21 marca, w dzień po rozpoczęciu nielegalnej inwazji na Irak, korespondent CNN rozmawiał z amerykańskim żołnierzem. - Chcę się tam dostać i urobić po łokcie - mówił szeregowy AJ. - Chcę się zemścić za 11 września.
Oddajmy honor dziennikarzowi: chociaż należał do tych "zaszeregowanych" w jednostce wojskowej, nieśmiało zwrócił uwagę, iż nie ma solidnych dowodów na to, że władze Iraku miały związek z tamtymi zamachami. Szeregowiec AJ rozdziawił usta: Hmmm... no tak, to są sprawy, którymi zajmują się ci tam, na górze.
Nie sądzę, by amerykańscy i brytyjscy żołnierze walczący na froncie zdawali sobie sprawę z politycznego i finansowego poparcia, jakiego ich rządy udzielały Saddamowi Husajnowi w czasach jego najgorszych zbrodni.
Najpierw przetrącę ci nogi
Ale dlaczego właściwie biedny szeregowy AJ i jego koledzy mają sobie zaprzątać głowę takimi drobiazgami? To już się nie liczy. Liczą się setki tysięcy ludzi, masa czołgów, okrętów, śmigłowców, bomb, masek gazowych, wysokokalorycznych porcji żywnościowych, całe samoloty papieru toaletowego, środków na insekty, witamin i wody mineralnej. Zdumiewająca operacja logistyczna związana z wojną stworzyła swój własny, osobny świat.
Po skorzystaniu z usług ONZ-owskiej dyplomacji (sankcje i inspekcje) aby rzucić Irak na kolana, wygłodzić jego ludność, zabić pół miliona dzieci, nadwyrężyć infrastrukturę i zniszczyć większość irackiego uzbrojenia, tak zwana Koalicja Chętnych (szerzej znana jako Koalicja Zastraszonych i Przekupionych) najechała ten kraj. To akt niezrównanego w dziejach tchórzostwa. Operacja Iracka Wolność? Bynajmniej. Bardziej pasuje formuła: "Pościgajmy się, ale najpierw przetrącę ci nogi".
Stając naprzeciw najlepiej wyposażonych i najbogatszych sił zbrojnych, jakie kiedykolwiek widział świat, Irak wykazywał zadziwiającą odwagę. Opór Irakijczyków natychmiast został okrzyknięty przez tandem Bush-Blair jako "podstępny i tchórzliwy". (Cóż, podstęp to taka nasza stara tradycja. Kiedy nas najeżdżają i kolonizują, odzierają z resztek godności, uciekamy się do chytrego oportunizmu).
Kiedy Saddam Husajn przemówił do Irakijczyków w telewizji, po fiasku najbardziej skomplikowanej próby zabójstwa w historii ("Operacja Ścięcie Głowy"), brytyjski sekretarz obrony Geoff Hoon kpił z irackiego prezydenta, że nie ma dość odwagi, by przestać się ukrywać i dać się zabić; nazwał go tchórzem chowającym się po schronach. Potem zalała nas fala sojuszniczych spekulacji: czy to prawdziwy Saddam, czy też jego sobowtór? A może to Osama po wizycie u golibrody? Czy to była nagrana wcześniej taśma? A może czarna magia?
W Bagdadzie przez pomyłkę wyleciał w powietrze cały bazar, zginęli cywile. Rzecznik armii amerykańskiej dał wówczas do zrozumienia, że to Irakijczycy sami się bombardują. - Mają przestarzałe uzbrojenie. Ich rakiety tracą orientację - przekonywał. Jak to ma się jednak do oskarżeń, że Irak to członek "osi zła", stanowiący wielkie zagrożenie dla światowego pokoju?
Kiedy arabska stacja Al-Dżazira pokazuje ofiary cywilne, nazywa się to propagandowym graniem na emocjach, w celu rozjątrzenia niechęci do koalicjantów. Tak jakby Irakijczycy ginęli tylko po to, żeby stawiać sprzymierzonych w złym świetle. Natomiast zapierające dech w piersiach sekwencje lotniskowców, bombowców i rakiet samosterujących przecinających pustynny nieboskłon puszczane przez stacje anglosaskie budzą tylko skojarzenia z "groźnym pięknem" wojny.
Coraz częściej w naszej telewizji irackich żołnierzy określa się terminem "milicje" czy "oddziały paramilitarne" (czytaj: zbrojna hołota). Korespondent BBC śmiało uznał ich nawet za "półterrorystów". Iracka obrona to najczęściej "ogniska oporu", a strategia sprowadza się do stosowania podstępnych chwytów. Koalicjanci uważają zapewne, że jedyną moralną rzeczą jaką mogłaby zrobić armia Iraku, to wyjść na pustynię i dać się zbombardować przez B52. Każdy inny krok to szwindel.
Lukratywna "odbudowa"
W Basrze półtora miliona ludzi, z czego 40 proc. to dzieci, tkwiło bez czystej wody i z topniejącymi zapasami żywności. Wszyscy czekali na mityczne szyickie "powstanie", na radosne tłumy wylewające się z miasta, obsypujące kwiatami "wyzwoleńcze" wojska. No i gdzie te tłumy? Nie wiedzą, że stacje telewizyjne mają bardzo napięte ramówki?
Nikogo nie powinno to jednak zaskakiwać. To stara taktyka. Amerykanie wprawili się w niej wiele lat temu. Przypomnijmy sobie choćby ten umiarkowany scenariusz, opublikowany podczas wojny wietnamskiej przez Johna McNaughtona w Pentagon Papers: "Uderzenia na ludność cywilną nie tylko mogą wywołać niepożądaną falę protestów, ale zwiększą ryzyko wciągnięcia do wojny Chin i ZSRR. Wielce obiecujące może być za to niszczenie śluz i zapór. Nie powoduje ono bezpośrednio ofiar wśród ludności przez zatopienie, jednak w wyniku zalania pól ryżowych prowadzi po pewnym czasie do powszechnego głodu - chyba że pojawią się dostawy żywności z zewnątrz. Możemy je wykorzystać jako kartę przetargową przy stole rokowań". Do dziś niewiele się zmieniło. Metoda awansowała do rangi doktryny. Nazywają ją doktryną "zdobywania serc i umysłów".
No i jeszcze ta gadka o ponownym wciągnięciu ONZ do całej sprawy. Ale stara oenzetowska dziewka już nie ma tego wzięcia co kiedyś. Zdegradowano ją, choć zachowała wysoką pensję. Teraz ma być światowym cieciem. Filipińską sprzątaczką, żoną ściągniętą w ciemno z Tajlandii, młodą niańką z Jamajki. Ma sprzątać cudze odchody. Można sobie na niej używać do woli.
Pomimo całego płaszczenia się i skamlenia Blaira, Bush dał jasno do zrozumienia, że ONZ nie odegra samodzielnej roli w zarządzaniu powojennym Irakiem. To USA będą decydować, kto dostanie tłuste kontrakty na "odbudowę" tego kraju.
W telewizyjnych programach ekonomicznych słyszymy, że kontrakty te mogą stanowić pozytywny impuls dla całej gospodarki światowej. To zabawne, jak często z rozmysłem i z powodzeniem miesza się interesy amerykańskich korporacji z interesami światowej gospodarki. Amerykanie będą musieli i tak zapłacić rachunki za tę wojnę, ale firmy naftowe, producenci i handlarze broni oraz korporacje zaangażowane w "odbudowę" na niej zarobią.
Tony Blair zapewnia nas, że operacja Iracka Wolność ma na celu oddanie zasobów ropy w ręce Irakijczyków. To znaczy oddanie jej za pośrednictwem ponadnarodowych korporacji takich jak Shell, Chevron, Halliburton. A może coś nam się pomyliło? Może Halliburton jest w istocie firmą iracką? Może wiceprezydent Dick Cheney (niegdyś dyrektor w Halliburtonie) to tak naprawdę ukrywający swoją prawdziwą tożsamość Irakijczyk?
W miarę jak pogłębia się rozdźwięk między Europą a Ameryką, coraz więcej wskazuje na to, że wchodzimy w nową erę gospodarczych bojkotów. CNN pokazała Amerykanów wylewających francuskie wino do rynsztoka, wrzeszczących przy tym: Nie chcemy waszego śmierdzącego wina! Sęk w tym, że jeśli tak dalej pójdzie, to najbardziej ucierpią na tym Amerykanie. Ich ojczyzna może być, owszem, skutecznie chroniona przez patrole przybrzeżne i broń jądrową, ale ich gospodarka rozciąga się na cały glob.
Internet już kipi od apeli, by bojkotować amerykańskie i brytyjskie produkty. Oprócz zwyczajowych celów, takich jak Coca-Cola, Pepsi i McDonald’s, na "czarnej liście" znalazły się także amerykańskie instytucje finansowe: Arthur Andersen, Merrill Lynch, American Express, a także firmy: Bechtel, General Electric, Reebok czy Nike.
Silniejsi od Busha
Stało się jasne, że w wojnie z terroryzmem nie chodzi o sam terroryzm, a w wojnie z Irakiem nie chodzi tylko o ropę. U źródeł tych konfliktów leży autodestrukcyjny pęd pewnego supermocarstwa do supremacji, do globalnego panowania. Zdaniem niektórych krytyków społeczeństwa Argentyny i Iraku są dziesiątkowane w ramach tego samego procesu, odmienna jest tylko broń, jaka została przeciwko nim użyta. W tym pierwszym kraju bronią jest Międzynarodowy Fundusz Walutowy. W tym drugim - rakiety.
W większości państw świata inwazję na Irak uważa się za wojnę o podłożu rasistowskim. Prawdziwe niebezpieczeństwo, jakie niesie taki konflikt, polega na tym, że rozbudza on rasizm u wszystkich zaangażowanych stron: u sprawców, ofiar, u widzów. Ustanawia ramy debaty, tworzy siatkę pojęciową dla specyficznego sposobu myślenia. Z dawnej kolebki światowych cywilizacji płynie obecnie wielka fala nienawiści wobec USA.
Jednak ci, którym tak łatwo przychodzi sięganie do kotła z rasistowskimi obelgami, powinni pamiętać o tysiącach obywateli amerykańskich i brytyjskich, protestujących kiedyś przeciwko gromadzeniu przez ich państwa arsenałów jądrowych. O tysiącach amerykańskich działaczy pokojowych, którzy zmusili swój rząd do wycofania się z Wietnamu. Powinni wziąć pod uwagę fakt, że najbardziej przenikliwe i szydercze słowa krytyki władz w Waszyngtonie i amerykańskiego sposobu życia wychodzą spod piór samych Amerykanów. Nikt też równie złośliwie i kpiarsko nie obśmiewa premiera Blaira jak media brytyjskie.
Jedna tylko instytucja jest obecnie potężniejsza od samego rządu Stanów Zjednoczonych: to amerykańskie społeczeństwo obywatelskie. Obywatele USA dźwigają na swoich barkach wielką odpowiedzialność. To nasi sojusznicy i przyjaciele.
Na koniec wreszcie trzeba dodać, że dyktatorzy w rodzaju Saddama Husajna oraz inni bliskowschodni despoci, a także ci z Azji Środkowej, Afryki i Ameryki Łacińśkiej - często wyniesieni do władzy i finansowani przez USA - zagrażają własnym narodom. Ale nie ma żadnego łatwego i czystego sposobu, żeby sobie z nimi poradzić, jak tylko przez wzmocnienie woli społeczeństwa obywatelskiego (a nie osłabienie, jak to się dzieje w przypadku Iraku).
Dajcie mi klucze
Bez względu na to co trąbi machina propagandowa, ci operetkowi dyktatorzy nie stanowią największego zagrożenia dla świata. Prawdziwą groźbą jest siła napędowa rozkręcająca do najwyższych obrotów polityczny i ekonomiczny wehikuł władz w Waszyngtonie, chwilowo pilotowany przez George’a W. Busha. Jest on pilotem niebezpiecznym, niemal samobójczym. Ale ten wehikuł pod jego sterami jest o wiele groźniejszy od samego człowieka.
Pomimo mrocznej atmosfery, jaka nas dziś spowija, chciałabym tu wygłosić ostrożne orędzie nadziei. W czasach wojny każdy życzy sobie, aby siłami wroga dowodził ktoś możliwie najsłabszy. Prezydent George W. Bush spełnia ten warunek. Każdy inny, przeciętnie inteligentny amerykański prezydent, postępowałby zapewne podobnie, ale byłby w stanie zaciemnić obraz swoich czynów i zmylić opozycję. Kto wie, może nawet przekonałby do siebie i swojej ekspedycji ONZ? Bezceremonialność Busha i jego bezczelna wiara, że może rządzić światem z pomocą oddziału pałkarzy, wywołała dokładnie odwrotny skutek. Udało mu się to, co przez dziesiątki lat na próżno próbowali uczynić pisarze, działacze i uczeni. Odsłonił pewne mechanizmy. Wystawił na widok publiczny dźwignie, śruby i zapadki apokaliptycznego aparatu amerykańskiego imperium.
Teraz, kiedy schemat działania przedostał się do publicznej wiadomości, można ten mechanizm rozebrać szybciej, niż przewidywali najwybitniejsi spece.
Dajcie mi tylko klucze.
Arundhati Roy
Autorka tekstu to indyjska pisarka i publicystka pisząca po angielsku. Działa w ruchach antywojennych i antyglobalistycznych; napisała wiele tekstów oskarżających kraje bogatego Zachodu o nową formę imperializmu w Trzecim Świecie.
Atykuł ukazał się w brytyjskim dzienniku The Guardian. Polskie tłumaczenie pochodzi z tygodnika Forum.