Nie jest to żadne zaskoczenie, w polskich mediach od dawna widać dwie miary terroryzmu. Czeczeni, walczący o uwolnienie się spod rosyjskiej dominacji, są często usprawiedliwiani, mimo że stosowane przez nich metody walki zaczerpnięte są z szerokiego arsenału metod terrorystycznych. „Rosjanie są sami sobie winni. Niedawno przeprowadzili na zachodnim Kaukazie operacje pacyfikacyjne identyczne jak w Czeczenii"- pisze na przykład Jagielski. A Popowski dodaje: „(Moskwa) dotąd nie była w stanie, lub nie chciała, doprowadzić do rzeczywistego uregulowania i zakończenia konfliktu". Obaj mają oczywiście rację (choć moim zdaniem tylko w połowie - abstrahują bowiem od podejścia do problemu drugiej strony konfliktu). W żadnym jednak przypadku ich racja nie może usprawiedliwiać racji czwartkowych napastników na zwykłe miasto i śmierci mieszkańców tego miasta.
Gdy piszę o podwójnej mierze, myślę o Iraku, gdzie tysiące ludzi walczą o uwolnienie swego kraju spod obcej okupacji - wtedy jednak słyszymy wyłącznie o terrorystach. Tam nie ma bojowników, tam nie ma partyzantów. Pytam więc: czy oczywiste operacje pacyfistyczne wojsk amerykańskich mogą być, zdaniem Jagielskiego, usprawiedliwieniem dla ataków arabskich terrorystów na ludność cywilną? Moje pytanie zostanie uznane zapewne za absurdalne. I słusznie, tak samo jak i absurdalne jest usprawiedliwianie ataków na ludność cywilną na Kaukazie, prowadzonych w imię walki z wojskami rządowymi.
W ten sposób doszliśmy do sedna sprawy. Choć to truizm, to jednak powtórzyć należy, że wobec terroryzmu nie można stosować moralnego relatywizmu. W każdym przypadku - niezależnie od tego, jak szczytne takim napaściom przyświecałyby idee - ataki, których celem jest cywilna ludność muszą być jednoznacznie odrzucane. Tu nie może być żadnego ale...
Dlatego, koledzy dziennikarze, terrorystyczny atak na miasto (niezależnie czy położone na Kaukazie, czy w Iraku) to żaden tam „zajazd" („GW"), jego sprawcy zaś to żadni bojownicy czy partyzanci. Jeśli chcemy być wiarygodni, jeśli naprawdę uznajemy terroryzm za największe zagrożenie dla świata w XXI wieku, to musimy rzeczy nazywać po imieniu. A Putinowi dokopujmy, jeśli musimy, przy innych, mniej cynicznych okazjach.
Co oczywiście nie znaczy, abyśmy nie mieli się zastanawiać, jakie błędy popełnia Putin w Czeczenii czy Bush w Iraku. Ale to przecież zupełnie inny temat.
Wiesław S. Dębski
Tekst pochodzi z dziennika "Trybuna".