"Bush w pudełku" napełnił mnie uczuciem desperacji. Nie dlatego, że prezydent jest ciemny. To już wiedziałam. Dlatego, że z nas robi ciemniaków. Nie zrozumcie mnie źle: mój brat jest wyjątkowo bystrym facetem; kieruje think-tankiem, który publikuje ważne opracowania polityczne o mankamentach eksploatacji surowców zorientowanej na eksport i o fałszywych oszczędnościach na cięciach socjalnych. Ilekroć mam pytanie dotyczące stóp procentowych albo izb walutowych (currency boards), do niego wykonuję pierwszy telefon. Ale "Bush w pudełku" znacznie lepiej streszcza poziom analiz dzisiejszej lewicy. Znacie tę śpiewkę: Biały Dom został opanowany przez mroczny gang fanatyków, oszalałych bądź głupich, albo też i takich i takich jednocześnie. Głosuj na Kerry’ego i przywróć krajowi zdrowy rozsądek!
Ale fanatycy z Białego Domu Busha nie są ani szaleni, ani głupi, ani szczególnie mroczni. Raczej otwarcie służą interesom korporacji, dzięki czemu zdobywają stanowiska z zabójczą skutecznością. Ich zuchwałość nie bierze się z faktu, że są nową rasą fanatyków, ale z tego, że stara rasa trafiła na świeży podatny klimat polityczny.
Jest coś takiego w Bushowskiej mieszance ignorancji, pobożności i zuchwałości, co spycha kondycję postępowców w stan, który nazywam "Ślepotą Busha". Kiedy się w nią osuwamy, tracimy widzenie wszystkiego co wiemy o polityce, ekonomii i historii, by skupiać się wyłącznie na kilku niewątpliwych osobistościach spośród ludzi z Białego Domu. Wypada się wówczas cieszyć z diagnoz psychologów, mówiących o skrzywionej relacji Busha i jego ojca, i przyczyniać się do ostrego wzrost obrotów producenta szydzącej z Busha gumy do żucia "Głąb na ząb" - po 1,25 USD za paczkę.
Trzeba zatrzymać to szaleństwo. A najszybszą drogą, by tego dokonać, jest wybranie Johna Kerry’ego. Nie dlatego, by był on inny od Busha, ale dlatego, że będzie podobnie kiepski w większości kluczowych spraw, takich jak Irak, "wojna przeciw narkotykom", Izrael/Palestyna, wolny handel, podatki korporacji. Główna różnica będzie taka, że gdy Kerry podejmie równie brutalną politykę, jawić się będzie jako inteligentny, zdrowy na umyśle i błogo bezbarwny. Oto dlaczego przyłączyłam się do obozu "Każdy, byle nie Bush": tylko z nudziarzem pokroju Kerry’ego na czele będziemy mogli wreszcie zakończyć prezydencką patologię i ponownie skoncentrować się na poważniejszych problemach.
Oczywiście, większość postępowców z całej siły wspiera już inicjatywę "Każdy, byle nie Bush", w przekonaniu, że nie czas na wskazywanie podobieństw pomiędzy obiema partiami kontrolowanymi przez korporacje. Nie zgadzam się: musimy stawić czoła tym rozczarowującym podobieństwom i zapytać siebie samych, czy mamy lepszą szansę na walkę z programem realizowanym przez Kerry’ego albo Busha.
Nie mam złudzeń, że lewica będzie miała "dostęp" do Białego Domu Kerry’ego i Edwardsa. Ale warto pamiętać, że to podczas prezydentury Clintona postępowe ruchy społeczne sprawiły, że zaczęliśmy znów interesować się systemem: korporacyjną globalizacją, nawet - o zgrozo! - kapitalizmem i kolonializmem. Zaczęliśmy patrzyć na nowoczesne imperium nie jak na jeden kraj, nieważne jak potężny, ale jak na globalny system wiążący państwa, międzynarodowe instytucje i korporacje. Dzięki temu mogliśmy odpowiedzieć budową globalnych sieci, od Światowego Forum Społecznego po Indymedia. Miałcy przywódcy, którzy sadzili liberalne banały podczas cięcia państwa socjalnego i prywatyzacji planety, dali nam lepsze zrozumienie globalnego systemu i zachętę do budowania ruchów wystarczająco zwinnych i inteligentnych, by stawić im czoła. Z panem "Głąb na ząb" poza Białym Domem, postępowcy znów będą musieli być sprytni, a to wyjdzie im tylko na dobre.
Niektórzy mówią, że ekstremizm Busha ma naprawdę postępowy efekt, jednoczy bowiem świat przeciw amerykańskiemu imperium. Ale świat zjednoczony przeciwko USA niekoniecznie musi być zjednoczony przeciw imperializmowi. Wbrew swej retoryce, Francja i Rosja oponowały przeciw inwazji na Irak z uwagi na zagrożenie, jakie stwarzała ona dla ich własnych zamiarów kontrolowania irackiej ropy. Przy Kerrym w Białym Domu, liderzy europejscy nie będą mogli dłużej ukrywać swych imperialnych zamiarów za prostym grzmoceniem w Busha. Zdecyduje o tym wstrętna postawa Kerry’ego względem Iraku, której zalążki już można podziwiać. Powiada on, że musimy dać "naszym przyjaciołom i sojusznikom znaczący głos i rolę w sprawach irackich", włączając w to "uczciwy dostęp do wielomiliardowych kontraktów na odbudowę. To znaczy również na pozwolenie w partycypacji przy przywracaniu do życia dochodowego irackiego przemysłu naftowego". Tak właśnie: problemy Iraku będą rozwiązywane przez większą liczbę zagranicznych okupantów, z Francją i Niemcami obdarzonymi silniejszym głosem i większym udziałem w podziale łupów wojennych. Nie ma wzmianki o Irakijczykach i ich prawie do "znaczącego głosu" w kierowaniu swoim własnym krajem, zostawienia im samym prawa do kontroli ich ropy albo częściowego wpływu na odbudowę.
Pod rządami Kerry’ego zniknie kojąca iluzja świata zjednoczonego przeciw imperialnej agresji, a jako prawdziwa twarz nowoczesnego imperium objawi się usilne dążenie do władzy. Będziemy też musieli porzucić archaiczną ideę, wedle której obalenie pojedynczego władcy albo imperium samo z siebie rozwiąże wszystkie nasze problemy. Owszem, skomplikuje to uprawianie polityki, ale też uczyni je bardziej prawdziwym. Z Bushem odesłanym na out stracimy elektryzującego wroga, ale zyskamy perspektywę programową, która faktycznie będzie mogła przekształcić wszystkie nasze państwa.
Kiedyś wygłosiłam do przyjaciela tyradę o okrutnym poparciu Kerry’ego dla muru apartheidu w Izraelu, jego nieuzasadnionych atakach na prezydenta Wenezueli Hugo Chaveza i fatalnych poglądach na temat wolnego handlu. - Tak - zgodził się ze smutkiem. - Ale on przynajmniej wierzy w ewolucję. To samo robię ja - z tym że ja wierzę przede wszystkim w ewolucję naszych postępowych ruchów społecznych. A do niej nie dojdzie dopóty, dopóki nie odłożymy na bok anty-bushowskich gadżetów i nie staniemy się poważni. To zaś będzie możliwe jedynie gdy uda nam się uniknąć zapatrzenia się w wodza.
Zatem: "Każdy byle nie Bush". A potem wracajmy do pracy.
Naomi Klein
Tłumaczenie: Marek Tobolewski
Naomi Klein, znana dziennikarka urodzona w 1970 w Montrealu, autorka przetłumaczonego na 25 języków bestsellera "No Logo". Powyższy tekst ukazał się właśnie w progresywnym amerykańskim tygodniku "The Nation", przedrukował go też brytyjski "The Guardian".