Sochaczewski: Wrażliwość i otępienie

[2005-05-21 23:33:05]

W roku 1980 w polskiej świadomości politycznej bez wątpienia królował jeden główny motyw: trzeba wałczyć o socjalizm z ludzką twarzą. W lipcu protesty i strajki rozlały się po całym kraju, by kulminować w końcu sierpnia na wybrzeżu powstaniem wolnych związków zawodowych do których niebawem wstąpiło 10 milionów niezadowolonych z rzeczywistości obywateli.

Nie ma potrzeby zagłębiać się w szczegóły tej kwestii, ponieważ sprawy te są dobrze opisane, chociaż może głównie przez tych, którzy dekadę później odnieśli ostateczne zwycięstwo. Podkreślmy jedynie, że w kwestii motywów tego buntu powtarzana jest zazwyczaj i króluje dziś w podręcznikach szkolnych, zbitka kilku może kilkunastu pojęć: zbrodniczy system, zniewolenie, kolejki, cenzura, puste półki etc. Wyliczanka ta dziesięć lat później okazała się wystarczająca przyczyną zmiany systemu politycznego.

Ale zostawiając na boku retorykę zwycięzców warto dziś jeszcze raz postawić pytanie: o co właściwie chodziło zbuntowanemu społeczeństwu? O co chodziło ludziom ryzykującym zdrowiem czy nawet życiem? Pamiętać trzeba bowiem, że wariant tak zwanego siłowego rozwiązania – jak to się wówczas mówiło - a który zastosowano z pełnym powodzeniem dziesięć lat wcześniej, miał swoich zwolenników w Biurze Politycznym i z pewnością był brany pod uwagę. Zresztą sytuacja w tej kwestii była dosyć jasna. Partia nie zamierzała iść na ustępstwa. Nie oddamy władzy, nie podzielimy się władzą – groził wprost przewodniczący Centralnej Rady Związków Zawodowych Szydlak. Wszystko więc wskazuje na to, że sierpniowe strajki to był krzyk rozpaczy. Człowiek przyparty do muru, ryzykujący wszystkim, żąda przecież tylko tego, bez czego absolutnie nie daje się żyć. Dlaczego krzyczano tak głośno? Czegóż żądano ryzykując tak wiele?

Trudno jest dziś po ćwierci wieku precyzyjnie określić stan ówczesnej świadomości politycznej i odpowiedzieć na pytanie jak wyobrażano sobie ludzką twarz socjalizmu. Bez wątpienia w pojmowaniu tej kwestii panowała wielka różnorodność, jednakże, to podkreślmy, sam socjalizm, kwestionowany był jedynie przez absolutny margines. Wydaje się, bez ryzyka błędu można przyjąć, że 21 postulatów wysuniętych pod adresem władz w sierpniu 1980 roku przez Międzyzakładowy Komitet Strajkowy w Stoczni Gdańskiej, to chyba najdoskonalszy wyraz ówczesnych nastrojów politycznych. ponieważ jak się wydaje to właśnie ich spełnienie miało uczynić życie w Polsce co najmniej znośnym. Słynne postulaty są z pewnością nie tylko wiarygodnym odbiciem stanu umysłów zrewoltowanego społeczeństwa, ale również świadectwem ówczesnego cierpienia, pragnień, aspiracji, katalogiem braków, a zarazem, mimochodem, portretem tyrana odmawiającego społeczeństwu rzeczy podstawowych.

Robotnicze żądania - naucza się dziś w szkołach - w sposób bezlitosny obnażyły wszystkie braki demokracji ludowej i beznadziejność tamtego ustroju. Wrażliwa społeczność międzynarodowa, która w latach osiemdziesiątych wprost nie mogła ścierpieć polskiej biedy i słała zniewolonym paczki wartkim strumieniem, także uznała doniosłość postulatów i wpisała je w 2003 roku na Światową Listę Dziedzictwa Kulturowego UNESCO "Pamięć Świata", czyli listę najważniejszych tekstów powstałych w dziejach ludzkości, gdzie gdańskie postulaty przebywają dziś wespół z trzema innymi polskimi dokumentami "O obrotach sfer niebieskich" Kopernika, Archiwum Ringelbluma i rękopisami Chopina.

Pamiętając, że postulaty w jakimś stopniu związane są z ówczesnym czasem historycznym, ówczesnymi możliwościami i realiami, przyjrzyjmy się bliżej żądaniom ludzi przygniecionych ciężarem komunistycznej przemocy. Nie jest dziś istotne w jakiej części autorem ich była zrewoltowana klasa robotnicza a w jakiej tzw. doradcy, ponieważ jedno jest pewne autorami byli ludzie, którzy dziesięć lat później zaczęli rządzić tym krajem. Ludzie ci mieli niewątpliwą, dziś chyba można powiedzieć niepowtarzalną, szansę zrealizowania własnych marzeń politycznych. Dla porządku przypomnijmy czego żądano:

- zalegalizowania niezależnych od partii i pracodawców związków zawodowych,
- zagwarantowania prawa do strajku,
- zniesienia cenzury, zapewnienia transmisji mszy w radiu,
- przywrócenie do poprzednich praw ludzi zwolnionych z pracy po strajkach w 1970 i 1976,
- opublikowania w mediach żądań strajkujących,
- podjęcia działań wyprowadzających kraj z kryzysu,
- wypłacenie strajkującym zarobków za strajk, jak za urlop wypoczynkowy podniesienia zasadniczej płacy o 2 tys. zł.,
- zagwarantowania wzrostu płac równolegle do wzrostu cen,
- poprawy zaopatrzenia,
- zniesienia cen komercyjnych oraz sprzedaży za dewizy w tzw. eksporcie wewnętrznym,
- wprowadzenia zasady doboru kadry kierowniczej na zasadach kwalifikacji,
- wprowadzenia kartek na mięso,
- obniżenie wieku emerytalnego - dla kobiet do 50 lat, dla mężczyzn do 55,
- zrównania rent i emerytur starego portfela,
- poprawienia warunków pracy służby zdrowia,
- zapewnienie odpowiedniej ilości miejsc w żłobkach i przedszkolach,
- wprowadzenia płatnych urlopów macierzyńskich przez 3 lata,
- skrócenia czasu oczekiwania na mieszkanie,
- podniesienia diety z 40 do 100 złotych i dodatku za rozłąkę,
- wprowadzenia wszystkich wolnych sobót wolnych od pracy.

Realizacja tych żądań w Polsce Ludowej pozostawiała oczywiście wiele do życzenia, chociaż, przyznajmy, nie był to z pewnością tylko wyraz złej woli ówczesnej władzy, która była przecież gotowa zapłacić bardzo dużo za spokój społeczny w kraju, była to raczej kwestia realiów ekonomicznych, bo jak wiadomo z pustego i Salomon nie był w stanie nalać.

Natomiast lektura postulatów gdańskich dziś, budzi co najmniej mieszane uczucia. Obok niewątpliwie poważnych politycznych żądań jak zalegalizowanie wolnych związków zawodowych, prawa do strajku czy zniesienia cenzury, większość pozostałych postulatów brzmi dziś co najmniej dziwacznie. Żądanie wypłacenie strajkującym zarobków za strajk, jak za urlop wypoczynkowy, budzi dziś - kiedy już od 15 lat jesteśmy częścią tzw. wolnego świata - szczere rozbawienie, podobnie, obniżenie wieku emerytalnego dla kobiet do 50 lat, dla mężczyzn do 55, wprowadzenia płatnych urlopów macierzyńskich przez 3 lata czy wreszcie wprowadzenie wszystkich sobót wolnych od pracy.

Można powiedzieć, że żądania te były wysuwane w zupełnie innym systemie politycznym stąd tak zabawne dziś ich brzmienie. Ale przecież kondycja człowieka w jej podstawowym wymiarze nie jest zależna od jakiegokolwiek systemu politycznego czy czasu. Albo jesteśmy głodni albo najedzemi, albo mamy dach pod głowa albo mieszkamy pod mostem. Nie ulega wiec wątpliwości, że żądający mszy w radiu, wyższej diety za delegację czy dłuższego weekendu, to dla dzisiejszego bezrobotnego ludzie żyjący w niewyobrażalnym komforcie, ponieważ jest rzeczą oczywistą, że podstawy ich egzystencji nie są w żaden sposób zagrożone, nie są głodni, mają gdzie spać i nie boją się o los najbliższych.

Przyglądając się gdańskim postulatom, trudno dziś zrozumieć gdzie naprawdę leża przyczyny sierpniowego buntu. Przecież w świadomości politycznej w roku 1980, głód i bezrobocie, czyli atrybuty rzeczywistego dna – nie istniały, a bezpieczeństwo socjalne było niejako dane od boga. Miałkość sierpniowych żądań nasuwa wprost przypuszczenie, że komunistyczna opresja w Polsce, uwzględniwszy dzisiejsze doświadczenia, nie była taka straszna jak się ją maluje. Nie byliśmy bogaczami ale wszyscy mieliśmy pracę, chleb i poczucie bezpieczeństwa. Dopiero dziś wiemy, że to niemało. Nikt nie przeczuwał wówczas, że można to wszystko odebrać, dając w zamian wolność jedynie nielicznym. Być może był to największy grzech polskiego świata pracy w latach osiemdziesiątych, przekonanie tkwiące gdzieś na dnie duszy, że można pozbyć się złego pana, zachowując jednocześnie wszystkie nadane przez niego przywileje.

W roku 1989, po prawie dziesięciu latach podbijania bębenka i wyszydzania antysocjalistycznej obsesji władz PRL-u przez bezdebitowe wydawnictwa, wszyscy wierzyliśmy, że ustrój w którym żyjemy jest niereformowalny i pragnęliśmy już wyłącznie drugiej Japonii bez względu na koszty, której to zresztą drugiej Japonii najwięksi wizjonerzy nie wyobrażali sobie w sposób w jaki się ona niebawem miała zrealizować. Była to wówczas raczej figura retoryczna uosabiająca nieokreślony bliżej dobrobyt i bogactwo, które się nam przecież – powszechnie wierzono - słusznie należało, wszak byliśmy skrzywdzeni przez historię. Ale nawet wówczas nikt nie formułował jeszcze wprost żądania restytucji kapitalizmu. Nie było tez o tym mowy przy okrągłym stole. Dużo za to mówiono o etosie "Solidarności", chociaż ludzie szykujący się do objęcia władzy, wykształceni i z niejednego pieca jedzący chleb, wiedzieli, że w świecie który nadchodził nie będzie żadnej solidarności, a jedynym etosem, będzie znany nam także z realnego socjalizmu etos cinkciarza.

Kapitalizm pojawił się w Polsce jakby ukradkiem, kuchennymi schodami, podobnie jak później religia w szkołach. Zresztą samego terminu "kapitalizm" nadmiernie nie eksploatowano. Zadowalano się najczęściej eufemistyczną konstrukcją, podobnie jak i dziś, łączącą "demokrację" z „wolnym rynkiem” w jedna słowną zbitkę. Gdyby ktoś sobie zadał trud i przejrzał wszystkie programy "Solidarności" od początki jej powstania aż końca lat 80-tych żadną miara nie mógłby się domyślić, że głosując w wyborach 4 czerwca 1989 roku na tzw. „drużynę Lecha”, opowiada się za żarłocznym dziewiętnastowiecznym kapitalizmem i własnością prywatną jako podstawą przyszłego ustroju społecznego.

Do dziś nie jest jasne kto, w jakich okolicznościach i jakim prawem zadecydował o zmianie ustroju. Dlaczego skoro organizowano później referenda w sprawach mniejszego kalibru, nie zdecydowano się na referendum ustrojowe? Nie wiadomo też jak to się stało, że związek zawodowy "Solidarność”, którego sloganem programowym była obrona ludzi pracy nagle, deus ex machina, zaakceptował ustrój, który dziesięć milionów związkowców znało jedynie z opowieści znajomych, a którego restytucja dla ludzi obdarzonych choćby minimalną wiedza i wrażliwością społeczną wydawała się niemożliwym do spełnienia absurdem.

Z szansy jaka dawał kryzys lat osiemdziesiątych - nie skorzystaliśmy. Pod przestarzałym, zżartym przez mole sztandarem poszliśmy utartym szlakiem prowadzącym do nikąd. Zamiast ludzkiej twarzy socjalizmu dostaliśmy gębę lichwiarza.

Ale zostawmy na boku tryb wprowadzenia nowego jedynie słusznego ustroju. Po czerwcowych wyborach roku 89, zniewolone umysły odzyskały dawną sprawność i Polska znowu zaczęła być Polską. Nowe media rozjazgotały się niebawem na temat nędzy socjalizmu, iluzji trzeciej drogi i braku alternatywy dla kapitalizmu. Natychmiast też przystąpiono do koniecznych reform społecznych i gospodarczych, przede wszystkim tych – zapewniano - ignorowanych przez komunistyczne władze. Zmieniono konstytucyjne podstawy ustroju państwa, ustrój gospodarczy, stosunki pracy, wprowadzono mechanizmy demokracji politycznej i wolny rynek.

Dziś, po 15 latach tej terapii, oblicze tej ziemi odmienione zostało w sposób drastyczny, bieda już dawno przekroczyła stan katastrofy społecznej. Działalność polityczna w zakładach pracy jest niechętnie widziana, jeśli nie oficjalnie zabroniona, związki zawodowe nie istnieją. Dychotomia „luksus i nędza” wyziera z każdego kąta, a gdańskie postulaty brzmią jak szyderstwo. Upominanie się o prawa pracownicze budzi gniew, strajkować nie można, bo pracodawca ogłosi upadłość i obciąży pracowników odpowiedzialnością. Wolne soboty dla ludzi pracujących u kapitalisty-nuworysza to kwestia historyczna, kojarząca się wyłącznie z późnym PRL-em. A trzyletni urlop macierzyński? Właśnie ostatnio prasa doniosła o kobiecie, która pod groźbą utraty pracy, mimo sprzeciwu lekarzy, musiała się w niej stawić dzień po porodzie. Życie publiczne większości obywateli ogranicza się do biernej obserwacji tak zwanej sceny politycznej aranżowanej przez media sterowane przez zwolenników mariażu demokracji i wolnego rynku.

Na odmienionej ziemi, statystykę potworności można ciągnąć godzinami i przyzwyczajmy się do niej coraz bardziej. Z ostatniego raportu Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że 5 milionów obywateli III RP, czyli prawie 15 procent żyje w skrajnej nędzy, a od 1996 roku liczba Polaków dotkniętych nędzą wzrosła aż trzykrotnie! Co druga osoba na dnie nie ma ukończonych 19 lat, a co trzecia 14, nędzny zasiłek pobiera ośmiu na stu bezrobotnych. Chociaż liczby te powinny powalać bardziej niż wszystkie tragedie Szekspira razem wzięte, na nikim nie robią już dziś wrażenia, podobnie jak żebrzące i prostytuujące się dzieci, czy fakt, że jedna trzecia pensjonariuszy domów dziecka przebywa tam wyłącznie z powodu ekonomicznej katastrofy ich rodzin. Samopoczucie rządzących jest jednak wciąż bardzo dobre pod każdym względem: "Miniony rok był jednym z najlepszych okresów w naszej historii. Polska pod każdym względem stała się silniejsza" - napisał Aleksander Kwaśniewski w przesłaniu wystosowanym do ludu z okazji pierwszej rocznicy wejścia Polski do Unii Europejskiej. To odrażający komentarz do polskiej rzeczywistości, jego hipokryzja i głupota również.

15 lat neoliberalnej transformacji w każdej dziedzinie zostawiło swój ślad, ale w świadomości politycznej zostawiło ślad szczególny. W roku 2005 w polskiej świadomości politycznej nie ma żadnej treści. Przeciętny obywatel, polityką pojmowaną jako sensowne działanie na rzecz dobra wspólnego nie interesuje się. W kwestii życia politycznego kontentuje się wyłącznie codzienną dawka karmy preparowaną przez media, o aferach korupcyjnych, złodziejstwie polityków, zawartości teczek, listach agentów, szpiegach etc.

Warto wiec postawić dziś pytanie. Dlaczego w okresie "Solidarności" skrajnie zniewolony człowiek mógł wierzyć, że może mieć wpływ na rzeczywistość, że jego pragnienia są realne. Strajkowano przecież z najbardziej błahych powodów, co chwila coś oflagowywano na biało-czerwono, grożono strajkiem generalnym z powodu wybitego zęba działacza związkowego, a dziś, wolni, z wielką pokorą znosimy swój los, a jeśli już upominamy się o zaległe od wielu miesięcy pobory, to wyłącznie nieśmiało i szeptem. Przecież, oprócz pełnych półek za szybą, z ważnych rzeczy nie otrzymaliśmy prawie nic z tego, czego 25 lat temu domagali się robotnicy w Stoczni Gdańskiej, a dodatkowo trzy miliony ludzi (plus rodziny), którzy niegdyś rozcapierzali palce na kształt litery nieistniejącej w polskim alfabecie jest dziś i bez pracy i bez chleba.

Coś odmieniło człowieka w ciągu ostatnich piętnastu lat. W realnym socjalizmie zdawało nam się że jesteśmy niewolnikami państwa wykorzystywanymi w straszliwy sposób. Dziś wiemy, że nasza wiedza o niewolnictwie była w tamtych czasach nader skromna. Ale wówczas, przynajmniej w schyłkowej PRL wszyscy byli naznaczeni polityką, chcieli decydować w swoim losie i wierzyli, że jest to możliwe. Niezależnie od warstwy społecznej każdy był politykiem. Był nim i profesor i robotnik. Teraz człowiek postrzega siebie wyłącznie jako uczestnika gry rynkowej. Świadomość polityczna zredukowana została do świadomości rynkowej. Jeśli uznamy, że kategoria "być" jest kategoria nam bliższą niż kategoria "mieć", to musimy przyznać, że w tamtym świecie – mimo absurdów – było więcej sensu. W tamtym świecie wszyscy byliśmy, teraz mają tylko nieliczni.

Dziś widzimy jasno, że obecny system jest klęska człowieka, który nieustannie ewoluuje w kierunku biernego konsumenta powodowanego chciwą żądzą posiadania i używania nowych rzeczy. Myśli jego koncentrują się prawie wyłącznie wokół naczynia ze strawa albo konta bankowego, na nic więcej nie ma czasu. Walka o kromkę chleba absorbuje wszystkie siły. Człowiek wierzy, że jest wolny, że może jechać nawet na antypody bo ma paszport w szufladzie. Ale ta wolność jest iluzją jeśli nie ma na bilet autobusowy do sąsiedniej dzielnicy czy najbliższego miasteczka.

Media głównego nurtu codziennie przekonują, że chociaż wprawdzie nie wszystko jest dziś jeszcze jak trzeba, to kierunek jest słuszny, jeszcze jeden mały wysiłek, jeszcze jedna pięciolatka i druga Japonia będzie już na wyciagnięcie ręki. Największą przeszkoda jest oczywiście relikt PRL-u, homo sovieticus, zdeprawowany przez zbrodniczy system urodzony nieudacznik, tępy automat wykonujący rutynowe czynności, oczekujący, że wszystko będzie mu dane i nigdy nie pytający o przyczyny tego co mu się przydarza.

Ale w kwestii homines sovietici mozna miec dzis niejakie wątpliwości co do pochodzenia tego osobliwego gatunku. W roku 1981 Miłosz w rozmowie z Jerzym Turowiczem opublikowanej na łamach "Tygodnika Powszechnego" sformułował zaskakującą opinię: Zadaję sobie oczywiście dużo pytań dotyczących przemian, jakie nastąpiły w Polsce w ciągu XX wieku. Mówiliśmy już o tym podziale odziedziczonym po wieku ubiegłym. Dzisiaj obserwuję jakąś uderzającą bystrość umysłów, jakąś wspaniałość w młodym pokoleniu w Polsce, w porównaniu z młodymi ludźmi krajów zachodnich. To młode pokolenie Polski jest o wiele bardziej świadome. Świadomość historyczna, świadomość polityczna, wielka dojrzałość w porównaniu z młodymi ludźmi na Zachodzie. To jest bardzo dziwne, w zestawieniu z losami milionów ludzi polskiego pochodzenia, którzy znaleźli się w Ameryce, i którzy intelektualnie, jako poziom zainteresowań, reprezentują bardzo mało. Oczywiście trzeba im przyznać zasługę przechowania pewnych wartości, takich bardzo konserwatywnych, to jest na pewno sympatyczne, ale per saldo reprezentują fenomen wręcz przeciwny do tego, co się stało w Polsce. Zamiast tej "alertness", tego obudzenia, zupełna "torpeur" umysłowa.

Zaskakuje to zdanie Miłosza, który przecież, przynajmniej w drugiej połowie życia, nie należał już do przyjaciół socjalizmu. Wrażliwość i otępienie - tak przenikliwie rozpoznał poeta różnicę pomiędzy człowiekiem ukształtowanym w kapitalizmie i w czymś tak niedoskonałym i ułomnym jak realny socjalizm. Myślę, że warto zapamiętać to rozróżnienie. Myślę tez, że Miłosz nie chciał chyba jednak powiedzieć, że socjalizm w jakiś sposób czyni ludzi piękniejszymi? Ale nie można wykluczyć, że tak jest w istocie.

Na zakończenie może jeszcze podkreślmy tytułem wyjaśnienia. Nie należy powyższych słów w żadnym wypadku traktować jako apologii Polski Ludowej ani wariacji na temat popularnego zawołania "komuno wróć". Rachunek krzywd jest i to nie mały. Realny socjalizm był ustrojem pełnym patologii, naznaczony samowolą administracji państwowej, niską wydajnością i niską jakością produkcji, prześladowaniem działaczy opozycji, cenzurą, pacyfikowaniem strajków - musiał więc runąć pod ciężarem własnych grzechów i tego żałować nie należy. A jednak, mimo wszystko, był to świat bardziej egalitarny niż dzisiejszy, bardziej sprawiedliwy i – zaryzykuję to stwierdzenie - bardziej ludzki.

Pytanie czym była Polska Ludowa i jaka odegrała role w dziejach najnowszych naszego kraju jest pytaniem ważnym i otwartym, na które dziś, piętnaście lat po upadku tego państwa, powinno się już umieć odpowiadać bez uprzedzenia i nienawiści. W moim pojęciu była to próba uczynienia świata lepszym. Z pewnością nie ostatnia, bo wierzę, że człowiek nigdy nie przestaje marzyć. To natomiast, że nieudana, nie ma żadnego znaczenia, bo w życiu wszystko przecież jest próbą i tak naprawdę w kwestii wolności, równości i braterstwa niewiele dotychczas udało się zrobić.

Adam Sochaczewski


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


23 listopada:

1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".

1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.

1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.

1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.

1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.

1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.

1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.

1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.

2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.


?
Lewica.pl na Facebooku