymitywne pałowanie postanowili oni zabawić się strzelając do demonstrantów z broni gładkolufowej. Kilkuset rannych demonstrantów, jeden ciężko ranny pałkarz, trochę zniszczeń. To efekt bezmyślnych działań policji. NIE MACIE Z NAMI SZANS Niezależnie od tego jak bardzo światowa elita – wspomagana brutalnością policji – będzie się starała skryminalizować odradzający się ruch społecznego protestu to się po prostu nie uda. Nie uda się gdyż ci wszyscy, których powszechnie – acz mylnie – przyjęło się nazywać antyglobalistami, zawędrowali już zbyt daleko by w tak prymitywny sposób – za pomocą nagiej siły – można było ich pokonać. Niezależnie bowiem od swoich słabości ruch antyglobalistycznych stał się bardzo szerokim spektrum społecznej kontestacji rzeczywistości. Próbując nas sterroryzować klasa rządząca osiąga efekt zupełnie odwrotny do zamierzonego i sama się wkrótce o tym przekona. Zdarzy się bowiem taka konferencja gdy związkowcy wyłączą wam prąd, wojsko nie pożyczy ani czołgów ani samolotów, a nas wszystkich będzie za dużo by przegonić nas pałkami, gazem i gumowymi kulami. |
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Syndrom Pigmaliona i efekt Golema
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Mury, militaryzacja, wsobność.
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Manichejczycy i hipsterzy
- Pod prąd!: Spowiedź Millera
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Wolność wilków oznacza śmierć owiec
- Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
- Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
- od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
- Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
- Kraków
- Socialists/communists in Krakow?
- Krakow
- Poszukuję
- Partia lewicowa na symulatorze politycznym
- Discord
- Teraz
- Historia Czerwona
- Discord Sejm RP
- Polska
- Teraz
- Szukam książki
- Poszukuję książek
- "PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
- Lca
24 listopada:
1957 - Zmarł Diego Rivera, meksykański malarz, komunista, mąż Fridy Kahlo.
1984 - Powstało Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ).
2000 - Kazuo Shii został liderem Japońskiej Partii Komunistycznej.
2017 - Sooronbaj Dżeenbekow (SDPK) objął stanowiso prezydenta Kirgistanu.
?