Lewica, ze swoim uniwersalizmem zawsze miała skomplikowane stosunki z problemami narodu i państwa narodowego, szczególnie w Polsce, gdzie problematyczność tej relacji symbolizują dwie wielkie, piękne lewicowe tradycje, PPSu i SDKPiL. W obecnym klimacie ideologicznym, gdzie zarzuty o „brak patriotyzmu” służą wykluczaniu inaczej myślących z przestrzeni publicznej tym bardziej potrzebna jest lewicy refleksja problematyzująca same kategorie „narodu”, „patriotyzmu”, „swojskości”. Takiej perspektywy dostarczają teksty Marcina Starnawskiego "Naród, ojczyzna, tożsamość, o iluzjach urzeczywistnionych" i Marcina Gduli "Pamięć i lewica". Na szczególną uwagę zasługuje tekst Starnawskiego, jeden z najlepszych w książce. Autor sprawnie posługując się wyrafinowanym teoretycznym aparatem doskonale ukazuje ideologiczny, dyscyplinujący i wykluczający charakter takich pojęć jak naród czy patriotyzm. Starnawski zauważa, że patriotyzm jest po prostu formą przemocy symbolicznej, mechanizmem interpelacji, że jego funkcja sprowadza się do łagodzenia napięć wewnątrz wspólnoty, maskowania tworzonych przez nią mechanizmów wykluczenia(na przykład wokół takich linii jak androcentryzm, czy heteronormatywność). Te zarzuty odnoszą się nie tylko do wspólnoty zbudowanej wokół kryteriów narodu etnicznego, ale także opartej o wspólnotę „kultury”, czy koncepcje narodu politycznego i obywatelstwa. Starnawski proponuje lewicy nową formułę budowania wspólnoty, inkluzywnej, opartej na demokratycznej partycypacji jej członków, która uznając wagę więzi społecznych i konieczność społecznego współdziałania dla realizacji potrzeb człowieka, jednocześnie odrzuca fantazmaty „narodu” czy „swojskości”, buduje wspólnotę w oparciu o reprezentację realnych interesów ludzi z danego terytorium, którzy gotowi są tworzyć transnarodowe sieci walki i oporu i są otwarci na różne reprezentacje indywidualnych i zbiorowych tożsamości. Jest to najciekawszy, najbardziej odważny, choć jednocześnie najbardziej ogólny projekt dla polskiej lewicy w kwestii tego jak odpowiedzieć na ideologiczną ofensywę prawicy, zmuszającą lewicę do tłumaczenia się ze swojego patriotyzmu lub jego braku. Odrzucenie pojęć jakimi posługuje się tu prawica, zaproponowanie nowego języka i nowej formuły polityzacji problemów społecznych wydaje mi się być intelektualnie i politycznie najbardziej obiecującą propozycją.
Trochę inną perspektywę przyjmuje wspomniany już tekst Gduli. Na przykładzie skomplikowanej historii swojej rodziny autor pokazuje jak niejednoznaczne są pojęcia, „patriotyzmu”, „wierności ojczyźnie”, „zdrady”, że wspólnota narodowa zawsze rozdzierana jest przez szereg konfliktów. Dlatego nie da się zbudować jednej, „apolitycznej”, oddającej sprawiedliwość wszystkim historycznej narracji, a pisanie historii zawsze jest uprawieniem polityki historycznej. Na razie sukces na tym polu odniosła prawica, lewica stoi na defensywnych pozycjach. Niezwykle rzetelną analizę polityk historycznych lewicy i prawicy daje esej Rafała Chwedoruka "Trzy ojczyzny, trzy patriotyzmy", w którym z jednej strony ciekawie rekonstruuje założenia polityki historycznej prawicy, z drugiej przedstawia różne polityki historyczne lewicy, od sporów o państwo narodowe w dziewiętnastowiecznym ruchu socjalistycznym do współczesnych. Według Chwedoruka współczesna polska lewica stoi między alternatywą „ahistorycznego alterglobalimu”(który ucieka od problemu państwa, narodu, dla którego historia to szereg rozproszonych walk przeciw systemowi), a „socjaldemoktatycznym postmarksizmem”, który miałby dowartościować tradycję PPSowską. Przy czym pierwszą utożsamia z programem anarchistycznym wierzącym w samoorganizację ludzi przeciw krzywdzie i wyzyskowi, drugi zaś z orientacją dowartościowującą państwo narodowe, jako narzędzie wyrównywania niesprawiedliwości. Przyznam, że ta alternatywa nie wydaje mi się być do końca przekonująca, w oparciu o „ahistoryczny alterglobalizm” równie dobrze można sformułować jakiś projekt europejskiej, realizowanej przez europejskie instytucji lewicowej polityki, której podmiotem byłoby nie państwo narodowe, ale federalna i socjalna Europa i ta wizja, w dobie zmierchu polityki na poziomie państwa narodowego(zwłaszcza słabego państwa półperyferii jakim jest Polska) wydaje się być o wiele bardziej przekonująca.
Negatywnym bohaterem kilku artykułów(Chwedoruka, Gduli, Sierakowskiego) jest polityka historyczna III RP. Sierakowski ładnie podsumowuje, że jej patronami byli Francis Fukuyama i Felipe Gonzales. Po 89 roku przyjęta została specyficzna wersja modelu hiszpańskiego, spory na temat PRL odłożona na później, za ważne uznano reformy, które miały z nas zrobić „normalne, europejskie państwo”. Uznano, że do tych reform dążyła i światła część PZPR i światła część opozycji, przy czym za światłe uznano te, które poparły neoliberalny kształt reform III RP. Polityka historyczna używana była do dyskredytowania tych sił, które usiłowały kontestować ten model, przedstawiano je jako anachroniczne, zacofane, nie rozumiejące wyzwań współczesnego świata. Taka polityka historyczna była narzędziem utrwalania irracjonalnego i głęboko psującego polską młodą demokrację podziału sceny politycznej na światłych reformatorów (ulokowanych od prawego skrzydła postkomunistów do centroprawicy) i „populistów”, którzy tak naprawdę nie mają głosu w debacie publicznej. Takie ukształtowanie pola debaty publicznej zbudowało sukces radykalnej prawicy, z którego skutkami musi dziś zmierzyć się lewica, a które przekonująco analizują w książce Stefan Zgliczyński i Sławomir Sierakowski. Podobnie jak niedawno wydana "Klęska solidarności" D. Osta, praca pod redakcją Syski przypomina, że triumf radykalnej prawicy wziął się z niedostatków III RP, także z jej głęboko wykluczającej, elitarystycznej, delegytimizującej wszelkie siły społeczne wrogie neoliberalizmowi historycznej narracji, której celem było usprawiedliwienie doskonałej pozycji elit transformacji (zarówno o solidarnościowym, jak i postpezetpeerowskim rodowodzie). Wykorzystała to populistyczna prawica. Jeśli lewica nie przedstawi własnej historycznej narracji, krytycznie oceniającej założycielskie mity III RP, a przy tym atakującej prawicową narrację, w której całemu złu winny jest „brak rozliczenia poprzedniego systemu” to długo nie poradzi sobie z demonem IV RP.
Omawiana tu pozycja zawiera wiele bardzo ciekawych tekstów, jej wadą jest skromna objętość, kończy się, gdy zaczyna naprawdę intelektualnie angażować. Książka pod redakcją M. Syski sugeruje współczesnej polskiej lewicy szereg problemów, lokalnych specyfik, które musi uwzględnić w swojej politycznej działalności. "Ile ojczyzn.." raz jeszcze przypomina oczywistą prawdę, że nie można zdobyć trwale władzy politycznej nie zdobywając władzy nad pamięcią, kulturą i językiem. Tak długo jak lewica będzie tylko reagować na ideologiczne ofensywy prawicy, jak długo będzie tylko określać się wobec prawicowej wizji historii, definicji patriotyzmu, czy wspólnoty (a nie zaproponuje własnej narracji, własnych definicji), tak długo będzie w politycznej defensywie. Kilka artykułów z "Ile ojczyzn..." może i powinno być zarzewiem dyskusji nad tym jakie to miałyby być definicje i jakie narracje.
Michał Syska (red.), "Ile ojczyzn? Ile patriotyzmów?" Instytut Wydawniczy Książka i Prasa Warszawa 2007 r.
Jakub Majmurek