Założyciele Unii Lewicy chcieli budować partię konsekwentnie ideową, która w odróżnieniu od SLD wypełni swoje obietnice wyborcze. Dodatkowym wyróżnikiem UL miał być wyraziście lewicowy program, gdzie obok deklaracji o dążeniu do demokratycznego socjalizmu znalazłyby się radykalne postulaty obyczajowe: kwestia równouprawnienia gejów i lesbijek, postulaty feministyczne, walka z państwem wyznaniowym. Chodziło bowiem nie tylko o połączenie formacji zwanych politycznym planktonem, ale o próbę wypracowania wizji programowej gdzie celem jest państwo opiekuńcze, a nie dziki kapitalizm.
W dłuższej perspektywie pomysł miał szansę realizacji. Przy bratniej - finansowej pomocy towarzyszy z zachodniej Europy za kilka, może kilkanaście lat UL uzyskałby swoją reprezentację w parlamencie.
Do socjalistycznych pszczółek w niedługim czasie dołączyła pani wicepremier Izabela Jaruga-Nowacka. Wystąpiła z Unii Pracy. Okazało się, że wielu kolegów woli utrzymać związki z Sojuszem. Ja nie widziałam możliwości współpracy z partią, która skompromitowała pojęcie lewicowości. Uważałam, że przekreśla to szanse na powstanie nowej, uczciwej lewicy.
Kongres postanowił, że UL do wyborów pójdzie samodzielnie i wystawi własnego kandydata na prezydenta. Odśpiewano Międzynarodówkę, a przybyli goście życzyli powodzenia w walce o lewicową lewicę. Szum medialny też trochę był. Jednym słowem było milutko. Trochę później okazało się, że z tworzenia UL wycofała się Polska Partia Pracy związkowca Podrzyckiego i Nowa Lewica Ikonowicza, czyli jedyni ludzie szeroko rozumianej lewicy, którzy na żywo widują się z klasą robotniczą, choć ta nigdy na nich nie głosuję. Odciął się PPS i Demokratyczna Partia Lewicy. Wyłgała się APP „Racja”. Ostatecznie w szeregach UL pozostało niewielkie grono byłych działaczy Unii Pracy, antyklerykalnej „Racji” oraz polityczne zaplecze pani wicepremier. Na dodatek nowo wybrana przewodnicząca partii zdecydowała się pozostać na stanowisku wicepremiera u premiera Belki. Polityka polegająca na protestowaniu przeciw rządowi i jednocześnie byciu w nim, i to na tak wysokim stanowisku, jest delikatnie rzecz ujmując nieco pokrętna i rzadko powoduje wzrost zaufania wyborców.
Potem Unia Lewicy zamarła, aby koniec końców ukazać się społeczeństwu na wspólnej konferencji z liderami Sojuszu Lewicy Demokratycznej. We wspólnym oświadczeniu postanowiono połączyć siły. Nieco później rada krajowa UL dla przyzwoitości przyklepała wszystkie wcześniej samowolnie podjęte decyzje. Cimoszewicz na prezydenta. Prawdopodobnie wspólne listy wyborcze z SLD.
Rożnie w naszej polityce bywało. Mało, który obywatel oczekuję od polityków stałości przekonań, konsekwencji i dotrzymania słowa. Jeszcze na kongresie Jaruga Nowacka twierdziła, że Sojusz Lewicy Demokratycznej wyrządził ruchowi lewicowemu krzywdę, a Unia Lewicy daje elektoratowi lewicowemu możliwość wyboru. Dwa miesiące potem działacze UL będą trzymali kciuki za Wojtka Olejniczka i razem z nim stawali do wyborów. Istny Orwell. Bo proszę państwa my nigdy nie walczyliśmy z Wschód Azją.
Nie do końca natomiast chwytam logikę postępowania pani minister. Po grzyba było odchodzić z Unii Pracy, która co by nie mówić kilku posłów ma, do jeszcze mniejszej partii, która ani posłów ani pieniędzy mieć w najbliższej przyszłości nie będzie. Tyle zawracania dupy, żeby skończyć w tej samej koalicji? Panowie z SLD chyba jednak zapamiętali, co pani wicepremier mówiła o ich poczynaniach jeszcze miesiąc temu, bo jak fama niesie UL nie dostała zbyt wielu miejsc na listach wyborczych matki partii.
Sądzę, że po kolejnym starcie w wyborach koalicji SLD-UP Unia Pracy mogłaby zniknąć z mapy politycznej Polski - rzekła pani premier. Święta racja. Tyle, że to Unia Lewicy niechybnie zniknie z politycznej mapy Polski. Kto bowiem mając do wyboru 4 partie socjaldemokratyczne zdecyduję się zagłosować właśnie na tę najmniejszą i najbardziej chwiejną?
Maciej Stańczykowski
Tekst ukazał się pod tytułem „Jak zatacza się lewica” w 28 (772) numerze tygodnika „NIE” z dnia 14 lipca br.