W czasie wystąpień robotniczych w latach 80., do rozprawienia się z nieposłusznymi robotnikami wykorzystywano aparat propagandy. Wówczas to zbierał się sztab ludzi i obmyślał jak najdotkliwiej uderzyć w czułe miejsce. Zazwyczaj kłamstwa na temat protestów i ich liderów powtarzane na okrągło w kontrolowanej przez państwo telewizji były bardziej bolesne, niż uderzenie pałką milicyjną.
Dziś także używa się propagandy i manipulacji do policzenia się z pracownikami, którym przyszło do głowy, upominając się o swoje prawa, strajkować czy protestować. Teraz nazywa się to marketingiem i czarnym PR-em. Działają specjalne firmy zajmujące się kreowaniem fałszywego i szkodliwego wizerunku. Mają one, a raczej ich pieniądze, wpływ na media i poprzez nie w głównej mierze sterują opinią publiczną. Z tego, co mówią górnicy "Budryka", także i w przypadku ich strajku zarząd Jastrzębskiej Spółki Węglowej wynajął taką firmę, która za bardzo duże pieniądze ma szukać "haków" na liderów strajku oraz dezinformować społeczeństwo, przeinaczając i zniekształcając jego wizerunek.
Pierwszy Bojarski
Pierwszym, który rozpoczął pełną nienawiści kampanię oszczerstw był dyrektor kopalni i prezes zarządu spółki "Budryk" w Ornontowicach, Piotr Bojarski. To jemu tak pilno było, by wejść pod skrzydła JSW, że za nic miał wyniki referendum, w którym jego pracownicy opowiedzieli się przeciwko włączeniu ich zakładu pracy do Spółki na przedstawionych im warunkach, przewidujących niezgodną z prawem pracy dyskryminację płacową.
Piotr Bojarski myślał, że uda mu się złamać strajk. Nie wierzył w potencjał ludzi, że ci są w stanie strajkować i przez święta Bożego Narodzenia i przez Sylwestra, czy Nowy Rok. Gdy sytuacja wymknęła mu się spod kontroli, przystąpił do sprawdzonych działań znanych z najgorszych czasów PRL. Zaczął kłamać. Kłamał do kamer, że górnicy zjechali na dół, by tam nie protestować, ale niszczyć sprzęt i dewastować pomieszczenia. Kłamstwo to szybko padło. Górnicy wykazali się odpowiedzialnością za swój zakład pracy. Dwukrotnie zjechali na dół, ratując przed zagrożeniem uszkodzenia, bardzo drogi sprzęt. Szkód nie zauważył także ani prokurator, ani komendant wojewódzki policji, którzy pojawili się na dole.
Kiedy kłamstwa okazały się nieskuteczne, zaczął określać strajkujących mianem "terroryści". Obelgi i wyzwiska zawsze towarzyszą brakowi merytorycznych argumentów.
Prezes Piotr Bojarski prezesem przestał być z chwilą włączenia ornontowickiej kopalni do struktur Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Pozostał jednak dyrektorem kopalni "Budryk", ale i tą funkcją nie cieszył się zbyt długo, bo został z niej odwołany.
Potem Zagórowski
Pracodawcą pracowników "Budryka" po Bojarskim został Jarosław Zagórowski. Przejmując schedę po swoim poprzedniku przejął także po nim arogancję i skłonność do konfabulacji. Zaczął mówić o pogłębiających się z dnia na dzień stratach. Tymczasem mając węgiel i nie sprzedając go, nie traci się na tym, a co najwyżej nie osiąga zysku. Czyli nie może być mowy o stratach, ale o braku przychodów!
Jarosław Zagórowski co innego mówił i co innego robił. W świetle kamer wypowiadał się, że ześle na dół pod ziemię strajkującym tam koce i jedzenie, a tymczasem nakazał zablokowanie zjazdów, co uniemożliwiało dostarczenie im tych rzeczy. Strajkującym górnikom prezes Zagórowski szczególnie zapadł w pamięć, gdy zjechał wraz z urzędnikami górniczymi do okupujących pod ziemią. Tak zaznajomiony z kopalnią był, a mimo namiarów nie mógł znaleźć miejsca, w którym przebywali podziemni okupanci.
Prezes JSW na spotkaniu z przedstawicielami pięciu organizacji związkowych zobowiązał się do podwyżki płac w "Budryku" o 700 zł i było to w momencie, gdy postulat Komitetu Strajkowego opiewał na kwotę 600 zł. Następnie z tą ofertą zjechał na dół do strajkujących górników i po prawie całonocnych rozmowach udało mu się przekonać załogę, by ta wyjechała na powierzchnię z pisemnym zapewnieniem 700 zł podwyżki. Reszta postulatów miała być omówiona podczas rozmów. Do rozmów doszło i stanowiska pracodawcy oraz strony społecznej zbliżyły się. Wtedy Zagórowski powiedział, że nie może jednak niczego podpisać bez zgody właściciela, czyli Skarbu Państwa. Projekt porozumienia poszedł do Warszawy i trafił na biurko urzędników ministerstwa. Ci najwyraźniej nie przystali na jego treść i odesłał z powrotem na Śląsk zasłaniając się, że resort nie ma możliwości decydowania. Był to sygnał dla Zagórowskiego, że zgody państwa na to nie ma. Prezes, nie chcąc ryzykować utraty zajmowanego stanowiska, ostatecznie nie podpisał porozumienia. Wtedy to górnicy z powrotem zjechali pod ziemię i zaczęli strajk okupacyjny, a niektórzy i głodowy. Konfrontacja zaczęła się na nowo.
Górnicy cały ten zabieg odczytali jako celowe działanie. W piątek 11 stycznia, gdy wypracowano projekt porozumienia, "Budryk" miał jeszcze pieniądze na swoim koncie. W poniedziałek, gdy zarząd JSW się z tego porozumienia wycofał, według słów rzeczniczki prasowej, kopalnia zaczęła pogrążać się w długach. Dobry argument, trzeba przyznać, a jeszcze lepszy plan… Zarząd JSW nie tylko wycofał się z porozumienia, ale i odmówił ustosunkowania się do komunikatu, jaki rozlepiał po podpisaniu porozumienia na dole kopalni. Tego, który zakładał podwyżkę o 700 zł. Udał Greka - jak mówią górnicy.
Powszechne wśród górników "Budryka" jest przekonanie, że zarząd robi wszystko, aby spowodować to, że kopalnia zostanie sprzedana w efekcie za złotówkę.
Największą porażką są mediacje z udziałem Wojewódzkiej Komisji Dialogu Społecznego, na których zarząd JSW nie przedstawił żadnych nowych propozycji dotyczących podniesienia średniej płacy pracowników "Budryka", nawet do minimalnej płacy w spółce, a powrócił do dwukrotnie odrzuconego we wrześniu i grudniu 2007 r. przez 90 proc. załogi projektu porozumienia (deklarowano w nim dostosowanie średniej płacy dopiero do końca 2011 r., co było przecież przyczyną wybuchu strajku). Co więcej, ta propozycja była nawet gorsza od wcześniejszych! Tamte przewidywały jednorazową wypłatę w kwocie 1500 zł, a ta tylko 660 zł. Prezes Zagórowski wycofał się z większości zarówno ustnych, jak i pisemnych porozumień, zawartych ze stroną społeczną i osobistych obietnic złożonych załodze "Budryka", zarówno w Wigilię, jak i 8 stycznia br., podczas pobytu u nich 700 m pod ziemią. Składane i wycofywane obietnice doprowadziły do eskalacji konfliktu i okupacji pod ziemią 150 górników, a także prowadzenia przez ich część strajku głodowego.
Zagórowski w mediach opowiada brednie, że strajkuje kilkudziesięciu górników na dwa tysiące zatrudnionych i że sterowani oni są przez "trzech radykalnych związkowców". Tymczasem strajkuje większość górników dołowych, reszta albo przebywa na urlopach, albo na zwolnieniach lekarskich. Trójka radykalnych związkowców, to oczywiście Krzysztof Łabądź z WZZ "Sierpień 80", Grzegorz Bednarski i Wiesław Wójtowicz z ZZ "Kadra". Prezes kłamie też i wtedy, gdy mówi, że niestrajkujący górnicy potępiają Komitet Strajkowy i chcą pracować. Kłamstwo to padło wtedy, gdy zarząd JSW podstawił pod "Budryk" kilka autokarów z zamierzeniem, by przewieźć chcące pracować osoby na inne kopalnie należące do Spółki. Tymczasem do tych autokarów nikt nie wsiadł!
Okazuje się, że szefostwo Jastrzębskiej Spółki Węglowej kłamało mówiąc o 700 zł podwyżki. Były to po prostu zwykłe manipulacje księgowe, które realnie nie przyniosłyby podwyżki w takiej kwocie. Prezes kłamie też mówiąc, że oferowano Komitetowi Strajkowemu 618 zł podwyżki i ten to odrzucił. Mit ten Komitet obalił na konferencji prasowej pod bramą kopalni w Ornontowicach, przedstawiając projekt porozumienia bez kwoty 618 zł, o której dziennikarzom mówił prezes. Widać dobrze, że zarząd JSW nie chce dać górnikom kopalni "Budryk" podwyżek. Nie chce im dać teraz 700 zł, a tymczasem różnica płac pomiędzy pracownikami "Budryka" i reszty kopalń spółki w 2008 r. ma wzrosnąć średnio o 960 zł! Decydenci najwidoczniej zapominają o tym, że dyskryminacja płacowa jest niezgodna z prawem i karalna! Karalne też jest mówienie nieprawdy na czyjś temat. A prezes Jarosław Zagórowski notorycznie z prawdą się mija. Tak, jak w przypadku gwarancji bezkarności za strajk. Zagórowski twierdzi, że liderzy strajku zażyczyli sobie wpisania, że za prowadzony przez siebie strajk nie poniosą żadnej odpowiedzialności. To bzdura! Przywódcy Komitetu Strajkowego żądają gwarancji nie dla organizatorów, ale dla uczestników strajku! Twierdzą, że od uznania legalności strajku w Polsce jest sąd i że jak będzie trzeba, to przedstawią dokumenty potwierdzające prawność i zasadność trwania strajku w oparciu o obowiązujące prawo.
Strajkujący złagodzili swój postulat płacowy. Nie chcą 700 zł, ale chcą zarabiać tak jak ich koledzy w najniżej opłacanej kopalni Jastrzębskiej Spółki Węglowej, w kopalni "Krupiński". Ale gdy o tym dowiedział się zarząd, to zaczął mataczyć przy podawaniu kwoty średniego wynagrodzenia w "Krupińskim".
W końcu Pawlak
Wcale nie lepszą rolę w tym sporze zajmuje Ministerstwo Gospodarki odpowiedzialne za branżę górniczą. Nie pozwoliło na podpisanie porozumienia, a tym samym nie zgodziło się na zakończenie strajku. Udowodniło, że nie obchodzi go sprawa "Budryka", a zamiast podjęcia się rozwiązania problemu zaczęło napuszczać śląskich górników na siebie.
Co więcej, wicepremier wystraszył się delegacji 50 żon strajkujących górników. W tym czasie, gdy one do niego przyjechały, to on się bawił na spotkaniu opłatkowym PSL w Lublinie. To tam powiedział, by górnicy nie zasłaniali się swoimi żonami, bo to i tak niewiele pomoże. Ale i po powrocie do stolicy nie był na tyle odważny, by się z kobietami spotkać. Goszcząc na Kongresie Pracodawców Prywatnych został nagrodzony brawami, gdy zapewnił, że nie zajmie się sprawą "Budryka".
Wicepremier, minister gospodarki w jednej osobie, raczył powiedzieć, że żony górników, które zjawiły się w Warszawie są sterowane przez związek "Sierpień 80". Dziś każda inicjatywa w Polsce, jeśli jest niewygodna dla kogoś, określana jest mianem sterowanej. Skąd my to znamy?
Sprzedajne związki
Do kłamliwego spektaklu o strajku w "Budryku" włączyły się organizacje związkowe. Tylko cztery weszły w skład Komitetu Strajkowego, a pozostałe stanęły po stronie pracodawcy godząc się na wszystko, co ten zaproponuje. Związki zawodowe dzieli się w Polsce na pracownicze i dyrektorskie. Niewątpliwie do tych drugich należy zakładowa "Solidarność" oraz Związek Zawodowy Górników w Polsce. Związki te potępiły strajk w "Budryku". Efektem tego było, że wypisało się z nich kilkaset osób.
Niejaki Kozłowski, szef "S" w Jastrzębskiej Spółce Węglowej zawsze będzie stał murem za pracodawcą, bo nie kąsa się ręki, która karmi. Człowiek ten, jak się okazuje, jest nie tylko działaczem związkowym, ale i sportowym. Jest prezesem Klubu Sportowego "Jastrzębski Węgiel", na który z kasy JSW idą grube miliony złotych! Zresztą nie tylko ten klub finansuje, ale i kilka innych, którym także szefują działacze "Solidarności". Teraz już wiadomo, dlaczego NSZZ "S" tak bardzo ostro neguje strajk w "Budryku", robiąc wszystko, by go złamać.
Dziwi też postawa szefa ZZG w "Budryku". Pluje na związki zawodowe prowadzące strajk, a tymczasem sam złożył już papiery o emeryturę. Jedna z osób ze ścisłego zarządu zakładowego ZZG przyłączyła się do strajku i bierze nawet udział w strajku głodowym pod ziemią! Jak nas poinformowali górnicy, córka przewodniczącego związku w pierwszym dniu strajku, gdy ZZG się od niego odciął, rzuciła legitymacją związku.
Zdumiewającą hipokryzją wykazują się inni notable związkowi. Piotr Duda, szef śląsko-dąbrowskiej "Solidarności" wyszedł z pomysłem, by jak najszybciej zmienić ustawę o związkach zawodowych, tak aby strajk taki, jak w "Budryku", nie mógł się powtórzyć. Chce zatem, by zaostrzyć uprawnienia i ograniczyć status organizacji reprezentatywnych. Prowadzić to ma do tego, by rację miały takie związki jak jego. Dla pracownika to oznaczać będzie koniec jego praw. "Solidarność" w "Budryku" nie upomniała się o prawo do sprawiedliwego wynagrodzenia, więc i pewnie nigdzie indziej się nie upomni, a mniejsze związki, gdy odbierze im się realne prawo do działania, staną się wyłącznie fasadowe.
Internetowa telewizja "Super Nowa" nagrała materiał pokazujący, jak sprzedajni działacze związkowi zachęcają, by górnicy JSW pojechali do górników z "Budryka" i siłą wybili im strajk z głowy… Telewizja ta też pokazała w jednym ze swoich reportaży działaczy-łamistrajków, którzy na negocjacje przyszli po prostu pijani! I to wtedy jeden z nich miał powiedzieć, że "Budryk" trzeba zalać lub zaorać i będzie po kłopocie... Sprzedawczyków widać na materiałach filmowych zawsze w towarzystwie lub otoczeniu prezesa Zagórowskiego, do którego mizdrzą się jak do panienki na randce!
Prawda nas wyzwoli
Stwierdzić należy, że za obecną sytuację odpowiedzialny jest zarówno minister gospodarki, jak i zarząd Jastrzębskiej Spółki Węglowej, którzy konsekwentnie odmawiali podjęcia jakichkolwiek rozmów, poczynając od września 2007 r. i to pomimo kierowania do nich szeregu próśb, zarówno przez stronę społeczną, jak i członków Rady Nadzorczej z wyboru załogi KWK "Budryk". Bulwersującym jest również fakt, że brak wyasygnowania środków na podwyżki płac tłumaczy się potrzebą zabezpieczenia środków na zakup nowych obudów zmechanizowanych w kopalni "Budryk", podczas gdy Jarosław Zagórowski w 2004 r. w kontroli przeprowadzanej przez Ministerstwo Gospodarki za czasów rządów SLD stwierdził, że kopalnia zakupiła wyłącznie nowe obudowy zmechanizowane SATO, co zostało ujęte w protokole pokontrolnym.
Obecny zarząd JSW wygląda na bandę nieudaczników, którzy nie wiedzą co robią, popełniając chybione i przynoszące szkody inwestycje. Na przykład zainwestowane w kopalni "Borynia" 370 mln zł w latach 2004-2007 spowodowało spadek wydobycia z wcześniejszych 9600 t/dobę do obecnych 7400 t/dobę.
Załoga kopalni "Budryk" z Ornontowic na Śląsku domaga się 1,50 zł więcej za godzinę pracy, co nie równa się nawet cenie bochenka chleba. Na pensje dla nich nie łoży społeczeństwo, ani Skarb Państwa, a wszystko pochodzi z wypracowywanych przez nich wysokich zysków. Górnicy ornontowickiej kopalni mówią, że pieniądze są przez zarządzających marnotrawione. Skierowali nawet sprawę do prokuratury, gdy wykryli nieprawidłowości i wyłudzenia, do jakich umyślnie nachodziło w skutek działań dyrekcji. Górnicy wskazują też i na to, że na "Budryku" zatrudniane są różne podwykonawcze firmy zewnętrzne, którym płaci się o wiele więcej, niż macierzystym pracownikom "Budryka" i wskazują na patologię takiego stanu rzeczy. Warto w tym miejscu zadać pytanie: jaki interes mają w tym kolejni zarządcy tej kopalni?
Strajk trwa i trwać będzie do momentu podpisania porozumienia, w którym spełniony zostanie postulat płacowy górników. Górnicy nie tylko się nie poddadzą, ale będą walczyć najbardziej drastycznymi metodami. Zamierzają podjąć radykalną głodówkę łącznie z zaprzestaniem przyjmowania płynów. Czują się oszukani i zdradzeni przez prezesa Jarosława Zagórowskiego i obrażeni przez wicepremiera Waldemara Pawlaka.
Szczególne znaczenie do prowadzonej walki przywiązują ci górnicy, którzy "Budryk" budowali. Mówią, że nie tylko o pieniądze tu chodzi, ale i o ich godność, jak i o przyszłość ich dziecka, jak nazywają swoją kopalnię.
Wciąż napływa poparcie zwykłych ludzi, przedstawicieli różnych branż i zawodów, organizacji oraz zwykłych obywateli. Do zwycięstwa! Także i prawdy nad kłamstwem.
Patryk Kosela
Tekst ukazał się w tygodniku "Trybuna Robotnicza".