K. Szumlewicz: Gorzkie rozliczenia
[2006-12-13 00:13:15]
Dzisiejszy upadek czytelnictwa wywołany jest nie tylko zalewem amerykańskiej rozrywki i zmniejszeniem ilości bibliotek czy domów kultury, chociaż są to czynniki niezwykle ważne. Główny powód jednakże tkwi w tym, iż pisarze nie zmagają się z rzeczywistością, co więcej, odbijają bezkrytycznie jej najgorsze cechy. Demaskacja panujących kłamstw wywołuje u nich co najwyżej szyderstwo; sami krytykować są w stanie wyłącznie poprzedni ustrój, zezując przy tym ku mediom, ku autorytetom, czy aby dobrze wykonali swoje kryptopropagandowe zadanie. Tym samym jednak tracą oni wiarygodność i legitymizację; po co czytelnikom pisarz, który dostrzega wyłącznie to, co pozwolono mu dostrzec? Zwłaszcza że lansowany obraz świata kłóci się z ludzkim doświadczeniem, na którego miejsce starają się oni wtłoczyć heroiczną konfabulację dzisiejszych zwycięzców. Zwycięzców, których poparta medialną potęgą pycha jest tak wielka, że przyznali sobie przywilej mówienia w imieniu swych ofiar. Edward Redliński jest ewenementem wśród krajowych twórców, gdyż nadąża za rzeczywistością i nie boi się jej analizować. Obraz, jaki wyłania się z jego twórczości jest bardzo gorzki i pokrywa się z codzienną obserwacją, co, jak wspomniałam, jest dzisiaj czymś prawie nie spotykanym w polskiej prozie. Nie poprzestaje jednak na prostowaniu przekłamań i ujawnianiu tego, co przemilczane. Jak przystało na pisarza z powołania, ujmuje się on za ludźmi, których okradziono ze wszystkiego, nie wyłączając pamięci i języka, w jakim by mogli upomnieć się o swoją godność. Właściwie wszystkie książki Redlińskiego są pod tym względem interesujące, ja jednak chciałabymskupić się na dwóch: "Krfotoku" oraz "Transformejszen". Pierwsza z nich rozgrywa się w świecie równoległym, gdzie Wojciech Jaruzelski nie ogłosił stanu wojennego, Pałac Kultury został zniszczony przez polskich zamachowców, a Związek Radziecki nie tylko interweniował, skutkiem czego Polska niemal całkiem utraciła suwerenność, ale ocalał i nawet rozszerzył sferę swoich wpływów na Chiny i Japonię, z którymi utworzył potężny Trójkąt Sybirski. Zaangażowana w te wydarzenia rodzina zastanawia się, co by było, gdyby wydarzenia potoczyły się odmiennie. W "Transformejszen" z kolei czytelnik ma doczynienia z rzeczywistym światem, przedstawianym z uprzywilejowanej pozycji pełnego optymizmu redaktora "Gazety Warszawskiej". W biednym Pegerowie zamiast przyobiecanej stolarni powstaje McDonald, co ma ogromny wpływ na poczynania wszystkich jego mieszkańców i innych bohaterów, przy okazji rozmyślających nad tym, czy przewrót ustrojowy w Polsce był rzeczywiście czymś tak dobrym, jak przedstawiają go byli opozycjoniści? Czy ludzie przypadkiem nie zostali przez nich horrendalnie oszukani? Wszak socjalizm bez wypaczeń czy nawet społeczna gospodarka rynkowa to coś zupełnie innego niż szokowa terapia, a raczej "szok bez terapii", zafundowany im przez Leszka Balcerowicza.... Czas pogardy Tematem poruszanym w obu książkach Redlińskiego jest pogarda; w pierwszej - inteligencji wobec klas awansujących, w drugiej - byłych opozycjonistów i podzielających ich punkt widzenia mediów względem wyzwolonego wreszcie "ludu", który, w przeciwieństwie do nich, zyskał na przemianach przede wszystkim bezrobocie, bezdomność, brak perspektyw i nie odstępujące ani na chwilę poczucie poniżenia. Jak pisze Redliński, "w Polsce Ludowej 20 procent narodu straciło. Ale 80 procent zyskało! A mimo to 80 procent poszło za tymi dwudziestoma. Czemu?". Odpowiedź na to pytanie jest "Gombrowiczem podszyta". Mimo obiektywnego braku korzyści nikt przecież nie chciał być uznany za "zgrzebnego komucha", "homo sovieticusa", czy - by użyć nomenklatury uniwersyteckiej, "człowieka resentymentu". W ten sposób oszalała prywatyzacja i antyspołeczne reformy, niszczące wszystkie realne osiągnięcia poprzedniego ustroju i cofające Polskę pod względem obyczajowym do stanu sprzed wojny, mogły zostać wprowadzone wprawdzie cichcem i niedemokratycznie, ale bez specjalnego oporu tych, nad których głowami decydowano o ich losie. W związku z powyższym, jeden z bohaterów "Transformejszen" nazywa działania opozycjonistów z 89 roku "zamachem stanu" i przeprowadza coś podobnego z powodzeniem w prywatyzowanej przez siebie szkole. Jej uczniowie - którym każe się, notabene, na pytanie "Dlaczego tak czcimy i podziwiany Solidarność?" odpowiadać "Albowiem wiekopomnym porywającym porywem była" - nawet kiedy zaczynają zdawać sobie sprawę, iż zostali wystrychnięci na dudka, robią dobrą minę do złej gry, gdyż inaczej bezlitośni "szczuje" skompromitowaliby ich w oczach rówieśników. Jest to obyczaj, który przeżył do dziś w polskich mediach, bez skrupułów wszczynających nagonkę na każdego - w krańcowych przypadkach może być to nawet "przypadkowa" większość społeczeństwa - kto ośmiela się nie podzielać ich permanentnego zadowolenia. Nawiasem mówiąc, taka nagonka prowadzona jest przeciwko samemu Redlińskiemu. Totalna, gdyż dotycząca absolutnie wszystkich dziedzin życia, propaganda antysocjalistyczna na pewien czas zdołała ludziom wbić do głów, że ich dotychczasowa egzystencja była czymś śmiechu wartym, bo jedynie amerykański styl nowych elit oraz ich szlacheckie sentymenty, choćby połączone, jak się później okazało, z upadkiem kultury, wzrostem przestępczości i monstrualną korupcją, stanowią to, za co warto zapłacić wygórowaną cenę w "twardej walucie ludzkich cierpień" - by użyć słów Zygmunta Baumana. Rodzący się bunt nie powinien obywać się bez świadomości tej manipulacji, toteż rozczarowanym - wyrzuconym z hut, kopalni i stoczni - pisarz radzi, by, przyjeżdzając do Warszawy, nie wykrzykiwali swych haseł w okna rządu czy Sejmu, lecz zgłosili się z nimi do dawnych publicystów - Kuronia, Mazowieckiego, Nowaka-Jeziorańskiego i Michnika; prawdziwych winnych swej tragicznej sytuacji. Balcerowicz był przecież - jak przekonuje Redliński w wywiadzie, udzielonym "Aneksowi Trybuny" - właśnie ich tworem, Frankensteinem, który wymknął się wprawdzie spod kontroli, ale którego oszalałych działań początkowo nikt - nawet "socjalista" Kuroń - kontroli tej wcale nie chciał poddawać. Dziecięca naiwność i dorosły cynizm Opozycjonistów, których postawa w czasach realnego socjalizmu miała w sobie często wiele odwagi, nie zawsze połączonej z refleksją, Redliński porównuje do bawiących się dzieci. Zaś "dzieci, jak wiadomo, bardzo lubią rozwalać, podpalać, żeby huk był, dym i dużo bałaganu". W "Krfotoku" romantyczna nieodpowiedzialność kilku osób skutkuje męczeńską śmiercią chcącego zostać bohaterem piętnastolatka oraz pochłaniającą kilka milionów ofiar przegraną "wojną zimową" - co zamiast studzić, jeszcze pogłębia patriotyczne zaczadzenie tych, którzy uważają się za sumienie narodu. W "Transformejszen" opozycjoniści oskarżani są natomiast o coś innego – cyniczną manipulację, wyrachowaną grę na ludzkich nastrojach. Jak można ze sobą pogodzić te dwa oskarżenia? Wytłumaczeniem ich okazuje się rdzennie polska mieszanina naiwności i cynizmu. Widać ją na przykładzie zasłużonego dziennikarza "Gazety Warszawskiej", który oskarżając swych bohaterów o "niezrozumienie przemian" wciąż usiłuje dowieść, że wszystko poszło nie tyle nawet znośnie, co świetnie, najlepiej, jak mogło, zaś źródeł ogólnego pesymizmu dopatruje się w przemocy płynącej z ekranów, reality shows, zatruciu środowiska, starzeniu się społeczeństwa a nawet plamach na słońcu. Szczyt satyry osiąga Redliński przedstawiając jego wizytę w McDonaldzie, dokąd przychodzi on przebrany za bezdomnego. Liczni frustraci spodziewaliby się, że zaraz zostanie wyproszony, a tu wręcz przeciwnie: obsługiwany jest z uśmiechem przez atrakcyjną kelnerkę, która w dodatku życzy mu na pożegnanie optymizmu i pomyślności, tak potrzebnych w ustroju opartym na prywatnej przedsiębiorczości. Jego satysfakcję - że "wbrew sceptykom, malkontentom i opozycji transformacja przenika w głąb tego kapuściano-pyzatego kraju, do gmin i Pegerowów" - pogłębia jeszcze fakt, że stojąca pod restauracją taksówka jest na jego rozkazy a kierowca z góry wie, gdzie go zawieść... Patiomkinowskie atrapy nie są jednak trwałe, a rzeczywistość wyziera zza nich nazbyt brutalnie, by można ją było zignorować. Nie stanowi to wszakże dla naiwno-cynicznej elity żadnego problemu. Świadczy o tym dobitnie zorganizowany w tymże Pegerowie Festyn Unii Wolności, która z powodu spadku popularności postawiła na "kontakt z dołami". Nikt nie sugeruje na nim, iż zjawiska nędzy, żebractwa i braku pracy nie istnieją, są one jednak - jak obwieszczają nienaruszalne autorytety - czymś bezsprzecznie korzystnym. Jako że poczęstunek jest argumentem niepodważalnym, przed wzruszonymi działaczami przeciąga korowód rzekomych ofiar, które tak naprawdę wiele skorzystały na transformacji: po zamknięciu pegeerów przestały wspierać totalitaryzm, a żebrząc, mogą wreszcie docenić patos miłosierdzia. Państwo opiekuńcze wypierało z serc wiarę w opatrzność, która pozbawionym darmowych leków i szpitali ludziom pozwala wreszcie na nowo zacząć "rozmyślać nad kruchością życia, zagadką istnienia, cierpieniem świętych...". Podbechtywany entuzjazm kończy się zapewnieniami, iż lepiej "mieszkać w chaszczach nad rzeką, w budzie z papy i tektury jako człowiek wolny niż w pegeerowskim >em-cztery< jako homo sovieticus!" i że bezrobotni powinni robić comiesięczną zrzutkę na wybranego miliardera, tak by więcej Polaków znalazło się w rankingach najbogatszych ludzi świata... Równie bezlitosny jest Redliński w "Krfotoku". Jeden z bohaterów, uczestnik Powstania Warszawskiego Stefan Akalski, zwany ze względu na swoje poglądy "Ako", tak nienawidzi Polski Ludowej, że jej nieomal totalne zniszczenie w "wojnie zimowej" (rozpętanej po wkroczeniu Rosjan do Polski) kwituje pogardliwym stwierdzeniem, iż nic ważnego nie zostało stracone, gdyż większość zniszczeń dotknęła "socjalistycznej tandety" (w której resztkach, mimo narzekań, całkiem nieźle mu się mieszka). Ako czuje się dziedzicem elitarnego świata dworków i willi, rdzennej szlachty i jej patriotyzmu, nie może tedy zrozumieć potrzeby np. budowania wieżowców, gdzie znaleźć mogła mieszkanie ogromna liczba ludzi, należących jednak w jego i jemu podobnych odczuciu do gorszych, mniej wartościowych kategorii: "ziela" (osoby pochodzenia wiejskiego) i "trepów" (lokatorzy dokwaterowani). Racje pozbawionych głosu Diametralnie różne od Ako spojrzenie na te sprawy ma Roch, ojciec jego zięcia. Reprezentuje on tę grupę, która w III RP skazana została na całkowite zamilknięcie, jakby w ogóle jej nie było (choć z sondaży wynika co innego). Tymczasem Roch mówi rzeczy w większości oczywiste, na pewno zaś zrozumiałe i godne chociażby polemiki. Zaliczają się do nich między innymi konstatacja, że biedni nigdy w Polsce nie mieli tak dobrze, jak w czasach budowy socjalizmu, kiedy dokonał się największy postęp cywilizacyjny w dziejach naszego kraju, oraz uznanie zasług Rosjan w wyzwalaniu Polski spod niemieckiej okupacji (wszak zginęło ich wtedy o wiele więcej, niż Polaków w Katyniu). Sytuacja, w której Niemcom powiedzieliśmy już dawno, że "przebaczamy i prosimy o przebaczenie", zaś do Rosjan urzędowo podsyca się starą nienawiść, wydaje mu się absurdalna. Uważa on także, iż stan wojenny - jaki w jego świecie nie miał miejsca - byłby ratunkiem, nie zaś zdradą, co potwierdzają nieszczęśliwe losy równoległej Polski, w której żyje. Dla Marka Beylina i jemu podobnych jest to zbiór herezji, tymczasem syn Rocha, wychodząc od poglądów bardzo do tego publicysty zbliżonych, na końcu przyznaje: "Rechotałem z Lenina, z Bieruta, z Gomułki - ze ślepych kuchni, z trabanta, z pegieerów - bo wszyscy rechotali". Zbiorowe wmówienie i trzeźwa kalkulacja (wszak przelicznik dolara na złotówkę był w późnym PRL-u tak rewelacyjny, że nie opłacało się pisać w reżimowej prasie) - oto, jak sugeruje Redliński, główne źródła solidarnościowej ideologii. Dzisiaj do jej wyznawania nie potrzeba już nawet wyśmiewanego przezeń naiwnego bohaterstwa, wystarczy oportunizm i spora dawka nienawiści do "nieudaczników", tak świetnie ukazanej na przykładzie dziennikarza z "Transformejszen". Nic dziwnego, iż nie może on w żaden sposób zrozumieć racji napotkanego w barze mlecznym "komucha", który działalność charytatywną postsolidarnościowych biznesmenów nazywa "jałmużną oszustów dla oszukanych" i zastanawia się, czy jej przyczyną jest znieczulica, głupota, czy może szyderstwo z głodnych albo zwykła bezczelność. Kapitalizm po sarmacku Transformacja tymczasem rozwija się swoim trybem; bezrobotni biją bezdomnego, na co świadkowie reagują filozoficzną refleksją, że chłopcy muszą się wyładować ("Ten przeżyje, to zatłuką innego"). Zewsząd wyziera przygnębienie i beznadzieja, zaś w wyniku braku perspektyw życie mieszkańców Pegerowa oraz innych "sierot" stanowiących "niezbędne koszty przemian" (by posłużyć się dwoma dominującymi określeniami zaczerpniętymi z solidarnościowej nowomowy) ulega postępującejdegradacji, tak cielesnej, jak psychicznej. Nie dotyczy ona, rzecz jasna, wiecznie zadowolonego redaktora czy stawianej przez niego za wzór do naśladowania stuletniej instruktorki aerobiku, którzy dzięki joggingowi, basenowi, tenisowi, nartom, diecie i pozytywnemu myśleniu są w coraz lepszej formie. W coraz lepszej formie jest również Kościół, nazywany przez swoich co bardziej przedsiębiorczych przedstawicieli McCościołem. Wśród związanych z transformacją rewolucyjnych zmian planują oni sprywatyzowanie spowiedzi. Jak sądzą, wcale nie zmniejszyłoby to jej atrakcyjności, gdyż, jak wiadomo od niezależnych mediów, człowiek, nawet biedny, tak naprawdę ceni tylko to, za co zapłacił. We wspomnianym wcześniej wywiadzie prowadzący go Leszek Żuliński pyta Redlińskiego: "Czy globalizacja-amerykanizacja nie okaże się jednak lepsza od naszego polskiego bezhołowia? Od >polskiego piekła", na co pisarz odpowiada, iż jedno nie wyklucza drugiego, przykładem "polonijne piekiełko w Chicago i Nowym Jorku". Jak się okazuje, najgorsze nurty tradycji doskonale harmonizują z tym, co podłe w globalizacji; romantyczny Ako z "Krfotoku" oraz nastoletni Maks prywatyzujący szkołę, są dwiema stronami tego samego medalu. Tożsamość tych dwóch postaw - zacofanej kołtunerii i kapitalistycznego cwaniactwa - widać na każdym kroku; główny bohater "Transformejszen" zakłada sieć barów "Apostołówka", milioner-patriota pozwala swemu bratu dogorywać w nędzy, gdyż nie chce dawać mu "ryb zamiast wędki", zaś pani o dobrym sercu uskarża się na dzieci, wyjadające chleb ptaszkom. Transformacja nie zostawia nawet skrawka życia w niezmienionym kształcie. Jej symbolem jest pies bohaterów, który popada w narkomanię, na koniec zamieniając się w symbol polskości - rozwrzeszczanego, jaskrawego koguta. Edward Redliński, "Krfotok", Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA, Warszawa 1998, str. 200. Edward Redliński, "Transformejszen", MUZA SA, Warszawa 2002, str. 294. Tekst ukazał się w piśmie "Res Humana" w 2002 roku. |
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Syndrom Pigmaliona i efekt Golema
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Mury, militaryzacja, wsobność.
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Manichejczycy i hipsterzy
- Pod prąd!: Spowiedź Millera
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Wolność wilków oznacza śmierć owiec
- Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
- Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
- od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
- Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
- Kraków
- Socialists/communists in Krakow?
- Krakow
- Poszukuję
- Partia lewicowa na symulatorze politycznym
- Discord
- Teraz
- Historia Czerwona
- Discord Sejm RP
- Polska
- Teraz
- Szukam książki
- Poszukuję książek
- "PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
- Lca
22 listopada:
1819 - W Nuneaton urodziła się George Eliot, właśc. Mary Ann Evans, angielska pisarka należąca do czołowych twórczyń epoki wiktoriańskiej.
1869 - W Paryżu urodził się André Gide, pisarz francuski. Autor m.in. "Lochów Watykanu". Laureat Nagrody Nobla w 1947 r.
1908 - W Łodzi urodził się Szymon Charnam pseud. Szajek, czołowy działacz Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej. Zastrzelony podczas przemówienia do robotników fabryki Bidermana.
1942 - W Radomiu grupa wypadowa GL dokonała akcji odwetowej na niemieckie kino Apollo.
1944 - Grupa bojowa Armii Ludowej okręgu Bielsko wykoleiła pociąg towarowy na stacji w Gliwicach.
1967 - Rada Bezpieczeństwa ONZ przyjęła rezolucję wzywającą Izrael do wycofania się z okupowanych ziem palestyńskich.
2006 - W Warszawie zmarł Lucjan Motyka, działacz OMTUR i PPS.
?