Jedynym przynoszącym ulgę aspektem podczas całej dekady wojny w Czeczenii był fakt, że pozostała część wielonarodowego regionu Północnego Kaukazu nie została wciągnięta w kocioł wojny. Nawet niespodziewana napaść czeczeńskiego bojownika Szamila Basajewa na Dagestan w 1999 roku nie była w stanie zdestabilizować regionu, tak jak Basajew (oraz ewentualny faktyczny inspirator tej akcji) liczył na to.
Teraz jednak sytuacja się zmieniła. Wojenna wrzawa zaczęła rozprzestrzeniać się jeszcze przed wydarzeniami w Biesłanie. Wzięcie zakładników w szkole tylko pogłębiło kryzys na Kaukazie – obecnie dramatycznie biednym regionie, w przeważającej większości muzułmańskim i coraz bardziej alienującym się od reszty Federacji Rosyjskiej. Bezrobocie jest wysokie, szczególnie wśród młodych ludzi. Lokalne władze prezentują zapędy autorytarne; szerzy się korupcja. Rośnie także poziom specyficznego rodzaju rasizmu – nienawiści Rosjan do przedstawicieli narodów Północnego Kaukazu. W ciągu ostatnich lat Moskwa wspierała finansowo posłusznych Kremlowi lokalnych przywódców, pomagała tłumić wybuchy niezadowolenia, ale nie udzielała wsparcia w realnym rozwiązywaniu problemów, przez co ulegały one spiętrzeniu. Przy obecnej sytuacji Północny Kaukaz i reszta Rosji to dwie, całkiem różne krainy. Nastroje wśród młodej części kaukaskiego społeczeństwa ulegają zradykalizowaniu tak, jak dzieje się to choćby na Bliskim Wschodzie czy w Północnej Afryce. W takiej sytuacji, w nawet z pozoru spokojnych prowincjach, ruchy radykalnych bojowników islamskich nie napotykają problemów przy rekrutowaniu nowych członków.
Wydarzenia z 2 września wstrząsnęły wszystkimi mieszkańcami Północnej Osetii. Na cel ataku terrorystów została wybrana pewnie również dlatego, że jest północnokaukaskim przykładem lojalności wobec Kremla. Gniew, jaki widzieliśmy wśród przedstawicieli władz Osetii, stawia dalszą lojalność pod znakiem zapytania. Wygląda na to, że prezydent Federacji – Władimir Putin – mimo, iż odwiedził Biesłan, postanowił nie rozmawiać z jego mieszkańcami, obawiając się fatalnych nastrojów wśród obywateli miasta oburzonych poczynaniami rosyjskich władz. Także władze osetyńskie – wyłączając może prezydenta Republiki Aleksandra Dżasochowa – nie potrafiły zachować się właściwie podczas szturmu na szkołę, zaniechawszy całkowicie komunikacji z koczującymi przed budynkiem rodzicami i krewnymi zakładników. Także w spokojnej dotychczas Północnej Osetii, podobnie jak w pozostałych republikach Północnego Kaukazu, obywatele utracili zaufanie do ich władz.
Największy niepokój budzi jednak kwestia, jak wydarzenia w Biesłanie wpłyną na relację pomiędzy Północną Osetią i sąsiednią Inguszetią. Konflikt między sąsiadującymi republikami trwa od czasów stalinowskich, kiedy to powracający z wysiedlenia w latach 50. minionego stulecia Ingusze domagali się zwrotu zajętych przez Osetyńców ziem rdzennie inguskich (Region Prigorodnyj). Wtedy, głównie dzięki silnej centralnej władzy sowieckiej udało się zapobiec rozlewowi krwi. W 1992 roku wybuchła jednak krótka, lecz krwawa wojna, która pochłonęła około 600 ofiar. Walki zakończyły się porozumieniem, na mocy którego Region Prigorodnyj został rozdzielony pomiędzy Inguszy i Osetyńców. Teraz, wskutek zaangażowania ludzi narodowości inguskiej w uwięzienie dzieci w szkole w Biesłanie, na horyzoncie pojawia się obawa o odwet Osetyńców na ludności Inguszetii.
Sama Inguszetia przypomina cykającą bombę. Dwa lata temu Moskwa zdecydowała się odwołać Rusłana Ałszewa ze stanowiska prezydenta republiki. Ałszewowi udawało się przez cały czas sprytnie prowadzić politykę równoważenia wpływów tak Kremla, jak i czeczeńskich bojowników i jednocześnie utrzymywał kraj z dala od konfliktu zbrojnego w Czeczenii. Inguszetia pozostawała jednocześnie najbardziej niezależną od Moskwy republiką w rejonie Północnego Kaukazu. Ta niezależność nie została jednak zaakceptowana przez ekipę nowego prezydenta Federacji – Władimira Putina. Ałszew został zastąpiony przez szefa Federalnej Służby Bezpieczeństwa w Inguszetii – generała Murata Ziazikowa. Ziazikow nie posiadał jednak autorytetu Ałszewa i za jego rządów Inguszetia zaczęła pękać. Krwawy atak rebeliantów na miasto Nazrań 22 czerwca spowodował, że Inguszetia po raz pierwszy od 10 lat stała się polem walki o niepodległość republik Północnego Kaukazu. Jednocześnie na jaw wyszło istnienie silnych organizacji islamskich radykałów także na terenie tej republiki. Znaczący jest fakt, że 2 września do Biesłanu wezwany został nie „lojalny” Ziazikow, lecz „dysydencki” Ałszew.
I wreszcie Czeczenia... U nikogo nie powinno budzić wątpliwości, że prowadzona przez Kreml polityka „normalizacji”, realizowana skwapliwie przez rodzinę Kadyrow, zawaliła się. Spotkanie przedwyborcze 29 sierpnia nowego pupila Moskwy w Groznym – Ału Ałchanowa – było przykładem cynicznej pewności siebie Kremla, szczególnie, że odbyło się tuż po wykluczeniu z wyścigu o fotel prezydencki znanego czeczeńskiego biznesmena Malika Sajdullajewa. Kreml spodziewał się, że Sajdullajew bez problemu pokona namaszczonego przez Putina, ale szerzej nieznanego Ałchanowa. Wskutek nieczystych zagrań władz wybory wygrał Ałchanow, który nie zamierza podjąć walki z korupcją, a co gorsza – zapowiedział kontynuowanie brutalnej polityki Kadyrowa wobec czeczeńskich separatystów.
Świat wygląda zupełnie inaczej z perspektywy Czeczenii. Większość Czeczenów potępia wydarzenia w Biesłanie tak jak cały świat, ale okrutna prawda jest taka, że obrazki zakrwawionych, rannych i umierających dzieci są tu mniej szokujące niż gdziekolwiek indziej. Wszak to w właśnie Czeczenii na przestrzeni ostatnich 10 lat pełno było takich Biesłanów, żeby wymienić chociaż: bombardowanie Groznego w 1994, 1995 i 1999 roku, masakry w Samaszkach w 1995 roku czy w Ałdach w 1999 roku.
Pod wieloma względami Czeczeni są podobni do Afganów. Mały, zamieszkujący góry naród, znany przede wszystkim z oporu wobec rosyjskiego hegemona, jednak również bardzo dobrze dostosowujący się do życia pod okupacją Moskwy. Większość Czeczenów mówi o wiele lepiej po rosyjsku niż po czeczeńsku. Wielu ma także rodziny pracujące w innych częściach Rosji. Chociaż są muzułmanami, to praktykują lokalny rodzaj islamu, niezrozumiały na przykład dla Arabów. Czeczeni wyznają kult własnych miejsc świętych i nie nakazują kobietom zasłaniać głowy, twarzy czy ramion.
Przez ostatnie 10 lat Moskwa obdarza właśnie tych zwykłych Czeczenów nieustanną dawką przemocy, chociaż to właśnie niezaangażowana w ruchy radykalne ludność jest kluczem do jakiejkolwiek stabilizacji regionu Północnego Kaukazu. Problem tkwi w tym, że cywilna ludność Czeczenii nie będzie współpracowała z Kremlem, o ile nie zmieni się polityka wobec Czeczenii. A Kreml skory do zmian nie jest...
Jedno jest pewne. Kreml musi podjąć szeroko zakrojone i wolne od manipulacji działania polityczne w regionie. Putin będzie musiał wycofać poparcie dla krwawych watażków jak na przykład Razman Kadyrow, a próbować współpracować z umiarkowanymi politykami w stylu Malika Sajdullajewa czy Rusłana Chasbułatowa. Najtrudniejsze do przełknięcia dla Moskwy będzie na pewno to, że Czeczeni domagać się będą włączenia w ten dialog także stronnictwa separatystycznego prezydenta republiki – Asłana Maschadowa.
Wbrew pozorom kontakty Maschadowa z politykami promoskiewskimi nigdy nie zostały zerwane. Północny Kaukaz to mały region z, wbrew pozorom, dużą dozą pragmatyzmu w polityce. Zabity były promoskiewski prezydent Czeczenii – Ahmad Kadyrow – wielokrotnie rozmawiał z Maschadowem. Znaczące jest też to, że w trakcie niedawnego kryzysu w Biesłanie, Ałszew i prezydent Północnej Osetii – Dżasochow – telefonowali do przebywającego w Londynie Ahmeda Zakajewa – człowieka, którego Kreml stara się przedstawić jako lidera czeczeńskich terrorystów. To zresztą nie pierwszy raz, kiedy Dżasochow pełnił funkcję kuriera na linii Maschadow – politycy promoskiewscy. Podobna sytuacja miała miejsce w 2002 roku podczas kryzysu w moskiewskim teatrze na Dubrowce.
Wydarzenia w Biesłanie sugerują, że radykałowie biorą górę nad umiarkowanymi działaczami czeczeńskiego podziemia. Wątpię czy dziś rozwiązaniem może być Asłan Maschadow. Wątpię też, czy dziś wygrałby on wolne wybory, tak jak zrobił to w 1997 roku. Uważam, że dziś Kreml potrzebuje przede wszystkim rozważnych i pragmatycznych polityków choćby takich jak Rusłan Ałszew, a Północny Kaukaz – więcej politycznej współpracy, porozumienia ponad podziałami i wolnych, nieskrępowanych wyborów. Paradoksalnie duże korzyści można osiągnąć przy bardzo małym wysiłku – politycznych rozmów, w których moskiewscy politycy wsłuchaliby się w może niewygodne dla ich uszu, ale szczere prawdy płynące od zwykłych mieszkańców Północnego Kaukazu.
Thomas De Waal
Tłumaczenie: Bartłomiej Kacper Przybylski
Autor zajmuje się tematem Kaukazu w londyńskim Instytucie Wojny i Pokoju (www.iwpr.net). Artykuł ukazał się 6.09.2004 w dzienniku "The Moscow Times"