Tobolewski: Lublin-Mukaczewo*

[2004-10-13 17:32:15]

Ośrodek dla Cudzoziemców na lubelskich Bronowicach mieści się w dawnym hotelu robotniczym. Architektura czteropiętrowego budynku przypomina szkołę-tysiąclatkę, fasada nie jest ani ładna, ani specjalnie zadbana, ale tynk jakoś się trzyma. Na parterze okna zakratowane, wyżej widać wystawione na parapetach garnki i pranie suszące się na balkonach. Przed wejściem grupka mężczyzn pali papierosy, kilka osób czeka w kolejce do automatu telefonicznego, w holu telewizor, przy nim gromadka dzieci. Oko portiera leniwie lustruje wchodzących i wychodzących: pobyt w ośrodku jest dobrowolny, mieszkańcy mogą go swobodnie opuszczać. Są wręcz do tego zachęcani, bo to sprzyja ich usamodzielnieniu i integracji z otoczeniem.

— Mamy 200 miejsc, a obecnie przebywa tu 48 osób — opowiada szefowa ośrodka Violetta Kędzierska. Pokoje są przeważnie 4-osobowe, ale często mieszka w nich dwoje czy troje ludzi; rodzin się nie rozdziela ani nie dokwaterowuje się do nich osób obcych. — Chcemy im stworzyć namiastkę domowego ogniska, choć czasem powoduje to problemy. Trudno nam sprawdzać, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami ich pokoi. A przecież nie możemy się godzić, by w imię odmiennego modelu rodziny akceptować przemoc wobec kobiet czy dzieci — tłumaczy Kędzierska.

Za drutem kolczastym


Mukaczewo: Pilnie strzeżony
obóz dla mężczyzn
Mukaczewo to spore miasto na ukraińskim Zakarpaciu. Kawałek od centrum stoi budynek, w którym żyje 50 kobiet, zatrzymanych za przebywanie na terenie Ukrainy bez wymaganych papierów. Po korytarzach kręcą się umundurowane strażniczki, piętra pooddzielane są zamykanymi na noc kratami. Wyjść można jedynie na otoczony płotem skwerek. — Jestem tu już cztery miesiące, ale wolę to niż powrót do Chin — mówi 25-letnia Xun. Wietnamki nie odzywają się wcale i tylko uśmiechają się wesoło. Większość kobiet wygląda jednak na przybite, niektóre płaczą. Irakijka Akila obawia się, że jej dorastający syn wkrótce będzie musiał opuścić ośrodek, by zamieszkać razem z mężczyznami. — Mój mąż umrze, bo ma raka, a tu może liczyć jedynie na konsultacje internisty — piękne oczy Samiry z Iranu pełne są smutku i łez. Wczoraj widzieli się przez kilka godzin. Strażnicy przywieźli męża do lekarza i pozwolili na spotkanie, po południu jednak musiał z nimi wrócić.

Ośrodek dla mężczyzn położony jest w lesie, kilka kilometrów za Mukaczewem. Robi przygnębiające wrażenie i budzi jak najgorsze skojarzenia. Przy bramie stróżówka z potężnym reflektorem i powiewającymi na wietrze flagami Ukrainy. Wysoki betonowy płot zwieńczony drutem kolczastym, dalej w górę strzelają blaszane wieżyczki, na nich uzbrojeni pogranicznicy. Pośrodku piętrowy murowany barak, przed każdym wejściem strażnik w mundurze, szyby w oknach pociemniałe od przyklejonych do nich twarzy. Widać kilka psich bud, ale ich lokatorzy najwyraźniej zostali ukryci przed dziennikarskim okiem — wściekły jazgot dobiega zza jakiejś drewnianej budki.


Tu mieszkają "nielegalni"
— Teraz i tak jest lepiej — zaznacza Albert Pirczak dyrektor pomagającej uchodźcom pozarządowej organizacji NEEKA, związanej z Adwentystami Dnia Siódmego. Początkowo zatrzymani spali na ziemi, nie mieli co jeść, brakowało ubikacji. Dzięki partnerom z Zachodu, NEEKA postawiła namioty i przenośne latryny, potem udało się przenieść obóz do porzuconej bazy przedsiębiorstwa petrochemicznego. — Staramy się nieść wsparcie prawne, medyczne, psychologiczne. Ale ze względu na brak środków realnie pomóc możemy jedynie kobietom i dzieciom — rozkłada ręce Pirczak.

Dwie prawdy

W Lublinie szczególną troską otaczane są dzieci, bo to one mają największą szansę na skuteczną integrację. Te, które zdołają w wystarczającym stopniu opanować polski, mogą chodzić do szkoły publicznej. — Chcąc zamieszkać w naszym kraju, powinni poznać jego kulturę, obyczaje, język — wylicza Kędzierska. — Tłumaczymy, że rodzina nie jest prywatną własnością mężczyzny, staramy się zapobiegać konfliktom na tle religijnym i narodowościowym — dodaje. Jej zdaniem, żeby skutecznie promować tolerancję między imigrantami, samemu trzeba świecić przykładem, okazywać otwarcie na drugiego człowieka i zrozumienie jego potrzeb. Dlatego w stołówce nie podaje się wieprzowiny zakazanej przez islam, wyznawany przez Czeczenów, stanowiących większość mieszkańców ośrodka.


Jeden z wartowników
— W teorii wszystko wygląda pięknie, gorzej z praktyką. Weźmy te lekcje polskiego: przy takiej rotacji uczniów trudno o jakąkolwiek systematyczność. Dochodzi nowa osoba i albo sama nic nie rozumie, albo cała grupa zaczyna się uczyć wszystkiego od nowa — Agnieszka Kosowicz z biura UNHCR w Warszawie daleka jest od urzędowego optymizmu. Gorycz bije też ze słów niektórych mieszkańców ośrodka. — Myśleliśmy, że wystarczy przejść granicę, by znaleźć się w świecie wolnym i sprawiedliwym — opowiada Wiktor, młody Białorusin. — Uciekłem przed reżimem Łukaszenki. Dwa razy trafiłem do aresztu pod zarzutem udziału w nielegalnych demonstracjach, byłem bity i poniżany. A polscy pogranicznicy zabrali mi 300 dolarów, mówiąc, że obejdę się bez nich, skoro trafię do ośrodka, gdzie wszystko będę miał za darmo — mówi przygnębiony Wiktor.

— Oni często opowiadają niestworzone rzeczy, nie należy w to bezkrytycznie wierzyć — uprzedza tuż przed przekroczeniem bramy obozu pod Mukaczewem jego komendant. — Box! Box! — wykrzykuje Chińczyk, uderzając się po brzuchu pięściami. Nigdy się nie dowiem, co chciał przez to powiedzieć, bo nie ma języka, w którym moglibyśmy się porozumieć. Biją go? A jeśli tak, to kto? Strażnicy? Współwięźniowie? A jednak starszy Irańczyk, który ku utrapieniu mundurowych rozmawia w farsi z władającą tym językiem dziennikarką kijowskiego Radia Swoboda, nie skarży się na przemoc, lecz na warunki, w których przyszło mu tu mieszkać. Te zaś widać gołym okiem, nie trzeba się nawet specjalnie rozglądać. Największy luksus uwięzionych to "pokój kulturalno-oświatowy": źle nastrojony czarno-biały telewizor, dwie kupki broszur i starych kolorowych magazynów i stary dywan rzucony wprost na betonową posadzkę.

Najeść się za dwa dolary


Stołówka w Mukaczewie
Obóz w Mukaczewie w ogóle nie ma osobnego budżetu, za wszystko z własnych środków płacą służby pograniczne. Po głowie kołacze mi myśl, że może to rodzaj bodźca, który ma je zachęcić do dokładniejszego pilnowania granicy? — Nasi żołnierze dzielą się swoim własnym jedzeniem — mówi komendant. Posiłki w skrytej pod wiatą garkuchni przygotowuje kucharz z Chin, jadalnia mieści się w pomieszczeniu z betonową podłogą i ustawionym pod ścianą rzędem drewnianych ław, pokrytych czarną folią służącą jako obrus. Więźniowie narzekają na jedzenie, kilka tygodni temu z tego powodu wybuchł nawet bunt. Doszło do przepychanek i wybito kilka szyb. — Domagają się warzyw i owoców, a przecież my sami też tego nie jemy — zżyma się jeden z żołnierzy.

Dzienna racja żywieniowa na osobę wynosi podobno równowartość dwóch dolarów. Zbliżona stawka — 9 złotych — obowiązuje w Lublinie. Mimo znacznie wyższych cen, starcza na przyzwoity dwudaniowy obiad. Ale i tu trudno mówić o kulinarnym zbytku — kolacyjna norma to chleb z masłem i herbata z cytryną. Dodatkowo mieszkańcy dostają 50 złotych kieszonkowego miesięcznie, prócz tego niewielki ekwiwalent na środki czystości. Oficjalnie nie mogą pracować, więc nie stać by ich było nawet na papierosy. Dlatego czasami próbują zatrudnić się do jakichś dorywczych robót, zarobić coś na handlu, zdarza się, że kradną. — Poziom świadczeń dostosowany jest do poziomu życia społeczeństwa — mówi Violetta Kędzierska. I choć prawda jest taka, że bez pomocy organizacji pozarządowych nie byłoby opieki lekarza, ubrań, obuwia, Lublin w zestawieniu z Mukaczewem jawi się jako bez mała eldorado.

Zimny prysznic

Pomieszczenie kulturalno-oświatowe
W Mukaczewie prócz drutów kolczastych i posępnych wieżyczek najgorsze są zagęszczenie i brud. W niewielkim baraku mieszka przeszło 300 mężczyzn, niektóre pokoje od podłogi do sufitu wypełniają wielopoziomowe prycze. A przecież bywają miesiące, że więźniów jest dwukrotnie więcej. Nie ma mowy o jakiejkolwiek intymności, szansy na chwilę odpoczynku czy spokojnej modlitwy. Komendant wyklucza, by wśród zatrzymanych, ściśniętych po kilkunastu w każdym pokoju mogło dochodzić do gwałtów: — W ich kulturach homoseksualizm jest niedopuszczalny — mówi z dużą dozą pewności.

We wnętrzu baraku panują smród i duchota. Trudno robić zdjęcia, bo po minucie cały obiektyw pokrywa szczelna warstwa skraplającej się pary. Tymczasem więźniowie w całym obozie do dyspozycji mają tylko jeden prysznic, z którego na ogół leci zimna woda. Brakuje mydła, szamponu, proszku do prania. — Strażnicy mówią, że mogą nam je sprzedać, ale skąd mielibyśmy mieć pieniądze? — retorycznie pyta Ali z Iraku. Podobnie jest z telefonem; aparat od niedawna ozdabia jedną ze ścian, ale na ozdabianiu jego rola się kończy — żeby zadzwonić, potrzebna jest karta, a tej za darmo nikt nikomu nie da. Więźniowie usiłują przekazać karteluszki z numerami, wykorzystując chwile, gdy w pobliżu nie ma strażnika. — Phone home — szepczą — phone home...


W jednym pokoju mieszka
kilkunastu Chińczyków
Większość zatrzymanych stanowią Hindusi, Chińczycy, Persowie, Kurdowie, Arabowie z Iraku i Palestyny, mieszkańcy Sri Lanki i Bangladeszu oraz Afrykańczycy. Najczęściej tacy, którzy wpadli już po przekroczeniu granicy z Węgrami albo Słowacją i stamtąd zostali cofnięci na Ukrainę. Czasem oszukani przez nieuczciwych przemytników, którzy po zainkasowaniu opłat porzucili ich w nieznanym terenie. Oficjalnie mówią, że uciekają przed wojną i prześladowaniami, ale ukraińscy pogranicznicy są zgodni: — Szukają lepszego życia na Zachodzie, gdzie nikt z otwartymi rękami na nich nie czeka.

Na Ukrainie uchodźców jest więcej niż w wielu państwach Europy Zachodniej. Granicę z Rosją przebyć nietrudno — to stamtąd napływa 70 proc. ludzi bez stosownych dokumentów — a z drugiej strony Węgry, Słowacja i Polska w ostatnich latach włożyły dużo pracy i pieniędzy w uszczelnienie swoich granic wschodnich w związku z wymogami związanymi z przystąpieniem do EU. Podobnie jak w innych państwach status uchodźcy otrzymuje zaledwie kilka procent spośród ubiegających się o niego.


Uchodźcy chętnie pozują do zdjęć
— Pierwszym i największym problemem jest dla nas ustalenie tożsamości nielegalnych imigrantów. Najczęściej nie mają żadnych dokumentów, a przedstawicielstwa dyplomatyczne państw, z których pochodzą, nader niechętnie z nami współpracują — opowiada szef zakarpackich pograniczników, major Osmanow. Zatrzymani w Mukaczewie muszą tam pozostać aż do załatwienia wszystkich formalności. Teoretycznie powinno to trwać kilka tygodni, w praktyce ciągnie się całymi miesiącami. Ludzie zamknięci za drutem kolczastym żyją w przedłużającej się niepewności. — Gdybym wiedział, że tak się to skończy — zamyśla się jeden z Irańczyków — nie zdecydowałbym się na wyjazd ze swojego kraju.

W mediach nadzieja

Personel ośrodka w Lublinie zwraca uwagę, że dla wielu z przebywających tam osób, wszelkie publikacje w mediach stanowić mogą zagrożenie ich życia albo niebezpieczeństwo dla rodzin pozostających w ojczyźnie. Robić zdjęcia albo przeprowadzać rozmowy można tylko pod warunkiem uzyskania pisemnej zgody. W lesie pod Mukaczewem nikt się tym nie przejmuje, tylko Irańczycy proszą, żeby ich nie fotografować. Pozostali imigranci sami pchają się przed obiektyw i ochoczo pozują do zdjęć. W ich życiu w obozie to nie lada atrakcja, a do tego mogą liczyć na pewną poprawę warunków.


W ośrodku dla kobiet
— Nie kryjemy, że specjalnie przygotowujemy się do wizyt zagranicznych dziennikarzy — słowa komendanta obozu wyjaśniają świeżo malowane krawężniki, błyszczące i lepkie drzwi, które nie zdążyły jeszcze dobrze wyschnąć, czyste ubrania więźniów i zapach lizolu roznoszący się po korytarzach baraku. — Pokazujemy, ile tylko się da, odpowiadamy na wszystkie pytania, prosimy tylko o obiektywne relacje, o pokazanie, że staramy się robić, co w naszej mocy — powtarza kilkakrotnie, zapewne świadomy, że z perspektywy przybysza z Zachodu obóz w Mukaczewie jest szokującym pogwałceniem podstawowych praw człowieka.

— Europa musi zrozumieć, że uchodźcy i nielegalna imigracja na Ukrainie, to nie tylko nasz problem. To przede wszystkim problem Europy, przecież to tam pragną się dostać ci ludzie. Nie może tak być, że Zachód wydaje pieniądze na uszczelnianie swoich granic, a my mamy ponosić tego koszty. Nas najzwyczajniej na to nie stać — mówi przedstawiciel władz oblasti zakarpackiej na zakończenie konferencji prasowej poświęconej ruchowi transgranicznemu.




* Ten tekst ma ponad rok i nie wiem nawet, na ile jest aktualny. Zdecydowałem się na opublikowanie go na lewica.pl z względu na fakt, że temat uchodźców stał się ostatnio głośny, tak z uwagi na sytuację w Czeczenii, jak i "pomysł" UE, by obozy dla uchodźców lokalizować poza Unią, najlepiej na Ukrainie. Tekst dotąd nie był nigdzie publikowany.

Tekst i zdjęcia
Marek Tobolewski


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


24 listopada:

1957 - Zmarł Diego Rivera, meksykański malarz, komunista, mąż Fridy Kahlo.

1984 - Powstało Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ).

2000 - Kazuo Shii został liderem Japońskiej Partii Komunistycznej.

2017 - Sooronbaj Dżeenbekow (SDPK) objął stanowiso prezydenta Kirgistanu.


?
Lewica.pl na Facebooku