Dziś, po pół roku rządów, jedni i drudzy mówią nam to coraz częściej - że szuflady były puste, a fachowcy okazali się tacy sobie. Przyznajmy to zresztą uczciwie. Ten rząd nie błyszczy. Niewiele zresztą jest w nim gwiazd i to zwracało uwagę od początku - tak, jakby miał stanowić tylko tło dla stojącego na jego czele Leszka Millera. Dalej wyróżniającego się na jego tle ale przygaszonego już nieco, zmęczonego - innego niż pamiętamy go z czasów opozycji i kampanii wyborczej. Widać też biegającego od sprawy do sprawy Marka Pola - a co do całej reszty, to... Zresztą i jego bez uwag pozostawić nie można. Bo jedną ze spraw, którym poświęciliśmy w naszym programie wyborczym najwięcej miejsca, było budownictwo mieszkaniowe. Widzieliśmy w nim koło zamachowe gospodarki i klucz do rozwiązania problemu bezrobocia - a niewiele się tu dzieje. A autostrady?
To nie jest tak, iż rząd i wchodzący w jego skład ministrowie nic nie robią. Ale brak jest w ich działaniach spójności. Dążenia do jakiegoś wytkniętego celu. Można to próbować tłumaczyć brakiem polityki informacyjnej rządu (słabiutki Michał Tober) ale to znów wszystkiego nie tłumaczy. Temu rządowi i jego ministrom brak jest wizji. Jasno nakreślonych celów. Nie pierwszy o tym piszę.
Sojusz Lewicy Demokratycznej tej wizji nie nakreśli, bo już z tego zrezygnował. Bo nie chce. Bo czymże innym jest hasło konferencji programowej odbytej po pół roku rządów: "Po pierwsze odpowiedzialność!", jak nie wyrzeczeniem się nawet tych bardzo skromnych celów nakreślonych w programie wyborczym koalicji SLD-UP? To już kapitulacja! A propagandowy slogan, iż TKM zastąpimy przez TQM* zabrzmiał już niepokojąco. Bo oznacza, iż z polityką kadrową nie jest dobrze - bo jak by było dobrze, to nie potrzeba byłoby o tym pisać. Choć z drugiej strony to dobrze, iż rząd i przywódcy SLD mają tego świadomość.
Na tym tle dopiero widać kryzys Unii Pracy. Notowania spadły o wiele bardziej niż koalicji SLD-UP, czy samego SLD, dla których ich wyborcy z 2001 r. wciąż nie widzą alternatywy. Nie widzą jej w Unii Pracy, choć tak - w stosunku przynajmniej do SLD - w jakimś stopniu być powinno.
Nie da się utrzymać odrębności Unii Pracy jeśli nie zdoła się określić w czym różni, czy chce się różnić od SLD. Jeśli tego nie zrobimy, to powinniśmy Unie rozwiązać i wstąpić do SLD. Byłoby uczciwiej. Ale nie może to być program tylko na nie. Unia może i powinna spróbować określić cele dla tego rządu, dla którego horyzontem wydaje się być dziś tylko dzień jutrzejszy. I wtedy te różnice wyjdą same!
Ambitne zadanie? Ale władza jest w ogóle zadaniem ambitnym. Ci, którzy nie mają ambicji zawsze w końcu przegrywają i zawsze odchodzą w niesławie. Dlatego nie bójmy się ambicji!
Dla pogrążonej w trudnym już do ukrycia marazmie Unii szansą może być jej Kongres. Oczywiście jeśli rola Kongresu sprowadzi się do wyboru władz i apelu, by wziąć się do roboty - to nic z tego nie będzie. Wziąć się do tego trzeba naprawdę! To powinien być czas poświęcony dyskusji nad przyszłością Unii, jej rolą w koalicji i w rządzie!
Społeczeństwo dotąd nie znalazło alternatywy dla rządów lewicy ale już nie widzi w tej roli samodzielnej Unii Pracy. I boję się, że w końcu alternatywę znajdzie. Boję się, że będzie miała twarz Leppera bądź ojca Rydzyka. Lub co najbardziej prawdopodobne - Lecha Kaczyńskiego. Czyż nie lepiej nakreślić ją samodzielnie? Póki jest jeszcze na to czas!
Rafał Korzeniewski
Autor jest redaktorem naczelnym pisma warszawskiej Unii Pracy "Lewy prosty"