Bugaj: Rewolucja elit

[2003-12-08 15:48:08]

Polska niebezpiecznie zbliżyła się do systemu rządzenia, w którym jawne procedury demokratyczne mają małe realne znaczenie, natomiast rzeczywiste decyzje podejmowane są przez niejawnie i nieformalnie działające struktury rządzenia oligarchicznego. Lekarstwo na to jest jedno: surowy nadzór wyborców. Więcej, a nie mniej demokracji - zwiększenie wpływu społeczeństwa na politykę państwa.

Przeciwstawienie ładu demokratycznego i porządku autorytarnego łatwo prowadzi do przekonania, że w demokracji podmiotem decyzji zawsze jest społeczeństwo, a w systemie autorytarnym - niekontrolowana władza. Tak jest generalnie, ale niekiedy można dostrzec wpływ postulatów społecznych na działania rządów autorytarnych, a w demokracjach niewrażliwość ośrodków decyzyjnych na aspiracje większości. W systemach autorytarnych często więc ośrodki władzy nie są zdolne do niezależnego działania, a w systemach demokratycznych możliwa jest znaczna nawet autonomia rządu.

U schyłku komunizmu rozpowszechniona była - zarówno wśród elit opozycyjnych, jak i w szerokich kręgach społecznych - czarno-biała wizja ładu ustrojowego. Demokracja jawiła się jako królestwo wolności i racjonalności, a komunistyczny autorytaryzm jako system upodlenia i marnowanych szans. Jego usunięcie było przesłanką wielkiej nadziei. Zupełnie słusznie. Jednak dzisiaj widać, że system demokratyczny nie spełnia oczekiwań i słabnie jego społeczna legitymizacja. Jednym z powodów jest daleko idąca autonomia elit w życiu publicznym i sposób, w jaki ją one wykorzystują.

Trudny sojusz

Siła wpływu społeczeństwa i pozycja jego elit w ustroju demokratycznym jest przedmiotem sporu politycznego i filozoficznego. Osią tego sporu jest pytanie o to, w jakiej mierze demokracja ma mieć cechy ludowładztwa, a więc systemu, w którym większość może decydować o prawie wszystkich kwestiach (także w gospodarce), a w jakiej powinna być systemem gwarantującym ochronę formalnych praw jednostek.

Ruchy liberalne zawsze opowiadały się za tym drugim modelem demokracji, choć w przeszłości (np. John Stuart Mill) nie lekceważyły interesów zbiorowych. Ruchy lewicowe (z wyłączeniem komunistycznych, które wypowiadały się po prostu przeciw politycznej demokracji) akcentowały szerokie prawo większości do decydowania o losach całej zbiorowości (gospodarki nie wyłączając).

Trudny sojusz liberałów i demokratów trwał w rozwiniętych krajach w ciągu trzech powojennych dekad. W Polsce spajał antykomunistyczną, demokratyczną opozycję. Załamał się jednak wraz z nową wykładnią kapitalizmu, zawartą w doktrynie neoliberalnej. Neoliberałowie twierdzą, że interwencja państwa w działania gospodarki rynkowej przynieść może tylko nieszczęście. Można z tego wysunąć dalej idący wniosek - że gospodarka nie powinna podlegać regułom demokracji.

Teoretycznego dorobku nurtu neoliberalnego nie należy lekceważyć. Zawiera on wiele diagnoz opartych na obserwacji. Jednak nie ma powodów do bezwarunkowej akceptacji tej doktryny. Praktyka gospodarcza, kształtowana pod wpływem jej zaleceń, przyniosła też wiele kontrowersyjnych rezultatów. Nastąpiło gwałtowne zaostrzenie nierówności dochodowych, a "rozwiązywanie" problemów bezrobocia przez deregulację rynku pracy prowadzi do podważenia elementarnych praw pracowniczych. Zalecenie "otwarcia gospodarki" zdaje się powiększać nierównomierności w poziomie rozwoju między poszczególnymi krajami.

Radykalne wycofanie państwa z gospodarki przynosi więc rezultaty co najmniej niejednoznaczne. Jednak niekwestionowaną zasługą nurtu neoliberalnego było wskazanie, że niesprawność cechuje nie tylko rynek (co tak mocno w ekonomii podkreśla Keynes), ale i państwo. Drugą stroną tej orientacji jest idealizacja rynku i zarzucenie wysiłków poprawy działania państwa.

Deficyt demokracji

Ogromna większość polskiej klasy politycznej przyjęła na początku transformacji doktrynę neoliberalną jako swoją. Z dwu powodów: projekt neoliberalny odpowiadał autonomicznym interesom nowych elit (także postkomunistycznych) i wyznaczał program przemian rewolucyjnych. Rugowanie państwa stało się najważniejszą wytyczną. Uznano także za celowe ograniczenie wpływu większości na gospodarkę w obawie, że będzie ona dążyć do ograniczenia autonomii rynku. Przyjęto, że elity polityczne rozumieją lepiej niż przeciętni ludzie, jaka polityka jest krajowi potrzebna - nawet gdyby miała być realizowana bez społecznego przyzwolenia.

"Reformatorzy" podjęli się misji przeprowadzenia wolnorynkowej rewolucji. Wszyscy wątpiący i przeciwnicy otrzymali zbiorową etykietkę populistów. Leszek Balcerowicz, główny akuszer zmian, pisał: "Państwo spychane jest przez potężne siły ignorancji i partykularnych interesów w sferę swojej naturalnej niekompetencji. Istnieją jednak pewne zabezpieczenia instytucjonalne. Trzeba powołać niezależny bank centralny. Inne zabezpieczenie polega na wprowadzeniu zakazu finansowania deficytu budżetowego za pomocą emisji pieniądza. Ograniczenie możliwości wydatków budżetowych, przekraczających dochody budżetu, zmusza do zmniejszenia zakresu interwencjonizmu państwa. Istnieje jednak również groźba interwencjonizmu polegająca na izolowaniu grup krajowych producentów od konkurencji zagranicznej. Taki protekcjonizm można zmniejszyć przez wprowadzenie jednolitych ceł, a następnie związanie ich porozumieniami w ramach GATT" [obecnie WTO - przyp. RB] ("Socjalizm, Kapitalizm, Transformacja. Szkice z przełomu epok". PWN, Warszawa 1997).

Zmiany były zgodne z tą dyrektywą. Ewolucyjna droga wyznaczona przy Okrągłym Stole, przypisująca znaczną rolę nowemu demokratycznemu państwu, została porzucona zaraz po wyborach czerwcowych w 1989 roku. W pierwszym okresie transformacji, gdy uchwalany był plan Balcerowicza, swoboda działania rządu była ogromna. Bazą polityczną rządu był cały parlament, bo wszystkie jego frakcje miały swoich przedstawicieli w gabinecie. Istniały formalne procedury demokratyczne, jednak realny pluralizm polityczny był silnie ograniczony. Stałą praktyką było współdziałanie klasy politycznej ponad politycznymi podziałami. Ponadto instytucje takie jak związki zawodowe zrezygnowały ze swoich autonomicznych dążeń i ocen. Odrodzenie demokracji dokonało się w warunkach niesprzyjających budowaniu systemu pluralistycznego, a pozycja elit politycznych już na starcie była bardzo silna. Od samego początku polska demokracja była bardzo odległa od wzorców ludowładztwa.

Pluralizm ograniczony

Swoją pozycję elity wykorzystywały do kształtowania systemu (i polityki) zgodnie z własnymi interesami. Od samego też początku elity polityczne splatały się z elitami biznesu. Ogromne znaczenie miało tu "uwłaszczenie nomenklatury". Ważną przyczyną silnej pozycji biznesu był genetyczny związek tych środowisk ze strukturami władzy w PRL i dawną nomenklaturą, która szybko odzyskała znaczenie po przełomie.

Proces ograniczania wpływu wyborców na decyzje coraz bardziej homogenicznych elit politycznych i biznesowych postępował przez cały okres ustrojowej transformacji. Ograniczane były przede wszystkim kompetencje parlamentu w zakresie decyzji gospodarczych. Dziś uzasadnienie do ustawy budżetowej to jedyny środek prezentacji polityki społeczno-gospodarczej rządu. Polityka pieniężna została całkowicie wyłączona z gestii parlamentu. Niezależność banku centralnego maksymalistycznie określono w konstytucji. W ustawie zasadniczej nałożono również ostre ograniczenia na politykę budżetową. Dwa kluczowe instrumenty polityki makroekonomicznej - polityka fiskalna i monetarna - w znacznej mierze wyłączone zostały spod realnego wpływu parlamentu.

Wpływ wyborców na decyzję państwa został także pomniejszony poprzez zmiany dokonane w prawie wyborczym. Ordynacja wyborcza zamyka obecnie drogę do parlamentu ugrupowaniom o niewielkim poparciu, jednak osiągnięcie sukcesu wyborczego jest bardzo trudne, jeżeli wcześniej partia nie może zaprezentować się publiczności w parlamencie. Wstęp na rynek polityczny jest w ten sposób silnie ograniczony. Prawda, że sprzyja to koncentracji na scenie politycznej. Przede wszystkim jednak gwarantuje ochronę pozycji klasie politycznej związanej z ugrupowaniami parlamentarnymi. Natomiast szanse na tworzenie partii z zasadniczo nową ofertą programową są niewielkie.

Wybory parlamentarne przynoszą więc raczej wymianę rządzących ekip niż zmianę polityki państwa. Podział na prawicę i lewicę nie ma znaczenia w najważniejszych dla zwykłych ludzi kwestiach społeczno-gospodarczych. To nie przypadek, że 83 proc. obywateli jest przekonanych, że SLD, partia określająca się jako lewicowa, nie dba o interesy najuboższych obywateli. Dla wyborców ma coraz mniejsze znaczenie praktyczne, kto rządzi. Zniechęca to do aktywności, co z kolei jeszcze bardziej umacnia tendencję do alienacji klasy politycznej. Świat polityki jako całość jest postrzegany jako przeciwstawny społeczeństwu.

Ograniczenie zależności ugrupowań politycznych od poparcia społecznego idzie w parze z zaostrzeniem rywalizacji o uzyskanie dostępu do środków materialnych i o kontrolę nad mediami, od czego w znacznej mierze zależy poparcie wyborcze. Sprzyja to wzmacnianiu więzi między elitami polityki, biznesu i mediów oraz wzajemnej wymianie usług między nimi. Elity polityczne stają się szczególnie wrażliwe na postulaty biznesu, postrzegając swoje interesy jako wspólne, a zarazem przeciwstawne aspiracjom dużych grup społecznych.

Zgodnie z postulatami neoliberalnymi następowało w Polsce rugowanie państwa z przestrzeni społeczno-gospodarczej. Proces ten dokonywał się bez większego oporu, ponieważ na scenie politycznej zabrakło silnych partii, które mogłyby zahamować ten proces. Nie czyniły tego także inne instytucje demokracji - media, związki zawodowe czy Kościół. Na opór nie natrafiła też rozbudowa kastowych przywilejów i rozrost korupcji, w której zanurzyły się wszystkie ugrupowania rządzące.

Owe przywileje to zresztą nie tylko apanaże materialne. To przede wszystkim rozbudowane struktury polityczne i quasi-polityczne, które są "miejscami pracy" dla klasy politycznej: dwuizbowy parlament, trójszczeblowy system samorządu terytorialnego, rozdęte kancelarie, kasy chorych, agendy ochrony środowiska i "agendy troski" o niepełnosprawnych, rady nadzorcze przedsiębiorstw itp. Złożoność systemu jest tak wielka, że zwykły obywatel (nawet aktywny) nie jest w stanie ocenić działań wszystkich tych instytucji z perspektywy własnych przekonań i interesów.

Próba depolityzacji

Powiększająca się klasa polityczna jest coraz mniej zależna od wyborców. W jej tworzeniu coraz ważniejszy za to staje się mechanizm kooptacji. Znaczący członek tej klasy może należeć do rządzącej większości lub do opozycji, ale małe jest prawdopodobieństwo, by wyeliminowali go wyborcy. Mogą to zrobić raczej koledzy, jednak równoległe zakorzenienie w paralelnych strukturach (np. biznesowych) daje spore bezpieczeństwo.

Choć więc nieobecni przy urnach "nie mają racji", przecież nawet gdyby stawili się bardziej licznie, i tak ich racje nie musiałyby przeważyć, bo nie ma ugrupowań dostatecznie silnych, które chciałyby przekształcić aspiracje krytycznych wyborców w alternatywną politykę. Absencja jednak, w wyniku sprzężenia zwrotnego, umacnia bezalternatywną strukturę sceny politycznej, bo skoro niewielu jest wyborców skłonnych poprzeć potencjalne "ugrupowania sprzeciwu", to one więdną.

Rozstrzygnięcia ustrojowe i charakter sceny politycznej w równej mierze przesądziły o tym, że mechanizmy demokratyczne są w Polsce coraz mniej wydajnym instrumentem wpływu społeczeństwa na politykę państwa. Gorzej, że nie widać pozytywnych rezultatów tego zjawiska w postaci realnej depolityzacji tych dziedzin, które rzeczywiście powinny znaleźć się w rękach bezstronnych fachowców. Przeciwnie, uboczną konsekwencją odsuwania społeczeństwa od wpływu na gospodarkę było poszerzenie przestrzeni dla aktywności politycznych elit wyłamujących się spod społecznej kontroli i uwikłanych w swoje partykularne interesy. Depolityzacja gospodarki ograniczyła wpływ dużych grup społecznych na podejmowanie decyzji, ale miejsce to zostało zajęte nie przez bezpartyjnych fachowców, ale przez polityczne elity. Być może najlepszą tego egzemplifikację stanowi bank centralny. Jest on istotnie niezależny od wyborców i rządu, ale przecież jego kierownictwo w większości składa się z ludzi polityki. Podobnie jest z KRRiTV, Trybunałem Konstytucyjnym, NIK i innymi instytucjami.

Depolityzacja nie powiodła się też w przedsiębiorstwach zależnych od państwa, gdzie wyeliminowano wpływ pracowników na zarządzanie, ale znalazły się w rękach politycznych nominatów aktualnego układu rządzącego.

Nadzór wyborców

Polska niebezpiecznie zbliżyła się do takiego systemu rządów, w którym jawne procedury demokratyczne mają małe znaczenie, natomiast rzeczywiste decyzje podejmowane są przez niejawnie i nieformalnie działające struktury rządzenia oligarchicznego. Sprzyja to korupcji, nepotyzmowi, nadmiernym kosztom administracji i społecznym nierównościom. Przemiany realizowane zgodnie z neoliberalnym programem ukształtowały system, w którym niesprawność państwa w pełni potwierdza zarzuty neoliberalnej doktryny.

Powszechne przekonanie o kryzysie struktur państwowych jest trafne. Jednak ze zbieżnych diagnoz nie wynika zbieżna terapia ani w zakresie działań doraźnych, ani w płaszczyźnie postulatów ustrojowych.

W mocy pozostaje strategia dalszego konsolidowania tzw. odpowiedzialnych elit w celu izolowania populistów. Wybór tej drogi może natrafić na otwartą kontestację społeczną - gdyby elity liberalne (postkomunistyczne i solidarnościowe) skutecznie się porozumiały (o co tak usilnie zabiega prezydent Kwaśniewski), przewidywać należy kumulację konfliktów społecznych i pogłębienie niesprawności państwa.

Nie ma drogi na skróty prowadzącej do naprawy struktur państwa, a już na pewno nie wiedzie ona przez podważenie funkcji partii politycznych, choć to działanie może zyskać poklask. Ale też klasa polityczna sama się nie opamięta. Jest tylko jedno skuteczne lekarstwo: surowy nadzór wyborców. Więcej, a nie mniej demokracji - powiększenie wpływu społeczeństwa na politykę państwa. System polityczny trzeba więc zasadniczo uprościć (głównie przez likwidację jego zbędnych części, choćby powiatów). Partie i polityków należy radykalnie oddzielić od biznesu. Bariery wstępu na polityczną scenę powinny być obniżone, bo bez tego nie powstanie konkurencyjny rynek polityczny. Media publiczne nie mogą być kontrolowane przez świat polityki itd., itp.

* * *

Polska demokracja już jest zagrożona całkowitą utratą społecznego zaufania. Smutnym tego świadectwem jest afirmacja okresu komunistycznego przez dużą część społeczeństwa. Odzwierciedla to rozpowszechnione przekonanie, że nie tak miało być. Jednak to, co wydaje się konieczne, nie jest akceptowane przez większość elity politycznej. Grozi nam bunt lub, co gorsze, marazm.

Szczególną odpowiedzialność za obecny stan państwa ponoszą ludzie dawnej demokratycznej opozycji. To nie komuniści, ale solidarnościowa opozycja zapowiadała, że dzięki demokracji polskie problemy będą skutecznie rozwiązywane - zgodnie z interesem większości. Jednak ciągle jeszcze, mimo postępującej demoralizacji, te środowiska mają szansę podjęcia wysiłku naprawy. Ale to pewnie szansa ostatnia.

Ryszard Bugaj



Tekst pochodzi z dziennika "Rzeczpospolita"

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


24 listopada:

1957 - Zmarł Diego Rivera, meksykański malarz, komunista, mąż Fridy Kahlo.

1984 - Powstało Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ).

2000 - Kazuo Shii został liderem Japońskiej Partii Komunistycznej.

2017 - Sooronbaj Dżeenbekow (SDPK) objął stanowiso prezydenta Kirgistanu.


?
Lewica.pl na Facebooku