Rozenberg: Kto inny zdradził

[2007-11-07 13:06:20]

Piotr Ciszewski rozpoczyna swoją recenzję pod tytułem "Kto zdradził rewolucję?" słuszną konstatacją, iż rewolucja październikowa 1917 roku należy do tych wydarzeń historycznych, które najczęściej były z różnych powodów zafałszowywane. Zgodzić się należy również z dokonanym przez niego zestawieniem wizji rewolucji lansowanych przez oficjalnych historyków radzieckich oraz przez współczesnych historyków neoliberalnych. Paradoksalnie, ich punkty widzenia nie różnią się jakościowo. Jedynie ideologiczny kierunek fałszerstw jest inny.

Do tego momentu mogę się zgodzić. Treść oraz forma dalszej części opracowania, które przedstawił Ciszewski są jednak moim zdaniem kompatybilne z wypowiedziami Richarda Pipesa, Orlando Figesa czy innych ekspertów-apologetów zoologicznego antykomunizmu i "znawców" Rosji.

Jego wyjściowe założenie przedstawia się mniej więcej tak: rewolucja rosyjska była oddolnym ruchem masowym, który nie zdołał doprowadzić do społeczeństwa bezklasowego, przede wszystkim dlatego, że u samego zarania, został zdegenerowany przez pseudoprzywódców. Mowa oczywiście o Włodzimierzu Ulianowie i Lwie Bronsteinie. To oni, zdaniem Ciszewskiego, nie pozwolili na powstanie w Rosji robotniczej demokracji i celowo zbudowali w tym kraju system totalitarny. Tym samym autor tekstu, zapewne nieświadomie, zbliża się do tezy lansowanej przez oficjalną historiografię. Sprowadza on bowiem rewolucję 7 XI do rangi zamachu stanu dokonanego przez grupkę żądnych władzy wywrotowców wbrew woli społeczeństwa.

Ciszewski buduje z gruntu fałszywe zestawienie: z jednej strony spontaniczna aktywność mas, z drugiej strony bolszewicka biurokracja, torpedująca wszystkie pozapartyjne inicjatywy. Antonimia ta, służąca za kręgosłup całemu tekstowi, pachnie bazarową demagogią i historiograficzną manipulacją. Ostrożni czytelnicy i czytelniczki łatwo dostrzegą, iż autor zagubił gdzieś dobre dziesięć lat historii Rosji Radzieckiej i ZSRR.

W objęciach mitu

Przytaczany w artykule Ciszewskiego proceder niszczenia rad zakładowych i innych oddolnych organizacji jak najbardziej miał w Związku Radzieckim miejsce, tyle że już po śmierci Lenina i triumfie kontrrewolucji ze Stalinem na czele. Po 1917 roku, do połowy lat dwudziestych rady pracownicze i żołnierskie odgrywały bezwzględnie wiodącą rolę w organizowaniu życia politycznego kraju. Ich późniejszy upadek wynikał ze zgoła innych czynników niż zła wola członków Biura Politycznego. Osoby takie musiałyby być wyposażone w jakieś nadprzyrodzone zdolności, by w przypływie złego humoru mogły swobodnie masakrować jeden z najpotężniejszych ruchów masowych w historii ludzkości. Pracownicza aktywność nie była natomiast w interesie biurokracji, która opanowała wówczas młode państwo radzieckie; i to biurokraci, a nie Lenin i Trocki, nie pozwolili na dalszy rozwój systemu oddolnej demokracji. Ci ostatni byli akurat jej zagorzałymi obrońcami.

Ciszewski na dowód słuszności swoich tez sięga po klisze chętnie eksploatowane przez rozmaitych historyków typu Paweł Wieczorkiewicz. Powołuje się on mianowicie na tzw. powstanie w Kronsztadzie i machnowszczyznę. Po raz kolejny, potencjalny czytelnik otrzymuje stary stereotyp o hipokryzji Lenina i Trockiego, którzy wykorzystywać mieli marynarzy z Kronsztadu do pokonania białych, a następnie stłumili ich powstanie, gdy owi obrońcy rewolucji wystąpili przeciwko bolszewickiej dyktaturze. Warto w ten mitologiczny konstrukt wstrzyknąć kilka historycznych faktów, które Ciszewskiego zapewne nie przekonają, ale z pewnością pobudzą do refleksji wszystkich potencjalnie zainteresowanych.

Po pierwsze: załoga Kronsztadu w roku 1917 nie miała zbyt wiele wspólnego z tą, która zbuntowała się kilka lat później. Wojna domowa, jaką rozpętał w Rosji carat i obalona warstwa posiadaczy, zdziesiątkowała szeregi marynarzy, którzy byli najbardziej bodaj zagorzałymi wśród żołnierzy stronnikami procesu rewolucyjnego. W większości ochotniczo zaciągnęli się do Armii Czerwonej i wielu zginęło w walkach z białymi w ich pierwszej fazie. W 1921 r. załogę twierdzy tworzyli zatem zupełnie inni ludzie, na ogół świeżo zrekrutowani i politycznie nieświadomi.

Po drugie: sytuacja w Kronsztadzie w czasie buntu na przełomie lutego i marca 1921 była o wiele bardziej złożona, niż sugerują to rozmaici autorzy antybolszewiccy. Raczej nie może być mowy o masowym poparciu marynarzy dla powstania. Nie wszystkie statki wzięły udział w buncie, a wielu z tych, którzy w pierwszej chwili poparli protest, następnie chciało powrócić na stronę bolszewicką.

Statystyki mówią same za siebie. Z nieco ponad 18 tys. członków garnizonu, 10 tys. zostało zrekrutowanych do marynarki w roku 1920, przeważnie spośród chłopstwa. Ludzie ci mieli ograniczone polityczne doświadczenia i łatwo było nimi manipulować. Ale nawet mimo tego samo zbrojne wystąpienie antyrządowe poparło nie więcej niż 5 tys. marynarzy. Co więcej, jeszcze zanim żołnierze Armii Czerwonej wkroczyli na teren bazy wojskowej, została ona zaatakowana przez robotników z miasta leżącego obok twierdzy. I tu mieliśmy do czynienia z afirmowanym przez Ciszewskiego spontanicznym zrywem ludności bez ingerencji organizacji partyjnych. Zdarzenie to zadaje kłam teoriom, jakoby rosyjska ludność i rosyjska klasa pracownicza nastawione były wrogo do bolszewickiego przywództwa w tamtym okresie.

Nieprawdą jest również, jakoby żołnierze Armii Czerwonej po cichu sprzyjali powstaniu antybolszewickiemu i z wielką niechęcią szli do ataku na Kronsztad. Po stronie buntowników stanęła jedna jednostka – złożona z rekrutów chłopskich, byłych uczestników machnowszczyzny, którzy wcale niedawno wyrazili chęć przejścia na stronę rewolucji. Ponownie mamy więc do czynienia z ludźmi, którzy dopiero nabierali politycznego doświadczenia i którzy zwyczajnie nie zdawali sobie sprawy z tego, o co toczy się walka i jak poważna jest sytuacja.

Historyczne półprawdy

Ciszewski na dowód totalitarnych zamiarów partii bolszewickiej i demokratycznego charakteru powstania kronsztadzkiego powołuje się na teksty źródłowe. Metoda ogólnie rzecz biorąc słuszna. Szkoda tylko, że nie zauważył wśród nich np. deklaracji wydanej przez tych marynarzy, którzy w powstaniu udziału nie wzięli. Przywódcy buntu zostali w niej wyraźnie określeni jako "ludzie Białych", a pod tekstem podpisali się niemal wyłącznie przedstawiciele tej mniejszości wśród marynarzy, która brała udział w powstaniu z listopada 1917. Określenie "ludzie Białych" nie jest absurdalne. Dowodzenie kronsztadzką próbą zamachu stanu (bo tak trzeba te wydarzenia nazywać) przejęli byli biali oficerowie wraz z dawnymi członkami burżuazyjnej partii kadetów, ukrywający się za hasłami rad bez bolszewików i budowania komunizmu bez udziału partii. Już po zdławieniu próby puczu ci z nich, którym udało się uciec za granicę, przyznawali się, że socjalistyczne slogany były przez nich traktowane instrumentalnie i że budowanie w Rosji prawdziwego państwa wolnych pracowników nie było wcale ich celem.

Kronsztad w czasie rebelii nie był oazą wolności rządzoną przez samodzielną radę marynarzy, gdzie panowała pełna niezależność i tolerancja. Komitet Rewolucyjny z byłymi kadetami na czele zarządził nie tylko aresztowanie wszystkich obecnych w twierdzy członków partii bolszewickiej, ale też każdego, kto otwarcie deklarował sympatię wobec władz lub nawet krytykował postępowanie tegoż Komitetu. Czy tak wygląda spontaniczna oddolna demokracja?

Co zaś się tyczy udziału anarchistów, owszem, byli oni w Kronsztadzie obecni, organizowali antybolszewicką propagandę, skłonili wielu do udziału w powstaniu. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że część z nich nie kierowała się nawet złą wolą i zupełnie nieświadomie omal nie przyczyniła się do budowy w ZSRR prawicowej dyktatury wojskowej, do jakiej doszłoby w razie zwycięstwa ruchu z białymi oficerami na czele. Anarchiści protestowali przeciwko rzekomej dyktaturze nie dostrzegając jednocześnie, że czasowe skoncentrowanie kilku płaszczyzn władzy w rękach kadrowej partii robotniczej umożliwiło skuteczną obronę rewolucji. Ciekawe swoją drogą, w jaki sposób totalnie zdecentralizowana władza samorządowa miałaby stawić czoła 21 (słownie: dwudziestu jeden) wojskom zbrojnych interwentów i zbudować od podstaw dorównującą zachodnim standardom armię opartą na systemie wewnętrznej demokracji.

Dlaczego tego nie dostrzegli? Zapewne zawiodła ich umiejętność analizy społecznej. Do niej potrzeba bowiem dialektycznego myślenia, a takowym - w ich mniemaniu - parali się tylko "antydemokratyczni" bolszewicy... I przede wszystkim dzięki temu rewolucja rosyjska nie skończyła się tak, jak wiele bohaterskich zrywów wcześniej i później – rozlewem krwi wywołanym brakiem spójnego planu działania i politycznego pomysłu na przyszłość.

Metafizyczna idealizacja

Drugim przykładem "niezależnego" ruchu masowego "zdławionego" przez bolszewików jest dla Ciszewskiego tzw. machnowszczyzna na Ukrainie 1918–1921. Partyzantka Nestora Machno zostaje poddana tak drastycznej idealizacji, że można się nawet zacząć zastanawiać, jakim cudem w ogóle dała się pokonać Armii Czerwonej. Teoretycznie – będąc ostoją demokracji wśród szalejącej ponoć dyktatury i do tego walcząc z białymi – powinna cieszyć się ogromnym poparciem wśród miejscowej ludności. Tymczasem tak pięknie bynajmniej nie było.

Jeżeli nawet postanowimy - wzorem Wolina, autora książki recenzowanej przez Ciszewskiego - oczyścić machnowców z zarzutu pogromów Żydów, i tak faktyczny obraz Armii Powstańczej daleki jest od wykreowanej przez nich obu idylli. Uczestnicy partyzantki zasłynęli na całym kontrolowanym przez siebie obszarze z napadów na ludność cywilną, które miały na ogół na celu pozyskanie zaopatrzenia, a przy okazji zastraszenie miejscowych i ugruntowanie swojej władzy na tych terenach. Podobnie jeśli chodzi o stosunek Nestora Machno i jego ludzi do robotników. Byli oni niejednokrotnie zmuszani do pracy za darmo (głównie pracownicy linii kolejowych i telegraficznych), a ich próby organizowania się w rady kończyły się zbrojną interwencją machnowców.

Również chłopstwo, które początkowo poparło Machno ze względu na jego hasła absolutnej wolności, szybko rozczarowało się co do jego intencji. "Autonomiczne" kolektywy i rady ukraińskie, którymi zachwyca się Ciszewski, to mit, który anarchistom udało się skutecznie przemycić do oficjalnej historiografii. Machnowszczyzna była ruchem scentralizowanym daleko bardziej niż ówczesna partia bolszewicka i to jej kierownictwo przodowało w tłumieniu oddolnych inicjatyw. W ciągu kilku lat funkcjonowania władzy anarchistów na Ukrainie postarali się oni nie tylko o zainstalowanie swoich ludzi w "suwerennych" radach chłopskich, ale i o stworzenie własnej namiastki aparatu bezpieczeństwa (sic!), która szybko zasłynęła z okrucieństwa. Nie przeszkodziło to anarchistom w oskarżaniu bolszewików o stosowanie krwawego terroru i wprowadzanie dyktatury.

Z kolei już po upadku ruchu popularnym oskarżeniem stało się zarzucanie Armii Czerwonej zdrady i dwulicowości. Anarchiści podkreślali swój udział w pokonaniu białych i krytykowali postępowanie Lenina, który rzekomo już po zwycięstwie nad wspólnym wrogiem kazał rozprawić się z niedawnym sojusznikiem. Tymczasem jeśli już komuś można zarzucić dwulicowość, to prędzej machnowcom właśnie. Przywództwo partyzantki, borykające się z ciągłymi trudnościami zaopatrzeniowymi (rabunek na wyniszczonej wsi ukraińskiej nie zapewniał bądź co bądź pokrycia wszystkich potrzeb), chętnie sprzymierzało się z Armią Czerwoną, by uzyskać żywność i sprzęt wojskowy. Nawet jednak zawieranie czasowych przymierzy – i wspólna walka – nie powstrzymywało machnowców przez rabowaniem konwojów żywnościowych wojsk rosyjskich, czy też atakowaniem oddziałów, które znalazły się na terytorium kontrolowanym przez anarchistów. Było jasne, że z takim "sojusznikiem" nie da się na dłuższą metę współpracować, a próby pokojowego dogadania się zawiodły – i to bynajmniej nie z winy rewolucyjnego przywództwa w Rosji.

Ruch masowy i jego przywództwo

Tezą, która wciąż powraca w Piotra Ciszewskiego jest pogląd, iż zorganizowana partia socjalistyczna nie jest właściwie nikomu potrzebna, gdyż może jedynie zniszczyć osiągnięcia spontanicznego ruchu masowego i doprowadzić do powstania totalitaryzmu. Jego zdaniem masy ludowe same najlepiej wiedzą, co robić, by doprowadzić do zbudowania socjalizmu/komunizmu czy w ogóle ustroju opartego na sprawiedliwości społecznej.

Przyznać należy, iż w toku rewolucyjnych procesów masy mogą w ciągu miesięcy i tygodni dochodzić do wniosków, których sformułowanie normalnie zajmuje całe lata. Gdy ludzie podnoszą głowy, wstają z kolan i wchodzą masowo na arenę dziejów – słowem: gdy społeczeństwo zostaje upolitycznione - dochodzi do gigantycznych wręcz przeobrażeń świadomościowych i mentalnych. Wytwarzają się okoliczności sprzyjające odrzuceniu rozmaitych polityczno-społecznych przesądów. Znakomitym przykładem może być tu Krwawa Niedziela w czasie rewolucji 1905 r., kiedy doświadczenia kilku dni pozwoliły masom ludowym Rosji dostrzec prawdziwe oblicze caratu i obalić jego wielowiekowy mit. Zjawisko to zostało zresztą wielokrotnie opisane zarówno przez klasyków lewicowej myśli politycznej (szczególnie duże zasługi położył tu Engels), jak i przez marksistów współczesnych (m. in. Sewell, Peterson, Woods).

Jednym z podstawowych osiągnięć dwudziestowiecznych analiz jest właśnie kwestia przywództwa masowego ruchu pracowniczego. Pracownicy nie są jednak na ogół w stanie zupełnie samodzielnie, w odpowiednio krótkim czasie (bo więcej czasu zwyczajnie nie ma, a wszelka zwłoka oznacza w 99% przypadków zagładę rewolucji), zanalizować sytuacji, wyciągnąć wniosków i ustalić skuteczną strategię oraz taktykę działania. Najczęściej w momencie wybuchu masowego protestu pracownicy rzadko zastanawiają się nad tym, co jest jego ostatecznym celem. Zdają sobie sprawę z tego, iż zajść musi radykalna przemiana, gdyż sytuacja, w jakiej się znaleźli, jest dla nich skrajnie niesprawiedliwa. W tym momencie zaczyna się rola partii socjalistycznej, która to bynajmniej nie polega na narzuceniu jakiegoś modelu rozwiązań, jak wyobraża to sobie Ciszewski. Istota jej działania polega na tym, by zaproponować ruchowi pracowniczemu alternatywne wobec istniejącego przywództwo. Zresztą fraza ta również nie do końca oddaje sens tej idei. Termin "przywództwo" kojarzony jest bowiem na ogół z władzą. Ta zaś z kolei polega dziś wyłącznie na dominacji, a tu zupełnie nie o to chodzi.

Myśl socjalistyczna nie zakłada bowiem, że marksistowskie przywództwo zdominuje ruch pracowniczy. Ma ono przedstawić mu konkretną perspektywę polityczną dla walki, którą ów rozpoczął. Zresztą w trakcie procesów rewolucyjnych takich propozycji pojawia się bardzo wiele, ze strony różnych stronnictw, a praktyka ruchu pokazuje wcześniej czy później, która z nich stanowi najspójniejszą dostępną wizję polityczną opartą na historycznej analizie. Taka sytuacja miała miejsce w okresie dwuwładzy (marzec-listopad 1917) kiedy w radach robotniczych aktywni byli przedstawiciele najróżniejszych politycznych koncepcji. Czynni byli zarówno bolszewicy, jak i mienszewicy, eserowcy, wreszcie anarchiści. Wszystkie te grupy deklarowały się jako reprezentanci robotników, posiadający plan budowy socjalizmu w Rosji. W październiku 1917 roku to bolszewicy byli zdecydowanie najpopularniejszą ze wszystkich wymienionych grup. Stanowili ponad 70% demokratycznie obieralnego kierownictwa rad.

Partia socjalistyczna w rozumieniu marksistowskim nie ma zatem tworzyć żadnego kieratu dla masowych, oddolnych, spontanicznych ruchów, nie ma zamiaru ograniczać ich kreatywności ani siłowo narzucać określonych rozwiązań, lecz zdobywać zaufanie ruchu poprzez prowadzenie konsekwentnej działalności w jego łonie. Esencją politycznej oferty, jaką socjalistyczne przywództwo składa ruchowi pracowniczemu jest właśnie umiejscowienie jego doraźnych postulatów, na bazie których wywiązał się protest, w szerszym kontekście globalnej walki o lepszą przyszłość. Nie ma w tym cienia dyktatury. Tak właśnie starali się postępować ideowi bolszewicy od początku powstania partii. Ich zwycięstwo w roku 1917 było owocem wieloletniej, wytężonej pracy.

Fetyszyzacja spontanu

Ciszewski za autorem recenzowanej książki, ulega fascynacji spontaniczną aktywnością masową. Jest to oczywiście zrozumiałe, gdyż wydarzenia takie są niezwykle inspirujące i zasługują na szczere uznanie. Niemniej oprócz tego zasługują też na coś więcej – na analizę polityczną, której wyjściowym założeniem jest to, co mamy dookoła nas, a nie to, co byśmy mieć chcieli. Toteż jeśli wydarzenia historyczne wyraźnie wskazują, iż kryzys (bądź brak) przywództwa wielu rewolucyjnych ruchów masowych spowodował ich klęskę, odpowiedzialny działacz rewiduje swoje poglądy, nawet jeżeli ucierpieć ma tym jego sympatia dla danego fenomenu.

Tymczasem Ciszewski zdaje się proponować nam zupełnie odmienny model politycznego myślenia. Z jednej strony bowiem sam sytuuje się po stronie prawicowych historyków, wręcz powtarzając ich kluczowe tezy; z drugiej zaś fetyszyzuje to, czego oni nienawidzą najbardziej – społeczną samoorganizację przeciwko establishmentowi. Wydarzenia historyczne zaś analizuje za punkt wyjścia biorąc nie fakty, lecz osobiste fascynacje.

Jest to w gruncie rzeczy podobne do tego co robią media głównego nurtu. Mianowicie: podajmy starannie wyselekcjonowane informacje (mogą nawet być prawdziwe), które – odarte z kontekstu – zdają się potwierdzać nasz punkt widzenia. W ten sposób, eksponując tylko niektóre elementy danego wydarzenia, można na jego podstawie dowieść prawdziwości dwóch zupełnie sprzecznych ze sobą tez. Pytanie tylko, czy w imię ratowania idealnego wizerunku zjawisk, które komuś się po prostu podobają, warto sięgać po fałszerstwa historyczne a la Paweł Wieczorkiewicz.

Socjalistki i socjaliści nie zaprzeczają tymczasem krwawej dyktaturze Stalina i jego następców. Co więcej, są jej zagorzałymi – i konsekwentnymi! – krytykami. Nie oznacza to jednak, iż kapitulują przed atmosferą zoologicznego antykomunizmu, z jaką mamy obecnie do czynienia. Pozostając skrajnie krytyczni wobec totalitarnych metod sprawowania władzy przez stalinowską i post-stalinowską biurokrację, doceniają wiele społecznych zdobyczy państw tzw. bloku wschodniego. Poza tym, nie będą podążali śladem establishmentowych historyków i dziennikarzy odsądzając od czci i wiary wszystko co związane jest z rewolucją rosyjską. Nie będą również próbowali przymilać się establishmentowi – jak czyni to wielu socjaldemokratów – wyśmiewając dla dodania sobie wiarygodności klasyków lewicowej myśli politycznej.

W walce o prawdę

Rewolucja rosyjska była przełomowym wydarzeniem w dziejach ruchu pracowniczego i w historii międzynarodowego ruchu socjalistycznego. Mało tego, odniosła ona zwycięstwo, choć społeczeństwa ZSRR niedługo cieszyły się jego owocami. Stalinowska kontrrewolucja zatriumfowała już na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych. To stronnicy Stalina, nie zaś przywódcy rewolucji październikowej, zaprowadzili w ZSRR system totalitarny i uczynili to nie na gruncie przygotowanym przez Lenina i Trockiego, lecz na gruzach społecznego zrywu z listopada 1917, którego wszystkie osiągnięcia zniszczyli, a przywódców zamordowali. Tak podpowiada analiza oparta na zdystansowanym, materialistycznym podejściu, a nie na fetyszyzacji prywatnych namiętności politycznych czy historycznych.

Agata Rozenberg


Polemika ukazała się na portalu www.socjalizm.org.

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


23 listopada:

1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".

1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.

1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.

1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.

1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.

1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.

1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.

1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.

2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.


?
Lewica.pl na Facebooku