W jednowymiarowej przestrzeni uniwersum społeczeństwa postprzemysłowego kapitalizmu wzrastająca alienacja obejmuje także język mediów czy język w ogóle. Chodzi o domknięcie dyskursu w sposób uniemożliwiający transformację, transgresje systemu a jednocześnie hipnotyczną stymulację określonych zachowań. Język okazuje się być częścią istniejącego systemu panowania.
Wspaniały wkład w odsłonięcie tej strony panowania klasowego wniósł Herbert Marcuse. Błyskotliwe analizy z One-Dimensional Man[1] prowadziły go między innymi do wniosku, że w epoce zimnej wojny i zagrożenia katastrofą nuklearnej konfrontacji podstawowa rola panowania językowego polega na współtworzeniu postawy obojętności czy nawet przyzwolenia wobec balansowania na krawędzi atomowej zagłady. W warstwie metodologicznej rozważania Marcusego dawały do ręki narzędzia nadające się do zastosowania w analizie świata zdrowego rozsądku, potocznej świadomości społecznej i masowych publikatorów.
Uzyskiwane społeczne przyzwolenie na balansowanie na krawędzi wojny jest między innymi rezultatem swoistej tematyzacji dyskursu społecznego. TEMATYZACJA jest formą określania w świadomości społecznej sposobu mówienia o jakimś wydarzeniu, tworzenia i zamykania pewnego słownika, zamiany narzucających się określeń z języka potocznego na inne, maskujące, przesuwające znaczenie, kryjące niewygodną rzeczywistość pod skrótem, zamieniające pojęciowość na zbiór działań, na pozbawioną niebezpiecznej metafizyki konkretność i pragmatyczność. TEMATYZACJA jest konstruktem społecznym generowanym przez aktualny stan mediów i środków przemocy ideologicznej. Jej celem jest skonstruowanie języka postrzegania danego zdarzenia, konkretnego faktu ale i zakreślenie granic tego, co językowe, co dopuszczalne, co możliwe. Zgodnie ze starą formułą głoszącą, że „granice mojego języka są granicami mego świata”.
Do klasycznych należą przywoływane przez Marcusego analizy i przykłady takie jak:
- prasowe określenie „luksusowy schron przed opadem radioaktywnym”, gdzie w miarę wygodne warunki przebywania w schronie mają oswoić z myślą o wojnie nuklearnej i powszechnym skażeniu promieniowaniem radioaktywnym;
- maskująca rola wielu używanych skrótów, jak NATO, skrót mający kryć niewygodę znaczenia samej nazwy, bardziej adekwatnej chyba dla towarzystwa rybackiego łowiącego na północnym Atlantyku, niż dla paktu wojskowego, tym bardziej, że do miłośników północnego Atlantyku należą – jak widać - Grecja i Turcja; jak ONZ, wstydliwie skrywająca nieprawdziwe określenie „narody zjednoczone”;
Czasami wykorzystujemy doświadczenie Marcusego i wiemy, że Układ Warszawski, nie był w istocie warszawskim tylko moskiewskim, że „czysta bomba” – określenie stosowane swego czasu do bomby neutronowej - kryła szczególnie nieczysty, antyludzki charakter takiej broni, zabijała ona bowiem tylko ludzi i osłabiała opór przed użyciem broni promieniotwórczej.
Z zaciekawieniem możemy analizować fakt nazywania walczących z oddziałami rosyjskimi w Czeczenii nawet terminem ”wojownicy czeczeńscy”. Czy też walkę jaka toczy się w mediach o granice używania terminu „terrorysta” i „wojna”, walkę, która sprawia, że termin „wojna”, tradycyjnie zastrzeżony dla pewnego typu stosunków między państwami / wojna / czy też pewnego typu wydarzeń wewnątrzpaństwowych / wojna domowa / - zostaje rozciągnięty w ten sposób, że usprawiedliwia dowolną, niezależną od prawa międzynarodowego, interwencję jednego mocarstwa na całym globie z zastosowaniem najbardziej drastycznych środków, w tym także wobec własnych obywateli.
Ze spokojem obserwujemy jak zbiór dziesięciu zasad postępowania wykreowany w ramach jednej z religii monoteistycznych kręgu kultury śródziemnomorskiej uznawany jest za zbiór uniwersalnych norm ogólnoludzkich, choć jedna z tych zasad religijnych głosi ‘nie będziesz miał innych bogów przede mną”.
Rozumiemy jak to się dzieje, że młodzież określająca się jako „wszechpolska” rozpoczyna swoją aktywność od eliminacji bojówkarskimi metodami z „polskości” polskich kobiet, ponieważ zarażone zostały one feminizmem. – Choć przecież w polskiej tradycji trudno znaleźć coś bardziej „polskiego”, niż szacunek do kobiet i „matkę-Polkę”, no, może za wyjątkiem konia…
Ale analizy Marcusego nie dotyczą tylko powierzchniowej sztuki interpretacji języka mediów, walki politycznej i kultury. Jego refleksja sięga głębokich, filozoficznych korzeni dominacji rozumu instrumentalnego, likwidacji metafizyki i operacjonalistycznej redukcji poznania. W tym też zakresie zbliża się do analiz dokonywanych przez węgierskiego filozofa György Lukàcsa we „Wprowadzeniu do ontologii bytu społecznego”.[2]
Z perspektywy Lukàcsa sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana, gdyż nie sprowadza się tylko do instrumentalizacji poznania. Podstawowym rezultatem procesu funkcjonalizacji filozofii i nauk społecznych w społeczeństwie kapitalistycznym jest zasadnicza deontologizacja bytu. Ta deontologizacja ma przy tym charakter nie tylko filozoficzny ale wręcz ogólnokulturowy. Dotyka ona także religii, których współczesne wersje dystansują się od tradycyjnych ontologii religijnych. Nie ma już nawet nieba, nie ma piekła, nie ma diabłów i aniołów a jeśli są to metaforycznie, nie dosłownie, jako przenośnia. Nawet sam bóg staje się „milczącym” albo „nieobecnym”.
Deontologizacja w filozofii polega przede wszystkim na skłonności do redukcji problematyki filozoficznej do epistemologii, do problemów teoriopoznawczych. Tendencji tej towarzyszy przesunięcie zainteresowania na zagadnienia związane przede wszystkim z poznaniem w naukach ścisłych, przyrodniczych i jednocześnie ograniczenie aspiracji filozofii do pojmowanej mniej lub bardziej szeroko analizy języka nauki. Taką właśnie tendencję widać szczególnie w refleksji filozoficznej prowadzonej w szerokim obszarze oddziaływania tradycji neopozytywistycznej. Łączy się ona bardzo ściśle z eliminacją poza obszar adorowanego poznania naukowego wszelkich zagadnień społecznych, etycznych, politycznych. Wydają się one z tej perspektywy nienaukowe i zostają zdegradowane do rangi pozanaukowych opowiedzeń i gustów. Podobny los spotyka zagadnienia światopoglądowe i religijne. Jako nienaukowe pozostają one poza zainteresowaniem tak pojmowanej naukowej refleksji filozoficznej i cieszą się dzięki temu statusem niekonfliktowego świata równoległego. Umożliwia to osobnicze godzenie naukowości z najgłupszą nawet mistyką i zabobonami.
Rozważania Lukàcsa są interesujące także i z tego względu, że na proces udomawiania filozofii przez społeczeństwo postprzemysłowe patrzy on całościowo. Chodzi o to, że filozofia pełni funkcje apologetyczne wobec społecznego status quo jako całość. Wyrzucone z tradycji neopozytywistycznej problemy i zagadnienia społeczne, kulturowe, metafizyczne podnoszone są w ramach komplementarnej refleksji fenomenologicznej czy egzystencjalistycznej. Jednakże dzieje się to w sposób abstrakcyjny, pozahistoryczny i pozaspołeczny, w kategoriach ogólnoludzkiej abstrakcji, bądź hipostazowania bytów kulturowych. Tego typu refleksja filozoficzna / Lukàcs przywołuje przede wszystkim Husserla, Schellera i Heideggera z ich „braniem w nawias” rzeczywistości /[3] , mimo rzeczywistej odmienności, produkuje zgodnie z wrogimi i często konkurencyjnymi wersjami pozytywizmu określoną sytuację filozoficzną.
Jej cechą charakterystyczną jest wyrugowanie ontologii bytu społecznego poprzez wypełnienie przestrzeni filozoficznej, z jednej strony, restrykcyjnym filozofowaniem scjentystycznym zorientowanym „na obsługę” nauk ścisłych, z drugiej zaś, abstrakcyjnym, indywidualistycznym humanizmem separującym się od historycznej, społecznej totalności i jej naukowego rozpoznania. Tym samym fenomenologia czy egzystencjalizm stają się, mniej lub bardziej świeckim, substytutem religijności tradycyjnej, łatwo zresztą wchodzącym z tradycją w miłą symbiozę. Jednocześnie wszystkie te formy, poprzez swoją deontologizację, są eufunkcjonalne wobec systemu, wzmacniająco wpisują się w schematy reprodukcji rozwiniętej gospodarki kapitalistycznej. Blokują jednocześnie możliwość pojawienia się w znaczącym społecznie wymiarze filozofii alternatywnej, nie spełniającej warunku eufunkcjonalności. Ale najważniejszą konsekwencją jest deontologizacja bytu społecznego, który pozostaje realnie poza obszarem zainteresowania refleksji teoretycznej w jej najbardziej uogólnionych formach. Tym samym eliminowany jest z horyzontu wyobraźni społecznej – przy zachowaniu płaszczyzny pragmatycznej i planu uniwersalnego - wymiar transformacji systemowej .[4]
Jednowymiarowość człowieka opisywana w pracach Herberta Marcuse`go ma właśnie taki sens, choć oczywiście opisana sytuacja teoretyczna w swej drodze do świadomości potocznej musi być zapośredniczona przez cały złożony mechanizm mediacyjny.
Warte podkreślenia jest to, że piszę tutaj o braku „perspektywy transformacji” a nie braku „możliwości transgresji”. Transgresja, jako indywidualne, niegroźne dla fundamentów układu, ograniczone i chwilowe przekraczanie granic systemu, należy bowiem do dopuszczalnych form kontestacji i zadomowiła się nawet zarówno jako forma wyznaczania granic, jak i forma empirycznego doświadczania pozornie nieograniczonej wolności.
Zjawisko takie świetnie obrazuje opisywany przez Marcusego przykład strajku robotniczego, w ramach którego robotnicy postawili problem niskich płac i złych warunków pracy. Badania socjologiczne powstałego konfliktu przetłumaczyły wygenerowane przez ruch społeczny problemy na indywidualne kłopoty pieniężne związane z chorobą żony i związanymi z tym dodatkowymi wydatkami oraz na fakt zastania przez pracownika brudnej toalety konkretnego dnia. „Empiryzacja” konfliktu w wyniku badań zakłada oczywiście jako konsekwencje inny rodzaj praktyki społecznej. O ile w pierwszym wypadku możliwe jest nawet postawienie pod znakiem zapytania kapitalistycznego sposobu produkcji, to w wyniku interwencji praktyki teoretycznej problem przekształca się w problematyzację typu filantropijnego raczej niż rewolucyjnego.
* * *
Podstawowe wołanie jakie rozlega się w związku z opisaną sytuacją, jest wołaniem o ontologię bytu społecznego, wołaniem o dojrzałą, nowoczesną i rozwiniętą teorię społeczną mogącą być partnerem skutecznej praktyki społecznej. Jest to także wezwanie do krytyki teoretycznej błędnych lub nieadekwatnych praktyk teoretycznych tematyzujących rzeczywistość społeczną w sposób umacniający jej nierozumność i czyniących to przecież nie bezinteresownie.
Podejmując to wyzwanie chciałbym przedstawić dwa przykłady szczególnie ważących a nieuprawnionych tematyzacji rzeczywistości społecznej.
Przykład pierwszy dotyczyć będzie kategorii „społeczeństwo totalitarne”. Przykład drugi zaś próby określania lewicowości, lewicowego myślenia we współczesnej Polsce.
„Społeczeństwo totalitarne” i „totalitaryzm” jako epistemologiczne zasłony
Nie chcę wchodzić w tym miejscu w rozważania na temat definicji totalitaryzmu, spory o poprawność lub nie określania takiego lub innego społeczeństwa, takiej czy innej formy rządów - jako totalitarnych. Pragnę jedynie zwrócić uwagę na fakt, że jednym z panujących, jeśli nie panującym sposobem tematyzacji historii dwudziestego wieku jest uznanie tego stulecia jako przeklętego z uwagi na to, że stało się ono areną wydarzeń, nieszczęść, wojen i ludobójstwa spowodowanych przez dwa totalitaryzmy: faszystowski i komunistyczny.
W ten sposób historia ostatniego stulecia zostaje określona jako produkt systemów totalitarnych, którym kres położyły zdrowe siły ludzkości, to znaczy kraje normalnego i demokratycznego kapitalizmu. Totalitaryzm w obu wydaniach, sowieckim i hitlerowskim, okazuje się wiec być odpowiedzialny za drastyczne odejście od normalnych reguł kapitalistycznego systemu społecznego, demokracji i humanizmu.
Pragnę zwrócić w tym miejscu uwagę, że kategoria „totalitaryzm” zrobiła oszałamiającą karierę i bywa stosowana powszechnie, jako poręczne narzędzie wyjaśniania różnych zjawisk historycznych i społecznych. Obrosła ona opinią obiektywistycznej teorii i należy do podręcznego instrumentarium teoretyków i publicystów o bardzo różnej, czasem przeciwstawnej, proweniencji politycznej, ideologicznej, światopoglądowej.
Tymczasem można do tak wykorzystywanej kategorii „totalitaryzm” zgłosić co najmniej wiele zasadniczych zastrzeżeń.
Nie jest prawdą, że za nieszczęścia dwudziestego wieku odpowiadają totalitaryzmy, ponieważ one same zostały wygenerowane w rezultacie I Wojny Światowej. Bez względu na stosunek do bolszewickiej Rosji / entuzjastyczny czy potępiający / i do hitlerowskich Niemiec / entuzjastyczny czy potępiający / nie da się zaprzeczyć, że obie formy rządów są bezpośrednim następstwem tego kataklizmu. Pomijając różne elementy analiz historycznych wystarczy w tym miejscu stwierdzić, że dojście bolszewików do władzy po Rewolucji Lutowej było możliwe tylko w rezultacie dalszego prowadzenia wojny przez Rosję. Tym, co przesądziło o zdobyciu władzy przez bolszewików i uzyskaniu szerokiego poparcia był fakt, iż tylko oni parli do zawarcia przez wojska rosyjskie natychmiastowego pokoju bez oglądania się na stanowisko sojuszników. Nie przypadkiem pierwszym dekretem nowej władzy był dekret o pokoju. Tylko dlatego, że wojna postawiła zagadnienie pokoju jako politycznie centralne w konkretnym momencie historii Rosji, mogło dojść do przechwycenia władzy przez socjaldemokratów wbrew wszelkim klasycznym koncepcjom socjalistycznym, które zakładały przecież rewolucję socjalistyczną w krajach najbardziej rozwiniętego kapitalizmu i najbardziej rozbudowanego ruchu robotniczego.
Podobnie jednoznaczne jest powiązanie powstania NSDAP i zdobycia władzy przez Hitlera z pierwszą wojną światową a zwłaszcza z jej negatywnymi dla Niemiec następstwami. Były one bardzo dotkliwe i upokarzające. Rewanżystowskie nastroje wobec Pokoju Wersalskiego były podstawą nastrojów nacjonalistycznych i militarystycznych. Wygenerowanie przez społeczeństwo Niemiec nazizmu byłoby niemożliwe również bez wielkiego kryzysu przełomu lat dwudziestych i trzydziestych. Cykliczny kryzys koniunkturalny światowego rynku kapitalistycznego był źródłem i w zasadzie bezpośrednią przyczyną dojścia Hitlera do władzy, okazał, się on bowiem ostatnią zaporą na drodze do władzy niemieckiej lewicy.
Tak więc należy stanowczo uznać, że objęcie rządów przez oba wspomniane ruchy było formą reakcji społecznej na okropieństwa, potworność i niesprawiedliwości wojny światowej będącej w klinicznie czysty sposób wynikiem sprzeczności społeczeństw nietotalitarnych: przede wszystkim Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec i Rosji. Ponieważ druga wojna światowa była w zasadzie tylko kontynuacją, po dwudziestoletniej przerwie, walk z czasów pierwszej wojny toteż i prawie cały wiek dwudziesty z jego kataklizmami można uznać za konsekwencje sprzeczności , które doprowadziły do wybuchu wojny po zamordowaniu arcyksięcia Franciszka-Ferdynanda.
Obciążenie okropieństwami XX wieku „systemów totalitarnych” chowa w cieniu rzeczywistych sprawców wojen a są nimi „stare demokracje”, monarchie i republiki, będące krajami najbardziej rozwiniętego kapitalizmu.
Zrównywanie tradycji socjaldemokratycznej i nazistowskiej kryje przy tym to, że sam wybuch wojny w roku 1914 był klęską pacyfistycznie nastawionej europejskiej lewicy, jej porażką ideową, polityczną i organizacyjną, porażką przesuwającą w czasie możliwość realizacji hasła Socjalistycznych Stanów Zjednoczonych Europy o sto lat.
Wskazywanie na totalitaryzmy nie tylko odciąga uwagę od rzeczywistych sprawców wojen, ale ogranicza również możliwości poszukiwania źródeł wojen i kryzysu w mechanizmach ekonomicznych i klasycznych sprzecznościach społecznych modulowanych przez kapitalistyczny sposób produkcji. W miejsce teoretycznego wyjaśniania wchodzi quasi-teoria, której podstawową funkcją jest generowanie fałszywej tematyzacji zagadnienia i tabuizacja rzeczywistości. Stajemy bowiem przed perspektywą swoistego samobójstwa, które zmusza nas do milczenia. Musielibyśmy bowiem - chcąc na serio wytłumaczyć przyczyny historycznego zła – zacząć bronić pokonane już totalitaryzmy i oskarżać zwycięskie demokracje.
Zwróćmy uwagę, że tak generalne oskarżenie kierowane pod adresem „totalitaryzmów” czyni odpowiedzialnym za wojny to, co nowe, doskonale broniąc przed tą odpowiedzialnością wszystko co stare. Broni więc także przed odpowiedzialnością panujące w Europie systemy religijne i odpowiadające im kościoły. Kamufluje kompromitujący fakt, że po dwóch tysiącleciach panowania chrześcijaństwa, głęboko chrześcijańskie narody, jak Francja i Niemcy, mordują się za przyzwoleniem swoich kapłanów i kościołów. Jesteśmy ostatnio świadkami prób rozwinięcia oskarżenia wobec systemów totalitarnych poprzez wzbogacenie ich o tezę, że były to reżimy totalitarne i ateistyczne i że to właśnie ich domniemany ateizm stał się przyczyną zła dwudziestego wieku.
Nie są to wszystkie konsekwencje ”totalitarystycznego” tematyzowania historii minionego stulecia. Sądzę jednak, że przedstawiona analiza ujawnia wystarczająco przejrzyście jak daleko idące są konsekwencje przyjmowania totalitarystycznej perspektywy interpretacyjnej. Dodatkowych walorów nabiera ona w swej funkcji kompromitowania i blokowania języka, słownika, teorii związanych z tradycją lewicową, jako skompromitowanych poprzez związek z totalitaryzmem i za totalitaryzm odpowiedzialnych.
Deontologizacja teorii społecznej jako forma apologetyki
Tytuł tego fragmentu mojego wystąpienia nie jest chyba niezrozumiały w kontekście wcześniejszych uwag o deontologizacji teorii społecznej. W tym miejscu chciałbym dokonać analizy konkretnego tekstu dokumentującego kwestie deontologizacji teorii społecznej w ramach lewicowej refleksji teoretycznej i politycznej. Jeden z moich ulubionych autorów, którego felietony z zaciekawieniem zawsze czytam, napisał nie tak dawno na łamach lewicowego tygodnika społecznego co następuje:
„Proletariat nie istnieje, klasa robotnicza przestała być klasą, pracownicy najemni dzielą się na biednych i bogatych, zaś lud, o ile możemy porozumieć się, co przez lud należy rozumieć, jest konserwatywny. Partie socjaldemokratyczne utraciły swoją odwieczną bazę społeczną. Stały się partiami klasy średniej.
Mit rewolucyjny skompromitował się, idea postępu, jedna z „wielkich narracji” dwóch czy trzech minionych wieków rozwiała się w atmosferze postmodernizmu. Nie ma już tych płodnych idei ośrodkowych, które inspirowały programy naprawy świata i stawiały lewicę w jej mniemaniu w awangardzie historii. Nie są to oczywiście najnowsze wiadomości. Już co najmniej od ćwierć wieku nie są najnowsze.
Podział na lewicę i prawicę przeniósł się na teren kultury i obyczajowości, a raczej tam pozostał i się pogłębił, bo był zawsze. Lewica w kulturze głosi ideę wyzwolenia od wszystkiego, co ogranicza spontaniczność i popędy, i w miejsce starych mechanizmów tłumienia wprowadza nowe zakazy – zmienną i powierzchowna poprawność polityczną. Głównym celem jej głośnych manifestacji i cichych pochodów jest osłabienie tego, co freudyści nazwali Super Ego: uwewnętrznionego systemu norm , zakazów i nakazów.
Idea wyzwolenia w tym znaczeniu nie jest ludowa ani robotnicza, lecz mieszczańska. Słusznie twierdzili marksiści, że robotnik nie ma kompleksu Edypa. Niewielkie on odniesie korzyści z wyzwolenia od inhibicji, odrzucenia seksualnego tabu czy liberalnego upolitycznienia orientacji seksualnych”.[5]
Trudno by chyba znaleźć tak skondensowany i tak przejrzysty przykład. Nadaje się on wyśmienicie do dokonania na nim poglądowej analizy w punktach:
1. Zwróćmy uwagę, że tekst powyższy publikuje czasopismo określające się jako lewicowe i jako lewicowe traktowane na polskim rynku politycznym;
2. Pierwsze uderzenie skierowane jest w teorię klas społecznych. Autor nie tylko odrzuca istnienie klasy robotniczej i proletariatu we współczesnym świecie, ale idzie dalej i podważa również sensowność posługiwania się terminami „lud” i „pracownicy najemni”;
3. Odrzucenie kategorii służących do opisu struktury społecznej nie blokuje jednak samemu autorowi odwołania się do tych kategorii w chwili, gdy stwierdza, że „lud jest konserwatywny” i że członkowie klasy robotniczej nie mają kompleksu Edypa.
4. Podstawowa funkcja wypowiedzi to destrukcja tradycyjnych i nowoczesnych form artykulacji lewicowej ideologii / ontologii społecznej ufundowanej na tradycji marksistowskiej, psychoanalizie i drożdżach alterglobalizmu a nawet w ogólnej idei postępu / . Są one jakoby wszystkie już od „co najmniej ćwierć wieku” nieaktualne…
5. Tekst przesuwa pojęcie lewicowości na „bezpieczną” społecznie płaszczyznę kultury i obyczaju. Nie jest to do końca bezpieczna płaszczyzna: konsekwentna obrona praw kobiet, mniejszości seksualnych i głęboka ekologia, jako nieoswojone jeszcze, krytyczne wobec kapitalizm typy narracji mają w przestrzeni komunikacji społecznej nieproporcjonalny do ilości zwolenników wielki wpływ. Dlatego też zostają w tekście ośmieszone jako redukujące się tylko do marginalnej społecznie walki z seksualnym tabu i polityzacji orientacji seksualnej.
6. Finalnym zabiegiem autora jest odsłonięcie „prawdziwego” podziału na „postkomunizm” i „postsolidarność” i apel do lewicy by poprzez odwołanie się do niego odzyskała elektorat i swą bazę społeczną. Unieważnieniu wyśmianych, „tradycyjnych” ontologii społecznych towarzyszy więc ufundowanie nowej ontologii, zastępującej złożone struktury teoretyczne poznania naukowego ‘folklorystyczną” [6] , manichejską wizją biegunowego ustrukturowania konfliktu wokół enigmatycznej relacji do historii.
Trzeba chyba na początku stwierdzić, że wszystkie rewelacje o dezaktualizacji teorii klas, nieistnieniu klasy robotniczej, występowaniu wśród pracowników najemnych bardzo biednych i bogatych etc., nie są żadnymi rewelacjami, lecz należą do znanego od dziesiątków lat kanonu krytyki myśli lewicowej. W samej zaś teorii były wielokrotnie analizowane, omawiane i co najmniej od stu pięćdziesięciu lat nie stanowią żadnej rewelacji dla nikogo, kto choć trochę z teorią klas społecznych ma do czynienia. Nawet w czasach Marksa wiadomo było, że wśród pracowników najemnych są biedni i bogaci, a dyskusja wokół „rewolucji managerów” z połowy XX wieku pozwoliła zrozumieć, że wysoka płaca / np. kontrakt managera / jest zakamuflowaną formą własności kapitalistycznej.
Profesor Łagowski jako rewelację ostatniego ćwierćwiecza ogłasza tezę, że lud jest konserwatywny. Tak, jakby od czasów Wandei mogło to kogoś zaskoczyć.
Lud bywa konserwatywny, ale bywa i rewolucyjny. Konstatacje o kompletnym upadku lewicowości na wszelkich frontach są w zbyt wielkim stopniu obciążone polonocentryzmem. Trudno się z nimi zgodzić patrząc na zwycięstwo socjalistów w Hiszpanii i uśmiechniętą twarz premiera Jose Luis Zapatero.
Czyż jednak może budzić zdziwienie pesymizm co do lewicowości w Polsce jeżeli dokonamy całkowitej destrukcji i wyprzedaży jej dorobku teoretycznego i politycznego.
Deonotologizacja teorii społecznej i zastąpienie jej chałupniczo konstruowanymi substytutami nie jest działalnością niewinną. Określa ona horyzont możliwej praktyki społecznej i politycznej. Jeśli nie ma klas i klasy robotniczej, to polityka ekonomiczna odwołująca się do podziałów klasowych nie może się nawet urodzić jako koncepcja teoretyczna. Jeśli robotnicy nie mają kompleksu Edypa a walka z seksualnym tabu nie dotyczy normalnych ludzi, to kwestie ustawy aborcyjnej, równouprawnienia kobiet, ochrony środowiska, walki z homofobią etc., etc., są nieistotnymi kaprysami znudzonego mieszczaństwa.
No, powiedzmy, że autor ma rację… Jaki jednak fundament polityki pozostaje? Bo przecież jakieś wartości, narracje i jakaś polityka jest prowadzona. Propozycja odgrzewania podziału na „postkomunę” i „postsolidarność” jest w sposób oczywisty nie uprawomocniona i bezskuteczna.
Destrukcja ontologii społecznej sprawia przede wszystkim, że nikną ogólnospołeczne wyznaczniki polityki i aktywności społecznej. Ich miejsce zajmuje w pierwszym rzędzie własny indywidualny interes ekonomiczny, pojmowany jednostkowo lub grupowo / spółdzielczo czy mafijnie /. W warstwie ideologicznej pojawia się kompletna dezorientacja i przypadkowość, których bezpośrednim następstwem staje się destrukcja partii politycznej, łapownictwo, przestępczość gospodarcza i demoralizacja.
„Przywódcy” „polskiej lewicy” idą na wojnę z Bushem, walczą o wartości chrześcijańskie w konstytucji Unii Europejskiej, kabotyńsko gloryfikują papieską naukę społeczną, prowadzą obłąkańczą politykę prywatyzacyjną i społeczną, potęgują proces klerykalizacji kraju. Podlegli oni deterytorializacji: nie mają swojego lądu, swojego zaplecza społecznego i politycznego, swoich korzeni, tradycji…swoich świętych i swoich błogosławionych…stają się igraszką przypadku i swoich ambicji.
* * *
Deontologizacja jest więc podstawą apologetyki status quo dlatego, że generuje praktykę społeczną nie przekraczającą aktualności i tego, co jest. We współczesnych warunkach jest też jednak odpowiedzialna za procesy destrukcyjne i demoralizacyjne. W sytuacji polskiej transformacji i słabości krajowego kapitału obrona istniejącego stanu rzeczy oznacza jednak obronę stanu rzeczy w układzie globalnym, co , w lokalnym wymiarze, realizuje się poprzez stworzenie możliwości bezwarunkowanego buszowania kapitału światowego po bezpańskim polu.
Otwiera to drzwi ideologiom i teoriom nacjonalistycznym i prawicowym, choćby najprostszym i najbardziej księżycowym, promuje alternatywne tematyzacje społecznego świata, których konsekwencją są alternatywne praktyki społeczne i polityczne.
Przypisy:
1 H. Marcuse, Człowiek jednowymiarowy, przeł. W. Gromczyński, PWN, Warszawa 1991.
2 G. Lukàcs, Wprowadzenie do ontologii bytu społecznego, przeł. K. Ślęczka, PWN, t. I, cz.1, Warszawa 1982, s. 3-177. Oczywiście widzimy u Marcusego również pewne podobieństwa do koncepcji T. Adorno i M. Horkheimera z Dialektyki Oświecenia / przeł. M. Łukaszewicz, PWN, Warszawa 1994.
3. Lukàcs przywołuje przy tym piękną anegdotkę o tym jak to Max Scheller uzasadniał możliwość filozoficznych, fenomenologicznych badań nad diabłem: „Kiedy podczas pierwszej wojny światowej odwiedził mnie w Heidelbergu Scheller, odbyliśmy na ten temat interesującą i charakterystyczną rozmowę. Scheller reprezentował punkt widzenia, wedle którego fenomenologia ma stanowić metodę uniwersalną, która może mieć wszystko za przedmiot intencjonalny. „Można na przykład – rozwijał myśl Scheller – prowadzić fenomenologiczne badania nad diabłem, trzeba tylko wziąć najprzód w nawias zagadnienie egzystencji diabła” – „Oczywiście – odpowiedziałem – i gdy już będzie Pan gotów z fenomenologicznym portretem diabła, otworzy Pan nawias – i oto stanie przed nami diabeł we własnej osobie””. Ibidem, s. 97-98.
4. Doskonale ten właśnie fakt został uchwycony w znanym haśle z paryskiego maja 1968 roku: ”Bądźcie realistami – żądajcie niemożliwego !!”
5. B. Łagowski, Anachronizm żyje i walczy, „Przegląd”, 4/266, 30 stycznia 2005, s.37.
6. Jako „folklorystyczne” określał wszystkie koncepcje prostego biegunowego podziału społecznego profesor Stanisław Ossowski / ach, ta elegancja ! / . Pisałem o tym w książce „Klasy społeczne. Z historii pojęcia” / Warszawa 1990 /.
Jerzy Kochan
Tekst pochodzi ze strony www.zieloni.org.pl