Żakowski użył Gasseta niczym jakiegoś mopa do wymiatania stajni naszej współczesnej polityki. Pomylił "bunt mas" opisywany przez Gasseta ze współczesnym populizmem. Bo dla Ortegi y Gasseta "masy" to konstrukcja logiczna, a dla Żakowskiego ideologiczna. Człowiek masowy to ofiara skoku cywilizacyjnego, arogant i ignorant, który narzuca swą głupotę światu, płynąc z prądem a nie pod prąd. To "zadufany paniczyk", który postępuje tak "jakby istniał na świecie tylko on i ludzie jemu podobni". Żakowski wprawdzie zauważa, że dla Ortegi masa nie jest równoznaczna z motłochem, ale większość artykułu traktuje o głupiej większości, która, w odróżnieniu od elit, nic nie rozumie i ciągle domaga się niemożliwego. Tymczasem, w książce Gasseta człowiek masowy występuje w każdej warstwie i klasie społecznej, jako synonim bierności intelektualnej i nihilizmu duchowego, niesłużenia żadnym wartościom.
Jacek Żakowski trafnie zauważył, iż nasza cywilizacja znajduje się dziś na podobnym zakręcie jak w okresie, gdy Gasset pisał swoją książkę. Nagromadzony przez minione pokolenia potencjał jest dla niego niczym dziedzictwo szlachcica, który nie umie dorosnąć do otrzymanej spuścizny. Jesteśmy jak ów regent z czasów dzieciństwa Ludwika XV, który "miał wszystkie talenty z wyjątkiem talentu posługiwania się nimi". Ludzkość cierpi, głoduje, umiera na uleczalne choroby, ma rosnący kłopot z dostępem do wody pitnej, mimo niebotycznych osiągnięć nauki i technologii. Symbolem naszych czasów jest bezrobotny spędzający długie godziny na oglądaniu kolorowej telewizji kablowej. Z punktu widzenia kultury materialnej żyje on o wiele lepiej niż niejeden wielmoża w zamierzchłych czasach, bo bierze udział w zdobyczach cywilizacji, której jednak nie rozumie, bo już nie bierze w niej udziału. A największą pułapką dojrzałej cywilizacji jest przecież brak celu i wyznaczonej roli społecznej. Bo dla Ortegi cywilizacja to współżycie, współpraca, dyskusja. Ciągła walka o bycie sobą, człowiekiem. Autor "Buntu mas" przestrzega przed wiarą w kulturę nowoczesną. Jest to dla niego wiara smutna, bo oznacza "przekonanie, że jutro będzie w istocie rzeczy takie samo, jak dziś, że postęp polega na wiecznym posuwaniu się wzdłuż drogi identycznej z tą, którą przebyliśmy wczoraj". Oto "czasy pełni". Po "jeszcze nie" nastąpiło "nareszcie". I temu wyrażonemu współcześnie samozadowoleniu przez Francisa Fukuyamę ogłaszającego koniec historii przeciwstawia Ortega cervantesowską maksymę, że "droga jest zawsze lepsza od zajazdu". Dla niego genialny polityk to taki, który przyprawi o szał profesorów historii z różnych uczonych instytutów, którzy nagle spostrzegą, że wszystkie "prawa" ich nauki okazują się nieważne, rozbite, sponiewierane. Nie jest więc Jose Ortega y Gasset, jak nam wmawia w swoim artykule Żakowski, reprezentantem kontynuacji i tradycji, lecz buntownikiem, który chce chore czasy samozadowolenia przezwyciężyć, ceniąc sobie przede wszystkim "metafizyczne wahanie i niepewność", które nadają życiu "niepowtarzalną wibrację i drżenie".
Przeciwstawia się marksistowskiemu, ale i postępowo liberalnemu przekonaniu, iż "upragniona przyszłość nastanie kiedyś w sposób nieunikniony". Rewolucja rosyjska nie napawa go wstrętem ze względu na swą masowość, lecz dlatego, że nie wnosi do dziejów ludzkości nic nowego. Pisał wręcz tak: "Czekam na książkę, w której marksizm Stalina przetłumaczony zostanie na język dziejów Rosji, ponieważ silne i żywotne jest w nim to, co rosyjskie, a nie to, co komunistyczne". Również Mussolini go raczej rozczarowuje niż przeraża, bo okazał się wtórny przejmując jedynie instrumenty rządzenia stworzone przez liberalną demokrację, którą zwalczał. Rewolucja to bowiem "nie powstanie przeciwko istniejącemu porządkowi, lecz wprowadzenie nowego porządku będącego odwróceniem starego". W perspektywie minionego czasu, fakt, że Ortega y Gasset uznawał zjawiska faszyzmu i stalinizmu za nietrwałe, bo nie stanowiły żadnej nowej jakości, okazało się na szczęście prorocze. Dla niego problemem podstawowym było ograniczenie wolności i odpowiedzialności historycznej człowieka, który mógłby przeciwstawiając się panoszącej się pospolitości i oportunizmowi, dążyć do realizacji własnych wartości. Te wartości wprawdzie odnosił Ortega do niegdysiejszej arystokracji, ale już nie dziedzicznej, bo była to raczej maniera czy figura retoryczna oznaczająca arystokrację ducha. "Szlachectwo określają wymagania i obowiązki, a nie przywileje". Obcy był mu jednak właściwy Żakowskiemu i "Polityce" elitaryzm w odniesieniu do niższych warstw społecznych. O robotnikach pisał, że "poczucie pewności (..) Musieli oni sobie wywalczyć. Robotnik, bowiem znajduje się w innej sytuacji niż członek klasy średniej, któremu społeczeństwo oraz państwo zapewniają dobrobyt".
"Kto więc rządzi światem?" pyta autor "Buntu mas". Opinia publiczna. Nawet tam, gdzie nie ma formalnej demokracji niesposób rządzić wbrew opiniom mas, "zarówno dziś, jak i dziesięć tysięcy lat temu". I cytuje słynną wypowiedź Talleyranda skierowaną do Napoleona o tym, że można wszystko załatwić bagnetami tylko nie można na nich siedzieć. I tu następuje najbardziej chyba w całej książce charakterystyczne i błyskotliwe odcięcie się od elitaryzmu: "A historia, podobnie jak rolnictwo, rozwija się w dolinach, a nie na szczytach, na poziomie życia przeciętnych ludzi, a nie, wybijających się mniejszości".
Jose Ortega y Gasset był Europejczykiem, który już 80 lat temu przeciwstawiał się tezie o schyłku światowej roli Europy. I już wtedy zajął wyraźne stanowisko wobec roszczeń Ameryki do globalnych rządów. Według niego Amerykę stworzył nadmiar ludności w Europie. A ponieważ Ameryka nigdy nie cierpiała "złudzeniem jest przypuszczać, iż mogłaby posiadać cnoty konieczne do rządzenia światem". Twierdził, że ówczesna dekadencja każąca coraz częściej mówić i pisać o schyłku Europy może się okazać, "dobroczynnym w skutkach kryzysem, który doprowadzi do zastąpienia europejskiego pluralizmu formalnym zjednoczeniem Europy, doprowadzi do stworzenia Stanów Zjednoczonych Europy". Znów Ortega coś przewidział, ale zajęty okładaniem Kaczorów i Leppera po głowie Żakowski jakoś nie zwrócił na to uwagi.
"Bunt mas" to książka niezwykle bogata i pełna sprzeczności. To książka człowieka samotnego w tłumie, jak tylko może być samotny ktoś naprawdę przenikliwy i niezłomny. Trafnie przewidział upadek autorytetu opartego na wiedzy i inteligencji oraz szlachetności charakteru. Już 80 lat temu te cechy były przeszkodą, a gdyby abstrahować od Ortegi idealizacji dawnych "złotych czasów", to przeszkadzały zawsze. Jednak przekorny Hiszpan nie ograniczył się do zauważenia, że mądrych już nikt nie słucha, pokazał jedną z przyczyn. Specjalizację naukową. Ci głupio-mądrzy, o których pisze w swym artykule Żakowski to eksperci w jakiejś wąskiej dziedzinie, którzy nie poczuwają się do obowiązku rozumienia świata i dorobku cywilizacji, poza swoim wycinkiem. Tymczasem, nawet w nauce, aby dokonać przełomu, trzeba szerokich horyzontów i odrzucenia dotychczasowego dorobku i sposobu myślenia. Powoływany przez Żakowskiego Balcerowicz, któremu politycy obiecawszy zmiany w kampanii wyborczej niezmiennie oddawali władzę, aby niczego nie zmieniał, jest właśnie archetypem takiego ślepego eksperta, który zna się na polityce pieniężnej, ale już na gospodarce słabo, a na społeczeństwie wcale. To właśnie prezes NBP i wielokrotny minister finansów reprezentuje ową bezwładną masę opinii wiodącej, z którą nie wolno dyskutować, aby nie narazić się na śmieszność. Owo liniowe, deterministyczne rozumienie historii, które każe wierzyć, że wystarczy trzymać się utartych szlaków a bezpiecznie przebędziemy drogę od jednego historycznego punktu A do punktu B.
Ortega odwołuje się do wartości i ani słowem nie wspomina o bieżącej hiszpańskiej polityce, która go tak rozczarowała, że sięgnął po pióro. Mówi o wielkiej pracy, jaką człowiek musi wciąż podejmować, aby nie poddać się masie konformizmu opartego na ignorancji. Mówi o długu zaciągniętym wobec tych, którzy przed nami tworzyli cywilizację opartą na współdziałaniu. Broni postawy altruistycznej, szlachetnej. Bo: "Wcale nie jest tak łatwo, jak by się mogło wydawać, być zupełnym egoistą, a ci, co takimi byli, nigdy nie odnieśli prawdziwych sukcesów". A Żakowski zrozumiał z tego tylko tyle, że światem opartym na wyzysku i nędzy mas powinny rządzić elity dość mądre, aby nie obiecywać zmian na lepsze, to się potem ludzie nie poczują oszukani. Opisywana przez Ortegę y Gasseta "masa, która nie pragnie współżycia z nikim, kto do niej nie należy. Masa śmiertelnie nienawidząca wszystkiego co nie jest nią samą" składa się z "zadufanych paniczyków", głupio-mądrych ekspertów, Balcerowicza, Kulczyka, Bochniarzowej, Kaczyńskich, Tusków i pewnej liczby dziennikarzy, których wciąż oglądamy w telewizji, słuchamy w radiu i czytamy w prasie, a którzy "nie chcą drugiemu przyznać racji, lecz po prostu są zdecydowani narzucić swoje poglądy innym". Sposobem narzucenia tych racji, jakiego jął się redaktor Żakowski było przywołanie poglądów Ortegi, który w odróżnieniu od Żakowskiego nie był elitarystą, tylko należał do intelektualnej elity Europy. Nie atakował mas, nie zarzucał im, że ciągle się mylą, w odróżniemu od uprzywilejowanej mniejszości. Walczył raczej z ciemną masą...
Piotr Ikonowicz
Tekst ukazał się w "Impulsie" - dodatku do dziennika "Trybuna".