Jedno z pochopnych porównań, od jakich roi się po 11 września, polega na wrzucaniu palestyńskiego Hamasu i Dżihadu Islamskiego do tego samego worka, co talibów i organizacji Al-Kaida. Wszystkie te ugrupowania noszą etykietkę fundamentalistyczną, która oznacza wschodzącego wroga, i wszystkie są zamieszane w akcje zbrojne, których celem są cywile. Nie ma więc mowy o ich odmiennym traktowaniu, a koalicja międzynarodowa w Afganistanie – wraz ze swoimi celami, metodami i modus operandi – ma dokładnie ten sam charakter, co w Palestynie.
Tym razem to nie diabeł tkwi w szczegółach, lecz prawda. Nieumiejętność dostrzeżenia różnic między tymi organizacjami zaciemniałaby nam obraz 11 września. Oto wstępna lista odmienności, które dzielą Hamas i Dżihad Islamski od talibów i Al-Kaidy.
Oba ugrupowania palestyńskie nie odwracają się plecami do kwestii narodowej. To wcale nie szczegół, ponieważ inne organizacje „dżihadzkie" – np. w Algierii czy w Afganistanie lub w pewnych skrajnych kołach w Egipcie – postępują zgoła inaczej. Gdy mowa o kwestii narodowej, chodzi o ziemię, okupację i wyzwolenie i o określenie działań i stosunków, jakie są konieczne do osiągnięcia tego specyficznego celu. Dobrze wiadomo, że zwłaszcza w ostatnich latach oba działające w Afganistanie ugrupowania nie przywiązują najmniejszego znaczenia do takich kwestii. Waga tego punktu może wynikać z tego, że wraz z wybuchem w 1987 r. pierwszej Intifady palestyńskie odgałęzienie fundamentalizmu islamskiego przeszło radykalne przeobrażenia, ewoluując od wezwania do islamizacji społeczeństwa jako pierwszoplanowego zadania do uznania, że najważniejsze jest wyzwolenie Terytoriów Okupowanych. Hamas i Dżihad nie dążą do ustanowienia na Ziemi kalifatu islamskiego ani nie nawołują czy nie zmuszają tych, którzy nie są muzułmanami, aby nawrócili się na ich wiarę – co nie znaczy, że sobie tego nie życzą, lecz to nie figuruje w ich długofalowym programie. Potrafią więc żyć na takim świecie, jaki jest, pod warunkiem, że ten zapewni ich narodowi prawa narodowe. Nie ma to oczywiście nic wspólnego z paranoją, która ogarnęła mułłę Muhammada Omara i Usamę ben Ladena i popchnęła ich do szalonej awantury, której przebieg, a przede wszystkim skutek, jest dobrze znany.
Zarówno Hamas, jak i Dżihad utrzymują czy to gniewny, czy spokojny dialog z władzami Autonomii Palestyńskiej. Gdy (z inicjatywy władz autonomii) dialog ten wyrodnieje w przemoc, dzieje się tak nie z powodu sporu o charakterze religijnym czy oskarżeń, że Jaser Arafat nie zaprowadza szariatu – prawa islamskiego. Przyczyna jest zawsze polityczna – spory niezmiennie dotyczą spraw związanych z rokowaniami z Izraelem, metod działania i możliwości wywierania presji na Izrael bez względu na wymogi zawartych z Izraelem porozumień. Hamas i Dżihad mogą krytykować korupcyjne strony zachowania ludzi sprawujących w autonomii władzę, ale nie nawołują np. do wprowadzenia gospodarki islamskiej czy wydania wojny kasynu w Jerychu ani nie czynią nic takiego, co sugerowałoby, że ponad sprawą narodową stawiają sprawy związane z wiarą i to, jak mają się one do życia codziennego. W rezultacie Hamas i Dżihad Islamski nie mają żadnych skrupułów, aby zawierać sojusze z palestyńskimi ugrupowaniami marksistowskimi, a przynajmniej świeckimi. Miały już miejsce akcje przeprowadzane wspólnie z Ludowym Frontem Wyzwolenia Palestyny, zaś stosunki z kierowanym przez Al-Fatah Tanzimem rozwijają się w najlepsze. Wystarczy znać podstawowe aspekty myśli talibów, aby zdać sobie sprawę, że zachowanie ich odpowiedników palestyńskich stanowi w oczach talibów zupełną herezję, zaś ci, którzy się jej dopuszczają, skazani są na ogień piekielny.
Nie jest tajemnicą, że Hamas, choć głośno o tym nie mówi, ma powiązania z bardzo umiarkowanymi reżimami arabskimi. Słucha ich rad i wraz z nimi ocenia rozmaite aspekty sytuacji. Z kolei Dżihad nie czyni tajemnicy ze swoich szczególnych stosunków z szyickim Iranem. Ci, którym znane jest wyznaniowe podłoże wzajemnej antypatii, jaką żywią do siebie Iran i talibowie, i którzy słyszeli, co mułła Omar i Usama ben Laden myślą o szyitach, zdają sobie sprawę, że wrzucanie ich wszystkich do jednego fundamentalistycznego worka jest nieuprawnione. Nawałnica, jaką wywołały ataki na Nowy Jork i Waszyngton, i podziemny nurt arabskiej i islamskiej empatii w stosunku do tych, którzy byli w nie zamieszani, sprawiły, że Hamas i Dżihad nie powiedziały, co tak naprawdę myślą o talibach i Al-Kaidzie. Ci, którzy są wtajemniczeni w niektóre ich myśli, mogą być pewni, że przywódcy Hamasu i Dżihadu patrzą na mułłę Omara i na Ben Ladena z pogardą. Uważają, że pod względem intelektualnym są nic nie warci i że nie nawiązują do żadnej starej tradycji, a oderwanie od realiów doprowadziło ich obu do wyobcowanego zachowania, które na końcowym etapie maskowali twierdząc, że działają w imieniu Palestyny.
Hamas i Dżihad wyrażają prawdziwe nastroje ludowe. Palestyńczycy zawsze byli rozdarci między względnie pragmatycznym nurtem nacjonalistycznym, reprezentowanym przez Al-Fatah (i na pewnym etapie przez Demokratyczny Front Wyzwolenia Palestyny), a nurtem odmowy, który nie mógł sankcjonować doraźnej rezygnacji z historycznych praw swojego narodu do całej Palestyny. Symbolem tego nurtu był kiedyś Ludowy Front Wyzwolenia Palestyny, po którym status ten odziedziczył palestyński fundamentalizm islamski, co w świecie arabskim było jednym z przejawów szerszego procesu przejmowania dziedzictwa ideowego lewicy arabskiej przez islamskie ruchy fundamentalistyczne. Dziedzictwo to obejmowało jednak również gotowość do porozumienia nawet z samym Izraelem, do rozróżnienia w łonie Al-Fatah między Arafatem a niektórymi ludźmi z jego otoczenia i zadzierzgnięcia więzów z kołami nie afiliowanymi ideologicznie do islamu politycznego. Hamas i Dżihad nie stawiają kwestii władzy w obrębie Terytoriów Okupowanych, tzn. godzą się z istniejącym przywództwem, odmawiają kontestowania go i domagają się, aby traktowało ich tak, jak państwo libańskie traktuje Hezbollah – aby ich sponsorowało i dzieliło się z nimi rolami.
Hamas i Dżihad dbają o to, aby unikać jakichkolwiek walk między samymi Palestyńczykami – nawet wtedy, gdy to władze autonomii robią pierwszy krok i ich nękają. Można powiedzieć, że Arafat i szerokie kręgi Al-Fatah żywią podobne uczucia. W ostatnich dniach okazało się, że palestyńscy przywódcy islamistyczni wiedzą, kiedy należy się cofnąć, rozumieją, jakim naciskom podlegają władze autonomii i podzielają ich rozgoryczenie spowodowane słabością stanowiska świata arabskiego. Na tym polu lata świetlne dzielą ich zachowanie od zachowania Al-Kaidy i talibów.
Z tych i innych powodów Hamas mógł w pewnej chwili ogłosić, że wstrzymuje operacje męczeńskie, a Dżihad mógł pójść w jego ślady, choć nie ogłosił tego formalnie. Świadczy to o poczuciu realizmu, którego zabrakło braciom afgańskim – im przecież wydawało się przez chwilę, że są na etapie ofensywy generalnej przeciwko „Krzyżowcom i Żydom". Nawiasem mówiąc, zarówno Hamas, jak i Dżihad troszczą się o stosunki z chrześcijanami palestyńskimi i arabskimi i nie podzielają postawy talibów i Al-Kaidy wobec tego składnika ich własnego społeczeństwa, który toczy razem z nimi tę samą walkę.
Do tego, co powiedziano wyżej, można dodać uwagę, że okoliczności historyczne, w jakich działają Hamas i Dżihad, są odmienne od tych, w których działają talibowie i Al-Kaida. Hamas i Dżihad stawiają opór okupacji i jeśli w swoich działaniach posuwają się za daleko, w niczym nie uzasadnia to błędnych i nieprzemyślanych porównań.
Joseph Samaha
tłumaczenie: Zbigniew Marcin Kowalewski
Artykuł ten ukazał się w The Daily Star (Bejrut) z 29 grudnia 2001 r. Autor jest redaktorem naczelnym As-Safir – wielkiej arabskiej gazety nacjonalistycznej wychodzącej w Bejrucie.
Polskie tłumaczenie pochodzi z pisma "Rewolucja".