Badinter: Pomiędzy emancypacją a wiktymizacją

[2005-11-04 19:54:13]

Dwie ścieżki feminizmu

Wytężmy pamięć i przypomnijmy sobie klimat lat 80. Feministki miały istotnie prawo być dumne z dorobku niespełna dwudziestu lat. Liczba kobiet pracujących zawodowo imponująco wzrosła, a to dawało im wreszcie szanse pewnej niezależności. Zaczęły zarabiać na siebie i dzieci, zatem mogły się już rozstać z mężczyzną, którego miały dość. Zasmakowały swobody nieznanej pokoleniu ich matek. Liczba rozwodów nieustannie rosła, a tradycyjny model małżeństwa zaczynał się kruszyć. Skończyło się wielowiekowe jarzmo. Dzięki antykoncepcji i aborcji kobiety na Zachodzie zdobyły niespotykaną w dziejach władzę. Dokonała się rewolucja, która - choć nie wszystkim to było w smak - przypieczętowała schyłek patriarchatu. Zostaniesz ojcem, jeśli ja zechcę, wtedy, kiedy ja zechcę. Jako dowody kolejnych zwycięstw wymieniano nazwiska kobiet, którym udało się wedrzeć na obszary wcześniej zastrzeżone dla mężczyzn: pierwsza kobieta, która najlepiej zdała egzamin wstępny na zmaskulinizowaną politechnikę, pierwsza kobieta komisarz policji, pierwsza na stanowisku prezesa Sądu Kasacyjnego i wiele innych. Wyglądało na to, że coś nieodwołalnie zmienia się w podejściu do ról płciowych.

Tradycyjny wizerunek kobiety tracił na ostrości. Zaczęto ją postrzegać jako istotę mężniejszą, silniejszą, panią własnego losu, a może i świata.

W końcu odwróciły się role! Po długich wiekach mniej lub bardziej nieznośnej męskiej tyranii kobieta przestała być spychana na drugi plan, stając się główną bohaterką filmu, w którym mężczyźni grali tylko rolę statystów. Ta jakże budująca zmiana sytuacji stanowiła silny doping dla kobiet poszukujących czegoś więcej. Nie było już mowy o żadnych barierach. Kobiety dostały wszystko to, co dawniej było zarezerwowane dla mężczyzn, nie życząc sobie jednak sytuacji odwrotnej: w niektórych dziedzinach miały wyłączność. Spragnione dalszych sukcesów wierzyły, że wkrótce pospołu z mężczyznami będą rządzić światem i domowym ogniskiem. Zrównanie płci miało stać się ostatecznym probierzem demokracji.

Francuzki oparły się nowej fali amerykańskiego feminizmu i jej retoryce - przesiąkniętej esencjalizmem, separatyzmem i "nacjonalizmem", czyli kobiecym szowinizmem - wskrzeszającej raz jeszcze dualizm, czyli radykalne przeciwstawienie sobie płci. Marzyły o harmonijnych relacjach z mężczyznami, z którymi dzieliły życie: ojcem, mężem, szefem i całą resztą.

Jedynie feministki z kręgów uniwersyteckich znały z lektury lub ze słyszenia płomienne wystąpienia utalentowanej skądinąd Andrei Dworkin czy prawne potyczki Catharine MacKinnon walczącej z molestowaniem seksualnym i pornografią. W połowie lat 80., czyli w czasach, gdy amerykańskie feministki głośno piętnowały najrozmaitsze formy przemocy wobec kobiet, siejąc wśród nich coraz większą nieufność w stosunku do mężczyzn, cała uwaga mieszkanek naszego kontynentu skupiała się na "podwójnym etacie" i niezrozumiałej bierności ich życiowych partnerów. To prawda, że brutalizacja życia we Francji nie była wówczas tak daleko posunięta jak dziś, a ofiary męskiej przemocy z rzadka tylko się ujawniały. Jednak to nie zaostrzenie sankcji wobec sprawców gwałtów w 1980 roku doprowadziło do przełomowych zmian w świadomości zbiorowej, tylko sukces wydanej w 1987 roku niewielkiej, zabawnej, pozbawionej cienia goryczy książki "Ras-le-bol des superwomen" (Superbaby mówią basta!) pióra Michéle Fitoussi, 32-letniej dziennikarki, matki dwojga dzieci. Był to pierwszy kamyk do ogródka feministek z lat 70., który wywołał lawinę. Tytuł książki miał się wkrótce stać hasłem bardzo popularnym w prasie. "Mówimy basta", czyli "koniec nabijania nas w butelkę".

W tamtym czasie większość kobiet nie wyobrażała sobie powrotu do poprzedniej sytuacji i nie zamierzała zrezygnować z życia rodzinnego lub zawodowego. Kobiety czuły, że muszą za wszelką cenę podążać drogą wytyczoną przez matki. Ale nie widziały już powodów do radości z dotychczasowych zdobyczy. Nadeszła pora psychicznego dojrzewania i przemian w społecznej wrażliwości. Po pierwsze, kobiety zawiodły się na mężczyznach, którzy dość opieszale i niechętnie wcielali w życie ideę równości, o czym świadczy niemal taki sam jak przed laty codzienny rozkład zajęć matek i ojców. Od dwudziestu lat nic się prawie pod tym względem nie zmieniło: na kobiety spada jak dawniej 3/4 rodzinnych i domowych obowiązków. Mają zatem prawo być rozżalone...

Rozczarowanie przerodziło się - jak to zwykle bywa - w pretensje. Pretensje do feministek, które najpierw głosiły nierealne hasła, potem schowały głowę w piasek albo ze skruchą biły się w piersi. Do państwa, którym zawładnęli mężczyźni i które nie przejmuje się problemami matek. I wreszcie do mężczyzn, którzy nie tylko bronią swej pozycji w domu, ale i zajadle strzegą dostępu do dziedzin, na które dotąd mieli monopol, czyli do instytucji władzy.

Ta dość ponura konkluzja nabrała jeszcze ostrzejszego wydźwięku na początku lat 90. w związku z dotkliwym kryzysem gospodarczym dojrzewającym od dobrych piętnastu lat. Miliony mężczyzn i procentowo jeszcze więcej kobiet straciło pracę. Nie były to na pewno czasy sprzyjające postulatom feministek. Wszyscy myśleli teraz o sobie, a wiele matek z dwojgiem dzieci, zwłaszcza w rodzinach ekonomicznie najsłabszych, zrezygnowało z pracy zawodowej, otrzymując w zamian połowę minimalnego zarobku.

W społeczeństwie ogarniętym poczuciem niemocy ukształtowała się nowa wrażliwość, która z czasem doprowadziła do całkowitej zmiany dotychczasowej hierarchii wartości. Już w końcu lat 80., a dziś jeszcze wyraźniej, człowiek cywilizacji zachodniej z rozkoszą ulega pokusie niewinności, jak to określa Pascal Bruckner. Współczesny bohater to już nie kolos zdolny przenosić góry, ale ktoś, kto wyznaje, że jest bezbronną ofiarą. "Popaść w niedolę to jakby stać się wybrańcem losu, niedola uszlachetnia tego, kto jej doświadcza i kto, podkreślając swą szczególną sytuację, wyrasta niejako ponad świat zwykłych śmiertelników, z niemocy czyniąc powód do chluby (...). Cierpię, więc jestem coś wart" - konkluduje Bruckner. Każde cierpienie wymaga potępienia sprawcy i zadośćuczynienia. Coraz powszechniejsze zjawisko wiktymizacji spowodowało wzrost znaczenia sądów. Głównym tematem rozmów i debat są dziś kary oraz sankcje.

Także feminizm nie oparł się tej tendencji, więcej - stał się jej zbrojnym ramieniem. Kobieta sukcesu wzbudza dziś mniejsze zainteresowanie niż ofiara męskiej dominacji. Superwoman nie ma wzięcia; jest w najlepszym razie wyjątkiem potwierdzającym regułę.

(...) Osiągnięcia sportsmenek, zwłaszcza tych, które okazują się lepsze od kolegów, to sprawa wcale nie tak błaha, jak można by sądzić: to dowód siły woli i odwagi, a także zerwania z wizerunkiem kobiety bezradnej, potrzebującej opieki, propagowanym przez radykalne działaczki amerykańskie. Zawodniczki światowej klasy, dziennikarki ślące reportaże z zapalnych punktów świata czy inne jeszcze kobiety wkraczające w dziedziny "męskie" naruszają porządek usankcjonowany przez panującą ideologię. Lepiej więc ich nie dostrzegać i skupić całą uwagę na temacie odwiecznej męskiej tyranii.

Niektóre kobiety twierdzą, że nic się nie zmieniło, inne - że jest nawet gorzej... Nigdy dotąd przemoc zadawana przez mężczyzn nie była celem aż tak zmasowanego ataku. Przemoc w społeczeństwie i przemoc seksualną uznano za niemalże jedno i to samo. Wskazuje się palcem winnego - mężczyznę we wszystkich swych wcieleniach. Wielu socjologów i antropologów powtarza do znudzenia dramatyczną diagnozę: przewaga mężczyzn - czy uznać ją za naturalną, czy kulturową - jest zjawiskiem powszechnym. I wyciąga stąd logiczny wniosek: zawsze i wszędzie kobiety są w gorszej sytuacji, czyli są lub mogą być ofiarami. Mało kto przyznaje, że ten pożałowania godny stan nie dotyczy dziś całej sfery prokreacji... A nawet gdy się o tym wspomina, nigdy nie wyciąga się należytych wniosków.

Ta "wiktymistyczna" postawa ma swoje plusy.

Po pierwsze, od razu wiadomo, że jesteśmy po właściwej stronie barykady. Nie tylko dlatego, iż poszkodowany ma zawsze rację, ale także z tego względu, że budzi współczucie równie silnie jak nienawiść ofiary do oprawcy. Specjaliści w dziedzinie prawa karnego dobrze o tym wiedzą - publiczność zgromadzona w sądzie rzadko utożsamia się z przestępcą z ławy oskarżonych. Ponadto wiktymizacja kobiet to zjawisko, które pozwala objąć dyskursem feministycznym całą kobiecą społeczność. Tym samym znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszelkie niuanse zróżnicowań kulturowych, społecznych czy ekonomicznych. Można już bez cienia wstydu porównywać sytuację "Europejek" i "kobiet Wschodu" oraz twierdzić, że "kobiety wszędzie padają ofiarą nienawiści i przemocy tylko dlatego, że są kobietami". Zamożna kobieta z eleganckiej paryskiej dzielnicy i mieszkająca na przedmieściu córka emigrantów z krajów Maghrebu toczą jakoby ten sam bój.

A przecież, myląc ze sobą prawdziwe i rzekome ofiary, można pomylić się również w ocenie rangi spraw, które wymagają rozwiązania. Forsując nieustannie wizerunek kobiety gnębionej i bezbronnej wobec odwiecznego ciemięzcy, całkowicie tracimy wiarygodność w oczach młodego pokolenia, które widzi te sprawy zupełnie inaczej. Cóż zresztą proponuje się młodym poza rosnącą wiktymizacją i penalizacją? Nic porywającego. I nic, co mogłoby odmienić ich codzienne życie. Przeciwnie - feminizm ostatnich lat, ze swym zajadłym oskarżaniem mężczyzn i uporczywym koncentrowaniem uwagi na kwestiach tożsamości, jakby zapomniał, co stanowi jego główny cel. Nie wzbudza większego niepokoju fakt, że w miejsce swobody seksualnej proponuje się ideał seksualności ujarzmionej i że odżywa mit instynktu macierzyńskiego. To prawda, że posłużono się pojęciem kobiety-matki, by uzasadnić konstytucyjny zapis o odmienności płci, ale należało się chyba zastanowić, czy dla zwiększenia udziału kobiet w życiu publicznym warto było wskrzeszać dawne stereotypy.

Trzeba sobie dziś postawić wiele pytań o to, jaki jest rzeczywisty dorobek ostatnich kilkunastu lat. Czy dyskurs feministyczny w postaci prezentowanej w mediach odzwierciedla problemy większości kobiet? Jakie wzorce kobiet i mężczyzn stara się lansować? Jaki model seksualności chce wprowadzić? (...)

Elisabeth Badinter
tłumaczenie: Małgorzata Kozłowska



Elisabeth Badinter (ur. 1944), wykłada w paryskiej École Polytechnique. Specjalistka od filozofii oświecenia, zajmuje się też historią kobiet. Jedna z najważniejszych postaci europejskiego feminizmu. Angażuje się w obronę laickiego państwa. Opublikowała m.in. "Historię miłości macierzyńskiej" (1980, wyd. polskie 1998), "XY: Tożsamość mężczyzny" (1992, wyd. polskie 1993). W swej nowej książce, "Fałszywa ścieżka", której polski przekład ukaże się wkrótce nakładem wydawnictwa W.A.B., ostro krytykuje drogę obraną przez amerykańskie, a potem europejskie feministki: ich głównym celem nie jest już walka o realne prawa kobiet, lecz rozpętanie wojny płci, w której kobieta i mężczyzna jawią się jako dwa nieodmiennie wrogie gatunki.


Artykuł pochodzi z "EUROPY" (nr 80) 41/05 (12 października 2005) - dodatku dziennika "Fakt".

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


24 listopada:

1957 - Zmarł Diego Rivera, meksykański malarz, komunista, mąż Fridy Kahlo.

1984 - Powstało Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ).

2000 - Kazuo Shii został liderem Japońskiej Partii Komunistycznej.

2017 - Sooronbaj Dżeenbekow (SDPK) objął stanowiso prezydenta Kirgistanu.


?
Lewica.pl na Facebooku