Zgliczyński: Antysemityzm po polsku

[2006-08-09 15:01:10]

Polska jest krajem antysemickim. Jest również krajem katolickim. Nie oznacza to bynajmniej, że wszyscy Polacy to antysemici lub katolicy. Albo że jedno i drugie. Znaczy to tylko, że antysemityzm, podobnie jak katolicyzm, zrośnięty jest od wieków z naszą tradycją, obrzędowością i wychowaniem. Że bez nich mielibyśmy jako naród inną świadomość, inną kulturę polityczną, a nawet inną moralność. Że tkwią w nas głęboko jako „kwestia”, „problem”, „odniesienie historyczne” albo „rdzeń”, „wyróżnik”, „fundament”...

To właśnie antysemityzm i katolicyzm są – obok języka – powszechnie kojarzone na świecie z wizerunkiem Polaka, zarówno tego współczesnego, jak i historycznego. Oczywiście to stereotyp. Oczywiście po części krzywdzący, jak każdy sąd operujący wielkim kwantyfikatorem. I oczywiście równie prawdziwy. Wbrew zapewnieniom najwybitniejszych reprezentantów elit intelektualnych naszego kraju, stanowisku hierarchii kościelnej, Sprawiedliwych ratujących Żydów z Zagłady, czy nawet niektórych z garstki ocalonych.

Wystarczy obejrzeć mury domów polskich miast i miasteczek, posłuchać Radia Maryja, kazania księdza, a nawet biskupa, poczytać wypowiedzi czołowych polskich polityków, iść na mecz piłkarski, demonstrację, strajk, do dowolnie wybranego punktu sprzedaży wysokonakładowej prasy, przykościelnej księgarni albo na zbezczeszczony cmentarz żydowski, podpalonej synagogi, bądź porozmawiać z nękanym anonimowymi pogróżkami pracownikiem Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów.

Furda! I to niepotrzebne. Wystarczy posłuchać sąsiada, kolegów z pracy, pań w kolejce... A poza krajem nawiązać kontakty z ośrodkami polonijnymi, prasą, publikacjami...

Cóż bowiem obok sukcesów (lub ich braku) polskich sportowców jest niemal murowanym tematem integrującym towarzystwo przy rosole w Krakowie czy przy wódce na Greenpoincie? I co wzbudza większe oburzenie Polaków niż oskarżenie o antysemityzm?

10 lipca 2001 roku kupowałem na rynku obok mojego domu czereśnie. Popołudnie w stolicy. W Jedwabnem uroczystości z okazji 60-tej rocznicy pogromu dobiegają końca. Wśród sprzedających i kupujących jeden temat.

– To se Żydki święto zrobiły – ni to stwierdza, ni pyta mężczyzna w średnim wieku kupujący przede mną ziemniaki.
– Ano, ano – przytakuje kobieta pomagająca sprzedawcy pakować warzywa.
– Nie żydź pan! Doważ więcej – inny mężczyzna zwraca się do sprzedawcy, kładącego na wadze pomidory.
Sprzedawca obrusza się i z nienawiścią cedzi przez zęby:
– Żyd to śmieć! – i bez słowa podaje pomidory.
– Ano, ano – powtarza kobieta. Mężczyźni potakująco kiwają głowami.

Nie zmyśliłem tej historii. Każdy z nas był wielokrotnie świadkiem podobnych. I to nie przed wojną, kiedy nasz kraj zamieszkiwało ponad trzy miliony obywateli polskich narodowości żydowskiej. Teraz. W kraju, w którym dokonała się największa zbrodnia nowożytnej Europy – Holocaust. W kraju, w którym podczas wojny bycie Żydem oznaczało śmierć. A po jej zakończeniu, podobnie jak i przed jej wybuchem, szykany i represje.

Bohaterowie przytoczonej historii urodzili się już po wojnie, a więc w kraju praktycznie bez Żydów, w którym istotniejsze przejawy żydowskiego życia umysłowego i kulturalnego zostały zglajchszaltowane po 1968 roku. Skąd więc u nich ta nienawiść do Żydów, nie do konkretnych Żydów, ale do Żydów w ogóle i wszystkiego co żydowskie? Skąd ta zaskakująca zgoda w przypadkowej grupie ludzi różnej płci, wieku, zapewne wykształcenia i zawodu, którzy najprawdopodobniej już nigdy nie spotkają się w podobnym składzie, ba! z których zapewne nikt już o tym incydencie nie pamiętał następnego dnia?

Wykluczam osobiste negatywne doświadczenia z Żydami – prawdopodobieństwo doświadczenia despektu ze strony Żyda czy Żydów w dzisiejszej Polsce przez pięć różnych, nie znających się osób, spotykających się przypadkowo na targu jest żadne. Pozostają więc inne klasyczne komponenty budujące uprzedzenie – wychowanie, przekaz medialny i autorytet. Otóż twierdzę, iż wszystkie trzy nadal mają bardzo istotny wpływ na podtrzymywanie i kształtowanie współczesnego polskiego antysemityzmu.

Wychowanie to dom, ulica i szkoła. Dwa pierwsze – wylęgarnia stereotypów i uprzedzeń. Mimo że wychowywałem się w centrum największego polskiego miasta, najpowszechniejszym wyzwiskiem moich rówieśników było „pedał”, „czarnuch” (tak!) i właśnie „Żyd”. W mniejszych miastach było i jest jeszcze gorzej, a na wsi pod tym względem – zupełna tragedia. Wspomnienia rodzinne, zaczynające się niezmiennie „nie jestem antysemitą, ale...”. Szkoła – przekaźnik banałów, w sposób oczywisty nie interferujących z rzeczywistością po dzwonku. Holocaust, owszem, ale tak jak Waterloo, fakt odległy i równie nieistotny.

To, co uderzyło mnie znacznie później, to zupełny brak Żydów i ich kultury w podręcznikowych wersjach historii mojego kraju. Trzymilionowa społeczność ze swoją niepowtarzalną, oryginalną tradycją, kulturą i religią, przy której rodzima, polska, jest jak nowo narodzone dziecko, z całą plejadą postaci nie tyle „wzbogacających”, jak modnie jest ostatnio zauważać, ile po prostu tworzących polską naukę i kulturę, znika w ciągu trzech lat niemal zupełnie i nie pozostaje po niej nawet ślad w polskiej historiografii. To doprawdy fenomen na skalę światową!

Przekaz medialny, zideologizowany po wojnie do szczętu, „kwestię żydowską” rozgrywał instrumentalnie. W zależności od zapotrzebowania decydentów różnych szczebli czy frakcji walczących akurat o władzę, Żydów albo nie było, albo pojawiali się jak diabeł z pudełka w złowrogich kostiumach aferzystów, syjonistów, szpiegów... A lud, czyli „my”, i tak wiedział swoje – żydokomuna...

Smutne i przerażające, że pod tym względem III Rzeczpospolita niewiele odbiega od PRL-u, a budowana obecnie IV RP jeszcze mniej. Owszem, zmodyfikowano trochę programy szkolne, wprowadzono do spisu lektur żydowskich twórców, a nauczyciele mają wolną rękę przy omówieniach i interpretacjach. Ale to tylko politura, oficjalna wymówka ministerialnych urzędników od kształtowania „dobrego wizerunku Polski” w świecie. Tak naprawdę – jeszcze jeden banał do zakucia i zapomnienia przez dziatwę, bo przecież my i tak wiemy swoje...

Autorytet, to przede wszystkim Kościół katolicki. I tu – niespodzianka. Kościół jest wciąż instytucją obdarzoną największym zaufaniem Polaków. Ale który Kościół? Księdza Musiała czy ojca Rydzyka? Pytanie ważne, bo pozwalające zrozumieć niedostrzeganie przez większość polskich biskupów gestów Jana Pawła II (największego ponoć autorytetu Polaków) starającego się w jakimś stopniu zrewidować odwiecznie wrogi stosunek chrześcijaństwa do Żydów i judaizmu. Kościół katolicki w Polsce to nie Kościół Tygodnika Powszechnego i „Arki Noego” Gazety Wyborczej. Wystarczy przeczytać jakiekolwiek inne pismo katolickie, które nakładami biją na głowę krakowski tygodnik, posłuchać rozgłośni katolickiej czy wejść na katolickie strony internetowe. Najlepiej podczas wyborów parlamentarnych czy ogólnonarodowych dyskusji, jak tej o mordzie w Jedwabnem. Wówczas człowiek znający choć trochę publicystykę narodową i kościelną II Rzeczpospolitej przeżywa swoiste déja vu – ten sam język, ta sama argumentacja, jakby nic od przeszło sześćdziesięciu lat się w Polsce nie zmieniło.

Literatura opisująca antysemityzm przynosi jego wiele odmian. Antysemityzm historyczny, nowoczesny, antyjudaizm, antysyjonizm, antyizraelizm... Wielu badaczy, nie wyłączając znakomitych autorytetów, wrzuca do jednego worka z napisem „antysemityzm” wszystkie zachowania nacechowane niechęcią wobec jakiejkolwiek sfery działalności ludzkiej, w której uczestniczą jednostki bądź zbiorowości przyznające się do etnicznej lub kulturowej więzi z czymś, co nazwę najogólniej „żydowskością”. Jest to nonsens. Mnie osobiście najbardziej odpowiada definicja antysemityzmu Theodora W. Adorno, mianowicie, że jest to „posądzanie Żydów” [1]. Właśnie „Żydów”, a nie konkretnego Żyda, publicysty pochodzenia żydowskiego, polityka czy partii izraelskiej, działacza czy ugrupowania syjonistycznego, sympatyka czy partii religijnej.

Lewicowy antysemityzm?

W wydanym jesienią 2003 r. we Francji eseju Au nom de l’Autre. Réflexions sur l’anisémitisme qui vient [2] Alain Finkielkraut, jeden z czołowych intelektualistów francuskich, utożsamia sprzeciw wobec antypalestyńskiej polityki Izraela z antysemityzmem. Nie jest to, niestety, nic wyjątkowego. Na konferencji OBWE poświęconej w całości zjawisku „nowego antysemityzmu”, która miała miejsce w Berlinie w kwietniu 2004 r., sekretarz stanu USA Colin Powell, kanclerz Niemiec Gerhard Schröder i izraelski minister Natan Szczarański domagali się nawet wytyczenia granicy, do której krytyka Izraela jest dopuszczalna, a poza którą staje się szerzeniem antysemityzmu.

Stanowisko utożsamiające krytykę Izraela z antysemityzmem zajmuje w Polsce większość opiniotwórczych środowisk intelektualnych, nie wyłączając tych niezwykle zasłużonych w walce z antysemityzmem oraz innymi formami rasizmu i dyskryminacji. Ich przedstawiciele mówią o „nowej fali antysemityzmu”, ściśle powiązanej z „antyamerykanizmem”, którego źródeł szukać należy w międzynarodowej solidarności z okupywanymi Palestyną i Irakiem.

W podobnych oskarżeniach celował swojego czasu słusznie już dziś zapomniany publicysta Adam Michnik, który w wykładzie dla Polskiej Rady Biznesu (Gazeta Wyborcza 28-29.12.2002) mówił m.in.: „Wspomnę o jeszcze jednej chorobie europejskiej, która w Polsce występuje na razie w postaci bardzo lekkiego kataru. Mam na myśli antyamerykanizm. To osobliwa mikstura prawicowej ksenofobii, lewicowych sloganów i resentymentów, z dodatkiem antyglobalistycznych wizji i zadym. Pod sztandarami wrogości do Ameryki spotkać się mogą zwolennicy Le Pena z trockistami. Na dodatek wszystko to przesiąknięte jest wrogością do Izraela, a gdzieś w tle – zwyczajnym antysemityzmem. (...) Abstrahuję od różnych potknięć, arogancji czy niezręczności amerykańskiej dyplomacji. Jednakże przedstawianie USA jako światowego żandarma, który chce wszystkimi rządzić i wszystkich sobie podporządkować, to niebezpieczna choroba.”

Autokompromitacja autora powyższych słów sięgnęła zenitu, kiedy nawiązując do dyskusji, jaka rozpętała się w Polsce po Jedwabnem i oskarżeń o antysemityzm kierowanych w stosunku do Polaków po wydaniu książek Jana Tomasza Grossa, napisał niedawno – broniąc tzw. dobrego imienia Polski – iż „zapewne nie ma drugiego kraju w Europie Środkowej i Wschodniej, który z taką powagą i szczerością rozliczał się z mrocznymi składnikami własnej historii.” (Gazeta Wyborcza 27.06.2006)

Warto przypomnieć, iż podobnie haniebną postawę jak Michnik i Gazeta Wyborcza w popieraniu amerykańskiej agresji na Irak zajęła wówczas niemalże cała polska elita intelektualna, polityczna i dziennikarska. W tym ludzie, których głos w sprawie antysemityzmu słuchany był zawsze bardzo uważnie. Władysław Bartoszewski w rozbrajająco naiwnym artykule-odpowiedzi na bardzo mocny antywojenny tekst Güntera Grassa, zatytułowany „Ufamy Ameryce” (Gazeta Wyborcza 15.04.2003) dowodził tautologicznie, że Ameryka na pewno wie, co robi, bo jest Ameryką, a Ameryka zawsze wie, co robi i robi to zawsze w dobrych intencjach: „Myślę, że Amerykanie robią dzisiaj wszystko, co jest w ludzkiej mocy, żeby zmniejszyć liczbę ofiar i zakończyć jak najszybciej akcję (tak! nie wojnę, a „akcję” – SZ), która według mnie jest działaniem wyzwolicielskim, a nie agresywnym, w pewnym sensie prewencyjnym w interesie pokoju w regionie i na świecie.” Marek Edelman przeciwników wojny nazwał „podnieconymi kretynami” (Przekrój 6.04.2003), Czesław Miłosz, porównawszy Irak Husajna do III Rzeszy, wezwał do bezwzględnej solidarności z Amerykanami, zaś Stanisław Lem gorąco kibicował w swoich prasowych felietonach wizji świata prezentowanej przez znanego intelektualistę i wizjonera George’a W. Busha.

Trudno się więc dziwić, iż głos autorytetów stosujących podwójne standardy, przestaje w ogóle cokolwiek znaczyć, także w dyskursie anty-antysemickim. Wytycza jednakże marszrutę intelektualną swoim wyznawcom, która nieodwołalnie wiedzie na manowce. I tak dla przykładu Sergiusz Kowalski i Magdalena Tulli w swojej książce Zamiast procesu. Raport o mowie nienawiści (WAB, Warszawa 2003), będącej opracowaniem Otwartej Rzeczpospolitej – Stowarzyszenia przeciw Antysemityzmowi i Ksenofobii i analizującej język prasy prawicowej, dokonują już we wstępie zrównania prasy lewicowej – Nie, Bez Dogmatu, Faktów i Mitów oraz Trybuny – operujących jakoby „językiem nienawiści” – z antysemickimi szmatławcami. Na podobnej sugestii opiera się opublikowany w Midraszu (maj 2006) artykuł Michała Otorowskiego „Syndrom Guliwera. Izrael, Arabowie i problem ‘lewicowej nadwrażliwości’”, w którym autor przymierza się do przyprawienia antysemickiej (ale nowo-lewicowo-antysemickiej) gęby innym lewicowym czasopismom – Lewą Nogą i Rewolucji – za ich krytyczny stosunek wobec polityki Izraela.

Może więc słabość antyksenofobicznych organizacji w rodzaju „Otwartej Rzeczpospolitej”, polegająca na ograniczeniu swojego przekazu do towarzystwa wzajemnej adoracji kilku zaprzyjaźnionych fundacji i tytułów prasowych, zasadza się na obłudzie i stosowaniu podwójnych standardów? Owszem, nagłaśniamy przypadki incydentów antysemickich w Polsce, ale ani słowem nie protestujemy przeciwko rasistowskiej polityce państwa Izrael czy współuczestnictwie polskiej armii w mordowaniu bezbronnych arabskich cywilów w Iraku. Potępiamy, a jakże, Leszka Bubla i Narodowe Odrodzenie Polski, ale ton naszych protestów jest już znacznie łagodniejszy, jeśli chodzi o „cywilizowanych” nacjonalistów i homofobów u władzy w rodzaju Giertycha i Wierzejskiego.

Nie od dzisiaj wiadomo, że rasistowska przemoc ubrana w garnitur władzy prezentuje się znacznie lepiej i jest łatwiejsza do strawienia przez mainstream niż wygoleni kibole ze swastykami na czołach. Nie znaczy to jednak, iż jest mniej niebezpieczna. Przeciwnie. To obecność w parlamencie i mediach takich Wierzejskich czy jawnych nazistów, jak posłowie LPR Bogusław Sobczak i Szymon Pawłowski albo wiceprezes TVP Piotr Farfał, rozzuchwala bandytów atakujących Parady Równości, sympatyków radykalnej lewicy czy Żydów w jarmułkach. Na język pogardy i wykluczenia, na nawoływanie do przemocy winna przede wszystkim zareagować prokuratura. Ale w pierwszej kolejności winni zareagować dziennikarze, zareagować absolutnym bojkotem. Powinni, ale nie w Polsce. Wojciech Wierzejski jest stałym gościem niedzielnego „Śniadania w Trójce” i wielu telewizyjnych programów publicystycznych. W jednym z nich tłumaczył ostatnio istnienie getta ławkowego dla Żydów w II Rzeczpospolitej. Przypadek? Skądże! Wcześniej na drzwiach swojego biura poselskiego wywiesił kartkę „Pedałom wstęp wzbroniony” i nawoływał do „dolania pałami dewiantom” (czyli homoseksualistom), twierdząc, iż „gej to przecież z definicji tchórz”. Polityczny kolega Wierzejskiego, szef Młodzieży Wszechpolskiej Krzysztof Bosak, na pytanie „czy wszechpolak może być gejem” odpowiada bez zażenowania: „To niemożliwe. Trudno pogodzić walki o ideały narodowościowe i katolickie z homoseksualizmem, który jest ich zaprzeczeniem.” (Gazeta Wyborcza, Stołeczna 10-11.06. 2006)

Jak dobrze znamy ten język naznaczenia i wykluczenia stosowany przez stulecia przez białych rasistów w Europie, USA i RPA. Język, za którym nieodmiennie szły czyny – dyskryminacja, getto i mord. I cóż na to władze państwowe? Widać, że się podpisują pod tym programem, gdyż nie słyszałem o zerwaniu koalicji z LPR. Cóż na to parlament, organizacje obrony praw człowieka, dziennikarze, naukowcy, aktorzy, autorytety?

Antysemityzm i prawica

Fala antyizraelskich wystąpień na świecie, ściśle powiązana z polityką państwa Izrael, wezbrała w solidarności z pierwszą Intifadą palestyńską, nasiliła się podczas pierwszej wojny w Zatoce, kiedy to Izrael występował u boku USA przeciwko Irakowi, zaś kulminację ma obecnie – podczas popieranej przez Izrael okupacji Iraku i niezwykle krwawej polityki rządu izraelskiego wobec walczących o niepodległość Palestyńczyków.

Palenie flag izraelskich ma miejsce na każdej demonstracji przeciw polityce Stanów Zjednoczonych, organizowanych setkami w krajach arabskich. Nie ma to nic wspólnego z antysemityzmem.

Podpalanie synagog, profanacje cmentarzy żydowskich, fizyczne napaści na rabinów i inne osoby publicznie przyznające się do swojej żydowskości, krótko mówiąc obwinianie Żydów europejskich o ludobójczą politykę rządu izraelskiego, jest antysemityzmem. Natomiast nazywanie nim antyizraelskiej kampanii prowadzonej na całym świecie w obronie Palestyńczyków przez wiele partii i organizacji lewicowych i demokratycznych jest świadomym nadużyciem mającym na celu zdyskredytowanie tego ruchu. Antysemityzm jest bowiem zjawiskiem skompromitowanym i nikt, poza najbardziej zdeklarowanymi faszystami, nie chce być zaliczany w poczet antysemitów.

Należy jednak przypomnieć, iż antysemityzm skompromitował dopiero Adolf Hitler. Przed nim bycie antysemitą nie było niczym nagannym, ba, wielu czołowych polityków europejskich i amerykańskich chlubiło się swoim antysemityzmem. Dość przypomnieć z naszego podwórka Romana Dmowskiego, patrona największego ronda w stolicy, a niedługo i pomnika, uważanego przez wielu Polaków za „twórcę niepodległego państwa polskiego”; który był twórcą, i owszem, ale nowoczesnego polskiego antysemityzmu.

Te współczesne fale światowego antysemityzmu, objawiające się głównie antyżydowskimi wystąpieniami Arabów oburzonych polityką Izraela wobec Palestyńczyków, do Polski prawie nie docierają. I to nie tylko z oczywistego powodu braku liczniejszej mniejszości arabskiej w naszym kraju. Główna przyczyna jest inna – polski antysemityzm jest po prostu hermetyczny, absolutnie nieczuły na rzeczywistość. Trwał i trwa niezależnie od obecności Żydów czy od obecności państwa Izrael i prowadzonej przezeń polityki.

Akcje solidarności z Palestyńczykami wymierzone w Izrael nie wzbudzają w polskim społeczeństwie większego odzewu. Nie aktywizują też specjalnie polskich antysemitów. Owszem, na stronach internetowych organizacji faszystowskich od lat pojawiają się hasła solidarności z walczącymi o wolność Palestyńczykami, Nasz Dziennik ostro protestuje przeciwko „zbrodniom izraelskim”, a poseł i do niedawna szef Rady Politycznej Ligi Polskich Rodzin Zygmunt Wrzodak głośno wzywał swojego czasu rząd polski do wycofania żołnierzy i zaprzestania współuczestniczeniu w „haniebnej okupacji Iraku”.

Są to jednak reakcje nieporównywalne w swojej intensywności z awanturami dotyczącymi krzyży na oświęcimskim żwirowisku czy Jedwabnego. A to dlatego, że ani Narodowego Odrodzenia Polski czy ONR-u, ani Naszego Dziennika, ani Zygmunta Wrzodaka, ani wielu podobnych im antysemitów nie interesuje tak naprawdę los Irakijczyków czy Palestyńczyków. Dla nich liczy się wyłącznie to, że mogą teraz, przy otwartej kurtynie, pod pretekstem obrony uciśnionych i torturowanych dowalić Izraelowi, czyli znienawidzonym Żydom. Brak przekonania w wykorzystaniu tak znakomitego pretekstu wynika również ze znajomości polskiego społeczeństwa i obecnego w nim antysemityzmu – jak mówię – absolutnie zamkniętego, nie poddającego się faktom i nowym okolicznościom, będącego w stanie zaabsorbować co najwyżej ułamek współczesnych zbrodni Izraela.

Dlatego też tak ważna jest, moim zdaniem, każda pogłębiona próba rewizji polskiej historiografii dotycząca „kwestii żydowskiej”. Pogłębiona, czyli nie poprzestająca na oklepanych frazesach Szewacha Weissa czy Adama Michnika, że polskie społeczeństwo jest cacy, a margines bandytów-antysemitów znajdzie się wszędzie. Frazesach, gdyż każda poważna praca dotycząca polskiego antysemityzmu – do jakich zaliczam m.in. Sąsiadów Jana Tomasza Grossa (2000), „szanowny panie gistapo” Donosy do władz niemieckich w Warszawie i okolicach w latach 1940-1941 Barbary Engelking (2003), „Ja tego Żyda znam!” Szantażowanie Żydów w Warszawie, 1939-1943 Jana Grabowskiego (2004), My z Jedwabnego Anny Bikont (2004), czy Zagłada a tożsamość Małgorzaty Melchior (2004) – dezawuuje natychmiast ich wartość.

Każda z kolei próba rewizji historii naszego kraju, historii do szczętu zakłamanej – raz przez półwiecze „realnego socjalizmu”, a dziś przez historyków z bożej łaski, wysługujących się prawicowym instytucjom państwowym – przypomina nam, że historia Żydów polskich i nierozerwalnie z nią złączonego polskiego antysemityzmu wciąż czeka na swoje pełne opracowanie.

Przypisy:
[1] Theodor W. Adorno, Minima moralia. Refleksje z poharatanego życia, przeł. Małgorzata Łukasiewicz, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1999, s. 127.
[2] Wyd. polskie: W imię Innego. Antysemicka twarz lewicy, przeł. Renata Lis, Sic!, Warszawa 2005.

Stefan Zgliczyński


Artykuł ukazał się w polskiej edycji miesięcznika "Le Monde Diplomatique" z lipca 2006 r.

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


26 listopada:

1911 - W Dravil zmarł Paul Lafargue, filozof marksistowski, działacz i teoretyk francuskiego oraz międzynarodowego ruchu robotniczego.

1942 - W Bihaciu w Bośni z inicjatywy komunistów powstała Antyfaszystowska Rada Wyzwolenia Narodowego Jugosławii (AVNOJ).

1968 - Na wniosek Polski, Konwencja ONZ wykluczyła przedawnienie zbrodni wojennych.

1968 - W Berlinie zmarł Arnold Zweig, niemiecki pisarz pochodzenia żydowskiego, socjalista, pacyfista.

1989 - Założono Bułgarską Partię Socjaldemokratyczną.

2006 - Rafael Correa zwyciężył w II turze wyborów prezydenckich w Ekwadorze.

2015 - António Costa (Partia Socjalistyczna) został premierem Portugalii.


?
Lewica.pl na Facebooku