W roku wyborczym władza składająca się z rady ministrów, której prezesi zawczasu zbiegli do opozycji oraz koalicji parlamentarnej o pięcioprocentowym poparciu postanowiła po raz kolejny pokazać, iż lewicowy makijaż służy jej jedynie do maskowania obrony interesów klas uprzywilejowanych. Po licznych działaniach na rzecz biznesu i kamieniczników, przyszła kolej na pochylenie się nad niedolą zapleśniałej już klasy właścicieli II Rzeczpospolitej, którzy w wyniku zmian ustrojowych po II wojnie światowej stracili swoje rodowe dobra na rzecz ogółu społeczeństwa. Postkomunistyczna elita rządząca, która przez piętnaście lat nie umiała odciąć się od złych stron Polski Ludowej, broniąc interesów aparatczyków partyjnych i pracowników służby bezpieczeństwa, postanowiła zanegować pozytywny dorobek tego okresu i pokajać się za przeprowadzoną reformę rolną oraz nacjonalizację przemysłu i dóbr bogaczy. Rzecz jasna, postanowiła to uczynić za pieniądze nas wszystkich, bowiem - zgodnie z przedstawionym przez rząd projektem ustawy reprywatyzacyjnej, której pierwsze czytanie odbyło się w sejmie w dniu 12 kwietnia b.r. za "grzechy" komuny zapłacić mają nie jej byli kierownicy, wyposażeni wielotysięczne emerytury, ale budżet państwa. Co prawda, hojność państwa - które na co dzień nie jest w stanie wesprzeć zasiłkami ok. 85 % osób bezrobotnych, a w ramach polityki rodzinnej oferuje wsparcie w kwocie 170 złotych na jedno dziecko wobec upadłej klasy hrabiów i przemysłowców ograniczy się tylko do wypłacenia równowartości 15% utraconego przez nich mienia, ale i tak będzie to nie lada dotacja do zapyziałej polskiej elitki. Wartość roszczeń wszystkich "poszkodowanych" przez wyrównanie statusu materialnego społeczeństwa po wojnie szacowana jest bowiem na 36 mld złotych, a można przypuszczać, iż w obliczu spływających obficie publicznych pieniędzy pogłowie przedwojennego jaśniepaństwa dozna cudownego rozmnożenia. W uzasadnieniu ustawy czytamy, iż łączna suma roszczeń może sięgnąć i 60 mld złotych, dlatego na realizację programu rekompensat należy zabezpieczyć 9 mld złotych.
Haniebna ustawa
Jeden z ostatnich projektów obecnego układu władzy ma przysporzyć Sojuszowi Lewicy Demokratycznej zwolenników spośród klas posiadających już w czasie najbliższych wyborów, jednak finansami całej operacji martwić się już będzie inny rząd, gdyż pierwsze wypłaty odszkodowań przewidziane zostały na rok 2008. Zgodnie z rządowym projektem ustawy, wyceny dóbr utraconych przed ponad półwieczem dokonywać mają profesjonalni rzeczoznawcy majątkowi, co przy oczywistej względności takiego wyliczenia, z pewnością w niejednym przypadku pozwoli żyć lepiej zarówno im samym jak i dawnym właścicielom. Fundusze na wspieranie przedwojennych bonzów mają pochodzić z Funduszu Rekomepnsacyjnego finansowanego z kilku źródeł, m.in. ze sprzedaży ziemi przez Agencję Własności Rolnej Skarbu Państwa, wyprzedaży nieruchomości i przedsiębiorstw po rozwiązaniu umów prywatyzacyjnych (80% uzyskanych w ten sposób zysków), zysków z gospodarowania nieruchomościami będącymi w posiadaniu Skarbu Państwa lub przekazanymi przezeń samorządom (5% uzyskanych zysków). Spryciarze z pilotującego projekt Ministerstwa Infrastruktury przewidzieli także możliwość zaciągania pożyczek przez budżet, wychodząc widać z założenia, iż na realizację tak istotnego społecznie celu jak dobrobyt hrabiów i aptekarzy, warto nie tylko nie skąpić grosza, ale jeszcze w razie potrzeby państwo powinno się zdecydować na dodatkowe koszty wynikające z oprocentowania.
Co ciekawe, po publiczny grosz oprócz osób fizycznych sięgną także przedwojenne spółki handlowe, choć już nie spółdzielnie czy stowarzyszenia. Cóż, widać nawet w sprawie szacunku dla "świętego prawa własności", prawa biznesu są bardziej święte...
Spod działania ustawy wyjęto sprawę przekazania dawnym właścicielom gruntów warszawskich, ze względu na inny tryb oddawania mienia prowadzony przez kolejne ekipy rządzące stolicą. Za to dobroczyńcy byłej klasy posiadającej z tzw. lewicy zwrócą pieniądze nie tylko z tytułu przejętych przez państwo zakładów pracy, nieruchomości i gruntów rolnych, ale także dawnym posiadaczom aptek, dzieł sztuki, lasów, i transportu rzecznego.
Kulawe alibi
Dlaczego powołująca się na lewicowe wartości władza tuż przed końcem kadencji postanowiła nagle zrobić dobrze potomkom posiadaczy z okresu II Rzeczpospolitej, sławnej z "doskonałego" przygotowania kraju do rozprawy z hitlerowskim najeźdźcą? Eseldowscy spece od marketingu politycznego, jak to mają we zwyczaju, znaleźli "lewicowe" wytłumaczenie dla swojej prawicowej polityki przesiąkniętej miłością do świętej własności prywatnej. Oto widzimy ich, jak rozdając publiczny grosz nie według potrzeb, ale życiorysów, mrugają do swojego elektoratu, że oto "nie chcą, ale muszą" bowiem złożono już 55 tysięcy wniosków reprywatyzacyjnych... I że owe 15% wartości majątków to i tak nic w porównaniu z wartością odszkodowań, które budżet państwa musiałby wypłacić w wyniku wyroków sądowych. Przypominają także, iż zarówno nasz Trybunał Konstytucyjny jak i Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu gotowe sa stanąc po stronie byłych właścicieli w każdym swym wyroku. Te tłumaczenia mogą się wydać się rozsądne, dopóki nie uzmysłowimy sobie, że prawo tak krajowe jak i europejskie nie bierze się z powietrza. Sądy realizują tylko porządek wytyczany przez polityków, a aktualni zawodowi lewicowcy III RP jednogłośnie opowiadali się przecież za obecnym kształtem konstytucji oraz wspierali podporządkowanie prawa polskiego wymogom instytucji europejskich... Zamiast kłócić się o światopoglądowe duperele, gdy w debacie publicznej kształtowały się sprawy ustroju Polski, postkomuniści mogli zwrócić uwagę na zapisy dotyczące prawa własności i możliwe ich konsekwencje. Jednakże wówczas - podobnie w czasie dwóch okresów sprawowania władzy - nie uczynili oni żadnej próby zablokowania reprywatyzacji przez zmianę odpowiednich przepisów prawa. Ich dzisiejsze tłumaczenia możemy więc potraktować jako całkowicie niewiarygodne alibi, a ich całą postawę jako kolejny dowód, iż jest to formacja bezideowych aparatczyków, zgodnych jedynie w obronie swoich małych interesików przeciw lustracji i dekomunizacji.
Konieczność, a nie rozbój
Wydaje się, iż we wrzasku zachłannych dawnych właścicieli i ich spadkobierców oraz podlizujących się im polityków, zacierają się oczywiste niektóre oczywiste prawdy, związane z przemianami własnościowymi po II wojnie światowej. Mało kto zwraca uwagę na fakt, iż kraj nasz wyszedł z wojny w stanie kompletnego zniszczenia, co powodowało, iż każdy rząd bez względu na opcje polityczną - musiałby przejąć pełną kontrolę nad zasobami kraju. Polska była skazana na silny interwencjonizm państwa, a o tym, że nacjonalizacja znacznej części przemysłu oraz reforma rolna była aktem sprawiedliwości dziejowej można wnioskować także z programu rządu londyńskiego. Obietnice wypłaty odszkodowań dla przedwojennych właścicieli ziemi i fabryk w kraju, w którym z powierzchni ziemi zniknęły całe miasta i miliony ludzi, można było od razu między bajki włożyć. Władze Polski Ludowej, niezależnie od swoich licznych grzechów w innych dziedzinach życia, w sprawach własności postąpiły całkowicie racjonalnie, zajmując kamienice prywatne na mieszkania dla ludności ze zniszczonych domostw, dając chłopom tak długo oczekiwaną ziemię, przejmując zakłady i rozbudowując je tak dla zaspokojenia potrzeb zubożałego przez wojnę społeczeństwa. Jeżeli należałoby je krytykować za cokolwiek, to za próbę kolektywizacji ziemi kosztem nowych właścicieli chłopów, za nie zawsze dobre gospodarowanie przejętym majątkiem... I za te wszystkie sytuacje, kiedy przedstawicieli byłej kasty właścicieli niepotrzebnie dręczono zamiast po prostu przywrócić ich do poziomu życia innych obywateli. Za bezmyślny sadyzm pracowników bezpieczeństwa, za szykany w pracy i na uczelniach, za stygmatyzację stosowaną przez instytucje publiczne tak. Ale, nie za reformy społeczne, które miliony ludzi wyciągnęły z przeludnionej i głodnej wsi, a ich bliskim dały możliwość gospodarowania "na własnym".
Kto zapłaci za III RP?
Obecna klasa polityczna łącznie z postkomunistami zbudowała swoją pozycję na całkowitym negowaniu społecznego dorobku okresu Polski Ludowej. W związku z tym, na wieść o projekcie, którego tylko obsługa techniczna ma wynieść 200 mln złotych ponad dziesięciokrotnie więcej niż roczne wydatki państwa na walkę z bezdomnością zamilkli nagle wszyscy aktywni na co dzień obrońcy budżetowej równowagi, zawodowi pogromcy postaw roszczeniowych, rycerze walki z populizmem. Warto jednak, aby głos zabrali zwykli ludzie, bo gdyby jeżeli okazało się nagle, iż tak reklamowany wzrost gospodarczy pozwala państwu polskiemu na wypłacanie rekompensat za swoje winy, to dużo uczciwiej byłoby najpierw skupić się na błędach obecnego ustroju. Tylko, jak przeliczyć na pieniądze zniszczenie marzeń i szans życiowych milionów ludzi w wyniku niszczenia zakładów pracy i Państwowych Gospodarstw Rolnych, niezapłaconych pensji i ukradzionych ubezpieczeń społecznych, braku pracy i mieszkań?
Andrzej Smosarski
Tekst pochodzi z 7 numeru Guli, pisma Czerwonego Kolektywu-Lewicowej Alternatywy