A tu coraz ktoś w pysk cię zasunie
i powtarza, że jesteś psim synem"
Władysław Broniewski
Jest ich już blisko 30 000. Nie widzimy ich śpiących na większych dworcach - bo są one ryglowane na noc. Nie widzimy ich na naszych klatkach schodowych - bo pomontowaliśmy sobie domofony. Nie widzimy ich już nawet w osiedlowych śmietnikach - bo one również są zamykane na kłódkę. Co się w takim razie dzieje z nimi? Czyżby znaleźli jakieś mieszkania, a może odeszli z naszych miast? Nie! Oni tu są! I stale ich przybywa. Nie widzimy ich, bo żyją poniżej minimum ludzkiej godności, poniżej naszego horyzontu widzenia w sensie dosłownym i w przenośni. Żyją pod ziemią... w kanałach.
Takim człowiekiem jest Bronek - "imigrant" z Wałbrzycha. Poznaliśmy go podczas jednej z naszych akcji na ulicach Warszawy. Zbieraliśmy właśnie podpisy pod ustawą o Minimalnym Dochodzie Gwarantowanym. Podszedł do nas, bo miał nadzieję, że mu pomożemy. Nie chciał pieniędzy, chciał byśmy mu pomogli w realizacji jego marzenia, bo Bronek tak jak każdy z nas ma swoje marzenie.
Bronek ma 54 lata. 22 lata przepracował pod ziemią w kopalni "Victoria" w Wałbrzychu jako rębacz. Do Wałbrzycha trafił z Kwidzynia, w czasach kiedy praca była tam dla wszystkich chętnych, a i mieszkanie można było dostać niemal od ręki. Osiedlili się wraz z żoną w pokoju z kuchnią, co wydawało im się wtedy luksusem. Urodziły im się dzieci, oboje mieli pracę - byli szczęśliwi. Bronek był jedną z pierwszych ofiar restrukturyzacji przez likwidację. Już w 1988 roku zlikwidowano jego kopalnię. Czasy nie były jeszcze takie ciężkie, więc Bronek pracował to tu, to tam, najczęściej na budowach. Z biegiem czasu likwidowano następne kopalnie i przybywało bezrobotnych. Coraz trudniej było o pracę. Odhaczał się regularnie w pośredniaku, chyba tylko z przyzwyczajenia, bo zasiłku już nie miał a i tablica z ofertami była ciągle pusta. Od czasu do czasu, sezonowo, pracował na budowach, zrobił kwalifikacje pilarza i zajmował się wyrębem lasu. Przy wyrębie można było zarobić, ale - Weszli ci zieloni. Zakazali wyrębu lasu, więc i praca się skończyła - mówi ze smutkiem Bronek. Z każdym kolejnym rokiem zachodzących w Polsce przemian, pracę znajdywał coraz rzadziej. Kłopoty bytowe odbiły się na życiu rodzinnym. Ciągłe awantury. Wreszcie żona znalazła sobie innego, bardziej zaradnego. Bronek znalazł się na ulicy. W Wałbrzychu nie miał już żadnych perspektyw. Był rok 1996. Usłyszał, że w Warszawie jest łatwiej o pracę. Spakował torbę i wyjechał do stolicy. Na początku udało mu się szybko znaleźć zatrudnienie na budowie wraz z pokojem do spania i wyżywieniem, oczywiście na czarno. - Niestety, praca się kończyła to i kończyło się spanie. - Więc chodziłem po budowach i pytałem, czy nie potrzebują kogoś do roboty, aż trafiłem pierwszy raz do kanału. Pracy nie miałem, a gdzieś trzeba było spać. Z początku myślałem, że to tak na tydzień, może dwa. Nigdy nie myślałem, że to może trwać tak długo. Z przerwami, kiedy Bronek ma pracę ze spaniem, mieszka w kanale już od 7 lat.
Trudno wyobrazić sobie kogoś kto bardziej nadstawiłby ucha nawoływaniom do przedsiębiorczości i inicjatywy. Gdy po ciężkim dniu nie zawsze opłacanej pracy na budowie - zdarzyło mu sie już przepraciwać rok za darmo czyli za "samą michę" - Bronek wpełzał na swe legowisko w przegrzanym kanale ciepłowniczym - zaczynał robić plany. Kiedy się dowiedział z jakiejś gazety, którą ktoś porzucił, że są kutry do wydzierżawienia bo rybacy plajtują, pojechał do Władysławowa. Pokazano mu cały zeszyt chętnych do pracy bezrobotnych rybaków, których powinien zatrudnić, jeśli zainwestuje w roczną dzierżawę. Bronek miał jednak inicjatywę, nie kapitał i wrócił znad morza z niczym. Kiedy następny pracodawca próbował mu zapłacić dziesięć złotych za postawienie dużej ściany z cegieł, Bronek zapytał: na co to, na kondony? Z całym spokojem zburzył ścianę i wtedy to ten złodziej co go zatrudnił dostał szału, a Bronkowi zrobiło się na chwilę lżej.
Dlaczego woli kanał od ośrodków dla bezdomnych i przytułków? Owszem robił w hospicjum za salową. Za samo wyżywienie i dach nad głową. Mył i wysadzał konających ludzi. To byłoby jeszcze do wytrzymania gdyby pracownicy ośrodka nie traktowali go jak śmiecia. Poza tym ciągle cierpiał głód, bo ich zwyczajnie głodzono. W pomoc państwa nie wierzy i o nic nigdzie nie prosi. Ma natomiast zaświadczenie ze Związku Pomocy Osobom Bezdomnym. - Przyda się się jak przyjdzie Unia, bo tam się pomaga biednym. Telewizji ani radia nie ma, ale czasem gdzieś coś obejrzy. I tak dowiedział się o strusiach. Jacyś gospodarze dobrze na tym wychodzą, więc czemu nie spróbować. Podjął pertraktacje z Nadleśnictwem w Jabłonnie. Ale działki mu w końcu nie udostępniono. Planuje zatrudnić się u jakiegoś hodowcy, żeby odpracować jaja strusie, a może trochę młodych i nauczyć się tego fachu. Znalazł wspólnika, jest ochroniarzem. Pilnuje luksusowych willi i mieszka razem z nim w kanale. Bronek jak skarb trzyma pod rurą plik materiałów, wydruków komputerowych. To jego skarbnica wiedzy i "strusiowych" kontaktów. Atlas zwierząt, który oglądał w EMPiK-u kosztuje 160 zł, a o strusiach jest tylko krótka notatka! - więc nie kupił. Na ochroniarza za 600 zł nie pójdzie, bo na budowie potrafi zarobić więcej. Tymczasem śnią mu się strusie jaja a 10 dolarów sztuka.
Gdzie pierze? W Wiśle. A jak zamarznie? - To idę na dwa tygodnie do ośrodka i cały czas piorę. Ci z ośrodków nas nie szanują. Bardzo dbam o wygląd, a w kanale, wiadomo gorąco, to trzymamy tu mnóstwo butelek wody oligoceńskiej i rano jak jestem spocony to przed wyjściem sie cały umyję. Gdy na chwilę przestajemy zadawać pytania, słyszymy, że nie jesteśmy sami. W dusznym kanale oprócz bezdomnych schroniły się świerszcze - tym razem za kominem elektrociepłowni Żerań. Inni lokatorzy kanału wynieśli się na czas naszej wizyty. Trudni ludzie. Często po wyrokach, bo jak wyjdzie po dłuższym wyroku to gdzie ma pójść? Kiedyś tu wpuścili dziennikarzy, to im potem miasto kanał zaspawało i teraz nie garną się do gości. Wchodzić do włazu trzeba dyskretnie. Wokół widać tętniące neonami, bogate życie, które dla mieszkańców kanału jest zagrożeniem. - Lepiej żeby ci tam o nas nie wiedzieli.
Bronek wierzy, że mu pomożemy. Na razie wziął udział w blokadzie eksmisji. Pomógł uchronić nie znaną sobie rodzinę przed trafieniem na ulicę. Bo mimo ciężkich przejść nie kocha strusi, strusie są na mięso i na jaja, on lubi ludzi.
Jarosław Augustyniak
Piotr Ikonowicz
Tekst pochodzi z drugiego numeru Lewizny
Redakcja "Lewizny" poszukuje właściciela fermy strusi gotowego zatrudnić naszego bezdomnego Bronka i jego kolegę. Człowiek ten jest bardzo pracowity, sumienny i gotów pracować za utrzymanie, ponieważ zależy mu przede wszystkim na tym by nauczyć się tego fachu. Nieśmiało marzy o tym, że może na koniec takiej pracy dostałby kilka jajek albo młodego strusia.
Kontakt: artgraph@finn.pl