Tomiałojć: Czy Polska skazana jest na wymarcie?

[2009-03-02 08:17:16]

O demografii naszego gatunku inaczej

Nieprawdziwy jest lament o "wymieraniu" rozpowszechniany np. w artykułach "Wymierająca Europa" lub "Pustoszejąca Europa Środkowa" ("Rzeczpospolita" 160/5933 z r. 2001; "Wprost" z 26.12.2007). Podniesiono go już w r. 1993 (M. Kędelski "Regres demograficzny w Polsce", 1981-1992), choć nie był to żaden regres, a schyłek drugiego powojennego wyżu urodzeń.

Fakty są inne. Przed II wojną światową większy niż obecnie obszar Państwa Polskiego zamieszkiwało 35 mln ludzi, z czego tylko ok. 27 mln etnicznych Polaków. Dziś, mimo strat wojennych, mamy takich obywateli ok. 37 mln, plus poza krajem kilka mln naszego pochodzenia emigrantów i ich dzieci. Jak więc może wymierać populacja, która liczy najwięcej w swych dziejach? Ona dopiero niedawno przestała rosnąć w "afrykańskim" tempie: z 22,5 mln w r. 1946 do prawie 40 mln obecnie (uwzględniając emigrantów).

Nasza populacja tylko spowolniła tempo przyrostu, ale Polacy nadal przyczyniają się do zaludniania Ziemi, tyle że poza krajem. Polska rodzi i kształci młodych ludzi, po czym wypycha ich na obczyznę. Nie umiemy zagospodarować swego największego bogactwa – wyżu demograficznego i to wykształconego najlepiej w dziejach. Powodem do alarmu będzie dopiero to, jeśli by większość z nich miała nie wrócić. A wróci tylko wtedy, jeśli poprawimy funkcjonowanie państwa, znowu budując (nie likwidując) żłobki, przedszkola, szkoły, uczelnie i mieszkania, a nie tylko pomniki, świątynie i stadiony.

Obniżony (czasowo?) nasz wskaźnik urodzeń rozpatrywany bywa tendencyjnie w oderwaniu od innych parametrów demograficznych. Straszy się "kryzysem demograficznym" (czy to prawidłowe użycie terminu?) mającym się ponoć ujawnić za 30 lat z powodu niedostatecznej dla utrzymania emerytów liczby osób pracujących. Rzekomo jest to już "...najpoważniejszy... z trapiących nas kryzysów". Tymczasem to tylko manipulacja odwracająca uwagę od obecnego dylematu młodych Polaków: jak zakładać rodziny i mieć dzieci w warunkach bezrobocia, rażąco niskich zarobków, braku szans na mieszkanie i na miejsce dla dziecka w przedszkolu. Za tą manipulacją stoi zaciekła orientacja ideologiczna starszych panów, którzy sami żadnej z tych barier nie doświadczyli.

Stan wiedzy o krajowych procesach demograficznych bywa wypaczony przez uprzedzenia i zafałszowania. Lamentujący przemilczają podstawowy wskaźnik demograficzno-ekologiczny, jakim jest gęstość zaludnienia. Ze średnim zagęszczeniem 123 osób/km2 Polska jest krajem zasiedlonym znacznie gęściej od Hiszpanii, Francji czy Białorusi, cztery razy od USA i sześć razy od Szwecji. Czy to nie dosyć? Czy naprawdę lepiej być krajem 60-70 mln biedaków, niż krajem 30-40 mln ludzi żyjących dostatnio? Żebyśmy choć umieli tej mniejszej liczbie zapewnić godziwy poziom życia.

Nawet najsłabiej przygotowany demograf wie, choć publicznie o tym jakoś nie mówi, że liczebność populacji jest wypadkową wielu zmiennych: rozrodczości, śmiertelności, średniej długości życia, emigracji i imigracji. Rozrodczość polskiej populacji ostatnio rzeczywiście była obniżona, co jednak odpowiada nikłej liczbie urodzeń w okresie II wojny światowej (teraz mieliśmy trzeci dołek pochodny tamtego obniżenia). Obecnie już wchodzimy w okres trzeciego powojennego wzrostu liczby małżeństw i urodzeń dzieci.

Zmniejszanie się krajowej populacji o 20-30 tysięcy rocznie, a w ostatnich dwóch latach nawet więcej, nie było też "głównie skutkiem ujemnej stopy przyrostu naturalnego", lecz skutkiem przewagi emigracji nad imigracją. W latach 1950-90 wyjechało z kraju 0.8 mln Polaków (Wikipedia), a po r. 1990 co najmniej drugie tyle. Jeśli dobrze pamiętam, jeszcze przed falą ostatniej emigracji zarobkowej rocznie z Polski wyjeżdżało na stałe ok. 27 000 obywateli, podczas gdy obywatelstwo przyznawaliśmy z ostentacyjną niechęcią ok. 7000 imigrantów. Zatem 2/3 spadku liczebności populacji wynikło z niezrównoważenia bilansu emigracji i imigracji, a tylko 1/3 z obniżenia przyrostu naturalnego. I to okresowego, bo obniżenie to winno się zakończyć z 5 lat temu. Dziś różnica między nasileniem emigracji i imigracji jest jeszcze większa, bo z samego tylko Wrocławia wyjechało ponad 50 tys. młodych obywateli, i wielu z nich pewnie nie wróci, mimo zachęt. Bo władze nie umieją zapewnić nawet dostatecznej liczby miejsc dla dzieci w przedszkolach (w r. 2007 w mieście tym zabrakło ok. 800), ani dostatecznej ilości łóżek w warszawskich porodówkach. Mamy slogany na papierze, a politykę antyrodzinną w praktyce.

Fobia antyimigracyjna

Nasza polityka migracyjna jest kuriozum opartym na słabo skrywanym rasizmie i ksenofobii wielu z rządzącego pokolenia – tych którzy w młodości nie mieli możliwości podróżowania, nauczenia się języków obcych oraz oswojenia z odmienną obyczajowością innych ludzi. Wynikłe z tego uprzedzenia zapanowały w środkach przekazu jako jedynie słuszny model, stając się wzorcem wdrukowującym w umysły Polaków albo parafiańskie fobie, albo bezpodstawne poczucie wyższości. Za to bez śladu szacunku i życzliwości dla innych ludzi, a już nigdy dla bliskich nam innych Słowian.

Jeśli zdaniem naszych elit i władz poważniejsza imigracja stanowiłaby zagrożenie dla polskiej tożsamości i interesów państwa, to jak wytłumaczyć fakt, że dziesięciokroć bardziej intensywna imigracja do Ameryki jest tam źródłem siły, dynamizmu i innowacyjności? Kanada, licząca prawie tyle ludności co my, ale znacznie rzadziej zasiedlona, w zeszłym roku przyjęła niemal 430 tys. imigrantów. "Próbujemy ściągać do Kanady najlepszych z całego świata... Przeznaczyliśmy 1,3 mld dolarów na specjalny fundusz dla imigrantów" - powiedziała D. Finley, minister ds imigracji ("Gazeta Wyborcza" z 18.07.2008).  Amerykanie mogą ściągać do siebie twórcze umysły, w Irlandii 10% siły roboczej może pochodzić z zagranicy, natomiast my tego sobie zakazujemy. Na podstawie śmiesznych obaw o utratę utrwalonej przez komunizm zaściankowości, albo z lęku przed staniem się Europejczykami.

Podam przykład absurdu. Rejon Puszczy Białowieskiej ma swych miłośników w całej Europie. Zafascynowani nim Anglicy, Holendrzy, Niemcy, Szwajcarzy przyjeżdżają całymi grupami stając się wielbicielami dzikiej przyrody i słabo zurbanizowanego podlaskiego krajobrazu. Cieszy to nasze władze, bo wspomaga lokalną gospodarkę. Ale kiedy jedna z Holenderek, pani Maria, z zawodu etnograf, wręcz się zakochała w podlaskiej drewnianej architekturze, zawierając przyjaźnie z mieszkańcami, ucząc się polskiego, i w końcu zapragnęła przesiedlić się w rejon Puszczy Białowieskiej, to otrzymała... twardą negatywną odpowiedź naszej administracji (z czasów premiera Jerzego Buzka). Bezskuteczna była pomoc polskiego pełnomocnika- prawnika oraz listy polecające od kilku naszych uczonych. Owej kobiecie, tak pełnej zamiłowania do wschodniej odmiany polskości, nie pozwolono na zakupienie domku w Białowieży, jakby była ona zagrożeniem dla kraju. Choć, akurat tylko ona chciała wspierać podlaskie tradycje w mieszkańcach zbyt pochopnie zamieniających stylowe drewniane domy na betonowo-ceglane bunkry.

Równie wiele jest przykładów bezdusznego odrzucania wniosków imigracyjnych ze Wschodu, czego przykładem jest haniebne usiłowanie wydalenia polskiego rodowodu syberyjskiej rodziny Kuleszewów po 8-miu latach ich pobytu w Polsce (wg "Fakty i Mity" 12/2008). Wystarczy wschodni akcent, aby wzbudzić niechęć, i to nawet w odniesieniu do rodaków niegdyś przymusowo zatrzymanych lub wywiezionych na Wschód. Oczywiście zdaję sobie sprawę ze związanych z intensywniejszą imigracją trudności asymilacyjnych na polu ekonomicznym i społecznym. Jednak innej drogi nie ma, niż stopniowe zacieranie rażąco niesprawiedliwego podziału dóbr w skali tak krajowej, jak i światowej. Bo dalszy wyścig narodów w mnożeniu się, do czego namawia prawica, jako prowadzący nieuchronnie albo do zbrojnej konfrontacji, albo do niewiele mniej groźnej Wędrówki Ludów, byłby zagrożeniem dla cywilizacji.

Szersze spojrzenie na demografię Europy i Polski

Do niedawna to populacja Europejczyków zwiększała się gwałtownie kosztem innych narodów i ras. Wobec wielu krzywd, jakie Europejczycy wyrządzili innym ludom, mamy dziś okazję do odrobiny zadośćuczynienia. Widzieć tu trzeba ważny aspekt moralny:
a) Wraz z innymi Europejczykami przez pół tysiąclecia wyniszczaliśmy inne narody, i to niemiłosiernie (J. Diamond, 2000 "Strzelby, zarazki, maszyny") zajmując obie Ameryki, część Afryki, Australię, Nową Zelandię, Syberię, itd. W samej tylko Ameryce Płn. i Środkowej wyniszczono ludy liczące łącznie więcej, niż cała ówczesna Europa. Kiedy europejskiego pochodzenia populacja rosła ze 100-150 mln do obecnych ok. 1500 mln białych potomków, to było dobrze. Ale kiedy wyniszczane narody poczęły się odbudowywać, a my już nie rośniemy, to ponoć jest to bardzo źle. Doprawdy, bezwstydna to postawa białego Kalego!
b) Polska, jak inne kraje, ma obowiązek moralny uczestniczenia w hamowaniu przyrostu ludności świata. Ktoś przecież winien pierwszy dać przykład odpowiedzialnego postępowania. Kto, jeśli nie najgęściej zaludnione Chiny, Indie i zachodnia Europy, z nami włącznie? Przejściowo obniżony pomiędzy dwoma wyżami urodzeń z lat 80. i po r. 2005 polski wskaźnik wynoszący 1,3 urodzeń na kobietę (ale w latach 1950. aż 2,4) już znowu wzrasta, a kolejny wyż zakłada rodziny. Nie ma powodu, by zachęcać go do wielodzietności, gdyż wobec braku warunków społeczeństwa opiekuńczego odbiłoby się to fatalnie na późniejszych losach takich dzieci. Bo ileż dzieci z wiejskich rodzin wielodzietnych może dziś pozwolić sobie na studia? Mniej niż w 16. wieku! A może pomagają im ci, co zachęcali ich rodziców do wielodzietności? Nie słyszałem o tym.
c) Naszemu krajowi nie zagraża jeszcze brak rąk do pracy. Wciąż mamy nadmiar obywateli z perspektywą wielu dziesięcioleci aktywności zawodowej, o ile będą chcieli ją podjąć, lub o ile znajdą zatrudnienie. Bo, po pierwsze - unowocześnianie przemysłu będzie nadal rugować z fabryk robotników (J. Rifkin "Koniec pracy", 2001), między innymi w wyniku robotyzacji, a którą hamuje już tylko groźba bezrobocia. Po drugie, gdybyśmy nawet zagospodarowali cały nadmiar siły roboczej, w tym ten ukryty na wsiach, to wystarczyłoby uchylić furtkę ze Wschodu. Kiedy swoi obywatele nie chcą ciężko pracować za niewysokie wynagrodzenie, wtedy gospodarkę wspierają imigranci i "gastarbeiterzy" (jak w USA, Irlandii lub Niemczech). Tych zaś nam nie zabraknie, jeśli przypomnimy o potomkach Polaków za granicą oraz o imigrantach z krajów słowiańskich. Wrócić tylko trzeba by do horyzontów myślowych i do świecącej niegdyś przykładem tolerancji Rzeczpospolitej Jagiellonów, a także naśladować obecne rozwiązania unijne, tylko rozważniej.

W obecnej sytuacji jest absurdem usilne a nieskuteczne zapędzanie kobiet do masowego wydawania potomstwa, skoro potem to potomstwo musi emigrować, i skoro władze krajowe ani rusz nie chcą postawić wzorem Francji, Irlandii, Estonii, Finlandii czy Szwecji na rozwój nauki (tam 2-4% PKB, u nas 0,3%) i na bezpłatną edukację (budując przedszkola, szkoły i kampusy uniwersyteckie), na innowacyjność w gospodarce, energetykę odnawialną tworzącą rozproszone "na prowincji" miejsca pracy, na bezpłatny dostęp do internetu, na odbudowę spółdzielczości i innych form oddolnej aktywności społeczeństwa. Zamiast inwestowania w społeczeństwo obywatelskie i jego przyszłość ogromne pieniądze są wydawane na rzadko rozmnażających się kawalerów i panny z Kościoła katolickiego (1,5 mld zł rocznie wg "Polityki" i ponad 4 mld wg "Faktów i Mitów"), na umarzanie przez fiskusa 1,5 mld zł podatków rocznie najbogatszym, na cudzą wojnę w Iraku, na amerykańską tarczę antyrakietową, na rozbuchaną administrację centralną (przy niedorozwoju lokalnej), na niezliczone pomniki, na świątynie-piramidy, i na kosztowne masochistyczno-cmentarne uroczystości paraliżujące wolę działania. Wizji Polski gospodarnej, sprawiedliwszej i światłej w naszych mediach wciąż się nie lansuje.

Kraj nasz de facto jest w komfortowej sytuacji demograficznej. Mamy najwyższy w Europie odsetek ludzi młodych z perspektywą wielu lat pracy. W razie potrzeby, mamy też dobre widoki oraz mocne uzasadnienie moralne i ekonomiczne dla bardziej otwartej polityki imigracyjnej. Przyjąć do nas ludzi już podchowanych i wykształconych, mających przed sobą 40 lat pracy, i do tego przywykłych do życia w skromnych warunkach, jest wcale dobrym interesem. Ale też przyjęcie części światowego nadmiaru ludzi do Polski, zwłaszcza bliskich nam pokrewieństwem i kulturą, byłoby nie tylko rozwiązaniem naszych kłopotów, ale i najmniej bolesnym sposobem na osłabienie niszczycielskiego wpływu mas ludzkich na stan globalnego środowiska. To nie przypadkiem "stara" Unia Europejska planuje sukcesywnie przyjąć ok. 150 mln imigrantów – z ważkich powodów ekonomicznych, ekologicznych i moralnych.

Wybór zależy od szerokości naszych horyzontów: możemy naśladować najświatlejsze umysły w racjonalnym myśleniu o przyszłości kategoriami europejskimi i globalnymi, albo utrwalać jeden z ksenofobicznych zaścianków świata.

Ludwik Tomiałojć


Autor jest prof. zwycz. dr hab. z Uniwersytetu Wrocławskiego, biologiem zajmującym się demografią innych gatunków, wykłada podstawy ochrony przyrody i zasady rozwoju zrównoważonego, członek partii Zieloni 2004. Tekst ukazał się w czaspomiśmie "Odra".

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


23 listopada:

1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".

1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.

1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.

1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.

1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.

1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.

1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.

1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.

2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.


?
Lewica.pl na Facebooku