Mimo to od 1990 roku publiczne dyskusje na temat służby zdrowia sprowadzają się w Polsce do kwestii finansowych. W imię racjonalizacji publicznych wydatków wprowadzano kolejne reformy: wycenę świadczeń zdrowotnych i kontrolę finansową nad placówkami ochrony zdrowia. W odniesieniu do zdrowia jedynym silnym językiem politycznym (takim, który postuluje przesuwanie granice tego co możliwe) jest neoliberalny język prywatyzacji.
Ta buchalteryjna racjonalność ogranicza sposób myślenia o ochronie zdrowia i sprawia, że nawet jeśli reformy zostaną przeprowadzone, zakończą się w miejscu, od którego powinny się zacząć. Celem reform systemów ochrony zdrowia powinna być bowiem poprawa stanu zdrowia obywateli, a nie jak się powszechnie mówi - obniżanie deficytu budżetowego.
Uzdrowić służbę zdrowia ma prywatyzacja szpitali i wprowadzenie prywatnych ubezpieczeń. Te pomysły stanowią często zagrożenie dla zdrowia i życia ludzi, o czym przekona nas za chwilę refleksja nad organizacją systemu ochrony zdrowia w USA.
"Spojrzenie księgowego" uniemożliwia również ocenę, czy proponowane rozwiązania rzeczywiście prowadzą do poprawy zdrowia obywateli. Liczy się wyłącznie bilans budżetu, a nie np. to, czy stosowane reformy działają, czy nie. Zachętom do prywatyzacji towarzyszy ostra krytyka publicznej ochrony zdrowia oskarżanej o nieefektywność, generowanie nadmiernych kosztów, słabą jakość i korupcję. Głosy sprzeciwu są raczej słabe i polegają zwykle na nieśmiałej obronie systemu powszechnych ubezpieczeń ze względu na dostępność służby zdrowia dla ludzi ubogich.
Dyskurs publiczny jest zatem zdominowany alternatywą - albo wprowadzamy system prywatny i efektywny, albo trwamy w nieefektywnym systemie publicznym.
(...)
Ilość pieniędzy w systemie nie gwarantuje tanich i dostępnych usług. Nie znaczy to jednak, że nakłady na służbę zdrowia nie mają żadnego znaczenia. W Polsce te nakłady z pewnością nie są wystarczające. Na tle innych krajów rozwiniętych pozostają wciąż niskie. W 2005 roku osiągnęły 6,2 proc. PKB przy średniej dla krajów OECD na poziomie 9 proc. Wyprzedzają nas nie tylko państwa skandynawskie, ale choćby takie kraje, jak: Grecja (10,1 proc.), Węgry (8,1 proc.) czy Meksyk (6,4 proc.).
Brak środków szczególnie silnie odczuwa personel medyczny. Wynagrodzenia lekarzy i pielęgniarek pozostają na bardzo niskim poziomie nie tylko w porównaniu z innymi krajami, ale także wobec średnich zarobków w polskiej gospodarce. W 2002 roku średnie zarobki pełnozatrudnionych pracowników w ochronie zdrowia wyniosły 1717 zł (brutto), zaś w całej sferze budżetowej 2149 zł, a we wszystkich sektorach gospodarki 2098 zł. Lekarze zarabiali ok. 1/3 więcej, niż wynosiły średnie zarobki w kraju, ale pielęgniarki zarabiały o 1/4 mniej niż średnia krajowa.
Wprowadzenie 30-procentowych podwyżek przez rząd Jarosława Kaczyńskiego w 2006 roku miało zmienić ten stan rzeczy, jednak nawet po podwyżce średnia płaca pielęgniarki i położnej wynosi 2 tys. zł, co stanowi ok. 75 proc. wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw.
Niskie płace personelu medycznego nie wynikają jednak wyłącznie z niskich nakładów na ochronę zdrowia. W ostatnich latach bowiem nakłady systematycznie rosły, ale większe środki nie przełożyły się na gwałtowny wzrost płac, które w latach 1999-2003 wzrosły o 18 proc. Dla porównania wydatki na leki w tym czasie wzrosły o 49 proc.
Niskie płace pielęgniarek i lekarzy dobrze pokazują, że system ochrony zdrowia w Polsce ogranicza koszty, oszczędzając na płacach. Bardziej niż ludzki wysiłek i wiedzę, jak stosować leki i procedury medyczne, ceni się same leki i daje zarobić więcej firmom, które je produkują.
Oszczędności na wyspecjalizowanych pracownikach stają się jednak powoli źródłem problemów - coraz więcej pracowników systemu ochrony zdrowia decyduje się bowiem na pracę za granicą. W przypadku lekarzy powstaje luka pokoleniowa (zostali starzy lekarze, a młodzi i w średnim wieku często decydują się na wyjazd). Luki spowodowane wyjazdami lekarzy już widać w szpitalach powiatowych. W Polsce nieobsadzone pozostaje 3,5 tys. etatów pielęgniarek i położnych. Przeciętny wiek pielęgniarki wynosi 40 lat, co świadczy o małym zainteresowaniu młodych ludzi zawodem pielęgniarskim.
Może należałoby więc inaczej spojrzeć na protesty służby zdrowia? Nie są one prostą obroną sektorowych interesów, ale przejawem odpowiedzialności za przyszłość systemu opieki zdrowotnej. Walka o wyższe płace to także walka o wystarczają ilość personelu medycznego w przyszłości. Jest to niezwykle ważne w sytuacji starzenia się społeczeństwa. Większa liczba osób starszych, samotnych i przewlekle chorych rodzi potrzebę zapewnienia im odpowiedniej opieki, a to wymusza zmianę w zapotrzebowaniu na personel medyczny. Istotniejsza staje się ilość wykwalifikowanego personelu pielęgniarskiego niż duża liczba lekarzy. W Kanadzie, Austrii, Holandii, Niemczech, Islandii, Irlandii czy Norwegii liczba pielęgniarek wynosi od blisko 10 do 15 na tysiąc mieszkańców, w Polsce jest to tylko 4,9 pielęgniarek na tysiąc mieszkańców.
Maciej Gdula
Łukasz Raciborski
Tekst jest fragmentem artykułu, który ukaże się w najbliższym 14. numerze "Krytyki Politycznej" (zima 2007/2008).