Dumping ten, oczywiście niezgodny z wytycznymi wolnego rynku, gdyż sprzedaje się produkty po niżej kosztów produkcji, miał na celu zniszczenie meksykańskich oligopoli zajmujących się produkcją kukurydzy. Od 1994 roku do 2007 roku, USA miały w sumie wyeksportować do Meksyku 39 milionów ton kukurydzy. Tak było zapisane w traktacie, jednak stało się inaczej. Stany sprzedały Meksykowi do 2007 roku 59 milionów ton kukurydzy. Obecnie Meksyk uzupełnia zapotrzebowanie na kukurydze w 32 proc. ze Stanów Zjednoczonych. W 1994 roku za meksykańską płace minimalną można było kupić 16 kilogramów kukurydzy, dzisiaj za płacę minimalną, Meksykanin może zadowolić się 5 kilogramami. Cena jej od 1994 roku wzrosła o 738 procent. Jeżeli porównamy stosunek wzrostu cen kukurydzy do wzrostu płacy minimalnej, okaże się, że cena kukurydzy wzrosła dziesięciokrotnie więcej. Jakie jest wytłumaczenie tego faktu. Otóż Meksykanie zostali oszukani, powiedziano im, podpiszcie traktat, a ceny spadną. Tak też się stało, Stany mogły sobie pozwolić na niskie ceny w początkowym okresie obowiązywania traktatu. Ceny kukurydzy importowanej były niskie, w efekcie - oligopole meksykańskie porzucały produkcję kukurydzy, ze względu na jej nieopłacalność.
Oczywiście to spowodowało, że zaopatrzenie meksykańskiego rynku w ten pospolity produkt przez rodzimych plantatorów malało. Od setek lat uprawiana ziemia została porzucona. Nastąpił wielki exodus ludności z terenów rolniczych do miast. Kiedy na światowym rynku ceny kukurydzy wzrosły, rynek meksykański nie był już chroniony przez meksykańskie oligopole. Meksykanie musieli zacząć kupować kukurydzę według globalnych stawek. Korporacje zajmujące się produkcją i handlem kukurydzą zaczęły spijać śmietankę.
Meksyk próbował renegocjować warunki traktatu. Minister rolnictwa w petycji do USA napisał, że handel kukurydzą i fasolą to bardzo wrażliwy sektor meksykańskiej gospodarki. Podsekretarz stanu w Ministerstwie Rolnictwa J.B. Penn powiedział, że Stany Zjednoczone nie zamierzają renegocjować jednego z zapisów w Północnoamerykańśkim Traktacie o Wolnym Handlu (NAFTA). Według niego: traktat jest już w fazie końcowej, a renegocjowanie taryf celnych całej gamy produktów przypada na 1 stycznia 2008 roku.
Ideologia wolnorynkowa, jaką Stany Zjednoczone zaimplementowały w Europie Środkowo- Wschodniej, ma swoich apologetów, wśród polskich dziennikarzy. Wystarczy posłuchać radia TOK FM, kolejne dziecko Agory, w którym to dziennikarze "Gazety Wyborczej" uzasadniają, że PKO BP, jest złem. Według nich państwowy bank powoduje, że klienci wskutek ruchów kadrowych w zarządzie banku tracą, gdyż odbija się to na prowizjach. Oczywiście powołują się na poważnych przedsiębiorców, którzy oczywiście są za prywatyzacją PKO BP. Najlepiej według nich dla klientów, byłoby odsprzedanie tego banku zachodnim korporacjom. W jednym z programów, dziennikarze "Gazety Wyborczej" i "Polityki" uzasadniają, że w normalnym kraju wszyscy by z tego banku uciekli, a u nas w Polsce najwięcej osób jest klientami PKO BP. Dziwią się nasi dziennikarze tym klientom, którzy powierzyli swoje pieniądze bankowi państwowemu. Dziwią się akcjonariuszom, którzy nie odsprzedają akcji banku. Piana na ich ustach pojawia się, ponieważ –według nich - to wszystko nie ma nic wspólnego z rachunkiem ekonomicznym, tylko z interesem politycznym. Chciałbym się zapytać, a jaki jest rachunek ekonomiczny? Tańsze koszty kredytu? Meksykanie też tak myśleli, oddając część zaopatrzenia swojego rynku w kukurydzę Stanom Zjednoczonym. Grubo się pomylili, gdyż ceny jej ponad 7-krotnie wzrosły. Należy skończyć z tym mitem rachunku ekonomicznego. Prywatyzacja oraz pozbywanie się udziału państwa w rynku na rzecz zachodnich korporacji oznacza w długofalowej perspektywie zubożenie znacznej części społeczeństwa. Zawsze można powiedzieć, że państwowe przedsiębiorstwa są mniej efektywne, bo uzależnione od nacisków politycznych, ponieważ ekipa rządząca majstruje przy zarządach spółek, ale wyobraźmy sobie sytuacje, że większość tych nieefektywnych spółek państwowych jest prywatnych. Ekipa rządząca nie będzie miała już wpływu na kolej, energetykę, banki, kopalnie itd. Wszystko będzie w prywatnych rękach, co wtedy?. Pociągi będą szybciej jeździć, pewnie tak? Banki szybciej będą przelewać pieniądze, być może? Nie będzie wypadków w kopalniach, wątpię?
Perspektywa wszystkich sprywatyzowanych przedsiębiorstw to bardzo mroczna perspektywa. Wybory tracą rację bytu, bo ekipa rządząca nie będzie miała na nic wpływu, bo co wtedy, jeśli zachodni inwestor stwierdzi, że zwija interes i demontuje tory, a prywatny dostawca energii stwierdzi, że na Polakach nie zarobi i będzie ją sprzedawał wyłącznie bogatym Niemcom? Jeżeli władza ekonomiczna przechodzi z rąk państwa na rzecz sektora prywatnego, to państwo traci rację bytu. Nieprawdą jest, że może regulować ustawami funkcjonowanie tegoż sektora. Wystarczy porównać analizy przestrzegania prawa pracy w sektorze państwowym i prywatnym. Komu opłaca się działać zgodnie z rachunkiem ekonomicznym, a komu zgodnie z interesem politycznym? Bo jeżeli partia działa zgodnie z interesem politycznym, to zawsze może być zweryfikowana w wyborach, być może interes polityczny pokrywa się oczekiwaniami większości społeczeństwa? Jeżeli mówimy o prywatnym przedsiębiorstwie działającym zgodnie z rachunkiem ekonomicznym, to pełni ono wyłącznie funkcję spełniającą oczekiwania akcjonariuszy, którzy stanowią mniejszość w społeczeństwie, a więc nasuwa się wniosek, że im więcej prywatnych przedsiębiorstw, tym mniej demokracji, ponieważ realna władza należy do mniejszości.
Patryk Kisling