Fisk: Kolejno odlicz, czyli o co oni walczą?

[2003-10-29 20:21:27]

Największym problemem amerykańskich wojsk w Iraku może być nie zbrojny ruch oporu, ale kryzys morale.


Byłem na komendzie policji w Falludży, kiedy zdałem sobie sprawę ze skali tej schizofrenii. Kapitan Christopher Cirino usiłował wytłumaczyć mi charakter regularnych ataków na siły amerykańskie w tym sunnickim mieście w Iraku. Jego ludzie byli zakwaterowani w byłym prezydenckim domu wypoczynkowym, zwanym przez Amerykanów "Dreamland", ale to nie w pełni oddaje dezorientacje jego żołnierzy. "Ci, którzy nas atakują - powiedział - to wyszkoleni w Syrii terroryści i miejscowi bojownicy o wolność". Może pan powtórzyć? "Bojownicy o wolność". Tak nazwał ich kapitan Cirino. Całkiem słusznie.

A oto powód. Wszyscy amerykańscy żołnierze mają wierzyć - właściwie muszą wierzyć, razem ze swym prezydentem i jego sekretarzem obrony Donaldem Rumsfeldem - że partyzanci al-Kaidy Osamy bin Ladena, przechodzący masowo do Iraku przez granicę z Syrią, Iranem i Arabią Saudyjską (warto zauważyć, że bliscy sojusznicy i sąsiedzi Iraku - Kuwejt i Turcja - są zawsze pomijani w tym kontekście), atakują Stany Zjednoczone w ramach "wojny z terroryzmem". Dowódcy mówią teraz swoim komandosom, że "wojna z terroryzmem" przeniosła się z Ameryki do Iraku, tak jakby 11 września 2001 roku cudownie przemienił się w Irak 2003 roku. Zauważmy też, że Amerykanie zawsze wykluczają Irakijczyków z grona podejrzanych - chyba, że amerykański wicekonsul Paul Bremer zakwalifikuje ich jako "niedobitki partii Baas", "twardogłowych", albo "wstecznych".

Problem kapitana Cirino polega oczywiście na tym, że zna tylko część prawdy. Zwykli Irakijczycy, a wśród nich wielu długoletnich wrogów Saddama Husajna, atakują amerykańską armię okupacyjną 35 razy dziennie w samym tylko w rejonie Bagdadu. Kapitan Cirino pracuje w miejscowej komendzie policji w Falludży, gdzie nowo przyjęci policjanci iraccy to bracia i wujowie oraz - bez wątpienia - ojcowie niektórych z tych, co teraz prowadzą wojnę partyzancką przeciw amerykańskim żołnierzom w tym mieście. Przypuszczam, że niektórzy z tych policjantów sami są "terrorystami". Jeśli więc Cirino nazywa czarne charaktery "terrorystami", to miejscowi gliniarze - jego pierwsza linia obrony - mogą się bardzo rozeźlić.

Nic dziwnego, że morale jest bardzo niskie. Nic dziwnego, że Amerykańscy żołnierze, których spotykam na ulicach Bagdadu i innych irackich miast, nie przebierają w słowach mówiąc o swoim własnym rządzie. Amerykańskim wojskom dano rozkaz, aby nie krytykowały swojego prezydenta czy sekretarza obrony w obecności Irakijczyków lub reporterów (którzy mają mniej więcej taki sam status w oczach władz okupacyjnych). Kiedy zasugerowałem grupie amerykańskich żandarmów niedaleko Abu Ghurayb, że w następnych wyborach zagłosują na Republikanów, parsknęli śmiechem. "Nie powinniśmy tu być i nie powinno było nas się tu przysłać" - powiedział mi jeden z zadziwiającą szczerością. "A może pan mi powie, dlaczego nas tu przysłali?".

Nie dziwota też, że "Stars and Stripes", gazeta amerykańskiej armii, doniosła w tym miesiącu, że jedna trzecia żołnierzy w Iraku cierpi na niskie morale. I czy może dziwić, że - przy takim morale - siły amerykańskie strzelają do niewinnych, kopią więźniów i brutalnie się z nimi obchodzą, demolują mieszkania i - o czym donoszą setki naocznych świadków wśród Irakijczyków - kradną pieniądze z domów, które przetrząsają? Nie, to nie Wietnam, gdzie Amerykanie tracili 3 000 ludzi miesięcznie, a amerykańska armia nie zamienia się w motłoch. Jeszcze nie. Pozostaje całe lata świetlne od sadyzmu zbirów Saddama. Ale obrońcy praw człowieka, cywilni przedstawiciele władz okupacyjnych i dziennikarze - nie mówiąc o samych Irakijczykach - są coraz bardziej zdegustowani zachowaniem amerykańskich okupantów w mundurach.

Irakijczycy, którzy nie zauważą amerykańskich punktów kontrolnych, którzy wyprzedzają konwoje będące celem ataku - lub którzy tylko przejeżdżają w pobliżu pacyfikowanych miejsc - są zabijani bez zahamowań. Oficjalne "postępowania wyjaśniające" w sprawie tych zabójstw rutynowo kończą się albo ciszą albo twierdzeniem, że żołnierze "zastosowali się do reguł nawiązania walki" - reguł, których Amerykanie nie chcą ujawnić.

Ryba psuje się od głowy. Nawet podczas anglo-amerykańskiej inwazji na Irak, siły amerykańskie odmówiły wzięcia odpowiedzialności za zabitych cywilów. "Nie liczymy trupów", ogłosił generał Tommy Franks. Nie było więc przeprosin za 16 cywilów zabitych w Mansur, kiedy "alianci" - zauważmy, jak my, Brytyjczycy, daliśmy się złapać w to mylące określenie - zbombardowali mieszkalną dzielnicę na przedmieściach w próżnej nadziei zabicia Saddama. Kiedy amerykańskie siły specjalne przetrząsnęły 4 miesiące później dom w dokładnie tej samej okolicy - polując na dokładnie tego samego przywódcę irackiego - zabiły sześciu cywilów, w tym 14-letniego chłopca i kobietę w średnim wieku, oraz ogłosiły, cztery dni później, że zostanie wszczęte "postępowanie wyjaśniające". Nie śledztwo, bo wiadomo, że nic nie może sugerować, że w zabiciu sześciu irackich cywilów to coś złego. "Postępowanie wyjaśniające" zostało w stosownym czasie zapomniane - tak jak bez wątpienia miało być - i nikt już o nim więcej nie słyszał.

Podczas inwazji Amerykanie zrzucili setki bomb kasetowych na wioski pod miastem Hillah. Zostawili po sobie posiekane trupy. Film przedstawiający niemowlęta przecięte na pół podczas nalotu nie został nawet wyemitowany przez ekipę Reutersa w Bagdadzie. Pentagon ogłosił następnie, że nie było "żadnych danych" o zrzuceniu bomb kasetowych pod Hillah - mimo, że Sky TV znalazła niewybuchy i przywiozła je do Bagdadu.

Z tym brakiem wyrzutów sumienia, czy raczej brakiem odpowiedzialności, zetknąłem się po raz pierwszy w slumsie na przedmieściach Bagdadu, zwanym Hayy al-Gailani. Dwóch mężczyzn przejechało samochodem przez nowy punkt kontrolny - drut kolczasty przerzucony przed świtem przez drogę pewnego lipcowego poranka - i amerykańscy żołnierze otworzyli ogień do tego samochodu. Wystrzelili tyle kul, że auto stanęło w płomieniach. I podczas gdy martwi lub umierający mężczyźni palili się w środku, Amerykanie, którzy utworzyli ten punkt kontrolny, po prostu wsiedli do swoich opancerzonych pojazdów i odjechali. Nawet nie zadali sobie trudu, aby odwiedzić szpitalną kostnicę, żeby sprawdzić tożsamość mężczyzn, których zabili - co byłoby oczywistym posunięciem w przypadku zabicia "terrorystów" - i poinformować ich krewnych. Podobne sceny powtarzają się codziennie w całym Iraku.

I dlatego Human Rights Watch oraz Amnesty International, a także inne organizacje humanitarne protestują coraz ostrzej przeciwko temu, że Amerykanie nie chcą nawet liczyć zabitych Irakijczyków, nie mówiąc już o wyjaśnieniu swojej roli w zabijaniu cywilów. "To tragedia, że amerykańscy żołnierze zabili tylu cywilów w Bagdadzie" - mówi Joe Stork z Human Rights Watch. "Ale to naprawdę nie do wiary, że armia amerykańska nawet nie liczy tych zgonów" - dodaje. Human Rights Watch naliczyła 94 irackich cywilów zabitych przez Amerykanów w stolicy. Organizacja ta skrytykowała też amerykańskie siły za poniżanie więźniów, w tym za zwyczaj stawiania nóg na głowach więźniów. Niektórzy amerykańscy żołnierze są teraz szkoleni w Jordanii - przez Jordańczyków - w okazywaniu "szacunku" należnego irackim cywilom i w kulturze islamu. Najwyższy czas.

Jednak w Iraku Amerykanie mają pozwolenie na zabijanie. Ani jednego żołnierza nie ukarano za strzelanie do cywilów - nawet kiedy w jego efekcie ginie Irakijczyk pracujący dla władz okupacyjnych. Nic nie zrobiono, na przykład, w sprawie żołnierza, który w północnym Iraku strzelił w okno samochodu włoskiego dyplomaty, zabijając jego tłumacza. Ani przeciwko żołnierzom z 82. dywizji powietrznodesantowej, którzy w kwietniu zastrzelili 14 sunnickich manifestantów w Falludży (kapitan Cirino nie był w to zamieszany). Ani przeciwko żołnierzom, którzy zastrzelili jeszcze 11 manifestantów w Mosulu. Czasem dowody niskiego morale gromadzą się przez długi czas. W pewnym irackim mieście, na przykład, Tymczasowe Władze Koalicyjne - tak nazywają siebie władze okupacyjne - poinstruowały właścicieli miejscowych kantorów, żeby nie zamieniali amerykańskim żołnierzom irackich dinarów na dolary: zbyt wiele tych dinarów zostało ukradzionych przez wojsko podczas rajdów i na punktach kontrolnych. O ile nie istnieje jakiś gigantyczny spisek na skalę całego kraju, niektóre z tych doniesień muszą być prawdziwe.

No i ów przypadek bengalskiego tygrysa. Grupa amerykańskich żołnierzy weszła pewnego wieczoru do bagdadzkiego zoo na piknik z kanapkami i piwem. Podczas pikniku jeden z żołnierzy postanowił pogłaskać bengalskiego tygrysa, który - jako że był bengalskim tygrysem - zatopił w tym żołnierzu kły. Amerykanie wtedy zastrzelili tygrysa. Obiecali następnie "postępowanie wyjaśniające", o którym potem już nie było słychać. Jedyne działania dyscyplinujące miały miejsce po tym, jak załoga amerykańskiego śmigłowca zabrała czarna flagę o znaczeniu religijnym z wieży telekomunikacyjnej w Sadr City w Bagdadzie. Zamieszki, które wtedy wybuchły, kosztowały życie irackiego cywila.

Samobójstwa wśród amerykańskich żołnierzy nasiliły się w ostatnich miesiącach, osiągając trzykrotną wartość przeciętnej ich liczby w amerykańskiej armii. Uważa się, że co najmniej 23 żołnierzy odebrało sobie życie od anglo-amerykańskiej inwazji, a inni zranili się, usiłując popełnić samobójstwo. Jak zwykle, armia amerykańska ujawniła te statystykę dopiero po ponawianych zapytaniach. Codzienne ataki na Amerykanów pod Bagdadem - w liczbie do 50 każdej nocy - nie są rejestrowane, tak jak śmierć irackich cywilów. Jadąc z powrotem do Falludży z Bagdadu po zmroku w zeszłym miesiącu, widziałem eksplozje pocisków moździerzowych i pociski świetlne w pobliżu 13 amerykańskich baz. Nie było później o tym słowa w komunikatach władz okupacyjnych. Na bagdadzkim lotnisku w zeszłym miesiącu pięć pocisków moździerzowych spadło w pobliżu pasa startowego w chwili, gdy jordański samolot zabierał pasażerów do Ammanu. Widziałem ten atak na własne oczy. Po południu tego samego dnia generał Ricardo Sanchez, najwyższy rangą wojskowy amerykański w Iraku, utrzymywał, że nic nie wie o ataku, o którym - o ile jego podkomendni nie są opieszali - musiał dobrze wiedzieć.

Ale czy możemy oczekiwać czegoś innego po armii, która świadomie wmanewrowuje żołnierzy w pisanie "listów" do ich lokalnych gazet w USA na temat postępów w codziennym życiu Iraku?

"Jakość życia i bezpieczeństwo obywateli zostały w większości przywrócone, a my mamy w tym dużą zasługę" - pochwalił się sierżant Christopher Shelton z 503. Regimentu Piechoty w liście do Snohomish County Tribune. "Większość miasta powitała naszą obecność z otwartymi ramionami". Z tym, że to nieprawda. A sierżant Shelton nie napisał tego listu. Ani sierżant Shawn Grueser z West Virginii. Ani szeregowiec Nick Deaconson. Ani ośmiu innych żołnierzy, którzy niby napisali identyczne listy do swoich miejscowych gazet. "Listy" te zostały rozprowadzone wśród żołnierzy, których poproszono o ich podpisanie, jeśli zgadzają się z ich treścią.

Jednak to chyba tylko część świata fantazji zainspirowanego przez prawicowych ideologów w Waszyngtonie, którzy dążyli do tej wojny, a nigdy nawet nie służyli w mundurze swojemu krajowi. Wymyślili "broń masowego rażenia" i zachwyty amerykańskich żołnierzy, którzy "wyzwolą" Irakijczyków. Niezdolni do podparcia fikcji faktami, uznają teraz wreszcie, że żołnierze, których wysłali do największego gniazda os na Środkowym Wschodzie, mają "dużo pracy do wykonania", że są - czego nie wyjawiono przed inwazją, czy w jej trakcie - "na linii frontu w walce z terroryzmem".

Można by spytać, jaki wpływ mają na amerykańskie wojsko w Iraku chrześcijańscy fundamentaliści? Bo nawet, jeśli pominiemy wielebnego Franklina Grahama, który zanim udał się z wykładami dla oficjeli z Pentagonu określił islam jako "bardzo złą i niegodziwą religię", to jak trzeba rozumieć wysokiego oficera odpowiedzialnego za wytropienie Osamy bin Ladena, generała Williama "Jerry’ego" Boykina, który powiedział swoim słuchaczom w Oregonie, że islamiści nienawidzą USA, "ponieważ jesteśmy narodem chrześcijańskim, ponieważ nasz fundament i nasze korzenie są judeochrześcijańskie, a wróg to facet zwany szatanem"? Awansowany niedawno na zastępcę podsekretarza obrony ds. wywiadu, Boykin oznajmił następnie, że w wojnie z Mohammedem Farrahem Aididem w Somalii - w której uczestniczył - "wiedziałem, że mój Bóg jest większy od jego - wiedziałem, że mój Bóg jest prawdziwym Bogiem, a jego jest tylko bożkiem".

Sekretarz obrony Donald Rumsfeld skomentował te niebywałe uwagi mówiąc, że "nie wygląda na to, że jakiekolwiek przepisy zostały złamane". Mówi się nam teraz, że wszczęto "postępowanie wyjaśniające" w sprawie wypowiedzi Boykina, "postępowanie" niewątpliwie tak skrupulatne, jak te w sprawie zabijania cywilów w Bagdadzie.

Czy jest niespodzianką, że karmieni takim nonsensem amerykańscy żołnierze nie rozumieją ani tej wojny, ani ludzi, których kraj okupują? Terroryści, czy bojownicy o wolność? Co za różnica?

Robert Fisk



Tekst pochodzi z The Independent, 26 października 2003
Na polski przetłumaczył Szlomo Naiman

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
76 LAT KATASTROFY - ZATRZYMAĆ LUDOBÓJSTWO W STREFIE GAZY!
Warszawa, plac Zamkowy
12 maja (niedziela), godz. 13.00
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


21 września:

1909 - Urodził się Kwame Nkrumah, polityk ghański, działacz ruchu panafrykańskiego w Europie i USA. Jeden z inicjatorów utworzenia OJA. 1957-60 premier, 1960-66 prezydent Ghany. Realizował koncepcję tzw. socjalizmu afrykańskiego. Obalony przez wojskowych.

1928 - Czterodniowy strajk 10 tysięcy włókniarzy łódzkich przeciwko nowemu regulaminowi pracy; zakończony zwycięstwem.

1976 - USA: Orlando Letelier, minister w rządzie Salvadora Allende, został zabity w Waszyngtonie przez bombę podłożoną przez tajnych agentów Pinocheta.

1997 - W wyborach parlamentarnych w Polsce zwyciężyła AWS - 33,8% (201 mandatów), przed SLD - 27,1% (164), UW - 13,4% (60), PSL - 7,3% (27) i ROP - 5,6% (6). UP, zdobywając 4,74 %, nie weszła do sejmu.

2009 - Obalony i wypędzony z Hondurasu były prezydent Manuel Zelaya potajemnie wrócił do stolicy kraju Tegucigalpy, gdzie schronił się w ambasadzie Brazylii.


?
Lewica.pl na Facebooku