Czy świat zmienił się tak bardzo, że lewicowe postulaty i pojęcia trzeba wyrzucić do kosza? Z takim postawieniem sprawy nie można się żadną miarą zgodzić. Nierówności społeczne, bezrobocie, emigracja zarobkowa, rozwarstwienie, dyskryminacja kobiet, archaiczny nacjonalizm rodem z XIX w. – Polska aż się prosi o lewicę. Rzeczywistość domaga się zmian. Żeby ludzie uświadomili sobie ten prosty fakt, nie wystarczy powtarzać w kółko piosenki o ograniczeniach ekonomicznych i rzekomo naturalnym konserwatyzmie polskiego społeczeństwa.
Demokracja na poważnie
Gdyby potraktować demokrację poważnie, hasło społeczeństwa demokratycznego wystarczy dzisiaj w Polsce za cały program lewicy. Szokujące? Ależ skąd!
Demokracja to nie to samo co wybory. Kiedy demokratyczne procedury nie mają odpowiedniego społecznego zaplecza, działają źle albo nie działają wcale. Trudno wyobrazić sobie demokrację bez wyborów, ale same wybory nie gwarantują jeszcze demokracji.
Co z tego, że wyborca może oddać głos, skoro jakiekolwiek społeczne czy polityczne zaangażowanie staje się fikcją. "Niech polityką zajmują się politycy", usłyszymy od ekspertów, ale przecież do zjawiska, które oni nazywają "demokracją przedstawicielską", znacznie lepiej pasują takie terminy jak bierność i wyobcowanie. Cóż po wyborach, skoro ponad połowa obywateli nie ma pieniędzy na kupienie gazety, z której mogłaby się dowiedzieć czegoś o współczesnym świecie (załóżmy, że gazety istotnie się tym zajmują). Co po głosowaniu, skoro głosujący nie umieją krytycznie słuchać polityków i dają się zbyć okrągłymi frazesami i kłamstwami. Zresztą, nawet gdyby wyborcy przy urnach wiedzieli, do czego zobowiązali się ich przedstawiciele, i tak nie mieliby żadnych możliwości kontroli. Większość politycznych działań na każdym szczeblu władzy pozostaje praktycznie niejawna.
Podobne zastrzeżenia można by mnożyć. Wybory to tylko listek figowy, który przesłania w Polsce brak rzeczywistej demokracji. Mamy wybory, zatem wszystko w porządku. Jesteśmy społeczeństwem demokratycznym. Otóż nie! Czas na demokrację z prawdziwego zdarzenia.
Demokracja, czyli równość
Ekonomia nie jest dziedziną niezależną od polityki, jak próbują nam wmawiać eksperci z Centrum im. Adama Smitha. Nigdy nie była, o czym świadczy neoliberalizm Reagana i Thatcher. Ulgi podatkowe dla korporacji i zamówienia publiczne, na których wyrosły wielkie fortuny, są tylko formami podziału społecznego bogactwa. Ekonomia to polityka prowadzona innymi środkami.
Władza pomaga gromadzić pieniądze. W zamian gospodarka załatwia się z tymi, którzy mogliby władzy patrzeć na ręce. Bieda jest problemem politycznym, bo uniemożliwia demokrację. Praktycznie wyklucza całe grupy społeczne z demokratycznych procedur.
W Polsce ponad połowa obywateli żyje poniżej minimum socjalnego. Oznacza to tyle, że ich życie sprowadza się do zabiegów wokół podstawowych potrzeb i nie pozostawia miejsca na nic więcej. Bieda marginalizuje. Klasom upośledzonym skutecznie wmówiono, że nędza to ich prywatna sprawa – wina i wstyd. W ten sposób stworzono rzesze ludzi biernych lub podatnych na manipulację. Warunki ekonomiczne nie pozwalają im uczestniczyć w polityce ani przez świadome głosowanie, ani przez aktywny protest. Żeby racjonalnie wybierać, trzeba zdobywać informacje, a na to nie ma pieniędzy, czasu ani wykształcenia. Tym bardziej nie starcza energii na samoorganizację, na formułowanie własnego głosu.
Niwelowanie nierówności ekonomicznych jest obowiązkiem społeczeństwa demokratycznego. Jeżeli chcemy żyć w demokracji, musimy się zgodzić na taki podział dochodów, który nikogo nie pozbawia praw politycznych. To nie sprawa ekonomii, ale decyzji, jak podzielić wypracowane wspólnie dobra. Państwo socjalne z realną redystrybucją dochodów jest warunkiem demokracji. Nie wystarczy "równość szans", potrzebna jest równość rzeczywista.
Demokracja, czyli egalitarna i publiczna szkoła
Demokracja to ustrój wymagający sporych kompetencji. Obywatele nie tylko głosują, ale sami zabierają głos. Patrzą władzy na ręce. Jeśli zajdzie taka potrzeba, organizują się i występują w obronie swoich praw.
Z umiejętnością rozumienia sytuacji i dostrzegania własnego interesu bywa w Polsce różnie. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że pracujące kobiety nie domagają się od państwa prospołecznej polityki, a więc budowy przedszkoli, żłobków i szkół? Skąd się wzięła miłość pracowników supermarketów do neoliberalizmu? Dlaczego strajki zaczynają się od mszy? Przecież Kościół od lat trzyma z władzą, przeciw której występują protestujący.
Nie wystarczy zatem wiedzieć, kogo się wybiera i dlaczego. Trzeba umieć odnieść hasła wyborcze i działania poszczególnych partii do własnej sytuacji. Trzeba ocenić, na ile polityk może stać się reprezentantem interesów moich i grupy społecznej, w której żyję, czyli przynajmniej dostrzegać, że społeczeństwo dzieli się na jakieś grupy. Wyborca musi krytycznie słuchać i czytać. To podstawa. Ponadto powinien umieć formułować własne opinie, organizować się razem z innymi i w ten sposób bronić się przed marginalizacją. Wszystko to wymaga wykształcenia.
Szkoła wyrasta w takiej sytuacji na jedną z najważniejszych instytucji publicznych. Edukacja nie pozbawia nikogo umiejętności potrzebnych do uczestnictwa w życiu politycznym, jeśli jest egalitarna, czyli przeciwdziała elitarnym formom kształcenia. Dlatego edukacja musi być powszechnie dostępna, najlepiej bezpłatna. Społeczeństwu demokratycznemu zależy na tym, żeby wszyscy umieli posługiwać się demokratycznymi procedurami i żeby nikt nie znalazł się na marginesie tylko dlatego, że nie potrafi sformułować własnego stanowiska albo wyrazić protestu.
Z tych samych powodów treści nauczania nie są prywatną sprawą nauczycieli, a zwłaszcza rodziców. Szkoła przygotowuje obywateli do życia politycznego. Musi zatem wyjaśniać podstawowe zasady, na których opiera się demokratyczny porządek, uczyć krytycznego, racjonalnego myślenia, wreszcie przekazywać wiedzę zgodną z naukowymi standardami. Jeśli przestaje spełniać te funkcje, demokracja warta jest tyle co papier, na którym wydrukowano karty do głosowania.
Demokracja, czyli prawa pracownicze
Demokracja nie kończy się za bramą fabryczną ani za drzwiami korporacji. Praca i gospodarka są częścią życia społecznego, o którym należy wspólnie decydować.
Przez ostatnie 20 lat przekonywano nas, że jesteśmy dłużnikami przedsiębiorców. Pora spojrzeć na ekonomię z innej strony. Przedsiębiorcy zawdzięczają pracownikom i ich społecznościom co najmniej tyle samo, ile społeczeństwo zawdzięcza przedsiębiorcom. Działalności gospodarczej nie da się prowadzić poza społeczeństwem. Przedsiębiorca korzysta nie tylko z wysiłku pracowników. Żeby ci mogli produkować, ktoś musiał ich wychować, wyposażyć w wiedzę oraz umiejętność uczenia się i współdziałania. To ogromny społeczny trud, o którym nasi ekonomiści nie chcą nic wiedzieć. Spychają go w sferę prywatną, traktując jako indywidualny kapitał, albo pomijają zupełnie.
Każde przedsiębiorstwo korzysta z kapitału społecznego wnoszonego przez pracowników i nie może bez niego się obejść. Podtrzymywanie więzi społecznych, wychowanie ludzi, którzy umieją pracować, wreszcie opieka nad tymi, którzy stracili siły na rynku pracy i oddali mu swoje najlepsze lata – wszystko to wymaga czasu, wysiłku i pieniędzy. Przedsiębiorcy korzystają z tego wszystkiego, dlatego powinni oddać pracownikom część władzy nad firmą. Przedsiębiorstwo wbrew pozorom nie jest po prostu instytucją prywatną.
Dlatego demokracja to także demokracja pracownicza. Bez przedstawicielstw pracowników w zarządach firm, bez silnego ruchu pracowniczego oraz praw chroniących i pozwalających negocjować warunki pracy demokracja będzie jedynie fikcją.
Demokracja, czyli ochrona mniejszości
Jeżeli założymy, że w demokracji każdy ma uczestniczyć w sprawowaniu władzy, to społeczeństwo demokratyczne będzie zwalczać wszelkie formy wykluczenia, dążąc do egalitaryzmu. Nie zgodzi się na to, żeby jedna grupa cieszyła się przywilejami, których brak innym grupom; żeby jeden miał prawa, których odmawia się innym.
Celem demokratycznego państwa będzie więc zmniejszanie nierówności społecznych. Nie obejdzie się bez aktywnej polityki względem grup społecznie upośledzonych. Społeczeństwo demokratyczne musi otwierać drogi awansu. Tam, gdzie ludzie czują nad głową szklany sufit, nie może być mowy o demokracji.
Konflikt należy więc uznać za tyleż naturalny, co zdrowy. Walka o własne prawa jest o wiele lepsza niż pozorna zgoda, która oznacza tyle, że najsłabszym zatkano usta. Dzisiaj w Polsce ofiarami wykluczenia są przede wszystkim biedni, ale nie tylko. Równych praw odmawia się także kobietom. Ich płace są średnio o 20% niższe niż płace mężczyzn, kobiety nie są tak licznie jak mężczyźni reprezentowane w życiu publicznym, w domach mają więcej obowiązków. Odmawia im się wreszcie praw reprodukcyjnych.
Podobnie przedstawia się sytuacja mniejszości seksualnych. Gej i lesbijka nie mogą się dowiedzieć w szpitalu o zdrowie partnera ani wspólnie płacić podatków jak pary heteroseksualne. Nierówności te nie dają się pogodzić z demokracją i należy jak najszybciej położyć im kres.
Demokracja, czyli laickie państwo
Żeby demokracja mogła trwać, musi w niej istnieć szczególnego rodzaju sfera publiczna. Różnimy się poglądami – wiemy o tym wszyscy. Jednocześnie chcemy cieszyć się wolnością. Umawiamy się zatem, że każdy ma pełną wolność działania, pod warunkiem że nie będzie ograniczał wolności pozostałych. Pomysł sfery publicznej, w której ścierają się przeciwstawne poglądy, ale która nie może być opanowana przez żaden partykularny punkt widzenia, gwarantuje właśnie wolność dla wszystkich.
Partia, która wygrywa wybory, nie może zatem bez naruszenia zasad demokracji usunąć z mediów swoich przeciwników politycznych ani dowolnie zmieniać programów nauczania, żeby szkoła stała się jej tubą propagandową. Gdyby to nastąpiło, instytucje publiczne przekształciłyby się w narzędzia władzy tego, kto je opanował. Zamiast demokracji mamy wolną amerykankę i przemoc ze strony silniejszych.
W dzisiejszej Polsce funkcję państwowej ideologii spełnia katolicyzm. Katolicki punkt widzenia jest zdecydowanie nadreprezentowany w mediach, a co gorsza, propagują go państwo oraz publiczna szkoła, i to nie tylko na lekcjach religii. Kościół – choć jest organizacją hierarchiczną i niedemokratyczną, a więc na dobrą sprawę nie może reprezentować nawet swoich członków, bo ci nie mają żadnego wpływu na jego stanowisko – współdecyduje o życiu społecznym. Cieszy się przywilejami zarówno politycznymi, jak i ekonomicznymi. Panuje w sferze symbolicznej.
Wykorzystując instytucje publiczne, Kościół powiększa swoje wpływy, wypierając demokrację i równość. Jeśli chcemy żyć w demokracji, musimy stworzyć laickie państwo.
Demokracja, czyli jawność
Wreszcie ostatni punkt, który dopełnia pozostałe. Aby praktykować demokrację, potrzeba rzetelnej wiedzy, a tę może zapewnić tylko całkowita jawność życia społecznego na wszystkich poziomach.
Jawność należy rozumieć jak najbardziej dosłownie. W demokracji każdy obywatel powinien mieć prawnie zagwarantowany dostęp do informacji na temat działania władz od szczebla lokalnego do centralnego. Podobnie jawne powinny być działania stowarzyszeń i organizacji społecznych wraz z Kościołami. Spod zasady jawności nie należy wyłączać także życia gospodarczego, a więc tego, co dzieje się w przedsiębiorstwach.
Ktoś powie, że wszystko to już zna. Istotnie, nie są to idee, o których świat nie słyszał. Cóż, kiedy rzeczywistość nie chce zmienić się pod naporem oczywistości. Stawia wciąż te same banalne problemy. Ktoś inny powie, że to program nierealny. Pożyjemy, zobaczymy... Kiedy w roku 1864 zakładano Pierwszą Międzynarodówkę, ośmiogodzinny dzień pracy wydawał się mrzonką, a płatne urlopy nikomu nie przychodziły do głowy. Jedno można powiedzieć już dzisiaj. Ci, którzy uważają, że nic nie da się zrobić, nie mają na lewicy czego szukać. PO i PiS czekają z otwartymi ramionami.
Katarzyna Chmielewska
Tomasz Żukowski
Autorzy są publicystami kwartalnika "Bez Dogmatu". Tekst pochodzi z tygodnika "Przegląd".