Klepsydry oddające hołd jego pamięci opublikowały w tejże „Trybunie”: Polska Partia Pracy, Wolny Związek Zawodowy „Sierpień’80”, Antyklerykalna Partia Postępu „Racja” i Polska Partia Socjalistyczna. Ta ostatnia uznała, że Daniel Podrzycki był nie tylko przywódcą robotniczym, ale i mężem stanu. To ostatnie miało zapewne nobilitować Daniela Podrzyckiego, jakby powodem do najwyższej nobilitacji nie był już fakt, że był przywódcą robotniczym i nadzieją polskiej lewicy. „Mężów stanu” mamy zatrzęsienie – całą elitę wymieniającą się w karuzeli władzy. Specyficznie śmierć działacza robotniczego uczcili wolnościowcy i anarchiści na łamach Indymediów (centrum niezależnych mediów – Polska). Z właściwym sobie bezkompromisowym poczuciem humoru ogłosili, że Daniel Podrzycki to „jedyny dobry kandydat”, bo... martwy kandydat! „Czekamy na kolejnych kandydatów!...” Boki zrywać. Po śmierci Papieża-Polaka, redakcja Indymediów w odruchu politycznej poprawności interweniowała i ocenzurowała wpisy, Daniela wszakże oddała na pożarcie bynajmniej nie lwom, ale... piraniom (socjolog Tomasz Żukowski tak określa społeczność anonimowych internautów. Porównanie do stada hien też nie byłoby od rzeczy). Inny sęp wdarł się do internetowej księgi kondolencyjnej na portalu PPP. Cóż za czujność, wytknięto Podrzyckiemu jego BMW! Godne zapewne męża stanu.
Uzasadnieniem nienawiści do Podrzyckiego ma być fakt powiązania kierowanego przezeń związku zawodowego z prawicą, a szczególnie z ruchem narodowym. Trudno wymagać od dzisiejszych anarchistów, żeby rozumieli, iż czym innym jest świadomość zwykłego robotnika podlegająca wpływom ideologii panującej czy radykalnego działacza robotniczego, a czym innym powinna być świadomość działacza rewolucyjnego, który postrzega warunki realizacji obiektywnego interesu klasy robotniczej, skoro nie potrafią tego zrozumieć nawet pretendenci do miana spadkobierców tradycji Lenina, Trockiego i Róży Luksemburg. Rzecz w tym, że dzisiejsi anarchiści i wolnościowcy nie mają nic wspólnego z tradycją robotniczą. W sferze społecznej utożsamiają się bowiem z nowolewicowymi hasłami swobód jednostkowych i obyczajowych, zaś w sferze politycznej stoją na pozycjach współczesnej socjaldemokracji. W tym nie różnią się w żaden sposób od pozostałej nowolewicowej hałastry. Dziś linię dzielącą „lewicę” od „prawicy” wyznacza stosunek do symbolicznych swobód mieszczących się w ramach burżuazyjnego „społeczeństwa obywatelskiego”. Abstrahowanie od tego wyróżnika grozi tzw. nowej radykalnej lewicy utratą tożsamości. Właśnie dlatego tak łatwo w dorosłym życiu byli „nowolewicowcy” przechodzą na pozycje obrońców systemu. Trudno bowiem nie dostrzec niekłamanej nienawiści nowej lewicy do „schodzącej” klasy robotniczej uosabiającej w jej oczach nie tylko zacofanie kulturowe, ale nieznośny dyskomfort „ogłupiającej” pracy fizycznej tak nie pasującej do współczesnego „społeczeństwa opartego na wiedzy”. Klasowość i wyzysk sprowadzają do „proletaryzacji” pracy umysłowej i to im wystarcza, żeby uważać siebie za „lewicę”. Krzykliwość dzisiejszych wolnościowców, jutrzejszych filarów systemu, nie może przysłonić braku argumentów. Zasadniczym powodem nienawiści do Podrzyckiego nie jest fasadowa nienawiść do „prawicowych” pozostałości jego organizacji. Nie, to tylko pozór, ideologiczne usprawiedliwienie zoologicznego zacietrzewienia. To ten zaledwie majaczący na horyzoncie powrót klasy robotniczej obnaża nicość ich koncepcji polityczności, jaką budowali pracowicie od 40 albo i więcej lat, ich nierzetelność w tworzeniu alternatywy dla społeczeństwa kapitalistycznego. Prawdziwą nienawiść do Podrzyckiego wzbudza sama mglista możliwość, że ten człowiek mógłby przedrzeć się przez fałszywą ideologię zamazującą prawdziwe, klasowe podziały społeczne i doprowadzić do spotkania między klasą robotniczą a komunistyczną i rewolucyjną lewicą. Prawdziwym powodem nienawiści do Podrzyckiego jest świadomość, że ten człowiek miał szansę przyczynić się do uczynienia z klasy robotniczej klasy dla siebie.
Ta nienawiść spotyka się wpół drogi z nienawiścią anarchistów i socjaldemokratów do komunistów. Informacyjna papka poniewierająca zmarłego przywódcę robotników owładnęła również portalem internetowym lewica.pl, na którym wszakże w sondażach prowadziło PPP (ponad 30 proc.), wyprzedzając SLD (24 proc.) i SDPL (12 proc.).
Czas położyć tamę podłości i oddzielić ziarno od plew!
Piotr Ikonowicz zaznaczył, że „Daniel zaczął jednoczyć uczciwą lewicę”. Uczciwości jednak po jego śmierci najwyraźniej zabrakło. Liczy się to, że organizował robotników najpierw w związek zawodowy, a następnie politycznie – sam będąc przedstawicielem klasy robotniczej. A zatem proces organizacji i samoorganizacji KLASY ROBOTNICZEJ powinien stać się wyznacznikiem cementującym przyszłe sojusze. Zorganizowani politycznie robotnicy powinni być siłą świadomą swych interesów. Świadomość klasową robotników kształtuje wiele czynników, niepoślednim jest ich własna partia. Partia ta jest jednak, jak wykazał wynik wyborów, jeszcze w powijakach. Partia ta właśnie straciła przywódcę. Równie nietrwałe są wyborcze sojusze... Różnic nie brakuje.
Podejmijmy choć jedną wspólną inicjatywę, by jego trud nie poszedł na marne. Utwórzmy choćby Wszechnicę Robotniczą. I trwajmy przy nim i klasie, której poświęcił życie. Inaczej rozdziobią nas kruki, wrony...
Ewa Balcerek
Włodzimierz Bratkowski