1 stycznia 2005 roku weszła w życie w Rosji ustawa 122, brutalnie przekształcająca system socjalny. Ustawa liczy ponad 600 stron i zawiera setki poprawek do istniejących już ustaw, dotyczących najróżniejszych dziedzin – od szkolnictwa i służby zdrowia po ekologię. Pod pretekstem przebudowania stosunków między Moskwą i regionami (co odzwierciedla oficjalny tytuł wspomnianego dokumentu), chodzi w rzeczywistości o to, że władza centralna chce pozbyć się większości swych obowiązków związanych z opieką socjalną.
Niektórzy widzą w tym zdrowy przejaw decentralizacji. Trzeba jednak wziąć pod uwagę reformę podatków, która poprzedzała ustawę 122, dodatkowo zmniejszając dochody podatkowe wracające do regionów. W rzeczywistości więc większość rosyjskich regionów nie ma środków na wypełnianie nowych obowiązków socjalnych (zresztą prawo ich do tego nie zmusza, regiony mają tylko „prawo" je honorować).
Jednym zdaniem Rosja znajduje się na skraju poważnego krachu socjalnego, gorszego jeszcze niż terapia szokowa początku lat 90., który dotknął przede wszystkim gospodarkę, ale Rosjanie mogli przeżyć dzięki niskim czynszom i licznym przejawom pomocy socjalnej. I z tym właśnie chce skończyć nowa władza putinowska.
Propaganda iluzji
W mediach można było przeczytać, że chodzi o zastępowanie „pomocy socjalnej w naturze przez rekompensaty finansowe". O co chodzi? Społeczeństwo rosyjskie przeżyło gwałtowny spadek dochodów po liberalizacji cen na początku 1992 r., a pusta kasa państwa nie pozwalała wtedy na zapewnienie wypłat emerytur, płac pracowników budżetówki czy innych zasiłków, przyjęto więc wiele ustaw zapewniających niektórym kategoriom społecznym pomoc socjalną w naturze. Chodziło o zmniejszone czynsze, niższe abonamenty telefoniczne, tanie leki i bezpłatny transport. Dotyczyło to przede wszystkim osób starszych, ale też studentów i uczniów, nauczycieli (zwłaszcza w małych miejscowościach), ofiar stalinizmu, pracowników na Dalekiej Północy. Mityczne rekompensaty finansowe wynoszą od 0 (w przypadku studentów) do 100 dolarów, co na pewno nie pokryje strat związanych ze zniesieniem pomocy w naturze.
Projekt ustawy 122 stał się przyczyną pierwszych protestów latem ubiegłego roku. Akcje protestacyjne odbyły się w wielu regionach. Rządowi udało się przepchnąć ustawę dzięki dominacji w Dumie partii prezydenckiej Jedna Rosja oraz propagandzie godnej czasów stalinowskich, kreślącej wizje rozpromienionych emerytów otrzymujących brzęczącą gotówkę.
Prawo przyjęto na początku sierpnia 2004 r., i miało ono wejść w życie właśnie 1 stycznia. Władza przyzwyczajona do bierności społeczeństwa spodziewała się, że ustawa przejdzie jak inne – bez problemów. Ale już podczas świąt wybuchły pierwsze konflikty, kiedy ludzie musieli zacząć płacić za przejazd metrem czy autobusem. Spontanicznie setki, potem tysiące emerytów wyszły na ulice, blokowały drogi, kierując żądania do władz lokalnych, a potem samego rządu. Dziś manifestanci domagają się anulowania ustawy 122, powstrzymania polityki antysocjalnej, dymisji ministrów „sektora socjalnego” oraz - coraz częściej - dymisji samego Putina. Codziennie dochodzi do kilkunastu demonstracji w całym kraju. W sumie na ulice wyszło już ponad milion manifestantów. Sondaże wskazują duże poparcie dla manifestacji i powszechne niezadowolenie z ustawy. Co nie dziwi, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że prawie w każdej rodzinie jest jakaś osoba dotknięta skutkami tej ustawy.
W przeciwieństwie do wydarzeń na Ukrainie Zachód milczy, choć tym razem po raz pierwszy od lat mamy do czynienia z przebudzeniem społeczeństwa rosyjskiego. Bez wątpienia ten ruch nie pasuje do zachodnich schematów demokratycznych: za dużo czerwonych flag, gniewu, za mało liberalizmu i sympatii prozachodnich. Rzeczywistość jest dość prozaiczna: społeczeństwo żąda nie abstrakcyjnej demokracji, ale chce po prostu przeżyć od pierwszego do pierwszego.
Okiem socjologa
Duże znaczenie trzeba przyznać temu, iż ruch ten narodził się spontanicznie. Tysiące osób same wyszły na ulice, nikt ich nie zwołał, i przeżyły nowe doświadczenia, że razem można coś zdziałać - tym bardziej, że władza już zaakceptowała pewne ustępstwa. Ruch ten rozwinął się mimo propagandy w mediach, mimo zastraszania przez siły porządkowe, mimo bierności partii politycznych. Mamy do czynienia z sympatią, nawet bierną, większości społeczeństwa, ze zgromadzeniem wokół tej samej sprawy bardzo różnych grup społecznych, nie wspominając np. o przeciwnych orientacjach politycznych (komitety matek żołnierzy obok wojskowych, ofiary represji stalinowskich i ortodoksyjni komuniści, i każdy może swobodnie się wypowiedzieć). Widzimy początek samoorganizacji ruchu poprzez tworzenie wspólnych komitetów akcji, grup inicjatywnych itd. Można nawet zaobserwować pewne upolitycznienie ruchu, nawet ograniczone do sprzeciwu - nie dla ustawy i polityki antysocjalnej, nie dla rządu, a czasem nawet nie dla Putina. No i w końcu do tych pozytywnych zjawisk trzeba dodać brak ingerencji Zachodu, który nic nie zorganizował, nic nie sfinansował, a nawet nic nie zauważył.
Oczywiście nie chodzi (jeszcze?) o ruch społeczny zorganizowany, przedstawiający alternatywy. To wciąż ruch protestacyjny. Jednakże w społeczeństwie tak spacyfikowanym przez trudne życie, zasługuje on na baczną uwagę.
Carine Clement
Autorka jest pracownikiem Instytutu Socjologii Rosyjskiej Akademii Nauk i członkiem Rady Solidarności Społecznej SOS. Artykuł ukazał się w tygodniku Rouge. Polskie tłumaczenie pochodzi z miesięcznika Nowy Robotnik.
Coś jest na rzeczy
Tak różne wydarzenia, jak protesty w Argentynie sprzed kilku laty, demonstracje poniedziałkowe w Niemczech, obecne manifestacje w Rosji mają wiele punktów wspólnych. Zaczęły się spontanicznie, skierowane były przeciwko antysocjalnej polityce liberalnych rządów. Niestety, nie udało się przekształcić ruchów protestu w ruchy alternatywy. Ziarna gniewu zostały jednak posiane.
Jan Czarski