Skąd bierze się to dążenie do maksymalizacji “produkcji” dzieci? Można wskazać na trzy kryjące się za nim motywy. Pierwszy – bodaj najczęściej przywoływany przez rzeczników projektu, ale zapewne nie najistotniejszy – ekonomiczny. Mówi się mianowicie, że dzieci ma być dużo, bo mają “zarabiać na nasze emerytury”. Troska o wysokość emerytur jest czymś zrozumiałym, ale nie wydaje się, by była wystarczającym uzasadnieniem dla powoływania nowych ludzi do życia. Nie mielibyśmy zapewne najwyższej opinii o kimś, kto deklarowałby pragnienie posiadania potomstwa uzasadniając to chęcią bycia utrzymywanym przez nie na starość. Tego rodzaju postawy mało chwalebne wydają się też w przypadku polityki prowadzonej przez władze państwowe. W dodatku rachuby te łatwo mogą się okazać fałszywe. Becikowe – o ile spełni stawiane przed nim cele – do rozmnażania skłaniać będzie przedstawicieli najuboższych warstw społecznych. Ponieważ jednak nic nie wskazuje, by władze zainteresowane były zapewnianiem spłodzonym w efekcie ich poczynań dzieciom właściwego wykształcenia i możliwości awansu społecznego, można się spodziewać, że w przyszłości zasilą one szeregi bezrobotnych i zmarginalizowanych, stanowiąc dla gospodarki wątpliwą pociechę.
Jak jednak wspomniałem, pobudki ekonomiczne nie wydają mi się najistotniejsze. Prawicowe elity polityczne kierują się motywami innego rodzaju, choć ze względu na dezaprobatę, którą budzą one u części społeczeństwa, nie są one tak chętnie przywoływane. W przeszłości jednak – na przykład przy okazji debat nad ustawą antyaborcyjna - prawicowi politycy byli mniej powściągliwi w ich ujawnianiu i można przypuszczać, że i obecnie w istotnym stopniu wpływają one na ich poczynania. W grę wchodziłyby tu motywy natury religijnej i nacjonalistycznej. Prawicowymi parlamentarzystami po części kieruje niewątpliwie dążenie do wcielenia w życie lansowanego przez kościół katolicki wzorca rodziny wielodzietnej – wzorca, który kościołowi odpowiada być może dlatego, że ci, których życie stanowi pasmo nędzy nieszczęść i wyrzeczeń, są żywo zainteresowani otrzymaniem zaświatowych rekompensat. Posłowie marzą także o tym, by naród był liczny i “potężny”. To marzenie ma w dziejach długą tradycję i, ostatecznie rzecz biorąc, kończy się sprowadzaniem dzieci do roli potencjalnego mięsa armatniego. W realiach współczesnego świata taki sposób myślenia jest zaś oczywiście nie tylko odrażający ale i anachroniczny, bo potęga i potencjał militarny narodów w nikłym stopniu zależą od ich liczebności.
Trudno określić, który z tych motywów jest najważniejszy. Jedno nie ulega jednak wątpliwości - projekt becikowego to wyraz polityki socjalnej rozumianej w sposób bardzo osobliwy. Nie chodzi w nim bowiem o to, by poprawić sytuację osób znajdujących się w ciężkiej sytuacji życiowej; chodzi o to, by – jak ujął to poseł Giertych – “zachęcić jakoś matki do rodzenia dzieci”. Sytuacja materialna ludzi ubogich, gdyby projekt osiągnął swoje cele, uległa by znaczącemu pogorszeniu. Państwo jednorazowo zapłaci za urodzenie dziecka, ale już teraz wyraźnie widać, że dawać pieniędzy na jego późniejsze wychowanie i utrzymanie dać nie chce i nie może. Ci, którzy ulegną stwarzanemu przez becikowe złudnemu – bo krótkotrwałemu – poczuciu bezpieczeństwa socjalnego, zostaną później wraz ze swym potomstwem zostawieni na lodzie i im będą biedniejsi, w tym trudniejszej znajdą się wówczas sytuacji. Powodzenie becikowego może być więc przyczyną wielu tragedii – tym bardziej, iż jest prawdopodobne, że do rodzenia dzieci zachęcone zostaną nie tylko osoby skądinąd chcące je mieć, lecz powstrzymywane dotąd obawą przed problemami materialnymi, ale i pewna liczba takich, którymi kierować będzie jedynie chęć otrzymania zasiłku (i trudności ze skorzystaniem z nielegalnej i kosztownej aborcji). Niechciane dzieci będą potem porzucane lub traktowane przez swych rodziców jako niepotrzebny ciężar.
W tej sytuacji pozostaje jedynie mieć nadzieję, że wymyślony przez władze “instrument polityki prorodzinnej” nigdy nie będzie skuteczny.
Piotr Rymarczyk
Artykuł pochodzi z 67 numeru pisma "Bez Dogmatu".