pytajcie w Waszyngtonie” – Che Guevara (1960)
Niewiele miejsca w polskich mediach poświęca się problematyce Ameryki Łacińskiej. Prawdopodobnie dlatego, że polska klasa rządząca nie ma tam
ulokowanych żadnych pieniędzy, ani żadnych poważnych interesów. A skoro nie ma kapitału, to po co media finansowane przez ten kapitał mają marnować miejsce na opisywanie „nikogo nieinteresujących” problemów.
Niechlubne, niestety, wyjątki stanowią krótkie notki o pewnych wybranych wydarzeniach, które – wyrwane z kontekstu i podane w odpowiedniej
formie – służą tylko i wyłącznie przekazaniu określonego punktu widzenia, a nie zachęceniu czytelnika do samodzielnego wyrobienia sobie opinii i wszczęciu debaty na dany temat. Do tej właśnie grupy należy opublikowany na stronach internetowych „Gazety Wyborczej” 27 lutego 2005 r. artykuł Macieja Stasińskiego – eksperta gazety ds. Ameryki Łacińskiej – pod tytułem „Prezydent Wenezueli przyjmuje ideologię socjalistyczną”.
Przyjrzyjmy się bliżej, co oznacza to, co Stasiński pogardliwie określa mianem niejasnej „rewolucji boliwariańskiej”, którą to prezydent Wenezueli Hugo Rafael Chavez Frias miał „obiecywać biedocie wenezuelskiej”.
Wenezuela posiada jedne z największych na świecie złoża ropy naftowej i ma wszelkie warunki, by jej ludność żyła w dostatku. Tak jednak nie jest.
Zdecydowana większość ziemi i kapitału kontrolowana jest albo przez wielkie korporacje międzynarodowe, albo przez lokalną oligarchię, a większość Wenezuelczyków żyje w rozpaczliwej nędzy. Przez wiele lat ta sprzeczność narastała, aż w końcu doprowadziła do wielkiego wybuchu.
27 lutego 1989 r. na ulice Caracas i innych wielkich miast wyszły setki tysięcy ludzi domagających się wycofania kolejnego pakietu neoliberalnych reform, którego wprowadzenie wiązali z pogarszającym się wciąż ich standardem życia. Jak bardzo słuszne było ich przekonanie, udowodniło im wojsko, które zostało wysłane na ulice, by stłumić rebelię – padło parę tysięcy ofiar śmiertelnych, w tym kobiety i dzieci. Od tego czasu nastąpiło generalne przebudzenie. Ludzie zdali sobie sprawę, że „tak dalej być nie może” i zaczęli poszukiwać drogi do rozwiązania kryzysu. Wtedy to właśnie powstał ruch boliwariański, wzywający do odnowy skostniałego systemu politycznego na bazie demokracji i aktywnego udziału obywateli w budowaniu swego kraju.
Postulował on także poważne zajęcie się problemami, które nękają przeciętnego wenezuelskiego pracownika i rolnika – analfabetyzmu, braku pracy, dobrego systemu edukacji, opieki medycznej, mieszkań, wreszcie braku ziemi – 80 proc. ziemi jest w rękach 5 proc. właścicieli.
Program rewolucji boliwariańskiej utorował zwycięstwo w wyborach prezydenckich 6 grudnia 1998 r. prezydentowi Hugo Chavezowi. Pierwszym jego krokiem było powołanie konstytuanty i otwarcie debaty nad projektem nowej konstytucji, która wkrótce potem została ratyfikowana w ogólnokrajowym referendum. To najbardziej demokratyczna konstytucja w całej Ameryce
Łacińskiej.
Rząd boliwariańskiej Republiki Wenezueli wprowadził szereg programów – tzw. misiones. Dzięki nim po raz pierwszy w historii Wenezuela jest krajem wolnym od analfabetyzmu, a wielu ludziom umożliwiono bezpłatne podniesienie swego poziomu wykształcenia (do uniwersyteckiego włącznie). Ok. 15 tys. lekarzy kubańskich zostało zaangażowanych w rozwój wenezuelskiego systemu służby zdrowia. Szacuje się, że do tej pory dzięki ich działaniom uratowano przed śmiercią w wyniku możliwych do wyleczenia chorób ok. 10 tys. ludzi, a z ich porad do tej pory skorzystało ponad 13 mln Wenezuelczyków.
Misiones to także rozwój mieszkalnictwa oraz kształcenie specjalistów i tworzenie nowych miejsc pracy. Rząd Chaveza przyznaje tanie kredyty na rozwój drobnej przedsiębiorczości, stara się rozwiązać palącą kwestię rolną. To wszystko jednak dla Stasińskiego tylko „wielkie kampanie propagandowe”. Dobrze by było, gdyby parlamentarzyści w Polsce – zamiast tracić czas na lustracje i obrzucanie się błotem, wysyłanie chłopców do Iraku – zajęli się tego typu „propagandą”.
W Wenezueli gwałtowny rozwój – jak w trakcie każdej rewolucji – przeżywa kultura; od poezji i literatury poprzez piosenkę, a na filmie skończywszy. Tworzy się też kultura udziału w życiu politycznym kraju. Powstają setki stowarzyszeń, komitetów, wspólnot, kółek i innych organizacji, które obecnie zrzeszają ponad 20 proc. Wenezuelczyków, tzn. około 5 mln ludzi. W referendum odwoławczym z 15 sierpnia 2004 (czy ktoś słyszał, by w Polsce po połowie kadencji można było odwołać urzędnika państwowego poprzez referendum?) wzięło udział aż 91 proc. uprawnionych.
Stasiński pisze, iż Chavez „piętnował media, które go krytykowały za lewicowość i autorytaryzm, ale ich nie zamykał. Atakował bez pardonu zwalczającą go prawicową opozycję jako faszystów i terrorystów, ale pluralizmu politycznego nie likwidował”. Nawet jeśli zgodzilibyśmy się na przyjętą przez Stasińskiego terminologię, to powstaje ważne pytanie, na które autor notki już nie daje odpowiedzi. Co w tym czasie robiły media i opozycja? Wraz z finansową i biznesową elitą Wenezueli, przy poparciu części kasty oficerskiej, zorganizowały w kwietniu 2002 r. klasyczny pucz wojskowy przeciwko rządowi Chaveza. Prowokacja, jakiej się dopuszczono, by uzasadnić konieczność zaprowadzenia porządku przez generałów, została świetnie zilustrowana w znanym i nagradzanym na całym świecie filmie irlandzkiej ekipy reporterów „The revolution will not be televised”. W wyniku jej zginęło 19 osób, a w rezultacie późniejszych, dwudniowych represji – dalsze 70. Ludzie jednak do tego stopnia identyfikują się z procesem rewolucyjnych zmian, że – co jest ewenementem w historii światowej – dzięki masowej mobilizacji pokonali puczystów i zmusili ich do ucieczki z pałacu prezydenckiego.
Te same „demokratyczne” siły w grudniu 2002 r. i styczniu 2003 r. zorganizowały proceder w Polsce przeważnie określany jako strajk generalny, który w rzeczywistości nie był niczym więcej jak tylko sabotażem przemysłu, w szczególności naftowego, bazującym przede wszystkim na lock-oucie pracowników. Spowodował on miliardowe straty w gospodarce, z którymi rząd walczy do dzisiaj. Niemniej jednak i ta ofensywa została pokonana, głównie dzięki zdecydowanemu i skoordynowanemu oporowi pracowników państwowych rafinerii PDVSA, którzy po ucieczce menedżerów sami się zorganizowali i zaczęli zarządzać całym przemysłem, przywracając w ciągu paru tygodni 80 proc. poziomu normalnego wydobycia ropy.
Na przełomie lutego i marca 2004 r. po raz kolejny opozycja, jak zawsze przy aktywnym wsparciu ze strony ambasady USA, zorganizowała burdy uliczne, które spowodowały 9 ofiar śmiertelnych. W ciągu ostatnich paru lat zamordowano ponad 100 aktywistów boliwariańskich – zarówno na wsi, jak i w miastach. Gdy prokurator generalny Danilo Anderson próbował postawić przed sądem polityków i biznesmenów, którzy zaprzysięgli wierność puczystowskiemu prezydentowi w kwietniu 2002 r. – został zamordowany. Wreszcie opuszczane i zamykane są przez swych właścicieli fabryki (np. papiernia Venepal czy CNV), czym dalej podkopuje się przemysł wenezuelski.
Znając te wydarzenia, jak można obwiniać prezydenta o zmierzanie ku ustrojowi autokratycznemu oraz o to, że nie zmniejszył nędzy w kraju? Rząd boliwariański posiada demokratyczny mandat i zaufanie wyborców – opozycja nie. Gdy opozycja przejęła władzę w kwietniu 2002 r., zamknięto proboliwariańskie media i ograniczono wolność słowa. Za rządów Chaveza natomiast włos z głowy opozycji nie spadł. Ofiary śmiertelne jednak są, bieda też już jest. Jednak winna temu jest całkowicie opozycja, którą można określić – używając terminologii Stasińskiego – jako wściekłego psa, który gryzie, gdzie i kogo tylko może patrząc, by zadane rany były możliwie jak najbardziej dotkliwe.
Przywódcy ruchu boliwariańskiego od początku zakładali, iż problemy nędzy i niesprawiedliwości społecznej można rozwiązać w ramach obecnego
ustroju gospodarczego, stopniowo wprowadzając kolejne reformy, dyskutując z opozycją i współpracując z przedsiębiorcami. Okazało się jednak, że przy każdej próbie jakichkolwiek reform wszystkie te siły – od biznesu po ambasadę amerykańską – zawsze stawały przeciwko nim. Takie oto doświadczenia były przyczyną lewicowej ewolucji Chaveza. Skoro oligarchia porzuca fabryki – niech ich pracownicy je przejmują i sami nimi zarządzają. Tak jak stało się to w przypadku papierni Venepal. Skoro oligarchia organizuje zbrojne bandy atakujące zorganizowane społeczności lokalne – niech te społeczności mają się jak bronić i każdy Wenezuelczyk niech umie posługiwać się bronią. Skoro opozycja odrzucała wszelkie formy dialogu i na każdą odpowiadała dalszymi prowokacjami, morderstwami i fałszerstwami – należy ich za te czyny sądzić, a nie rozmawiać z nimi. I wreszcie: skoro w ramach kapitalizmu nie można rozwiązać nękających większość Wenezuelczyków problemów, należy szukać nowej drogi.
Oto fragment wypowiedzi Chaveza z programu Aló Presidente z niedzieli, 27 lutego 2005 r.: "Partie polityczne popierające rewolucję powinny rozpocząć debatę ideologiczną. Od pewnego
czasu powtarzam, że jestem przekonany, iż możliwą drogą do stworzenia lepszego świata nie jest kapitalizm. Kapitalizm prowadzi nas wprost do
piekieł. Mając prawie 51 lat przekonany jestem – po sześciu latach prezydentury, po prawie trzydziestu działalności politycznej, po tylu lekturach, debatach, dyskusjach, podróżach po świecie itd. – jestem przekonany, iż drogą do osiągnięcia lepszego świata nie jest kapitalizm, lecz socjalizm (...) Uważam jednak, że należy wypracować nowy socjalizm, socjalizm XXI wieku. I my wypracujemy go! Nie boimy się debaty i idei".
Z kolei 5 marca na konferencji w New Delhi prezydent Wenezueli podkreślał: „Nie jestem komunistą, gdyż brak mi odpowiedniego politycznego wykształcenia i doświadczenia w tej materii. (...) Jestem rewolucjonistą i chcę, by moim rodakom żyło się lepiej. (...) Nie jestem przeciwko własności prywatnej, jednak uważam, że nie może ona stać ponad ogólnym i przede wszystkim społecznym interesem. (...) Uważam, że to socjalizm jest drogą do przezwyciężenia nękających ludzkość problemów, lecz nie chodzi tutaj o to, by narzucać jakiekolwiek modele: każdy kraj i region mają swoje tradycje i doświadczenia i należy je szanować”.
Przywódcy ruchu boliwariańskiego próbowali ocalić istniejące stosunki produkcji i własności, jednak teraz zrozumieli, że nie można rozwiązać problemów nękających przeciętnego Wenezuelczyka bez wywłaszczenia, upaństwowienia i poddania pod kontrolę społeczeństwa podstawowych gałęzi
gospodarki oraz systemu bankowego. Kierunek zmian wydaje się wskazywać przeprowadzona w styczniu nacjonalizacja pod kontrolą pracowników opuszczonej przed jej poprzednich właścicieli papierni Venepal. Własne doświadczenia życiowe doprowadziły tych ludzi do takich wniosków.
Jakim prawem Bush i jego administracja zarzucają Chavezowi niedemokratyczny charakter jego władzy, skoro to jego poparło prawie 60 proc. ludności, a Busha zaledwie niewiele ponad 30 proc. uprawnionych do głosowania? Administracja Busha konsekwentnie od co najmniej trzech lat przeciwstawia się Chavezowi. USA były jedynym państwem, które w tak wyraźny sposób poparło puczystów w kwietniu 2002 r. Plany puczu koordynowane były w ambasadzie amerykańskiej i stamtąd też całe przedsięwzięcie było sterowane. Oficjalnie podaje się, że amerykański Narodowy Fundusz na rzecz Demokracji przekazywał miliony dolarów przeciwnikom Chaveza.
14 stycznia 2005 „Washington Post” cytowała „wysokiej rangi urzędnika w administracji amerykańskiej” otwarcie wzywającego do izolacji Wenezueli na forum międzynarodowym i wspólnych akcji sąsiednich państw z Ameryki Łacińskiej wraz z USA, by osiągnąć ten cel.
Stasiński porównuje rewolucją kubańską z rewolucją w Wenezueli. Ma w tym dość sporo racji. Fidel Castro także rozpoczynał jako rewolucyjny demokrata i patriota, chcący polepszyć dolę swego narodu. Zaraz po obaleniu Batisty nie wywłaszczono nikogo prócz popleczników dyktatora. Starano się na bazie ustroju kapitalistycznego wprowadzić progresywne reformy. Jednak – tak jak obecnie w przypadku Wenezueli – każda reforma spotykała się z jednej strony z entuzjazmem większości Kubańczyków, a z drugiej strony z zaciętym oporem oligarchii kubańskiej i przede wszystkim jej mocodawców z Waszyngtonu. To drobne reformy, takie jak podwyższenie podatków i wprowadzenie ceł na towary importowane z USA, oraz przede wszystkim sama egzystencja rewolucji kubańskiej 90 km od USA, a nie likwidacja prywatnej własności środków produkcji spowodowały konflikt z Ameryką. Castro także z własnego oświadczenia wyciągnął wniosek, że by w jakikolwiek sposób rozwinąć kraj należy zerwać z systemem kapitalistycznym. Paradoksalnie radykalizacja rewolucji kubańskiej spowodowana była bezmyślną i chaotyczną polityką USA w stosunku do Kuby.
Jednak wbrew temu, co pisze Stasiński, budowanie socjalizmu ogłosił Castro dopiero 1 maja 1961 r., po pokonaniu inwazji amerykańskiej, a nie w 1960 r. W ówczesnej sytuacji trudno było uciec od dwubiegunowości świata i Castro został zmuszony do zaprowadzenia porządków na wzór Związku Radzieckiego, co stało się przyczyną impasu, w jakim obecnie znajduje się Kuba. Chavez i ruch boliwariański funkcjonują w innym świecie, wolnym od zbiurokratyzowengo modelu socjalizmu w Związku Radzieckim.
Nie wszyscy na Starym Kontynencie potwierdzają opinie wygłaszane przez redaktora Stasińskiego. Europarlamentarzysta Helmuth Markov 27 lutego
oświadczył agencji informacyjnej Prensa Latina, że „dobrze by było, gdyby w parlamencie na Starym Kontynencie ktoś tak bronił nas przed prywatyzacjami i chciał przeznaczać takie sumy na edukację, ochronę środowiska i zdrowia Europejczyków”.
W Europie i innych częściach świata działa kampania solidarnościowa na rzecz Wenezueli. Organizowane są spotkania, zbierane podpisy i pieniądze. Popiera tę kampanię między innymi szereg lewicowych europarlamentarzystów, wielu związkowców z całej Europy i nie tylko, oraz największa organizacja studencka w Hiszpanii i grupa kilkunastu pakistańskich posłów. W Polsce
prowadzi tę kampanię serwis internetowy www.socjalizm.org, organizując zbiórki podpisów i pokazy filmów oraz debaty na temat rozwoju sytuacji w Wenezueli.
Choć jesteśmy daleko od Wenezueli, możemy pomóc Wenezuelczykom i tamtejszej demokracji. Jednocześnie możemy także sami wiele się nauczyć od nich i próbować przeszczepić to co najlepsze w modelu wenezuelskim na polski grunt.
Wojciech Figiel
Tekst ukazał się w Impulsie, dodatku dziennika Trybuna