Raport Polskiej Akcji Humanitarnej informuje, że co trzeci, z 5 mln Polaków żyjących w ubóstwie, nie ukończył 14 lat. Z danych UNICEF wynika, że w biedzie żyje aż 13 proc. dzieci – najwięcej na Warmii, Mazurach i w woj. świętokrzyskim.
Zawsze staram się mieć mąkę w domu. Jak jest mąka, ze dwa jajka, trochę smalcu, to na przykład narobię moim racuchów na kolację. Jak się zapchają, to rano słabe nie będą i głowy nie będą ich boleć – uważa Bożena Nowacka* z gdańskiej Oruni.
Socjologowie podkreślają, że biedne dzieci to najbardziej bezradna klasa społeczna w Polsce: nie chodzą na wybory, więc nie trzeba się z nimi liczyć. Najmłodsi nie głosują, nie demonstrują, nie wysuwają roszczeń i dorastają w mało radosnym dzieciństwie. 1/3 polskich dzieci jest niedożywiona i regularnie niedojada, a czasami nawet głoduje. „W każdej polskiej szkole dzieci będą się uczyć mając pełne żołądki”, obwieścił cztery miesiące temu w wywiadzie dla gazety „Fakt” premier Kazimierz Marcinkiewicz (14.10.2005).
Ciepły obiad (zupa i drugie danie) dla jednego dziecka kosztuje dwa złote. Dwa złote – koszt capuccino z zakładowego automatu – może sprawić, że Anetka z Oruni Dolnej, Krystian z Zakaczawia i Marcin z łódzkich Bałut nie będą się słaniać w poniedziałkowe przedpołudnie, albo ni stąd ni zowąd nie rzygną kwasem z pustego żołądka na lekcji. – A mówiłem: dzieci nie robić, to teraz nie byłoby płakania, że nie masz je czym karmić. No, ale idź na zakrystię, to pani Ewa ci coś da, żebyś miała na niedzielę. Jakieś resztki jej się zostały, z pasztetu co robiła – troszczy się ksiądz proboszcz z parafii pani Bożeny. Ma pięknego psa, mastiffa neapolitano: jasna i puszysta sierść mieni się w słońcu, a wspaniale wyrzeźbione mięśnie pupila są dumą proboszcza na pokazach psów rasowych. Utrzymanie takiego psa kosztuje, ale ten pies to pasja księdza i jego miłość, wszyscy o tym wiedzą. Miłością są też parafianie, którym stara się pomagać, jak np. pani Bożenie z czwórką dzieci i z piątym w drodze.
– No tak, Pan Bóg daje – bezradnie uśmiecha się kobieta i zakrywa ubytki w dziąsłach: nie ma dwójki przedniej i trojki dolnej lewej. Przyznaje, że najbardziej boi się o zęby swoich dzieci, bo wiadomo, że z resztek od gospodyni księdza i przecenionych bułek z piekarni, mocnych kości i zębów to jej dzieci nie będą miały. Szczególnie średni, Przemek, ma takie szare i lekko ujedzone na końcach, a Marlence po mleczakach dorosłe wcale nie ruszyły, a przecież już do drugiej klasy idzie. Wychowawczyni Marlenki napisała ostatnio kartkę do Bożeny, że ta ma pójść z córką do lekarza, bo dziewczynka jest apatyczna, osowiała, nie bawi się z dziećmi na przerwie, a czasami wolno reaguje na polecenia nauczycieli. „Być może to niedobór witamin oraz soli mineralnych”, czyta Bożenka kartkę od wychowawczyni. – No, ale ja nawet dużo solę, bo sól to nie jest droga, nawet za 50 groszy worek tej grubej można dostać. Tylko, że czasami nie mam co solić – przyznaje kobieta. – Sześć osób w domu, no i kolejne w drodze – klepie się po brzuchu. – I pies jeszcze, Misia, taki kundelek, co niewiele kosztuje, ale jednak trochę. Oddać go nie oddam, bo dzieci psa bardzo kochają. Zupełnie jak nasz ksiądz proboszcz – cieszy się Bożenka i opowiada, jak księdza gospodynię spotkała na targu. – Wybierała takie chude mięsko, bez żył i tłustego, to śmieję się do niej, że frykasy ksiądz będzie miał na obiad. Ona patrzy i mówi, że to dla Azera, znaczy psa proboszcza, bo ten ma specjalną dietę od weterynarza – Bożena wzdycha i przyznaje, że nie pamięta, kiedy sama cielęcinę kupowała. Najczęściej kupuje „mieszankę wyborową”: worek okrawków i resztek z mięs i wędlin za złotówkę. Mówi, że można nawet tam coś wybrać, a czasem to i wszystko wrzucić i wygotować na wywar, albo na smalec wysmażyć. – Zwykle moi się tym najedzą, ale bywa, że i nie. Moje raczej mądre są i nauczyły się, żeby nie mówić: „Mama, daj jeszcze!”, jak wiedzą, że nie mam. Sama bym przecież dała. Dobrze, że przynajmniej Przemek i Marlena w szkole coś ciepłego zjedzą – przyznaje Bożena z gdańskiej Oruni.
W Polsce działa prawie 10 tys. szkolnych stołówek, w których dożywia się około 1,6 mln osób. Od stycznia 2006 roku samorządy przestały dofinansowywać stołówki szkolne, bo rozporządzenie do tej pory regulujące ich istnienie uchylił Trybunał Konstytucyjny. Po 1 stycznia gminy nadal mogą zatrudniać kucharki i prowadzić w szkołach stołówki, lecz na tzw. zasadach komercyjnych. Wiele szkół, szukając oszczędności, zrezygnowało z prowadzenia własnych kuchni przy stołówkach i zdecydowało się na korzystanie z usług cateringowych. Firmy te za obiady liczą sobie nawet 6 złotych za osobę. Porcje są dokładnie odmierzone, a w grę nie wchodzi przypadkowa hojność kucharki, która łaskawą ręką sypnie pół kilo makaronu więcej, bo wie, ile w szkole jest głodnych dzieci. W gdańskich szkołach podstawowych i gimnazjach koszt obiadu dla jednego ucznia rzadko przekracza dwa złote.
Na stronie internetowej Polskiej Akcji Humanitarnej można kliknąć w drewnianą pacynkę i napełnić jej brzuszek: jedno kliknięcie to jeden obiad dla potrzebującego dziecka. Polska Strona Głodu to wirtualne dokarmianie dzieci, w które wierzą nieliczni, ale klika każdy, kto na nią trafi. „Bieda w Polsce ma twarz głodnego dziecka”, głoszą media. Jak wygląda głodne dziecko? Ma umorusaną twarz i smarki w nosie? Może zaschniętą ślinę w kąciku ust i obgryzione paznokcie? Alabastrowo białe, zapadnięte policzki, a może niezdrowe rumieńce na buzi? Dopóki dziecko nie będzie się słaniało z głodu, albo grzebało w tornistrze kolegi w poszukiwaniu kanapek, mało jaki nauczyciel je zauważy. Anna Kowalska jest nauczycielką w szkole podstawowej w śródmieściu Gdańska. Prosi, żeby nie podawać jej nazwiska, ani numeru szkoły, bo, jak twierdzi dyrekcja placówki, w której pracuje, problemu głodnych dzieci nie dostrzega. To jest bardzo dobra szkoła, żadne slumsy, dzieci są zwykle zadbane, z dobrych rodzin i zawsze jest jakiś minister na rozpoczęciu roku szkolnego. Gdyby był jakiś problem, to zostałby rozwiązany, tak twierdzi dyrekcja. Anna kiwa głową i mówi, że w jej klasie są trzy takie problemy. Dwie dziewczynki są ze zwyczajnych, ale biednych rodzin i do szkoły przychodzą bez śniadania. Dofinasowany przez MOPS obiad dostają na dużej przerwie – po południu. Chłopiec, to nowy uczeń i Anna go jeszcze dobrze nie poznała, lecz widzi, że łakomie patrzy, jak inne dzieci jedzą na przerwach kanapki. Własnych nie przynosi. –Nie mamy wewnętrznych szkoleń, jak postępować z głodnymi dziećmi. Na pedagogice też mnie nikt nie uczył, co robić, jak jedno dziecko wcina bułeczkę, a drugie obgryza tylko paznokcie. Przecież nie będę tym uczniom przynosić kanapek, bo to gorsze niż pokazanie palcem: „Jesteś biedak, a twoja mama nie ma na chleb”. Wszystkim dzieciom mam robić kanapki? Za te moje 1200 złotych pensji? – pyta. Nauczycielka próbowała podzielić się problemem z rodzicami na wywiadówce i wymyśliła, że może przyniesie z domu tacę, wszystkie kanapki położy się razem, a dzieci się będą częstowały. – Zrobiła się awantura, że Michałek białej kiełbasy nie je, tylko chudą polędwiczkę, a Iza ma nietolerancję laktozy, więc może jeść tylko specjalny ser kozi, a nie żółty z „Biedronki”. Pomysł tacy nie przeszedł, a ja dalej nie wiem, co robić z moimi „niejadkami”. Podkreśla też, że szkoła, która powinna pomagać, często stosuje wobec biednych i głodnych dzieci selekcję, dzieli na dobrych i złych uczniów, a kryteriami nie zawsze są wyniki w nauce. – Biedne dzieci mają problemy z nauką, a czasami sprawiają kłopoty wychowawcze, bo przecież głód rodzi bunt i złość wobec całego świata – uważa Anna. – Nie mają książek, ani adidasów na zmianę. Brzydko pachną, czasami mają jakieś owrzodzenia i brudne paznokcie. Nic tak nie naznacza w szkole, jak głód i bieda.
Według badań UNICEF co ósme dziecko w Polsce żyje w nędzy, a niedożywionych jest 32 procent. Takie dzieci przychodzą rano do szkoły bez śniadania, a szkolny dofinansowany obiad to dla nich jedyny ciepły posiłek w ciągu dnia. Liczba takich dzieci szybko rośnie: pięć lat temu było ich o 4 procent mniej. Biedne dzieci dojrzewają szybciej niż ich rówieśnicy, a rozmowy o zasiłkach z opieki społecznej, dodatku alimentacyjnym i pracach interwencyjnych rodziców stają się częścią ich młodości. Z badań GUS wynika, że 16 proc. dzieci żyje w rodzinach, gdzie poziom dochodów jest niższy od poziomu gwarantującego minimum egzystencji. Socjologowie nazywają to zjawisko „juwenalizacją biedy”: tam gdzie źle jest dorosłym, dzieciom jest zawsze o wiele gorzej. Badacze zjawiska podkreślają, że w Polsce dorasta już trzecie pokolenie dzieci żyjących w tzw. biedzie dziedziczonej, gdzie niedostatkowi towarzyszy brak zaradności życiowej i konieczności zmiany oraz duża bierność.
Profesor Agnieszka Golczyńska-Grondas z Uniwersytetu Łódzkiego, twierdzi, że dzieci z ubogich rodzin mają utrudniony start w dorosłość i kiepskie rokowania na przyszłość. – Z biednych dzieci wyrastają biedni dorośli – podkreśla profesor Golczyńska-Grondas, która uważa, że warunki finansowe decydują w dużym stopniu o dostępie do edukacji i często są jedną z najważniejszych barier rozwoju młodego człowieka. Drastycznie podkreśla to inna statystyka. Poziom dochodów w 10 proc. najbiedniejszych gospodarstw domowych z trójką i więcej dzieci wynosi 140 zł netto na osobę, podczas gdy w 10 proc. najbiedniejszych małżeństw bez dzieci – 500 zł netto na osobę. Doktor Arkadiusz Karwacki, socjolog z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, zajmujący się problemem kultury ubóstwa twierdzi, że dzieci z biednych rodzin żyją jakby poza nawiasem cywilizacji i już na samym początku drogi życiowej są wykluczane z normalnego społeczeństwa. – Bieda, ciążąca im jak kula u nogi, nie pozwala na odbicie się od dna ubóstwa i niedostatku. Biedne dzieci skazane są na klęskę, bo wychowują się w środowisku, w którym zanikają wzory pełnienia ról społecznych. W przypadku rodzin patologicznych ich dysfunkcja pogłębia się z pokolenia na pokolenie. Dzieci z rodzin biednych wyposażone są w niski kapitał materialny, emocjonalny, społeczny, edukacyjny, co zamyka je w błędnym kole, bo zazwyczaj już jako dorośli nie umieją i nie chcą przeciwdziałać swojej trudnej sytuacji – podkreśla dr Karwacki.
Dwa lata temu mąż Bożeny, Jarosław pracował jako stróż, a na samym początku jako zecer w drukarni. Od paru lat szuka stałego zajęcia, a co tydzień melduje się w gdańskim MOPS-ie. Bezrobotni mają tam szkolenia z pisania podań, rozmowy, a wykładowcy cały czas namawiają ich do tworzenia biznesplanów. Jakich? – A różnych – opowiada Bożena. – Np. taką „stymulację” robią, jakby w grę „Monopol” grali, że kupują i sprzedają na niby. Głupoty. Lepiej jakieś zlecenia by im wyszukali, kładzenie kostki brukowej, na przykład – Bożena jest zła. Dziś wypiła tylko kubek kawy zbożowej „Anatolka” (1,30 zł - pół kilo) i łyknęła witaminy, co jej lekarka pierwszego kontaktu dała za darmo, z szuflady. – To przynajmniej dla dziecka będzie – dotyka zaokrąglonego brzucha. – Prawie nic nie jem, a ono się rusza i kopie jak dzikus. Widać już wie, jak przetrwać, chociaż według mnie to ono cały czas jest głodne, tak samo jak z resztą wszystkie moje. Bożena z Oruni ma czwórkę dzieci, które trzeba nakarmić i ubrać: Przemek ma 11 lat, Marlena – 8, Sandra – 5, Kamil – 2,5. Co miesiąc, po odebraniu zasiłku rodzinnego i zapomogi z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, Bożena dzieli całą kwotę i szkicuje prywatny biznesplan. – Najtrudniej jest w sierpniu, bo szkoła i przed świętami, a tak poza tym to się powtarza: 390 złotych na czynsz, gaz i światło, a resztę dzielę na trzy części. Za 200 złotych w supermarkecie kupuję cukier, kaszę, makaron i margarynę na cały miesiąc, 300 jest na bieżące wydatki: leki, mięso od święta, chleb, warzywa, mleko. Bożenie nigdy nie starcza pieniędzy na jedzenie na cały miesiąc i musi pożyczać.
Według lekarzy, najostrzejszy wyraz biedy – niedożywienie – powoduje zaburzenia koncentracji, mniejszą wydolność fizyczną i umysłową, co przyczynia się do późniejszych problemów szkolnych. Zdarza się, że rówieśnicy, a także niektórzy nauczyciele postrzegają dzieci głodne, jako nie tylko „brudne”, lecz także „niedorozwinięte” i „głupie”. Z amerykańskich badań wynika, że bieda doświadczana przez dzieci w wieku do pięciu lat, przez okres trzech lat prowadzi do obniżenia poziomu inteligencji aż o 9 punktów. Dlatego dzieci głodne i źle pachnące dostają jedynki za brzydkie szlaczki w zeszytach i mniejszą liczbę punktów na testach końcowych. Dziecięcy żołądek jest mały (1 litr) i można go zapchać tłuczonymi ziemniakami ze smalcem, albo zupą na podrobach. Niepotrzebne frykasy, kinder bueno i macdonaldowe szejki z dodatkowym wapniem dla zdrowych kości, żeby żołądek był pełen. Witaminy i mikroelementy, ważne dla rozwoju dziecka, są mniej istotne. Ważniejsze są węglowodany, bo wtedy dziecko może na lekcji wf wykonać rzut piłką lekarską oraz cukry proste, bo kiedy się ich dostarcza, to pracuje mózg i dziecko nie ziewa na lekcji. Wie o tym Bożena z Oruni, która chce, żeby jej dzieci były nie tylko syte, ale też i mądre.
Dożywianie w Gdańsku
W grudniu 2005 roku 4500 dzieci z ubogich rodzin skorzystało z bezpłatnego dożywiania w stołówkach szkolnych na terenie miasta. Najwięcej najmłodszych mieszkańców dokarmiono z pieniędzy z budżetu miasta – 1021 dzieci oraz z funduszu Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej – 2609 dzieci. Akcję bezpłatnego dożywiania najmłodszych na terenie szkół wsparły także: kościoły, które akcją objęły 278 dzieci, sponsorzy sfinansowali posiłki dla 147 dzieci, „Caritas” pokryło koszty posiłków dla 56 dzieci. Rada Rodziców i Komitetów Rodzicielskich – 48 osób, Komisja Charytatywna i Sklep „Dary” – 41 osób, Fundacja Polska Akcja Humanitarna „Pajacyk” – 15 dzieci, fundacje – 23 dzieci, Fundusz Pomocy Dzieciom – 11 osób, Gminne Ośrodki Pomocy Społecznej – 9 osób, Fundacja „Dar Serca” – 7 dzieci, PCK – 6 dzieci. Sponsorzy indywidualni też wzięli udział w akcji bezpłatnego dożywiania, dzięki nim posiłki zakupiono dla kolejnych 90 dzieci. 245 dzieci – za sprawą funduszy pozyskanych z MOPS-u – skorzystało dodatkowo z podwieczorków w świetlicach środowiskowych.
* Imiona i nazwiska osób występujących w tekscie zostały na ich prośbę zmienione.
Aleksandra Pielechaty
Tekst pochodzi z dziennika "Trybuna".