Sytuacja podobna jest pod tym względem praktycznie na całym świecie. Niemniej w niektórych zakątkach globu manifestuje się ona wyjątkowo okazale i dobitnie. Zwłaszcza zaciekawia jeśli zakątek ów znajduje się w miejscu bezmyślnie okrzykniętym cywilizacyjnym padołem Europy – na Bałkanach.
Wybory w Bułgarii odbyły się wprawdzie jeszcze pod koniec czerwca, niemniej obecna sytuacja w Polsce, jak i powyborcze nerwowe roszady w RFN skłaniają do przywołania i przyjrzenia tamtejszemu powyborczemu krajobrazowi. Podobnie jak w Polsce, tak i tam połowa obywateli uprawnionych do głosowania postanowiła omijać lokale wyborcze z daleka. Desperacja władza była tak olbrzymia, że sięgnięto po środki z pogranicza Mrożka i Gombrowicza. Oto bowiem rozpisano specjalną państwową loterię, która miała zachęcić ludzi do brania udziału w wyborach. Każdy głosujący mógł wygrać pieniądze lub samochód. O ile w Polsce media zjednoczyły się w mentorskim pohukiwaniu na nieodpowiedzialnych obywateli, o tyle tam kwestia polityczna stała się cokolwiek drugorzędna. Na ulicach wisiały plakaty zachęcające do wzięcia udziału w loterii i ewentualnego zagłosowania przy okazji – wszak skoro już jesteśmy koło urny… Sama kampania wyglądała wyjątkowo żałośnie. Polegała – podobnie jak mająca miejsce obecnie w Polsce – przede wszystkim na obietnicach rozliczeń, w zależności od partii – albo poprzedniej ekipy, albo komunistów.
Koalicja ATAK
W tle rozgrywki pomiędzy dwoma głównymi faworytami – liberalną Bułgarską Partią Socjalistyczną oraz jeszcze bardziej liberalnym Ruchem Narodowym Symeon Drugi – przez kilka tygodni pokrzykiwał niejaki Wolen Siderow. Postać gnilna acz barwna. Rzeczone indywiduum było na samym początku wielkim demokratą. Działało nie gdzie indziej jak w Sojuszu Sił Demokratycznych i – dzięki zasługom dla demokracji oraz w nią wielkiemu zaangażowaniu – zostało redaktorem naczelnym dziennika – a jakże! – „Demokracja”. Z czasem jednak okazać się miało, że ów demokratyczny aktywista zrewiduje swój demokratyzm. Jako prawicowy oszołom Siderow nie miał prawa zrozumieć procesów zachodzących w otaczającej go rzeczywistości. Frustrował się wielce wszystkimi dobrodziejstwami kapitalistycznych porządków – mafią, korupcją, bandytyzmem, masowym ubóstwem itd.
Dokuczliwa frustracja popychała Siderowa z początku do czynów mało produktywnych, ale na szczęście nie niebezpiecznych. Hasał on sobie od partii do partii i gromadził rozliczne „doświadczenia”. Nieusatysfakcjonowany wciąż usiadł pewnego dnia w kącie i zapłakał. Myślał wiele, lecz mózg jego ograniczony antykomunistyczną furia wypluć mógł tylko jedno rozwiązanie. Gdy nadeszła chwila eureki Siderow powstał i wiedział już, że wszystkiemu złu winni są Turcy, Cyganie i Żydzi. Swoje odkrycie zaczął wykładać cyklicznie co tydzień w jednej z lokalnych stacji telewizyjnych – SKAT. Prowadził tam program pod tytułem „ATAK”. Krzyczał i tupał nawołując do strzelania do Cyganów, przepędzenia Turków, demaskowania Żydów itd. Syczał i furczał, pocił się niemiłosiernie, bulgotał jak czajnik.
Z czasem zaczął zyskiwać wśród chłopskich i mieszczańskich mas uznanie. Wynędzniałe i zrozpaczone społeczeństwo, sfrustrowane latami wolnorynkowego syfilisu okazało się w pewnej części na tego typu hasła podatne. Wolen Siderow zaczął zatem organizować happeningi, marsze i pikiety. Wszysko pod hasłami obrony narodu, ojczyzny i takich tam przed turecko-cygańską nawałą itp. Przyciągnęły one oczywiście kilka istniejących w każdym bodaj kraju skrajnie prawicowych sekt i neonazistowskich grup. Jednocześnie zaczął się Wolen S. ubierać na czarno i marszczyć brwi do zdjęć prasowych. Wiedział już bowiem, że chce wystartować – z pomocą wspomnianych sekt i bojówek – w wyborach parlamentarnych. Udało mu się. Koalicja „ATAK” zrzeszająca kilka nacjonalistyczno-skinheadowskich kanap stała się czwartą siłą w jednoizbowym bułgarskim parlamencie i zajęła 22 miejsca w 240 osobowym Zgromadzeniu Narodowym.
Wolen Siderow – przy sprzyjających okolicznościach bułgarskiego kapitalizmu trwającego w permanentnym kryzysie od czasów jego zarania jeszcze przed II wojną światową - dokonał jakościowego wkładu w światową myśl politologiczną. Oto po raz pierwszy w historii do parlamentu dostała się audycja telewizyjna.
Pozostałe partie – gdy tylko otrząsnęły się ze zdziwienia – rozpoczęły wraz z mediami powszechną histerię. Szczyt to hipokryzji! Najpierw prawicowe elity zrujnowały społe-czeństwo, potem wychowały sobie Wolena Siderowa, a teraz są obrażone, że 9% społeczeństwa jakoś tę korelację wychwyciła i – nolens volens – zmaterializowała. „Wstyd i hańba” krzyczeli wodzowie elit i kształciciele opinii publicznej. Winnymi okazali się oczywiście wyborcy, lecz w swej dobrotliwości i miłosierdziu politycy bułgarscy stwierdzili, że naprawią błąd jaki popełnili wyborcy. Rozpoczęła się trwająca do dziś seria ruchów pozorowanych. Najpierw próbowano „ATAK” ignorować, potem nie dopuszczano do głosu, potem wyprowadzano z sali posiedzeń, później znów miano towarzystwo Siderowa ignorować... I tak w koło Macieju. Siderow i jego koalicja są jak bumerang - ciągle ich skądś wyrzucają, a oni ciągle powracają. I zawsze wymachując tym samym sztandarem – „Bułgaria dla Bułgarów”.
Drzewiec już jednak pęka. „ATAK” ma bowiem do zaproponowania tylko czystki etniczne. Wyłącznie w umysłach psychopatycznych prawicowców (czyli wszystkich prawicowców) działalność taka lub podobna napełnić może na trwałe kieszenie obywateli, którzy swe bułgarostwo wywiodą w prostej linii od Kubrata i Asparucha.
Sama bezpośrednia działalność Siderowa nie jest tak niebezpieczna jak mogłoby się wydawać. Problemem nie jest przypadkowa zbieranina oszalałych nacjonalistów w parlamencie. Ich pogrzebią ich własne poglądy. Prawdziwym problem jest to, że jego wybryki stwarzają atmosferę nienawiści etnicznej. Klimat ten daje o sobie znać.
Powyborcze roszady
Zwycięzców wybory czerwcowe nie wyłoniły. Przegranych za to jak najbardziej – bułgarscy pracownicy, młodzież, studenci, biedni i wykluczeni. Najwięcej miejsc zdobyła wprawdzie mieniąca się lewicową Koalicja na Rzecz Bułgarii zrzeszająca Bułgarską Partię Socjalistyczną i kilka socjaldemokratycznych kółek. 34,2% przełożyło się na 82 deputowanych. Za mało na wszystko, nawet wspólnie z Ruchem na Rzecz Praw i Swobód - partią mniejszości tureckiej. Na drugim miejscu uplasowali się poplecznicy pogrobowca bułgarskiej monarchii faszystowskiej z lat trzydziestych – Symeona Sakskoburggockiego.
Pierwsi i trzeci szarpali się okrutnie przed wyborami, a i tuż po nich wymierzali sobie ciosy. Ciężar ich jednak odczuli nie tyle posłowie co przeciętni obywatele Bułgarii. Cyrk był przezabawny. 56 dni po wyborach Bułgaria pozostawała wciąż bez rządu, a to dlatego, że czempioni płatali sobie rozmaite figle i sztubacko żartowali. Najpierw powołali premiera, ale za to nie pozwolili mu tworzyć rządu, potem pozwolili tworzyć rząd, ale za to nie udzielili mu wotum zaufania. Potem jęli obrzucać się przez tydzień wyjątkowo napastliwymi uwagami, epitetami itd. A to wszystko po to… by się na końcu dogadać.
W 56 dni po wyborach, w Bułgarii powstał rząd złożony z Bułgarskiej Partii Socjalistycznej i Ruchu Narodowego Symeon Drugi. Ze wszystkich odbiorników radiowych i telewizyjnych jęto natychmiast zabraniać społeczeństwu podnoszenia jakiegokolwiek larum wokół jakiejś rzekomej przecież bezpryncypialności nowego gabinetu. „Sza!!! Bo Unia usłyszy i nas nie wpuści!” grzmiały media. No i spokój był. Przez chwilę.
Pierwsi i drudzy nie mogli bowiem nie uwzględnić w swej koalicji jedności narodowej i trzecich. Problem powstał gdy okazało się, ze przedstawiciele RnPiS będą piastowali – zgodnie z umową koalicyjną – urzędy zarządców niektórych okręgów administracyjnych. Zesrożony Wolen S. na to tylko czekał. Powędrował na place miast i krzyczał wraz z setką mu podobnych, że „Turek nie będzie rządził bułgarskim miastem!”. Dotychczas nie było z tym nigdy problemu. Burmistrzem Sofii przez okres 6 lat był Turek. Nikt nigdy nie zwracał na to uwagi. Zwłaszcza nie było z tym problemu w Warnie, Burgas, Plewnie czy Haskowie. Teraz jednak sytuacja się zmieniła.
Zmęczenie kapitalizmem
Bułgarskie społeczeństwo to obraz wyjątkowej nędzy. Choć oficjalny wskaźnik bezrobocia jest blisko dwukrotnie mniejszy niż w Polsce obszary biedy są ogromne. Setki tysięcy ludzi – zwłaszcza na prowincji – przymiera głodem. Życie jest coraz droższe z roku na rok, a średnia płaca według oficjalnych danych (czyli zawyżona) to 200 Euro miesięcznie. Spożycie mięsa spadło od 89-ego roku o 17 kilogramów na osobę! Po ulicach miast i miasteczek snują się bezdomni i grzebiący w śmietnikach, wokół miast powstają getta biedy i cygańskie slumsy. Infrastruktura państwowa jest w stanie totalnego rozkładu (za wyjątkiem autostrad). Służba zdrowia, opieka socjalna, transport miejski i kolejowy… Wszystko się rozsypuje. Korupcja kwitnie w najlepsze i tylko coraz więcej McDonaldów i powszechnego bandytyzmu.
Uroki kapitalistycznego modelu nie przemawiają do Bułgarów. Wcześniej czy później potencjał buntu społecznego będzie musiał znaleźć swój wyraz.
Bojan Stanisławski
Tekst ukazał się w "Nowym Tygodniku Popularnym".