Alterglobaliści, którzy gromadzą dowody nadchodzącej Apokalipsy, dostarczają rewolucjonistom argumentów, choć zamiast wzywać do rewolucji, ograniczają się do powtarzania swojej mantry: "Inny (lepszy) świat jest możliwy". Na pytanie: jaki? - nie udzielają wyraźnej odpowiedzi. Taka odpowiedź mogłaby zbyt łatwo stać się programem jakiejś rewolucji, a ruch alterglobalistyczny wzywa raczej możnych tego świata do opamiętania i koncentruje się na reformach a nie zmianach systemowych.
Kiedy dorastałem na Kubie tropikalny huragan, zwany cyklonem zdarzał się raz na kilka lat. Obecnie przez Wielkie Antyle i wybrzeża USA przetacza się kilka potężnych cyklonów rocznie. I nie reżim Castro to sprawił, lecz reżim koncernów naftowych, które na początku wieku wykupywały spółki i zamykały linie tramwajowe, by promować motoryzację, a dziś prowadzą wojny o ropę. Amerykańska administracja utrzymuje specjalnych ekspertów od klimatu, którzy biorą duże pieniądze, za to, że przeczą faktom dotyczącym zmian klimatycznych wywołanych głównej mierze przez indywidualną motoryzację. Najbardziej wstrząsające zaś są prognozy klimatyczne firm ubezpieczeniowych, które musza się trzymać faktów, jako, że w przeciwnym razie poniosłyby zbyt duże straty.
Kiedy jednak przyjrzymy się wydarzeniom, poczytamy wskaźniki, pooglądamy telewizję, to dojdziemy do wniosku, że świat się zmienia i to bynajmniej nie za sprawą rewolucjonistów. W przyspieszonym tempie rośnie przepaść między biednymi i bogatymi. Władza przechodzi z rąk polityków poszczególnych krajów w ręce korporacji światowych, posiadaczy kapitału. Prywatyzacja odbiera demokratycznie wyłonionym władzom resztki wpływu na gospodarkę, a więc i na los obywateli. Praca staje się towarem, której cenę ustala w coraz większym stopniu globalny rynek, więc realne płace spadają. Wszystkie te zmiany są projektowane, zapowiadane, wymuszane i legitymizowane przez wyznawców wolności gospodarczej, czyli globalnego zniewolenia. Głoszą je neokonserwatywni liberałowie w imię prawa naturalnego, bo to przecież naturalne i zgodne z Boskim porządkiem, że wielka ryba zjada małą rybę. Robią to też i socjaldemokraci oraz soc-liberałowie, powołując się na potrzebę modernizacji, czyli nadążania za zmianami na gorsze wprowadzanymi przez liberałów i wymaganymi przez korporacje.
Rzeczywistość jakże ironicznie przyznaje alter-globalistom rację: Inny świat jest nie tylko możliwy, on się staje inny na naszych oczach, w zastraszającym tempie, tylko, że nie są to zmiany na lepsze, ale na gorsze. Inny owszem, ale nie lepszy tylko gorszy. Dlaczego? Bo kapitał jest potężny, a ludzie słabi? Przypisywanie przewagi, jaką mają dzisiaj posiadacze kapitału nad posiadaczami kartki wyborczej, obywatelami, jedynie nagiej sile, jest nieprawdziwe. Obecna pozycja korporacji i słabość władzy publicznej to wynik decyzji podejmowanych przez parlamenty i reprezentujące je rządy w takich organizacjach jak WTO, Unia Europejska czy MFW. Większość tych decyzji była w parlamentach przegłosowywana i wyjaśniana opinii publicznej. Obywatele w swej większości do dzisiaj głosują na polityków, którzy oddają ich w niewolę światowym koncernom. Dzieje się tak, dlatego, że ludzie, którym jest źle zawsze gotowi są popierać zmiany. Ponieważ ludziom na świecie pod wpływem tych zmian żyje się coraz gorzej, tym większa ich gotowość do popierania zmian właśnie. Paradoks polega na tym, że konkretne propozycje zmian mają wyłącznie konserwatyści. Neoliberalna rewolucja, torująca drogę globalnej władzy światowych korporacji ma swoje manifesty, ośrodki naukowe i propagandę. Jej cele są spójne, a argumenty powtarzane po tysiąckroć we wszystkich coraz bardziej prywatnych a coraz mniej publicznych mass mediach.
Tej sugestywnej wizji, jedynie słusznej drodze prywatyzacji, deregulacji, uelastycznienia rynku pracy (mniejsze pensje, dłuższy czas pracy), obniżonych podatków i zanikania redystrybucyjnej funkcji państwa, ani rewolucjoniści ani alterglobaliści nie przeciwstawili jak dotąd wiele więcej poza jałowym "Nie! No pasaran!". Dla tego naszego "Nie!" mamy, trzeba przyznać wiele sensownych uzasadnień. Radykalna lewica przypomina jednak coraz bardziej szalonych proroków zapowiadających Apokalipsę i nawet nie próbujących wskazać drogi zbawienia. Program neoliberalny jest jednym wielkim absurdem, jego recepty na światowe i społeczne bolączki przypominają gaszenie pożaru benzyną. Tyle tylko, że najgłupszy nawet program zmian wyprze brak programu. Tak, więc reakcjoniści z całym spokojem wykorzystują wiarę w postęp (nieuchronność i potrzebę zmian), aby cofnąć ludzkość w mroki średniowiecza, gdzie dobro publiczne ulega prywacie, a podboje stają się ważniejsze od systemów podatkowych i budżetu.
Alterglobaliści dostrzegają interes zbiorowości ludzkiej, lokalnej i globalnej, chętnie wypowiadają słowo ludzkość, ale nie proponują tym kolektywom programu działania. Liberałowie odwołują się do jednostki, jej ambicji, energii, chęci dominowania nad innymi jednostkami, aby w końcu tworzyć ład globalny organizujący życie ludzkości pod dyktando maksymalizacji zysków przez coraz mniej licznych i coraz bogatszych. Jednostka w tym "nowym wspaniałym świecie" ma do odegrania bardzo poślednią rolę, zostaje wtłoczona w zuniformizowana masę konsumentów, zasobów ludzkich (tak się teraz nazywa niegdysiejszy proletariat) a coraz częściej bezrobotnych i wykluczonych ze społeczeństwa.
Między humanitarnym pochlipywaniem przeciwników neoliberalnej globalizacji, a kłamliwymi hasłami zwolenników wyzwolenia jednostki (od państwa) pojawia się oferta, która proponuje wspólnotę wymierną, znaną: naród oraz instrument realizacji jego interesu: państwo narodowe. Ci, którzy już wiedzą, że nie będzie im dane "poznać siły swoich pieniędzy", a jedynie cudzych, którym niewiele mówi pojęcie "ludzkości", mają nadzieję zmieścić się w kolektywie zwanym narodem. Nawet głupi, brudny i biedny wciąż pozostaje Polakiem, a nie np. brudnym Rumunem, rosyjskim pogrobowcem Stalina czy niemieckim spadkobiercą Hitlera. Patriotyzm ekonomiczny, szczególne preferencje dla "strategicznych" działów gospodarki, próby kontrolowania i ograniczania władzy zagranicznych koncernów, utrzymanie w jakimś zakresie polityki socjalnej państwa, wszystko to pozwala na chwilę powstrzymać zwycięski pochód neokonserwatywnej, globalnej rewolucji kapitału. Wkrótce jednak musi się okazać, że suwerenność w zglobalizowanym świecie jest złudzeniem, a naród podzielony na klasy nie jest solidarny.
W miarę jak burżuazyjna demokracja okazuje się fikcją, rewolucja - oddolna mobilizacja mas staje się imperatywem. Aby jednak do tego doszło potrzebne jest nakreślenie alternatywy dla kapitalizmu. Jeżeli rewolucjoniści nie zaczną rozmawiać o tym, jaki inny świat jest możliwy, jakiego chcemy, jeżeli nie rozpoczniemy dyskusji o socjalizmie, będziemy nadal przegrywać. Trudno, bowiem kogokolwiek namówić do wyruszenia w drogę, której celu nikt nie zna.
Piotr Ikonowicz