Nowa matura
Jednym z symboli reformy miało stać się wprowadzenie nowej matury. W tym roku uczniowie po raz pierwszy pisali egzamin maturalny według nowej formuły. Wszyscy maturzyści w całym kraju zdawali taki sam egzamin, do którego zostały stworzone wystandaryzowane klucze. Na pewno było to posunięcie dobre, gdyż dzięki temu wyniki uzyskiwane przez uczniów z różnych szkół zaczęły być porównywalne. Niektórzy zauważali, ze uderzy to w uczniów z gorszych placówek, w których nauczyciele oceniali pracę według mniej rygorystycznych standardów, niż ich koledzy z renomowanych liceów. Jest to jednak argument nietrafiony. Naszym podstawowym założeniem, jest to że dla ucznia najważniejsza powinna być wiedza, a nie szkolne cenzurki. Co z tego, że dziecko z ubogiej rodziny, uczęszczające do słabego liceum, miało takie same oceny na starej maturze, co jego kolega z renomowanego ogólniaka. Przecież pomimo pozornie takiego samego wyniku egzaminu dojrzałości nie dostawało się na studia. Tak naprawdę było ono oszukiwane przez system, gdyż pomimo dobrych ocen uzyskiwanych w słabej szkole, jego szanse na dostanie się na studia były mizerne. Nie należy wystawiając wysokie stopnie, maskować tego, że dzieci z biednych rodzin uczęszczające często do słabszych szkół otrzymują wiedzę gorszej jakości. Problem ten trzeba obnażyć, uzmysłowić go społeczeństwu, a następnie przeciwdziałać temu zjawisku, którego efektem było dziedziczenie nędzy. Nie jest dobrym stan, w którym wiejskie dzieci uzyskują na maturze gorsze wyniki, jednak dobrym symptomem jest to, że zostało to wreszcie udokumentowane. Teraz przed państwem stoi zadanie opracowania programu, jak temu zjawisku przeciwdziałać. Jest to o tyle trudne, że degradacja kulturalna środowisk wiejskich cały czas postępuje. Wiele bibliotek jest zamykanych. Zostały zlikwidowane biblioteki obwoźne, które w czasach Polski Ludowej zapewniały wielu osobom z małych wiosek stały kontakt z literaturą. Do istniejących bibliotek jest kupowanych dużo mniej książek, niż w czasach PRL. Ta obserwacja dotyczy zresztą nie tylko wiejskich bibliotek.
Co więcej nowa matura ma również wiele wad. Promuje przede wszystkim przeciętność i stereotypowość. Myślenie krytyczne może być największym wrogiem maturzysty! Najważniejszą umiejętnością, jaką sprawdza nowa matura to umiejętność wstrzeliwania się w odpowiedzi zawarte w kluczu. Niewiele jest miejsca na kreatywność. Zwolennicy nowej matury z pewnością powiedzą, że kreatywnych promuje ustny egzamin z języka polskiego. Niestety jego forma doprowadziła do powstania wielu patologii, które nie mogą mieć miejsca przy egzaminie, który decyduje o dalszym życiu młodego człowieka.
Trzeba również zwrócić uwagę na fakt, że coraz mniejszy procent opanowania materiału potrzebny jest do zdania egzaminu maturalnego. Kiedyś było to 60 proc., potem 50 proc., teraz już tylko 30 proc. Należy się zastanowić czy posunięcia te idą w dobrym kierunku, czy nie jest tak że pomimo, iż coraz więcej ludzi ma maturę, tak naprawdę niewiele to znaczy, zaś ich wiedza pozostaje taka sama (w porównaniu z osobami, które uczęszczały do szkoły przed laty).
Generalnie wprowadzenie nowej matury należy uznać za krok w dobrą stronę. Warto jednak zadać sobie pytanie, czy polski system oświatowy stać było w tym momencie na przeznaczenie 60 milionów złotych na przeprowadzenie nowej matury. Stara kosztowała 1/60 tej kwoty.
Przegrani już na starcie
Jednak tak naprawdę o dalszym życiu człowieka decydują w wielkim stopniu pierwsze lata jego edukacji. Jeśli z różnych względów w tym okresie w jego wiedzy i umiejętnościach powstaną jakieś luki, może to odbić się na całej jego karierze edukacyjnej, a de facto na całym jego życiu. Obecnie jednak system zupełnie nie przeciwdziała powstawaniu takich luk w wiedzy dziecka. Tak naprawdę do czwartej klasy może trafić uczeń nie umiejący pisać, ani czytać. Jest to spowodowane tym, że w pierwszych trzech klasach ma miejsce automatyczna promocja (a konkretnie został wprowadzony prawny zakaz drugoroczności). Jednak w ten sposób wyrządza się dziecku wielką krzywdę. Każdy chyba z własnego doświadczenia wie, jak kończyli koledzy, czy koleżanki ze szkolnej ławy, którzy w czwartej klasie mieli kłopoty z czytaniem, czy pisaniem. Problem jest o tyle palący, że jak wykazały badania przeprowadzone pod kierunkiem prof. Władysława Puśleckiego 50 proc. uczniów najmłodszych klas opanowało mniej niż 50 proc. materiału. Przypomnijmy, że przed reformą granica zdawalności wynosiła 60 proc. Czyli de facto połowa najmłodszych uczniów nie powinna otrzymać promocji do następnej klasy. Oczywiście lepszym przeciwdziałaniem takiemu stanowi rzeczy powinno być tworzenie zajęć pozalekcyjnych, na których uczniowie z zaległościami mogliby je nadrabiać. Obecnie brakuje jednak na tego typu zajęcia pieniędzy. Natomiast ich istnienie ma żywotne znaczenie dla naszego systemu edukacyjnego i dla całego społeczeństwa. Powinno stworzyć się system zajęć pozalekcyjnych, na których słabsi uczniowie mogliby spokojnie nadrabiać swoje braki. Również dla uczniów zdolnych o szerokich zainteresowaniach powinny być tworzone w szkołach koła przedmiotowe. Obecnie gdy takich kół brakuje, swoje pasje mogą rozwijać tylko dzieci bogatych rodziców, których stać na opłacenie zajęć pozalekcyjnych. Dzieci zdolne, pochodzące z ubogich rodzin są również dyskryminowane w przypadku wielu konkursów. Młodzi matematycy, czy miłośnicy języków obcych nie mogą często zademonstrować swoich umiejętności, gdyż takie konkursy, jak „Kangur matematyczny”, czy Fox (konkurs języka angielskiego) są płatne. Państwo powinno w ramach wyrównywania szans finansować udział w tych konkursach przynajmniej dzieciom z ubogich rodzin.
Języki granicą między grupami społecznymi
Obszarem gdzie różnice pomiędzy dziećmi z bogatych domów, a ich biednymi kolegami, są szczególnie widoczne są języki obce. Zamożni rodzice często fundują swoim dzieciom od najmłodszych lat kursy językowe. Dzieci z ubogich rodzin są tego przywileju pozbawione. Problem polega na tym, że szkołą nie daje im możliwości na solidne nauczenie się języka. Nauka języków obcych w szkołach zaczynana jest zbyt późno, grupy są zbyt liczne, zaś wielu nauczycieli nie posiada wykształcenia filologicznego. W licznej klasie wielu uczniów nie ma nawet możliwości powiedzenia czegokolwiek w języku, jaki poznaje. Antidotum na te problemy powinno być zwiększenie środków budżetowych na naukę języków obcych. Tylko wówczas gdy umiejętność posługiwania się językami obcymi będzie można posiąść w szkole, będzie można mówić, że służy ona wyrównywaniu szans. Inna sprawa to egzaminy z języków obcych na maturze. Teraz uczeń może zdawać dany język nawet jeśli nie uczył się go w szkole. W takim wypadku uczeń musiał uczęszczać na płatne kursy w prywatnych szkołach językowych. Nasuwa się pytanie czy państwowy system oświatowy powinien spełniać funkcję systemu certyfikacyjnego dla firm prywatnych, bo do tego de facto sprowadza się obecny stan rzeczy.
Segregacja klasowa
Jednak w obecnej szkole różnice klasowe nie sprowadzają się tylko do poziomu, w jakim opanowało się języki obce. Obecnie mamy do czynienia z bardzo częstym zjawiskiem segregacji klasowej w szkołach. Już w okresie nauczania początkowego, dzieci się dzielone na klasy według dochodu, czy wykształcenia rodziców. Skutkiem takich praktyk jest to, że dzieci z biednych i bogatych rodzin są od siebie odseparowane. Dzieciom bogatych rodziców wpaja się przez to błędny obraz poziomu zamożności społeczeństwa – przecież wszyscy koledzy i koleżanki w ich klasie są tak samo bogaci, jak oni. Oducza się ich tym samym, jakichkolwiek odruchów solidarności z ubogimi. Biedne dzieci również w szkołach są de facto zamykane w gettach klasowych. W ich klasach nauczają gorsi nauczyciele, pozbawieni motywacji w pracy z dziećmi, które sprawiają problemy wychowawcze. Nie mają też kolegów z zamożniejszych grup społecznych. A życie pokazuje, że takie znajomości zawsze mogą okazać się przydatne. Jest jednak inaczej. Koledzy i koleżanki to dzieci bezrobotnych, w całej klasie istnieje jeden wzorzec życia społecznego. Jest to najprostsza droga do dziedziczenia nędzy. Zresztą w Polsce to zjawisko i tak postępuje, a jeśli wspomniane praktyki staną się czymś powszechnym, proces ten może ulec tylko przyśpieszeniu.
Wyrównywanie szans?
Na szczęście podział uczniów według zamożności ich rodziców nie został oficjalnie zapisany w założeniach reformy. Umieszczono w nich jednak utworzenie nowej szkoły – gimnazjum. Obecnie spora grupa specjalistów uważa owo posunięcie za błąd. Obecnie mamy do czynienia z systemem szkoły sześcio-, trzy- i dwuipółrocznej. Niesie to za sobą wiele niekorzystnych konsekwencji. Przede wszystkim w wiele treści powtarzanych jest niepotrzebnie trzy razy, nauczyciele którzy muszą uczyć uczniów o różnym poziomie wiedzy i umiejętności są zmuszeni marnotrawić wiele czasu na powtórki. Ponadto nauczyciele najdłużej ma kontakt z uczniem przez trzy lata. Powoduje to, że rozluźnia się pomiędzy nimi więź emocjonalna. Maleje również odpowiedzialność nauczyciela za rozwój ucznia. W momencie, gdy jest ona rozłożona na kilka osób, w zasadzie się rozmywa. Przez lata za jeden z najlepszych elementów systemu edukacyjnego uchodziło liceum ogólnokształcące. Szkoły tego typu przekazywały uczniom szeroki zakres wiedzy i uczyły samodzielnego krytycznego myślenia. Decyzja o skróceniu okresu nauki w liceum z czterech do dwóch i pół lat jest więc w tym świetle absurdalna.
Gimnazjum miało służyć wyrównywaniu szans oświatowych. Efekt ten nie został jednak osiągnięty. Gimnazja utworzono przede wszystkim przy szkołach podstawowych oraz przy renomowanych liceach. Powstały również samodzielne placówki. Efekt jest taki, że dzieci z rodzin inteligenckich trafiły do gimnazjów przylicealnych, zaś dzieci z rodzin robotniczych do szkół przy podstawówkach. Czyli tym zdolniejszym zafundowano sześcioletnie liceum, a reszcie dziewięcioletnią podstawówkę. Gdzie tu wyrównywanie szans? Bardzo trudna jest też sytuacja dzieci wiejskich, które muszą wiele czasu tracić na dojazd do oddalonych gimnazjów. Zmniejsza się przez to czas, jaki mogą poświęcić na samodzielną naukę. Utrudnione jest korzystanie z kół zainteresowań – o ile oczywiście istnieją.
Nauczyciele
Jednak szkoła to nie tylko uczniowie, ale również nauczyciele. Wiele mówi się o lichych zarobkach tej grupy zawodowej. Prawdą jest więc, że w naprawie systemu oświaty ważną rolę powinny odegrać podwyżki ich zarobków. Nie chodzi jednak o kolejne kilkadziesiąt złotych jałmużny, ale o podwyżki, które umożliwia awans społeczny nauczycieli, a co za tym idzie wzrost prestiżu tego zawodu. Badania pokazują, że tylko wówczas podwyżki przynoszą zdecydowaną poprawę jakości nauczania.
Osobny problem stanowi kwestia awansu zawodowego nauczycieli. Obecnie awans zawodowy zależy nie od rzeczywistej wiedzy i umiejętności nauczycieli, lecz od tego ile kursów i szkoleń ukończyli. Jest to sytuacja patologiczna, w której nie liczy się wiedza i umiejętności, lecz tylko skrawek papieru mający poświadczać uczestnictwo w jakiś zajęciach. Oczywiście nikt nie sprawdza, czy nauczyciele techniki poznane na kursach wykorzystują w rzeczywistości. Ponadto na wiele darmowych szkoleń marnotrawi się pieniądze, gdyż nie sprawdza się ich efektywności, co jest normalną i prawidłową zasadą w przypadku szkolenia innych grup zawodowych.
Kolejnym problemem jest brak oceny pracy nauczycieli. Nie ma praktyki dokonywania ewaluacji pracy nauczycieli przez dyrektorów i dyrektorów przez nauczycieli. Co gorsza takiej ewaluacji nie mogą dokonywać również uczniowie. Zdaniem systemu nauczyciel jest nieomylny. Również wpływ rodziców na działalność szkoły jest niewielki. W wielu placówkach rady szkoły są tworem martwym.
Program
Reforma oznaczała również zmiany w szkolnych programach. Zmieniono także sposoby ich opracowywania. Kiedyś programy nauczania były opracowywane przez naukowców związanych z wyższymi uczelniami. Szkoły wyższe współpracowały ze szkołami niższego szczebla, co powodowało że nie było rozdźwięku między umiejętnościami absolwentów szkół średnich, a wymaganiami wyższych uczelni. Obecnie minima programowe opracowywane są przez ministerstwo – czyli przez urzędników. Konkretne programy tworzą sami nauczyciele. Uczelnie zostały odsunięte od tego procesu.
Kiedyś każdy program opracowywany przez zespół specjalistów był wpierw pilotażowo testowany w wylosowanej grupie, prowadzono badania nad skutecznością danego programu. Obecnie nie ma takiego wymogu. Zresztą brak badań testowych przed całościową przebudową systemy oświaty jest głównym zarzutem dotyczącym całej reformy.
Obecnie sytuacja, w której w każdej szkole realizowany jest odmienny program jest bardzo niekorzystna dla uczniów. Zmiana szkoły nawet po zakończeniu roku szkolnego może stanowić dla ucznia problem. Jeśli dziecko musi zmienić szkołę w ciągu roku a nawet po ukończeniu klasy, może w następnej szkole po raz kolejny przerabiać te same działy, nie ucząc się w ogóle innych zagadnień, które w pierwszej szkole przewidziane były na kolejny rok nauki, a w nowej szkole zostały zrealizowane w roku minionym. Wprowadzono również zasadę, że ramówka i podstawa programowa są rozpisane na okresy trzyletnie, a nie roczne jak kiedyś. Ma to z punktu widzenia interesu ucznia same wady. Przede wszystkim utrudnia zmianę szkoły w trakcie trzyletniego cyklu. Utrudniona jest również korelacja międzyprzedmiotowa, a także organizowanie konkursów przedmiotowych w klasach niższych niż ostatnia w cyklu. Kolejnym skutkiem takiego posunięcia są problemy w nadzorze pedagogicznym nad tempem pracy i racjonalnością rozłożenia materiału (zawsze nauczyciel może powiedzieć, że brakujące treści przerobi się w następnych latach). Sytuacja ta powoduje, że uczniowie są uczeni w sposób niekontrolowany. Poddani są jedynie bardzo selektywnemu egzaminowi na koniec cyklu, trafiają do następnego etapu kształcenia z tak różnorodnym bagażem wiedzy, że praktycznie niczego nie można zakładać i wszystko należałoby przerabiać od nowa.
Podręczniki
Podobnie jak z programami szkolnymi wygląda sprawa z podręcznikami. Kiedyś opracowywane były one przez uniwersyteckich specjalistów. Przykładowo prof. Falski napisał elementarz, zaś prof. Semadeni podręcznik do nauczania matematyki. Obecnie podręczniki opracowywane są najczęściej przez wynajętych przez wydawnictwo nauczycieli doradców metodycznych, albo nauczycieli, którzy realizują autorskie pomysły. Prawie nie zdarzą się, by jakiś naukowiec współpracował z zespołem opracowującym podręczniki. Dlatego też podręczniki pełne są błędów. Ponadto prywatne wydawnictwa wywierają na autorach wielką presję dotyczącą terminów. Często dobrzy nauczyciele z tej przyczyny piszą podręczniki niemal „na kolanie”. Podręczniki oczywiście są recenzowane, jednak w zespole recenzentów również rzadko zdarzają się specjaliści z dorobkiem naukowym w danym zakresie. Ogólnie rzecz biorąc rynek podręczników stał się rynkiem komercyjnym ze wszystkimi tego konsekwencjami. Nauczyciele są często przez wydawnictwa w bardzo wyrafinowane sposoby zachęcani do wyboru akurat ich pozycji. Nie zawsze decydują względy merytoryczne. Ponadto stan, gdy na rynku jest cała masa podręczników niesie ten negatywny skutek, że młodsi uczniowie rzadko mogą korzystać z podręczników starszego rodzeństwa, gdyż ich nauczyciel preferuje akurat inny podręcznik. W sposób bardzo wyraźny uderza to w rodziny najuboższe. Trzeba pamiętać, że komplet nowych podręczników to dla rodziców bardzo znaczący wydatek, który należy pomnożyć przez liczbę dzieci w rodzinie. Wielość podręczników na rynku niweczy również niektóre działania ze strony państwa. Niektórzy uczniowie z ubogich rodzin otrzymują od Ministerstwa Edukacji Narodowej i Sportu wyprawki w skład których wchodzą również najpopularniejsze szkolne podręczniki wydawane przez Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne. Problem polega na tym, że jeśli nauczyciel korzysta z innych podręczników, to te otrzymane od ministerstwa na niewiele mu się zdadzą, zaś rodzice muszą zakupić pozycje wydane przez prywatne wydawnictwa.
Nie tylko szkoła
Jednak za rozwój intelektualny i wychowanie młodego pokolenia odpowiada nie tylko szkoła. Taką rolę powinna pełnić również telewizja publiczna. Niestety brakuje programów edukacyjnych. Zlikwidowano blok dla dzieci i młodzieży, który kiedyś był emitowany po godzinie szesnastej. Obecnie do młodzieży kierowane są tylko ogłupiające programy promujące kulturę masową w najlichszym wydaniu. Można powiedzieć, ze telewizja publiczna dostosowała się w tej kwestii do poziomu, jaki prezentują stację komercyjne. Aż strach pomyśleć, jaki byłby efekt, gdyby zrealizowano pomysły prywatyzacji jednego z programów TVP, a najlepiej całej tej instytucji.
Wprowadzanie starej zasady
Obecnie media prowadzą politykę, której efektem powinno być wychowanie idealnego konsumenta. Człowieka pozbawionego zdolności krytycznego myślenia, pasjonującego się rozrywkami najniższej półki. Obserwując rozwój polskiego systemu edukacji trudno nie odnieść wrażenia, że jest on nastawiony na wychowanie podobnego człowieka. Obecnie aby zdać egzamin maturalny wystarczy opanować 30 proc. wymaganego materiału. Ponadto wymaga się od maturzysty stereotypowego myślenia zgodnego z normami przyjętymi przez osoby układające klucz. Obywatel nie myślący krytycznie i pozbawiony gruntownego wykształcenia to obywatel (i konsument), którym łatwo manipulować- człowiek który uwierzy we wszystkie dogmaty i półprawdy systemu. Co z tego, że w statystykach coraz więcej Polaków będzie legitymować się średnim, czy nawet wyższym wykształceniem, skoro wiedza jaką będą dysponować, będzie dużo bardziej mizerna od wiedzy ich rodziców. Z jednej strony zostanie im zapewniona wysoka samoocena, gdyż przecież będą dysponować średnim (lub wyższym) wykształceniem. Z drugiej strony fakt posiadania takiego wykształcenia zostanie pozbawiony treści. Stanie się tylko liczbą w ministerialnych statystykach. Obywatel pomimo formalnego posiadania wyższego wykształcenia zostanie pozbawiony aparatu krytycznego, za pomocą którego mógłby dokonywać analizy systemu i świadomej oceny swoich rzeczywistych potrzeb. Być może polskie władze doszły już do starej prawdy, że lepiej rządzić głupim społeczeństwem, niż mądrym?
Iwona Krop
Bartosz Machalica