1. W polskiej przestrzeni publicznej zjawisko "pornografii" utożsamiane jest tylko i wyłącznie z jednym rodzajem obrazowania pornograficznego – z heteroseksualną pornografią, która, jak niektóre/-rzy utrzymują, operując stereotypowymi, heteronormatywnymi, reprezentacjami mężczyzny, jako dominującego i aktywnego, oraz kobiety, jako zdominowanej i pasywnej, "uprzedmiatawia" kobietę, prowadząc (w linii prostej lub "pośredniej") w świecie "na zewnątrz" do gwałtów na kobietach, molestowania seksualnego, wypaczenia praktyk seksualnych i obrazu "miłości fizycznej" u młodych osób itp. "Konserwatywny" dyskurs feministyczny, jak i dyskursy prawicowo-katolicki i prawicowo-konserwatywny są zbieżne w stanowisku, że aby zminimalizować, czy wyeliminować (?), przemoc na tle seksualnym względem kobiet, należy zakazać pornografii (w wersji: "sadystyczna dominacja mężczyzny nad kobietą i jej uprzedmiotowienie").
Pornografię ma się niejako za przyczynę gwałtów, molestowania i znęcania się nad kobietą, czyniąc zakaz pornografii absolutnym celem wszelkich działań antypornograficznych. Pornografia jawi się jako diabelskie narzędzie, które rozmontowuje aparat moralny jednostki i "uszkadza" jej zdolność do "miłości", do "emocjonalnego współodczuwania" z drugim człowiekiem, popychając ją bezpowrotnie ku seksualno-etycznej degeneracji. Jest to dosyć niepokojąca deterministyczna wizja; proponuje ona jedno wyjście – zakaz pornografii. Pornografii nie ma, wszystko powraca do "ładu"; bowiem coś, co nie istnieje jako tekst kulturowy czy reprezentacja, nie jest w stanie oddziaływać na jednostkę.
Powyższe stanowisko mocno się jednak zasadza na gruncie hegemonicznej etyki katolickiej, która do wszelkiego rodzaju seksualności (przede wszystkim, tej "nieprokreacyjnej" i nie w wersji "po ciemku i bez emocji") podchodzi z odrazą i podejrzliwością. Jednak wyeliminowanie pornografii z przestrzeni społecznej i publicznej w ogóle nie jest wyjściem – jest to jakby walczenie ze skutkami pewnych praktyk społeczno-kulturowych takich, jak patriarchat, androcentryczna struktura religii judeochrześcijańskiej, stereotypizacja kobiety jako słabszej, pasywnej, posłusznej. Moim zdaniem, nacisk powinno się położyć przede wszystkim na reorganizację tychże praktyk i modyfikację kompozycji kultury danego społeczeństwa.
Pornografia (ta, nad którą się debatuje; heteroseksualna pornografia uprzedmiotowująca kobietę, robiona przez mężczyzn, z aktywnym mężczyzną i uległą kobietą) jest bowiem odbiciem pewnego rodzaju relacji władzy, które dominują w kulturze euroatlantyckiej. Jednak, relacja na linii pornografia-kultura jest troszkę bardziej skomplikowana. Pornografia, jako produkt danej kultury, i sama ta kultura, która ją wytworzyła i zdeterminowała, wzajemnie na siebie wpływają. Tak więc, ten rodzaj uprzedmiotowującej pornografii, który w polskiej przestrzeni publicznej stał się (niefortunnie) reprezentacją całej pornografii, eksponuje i podtrzymuje specyficzne, patriarchalne relacje władzy, te relacje władzy, których jest produktem; warunkuje określone (dominujące) "społeczno-kulturowe" postrzeganie ciała kobiecego i praktyk seksualnych. Można się łudzić, że obejmując prohibicją cały przemysł pornograficzny, wyeliminujemy złowrogie postawy, seksualne i nie tylko, względem kobiet. Są to jednak złudzenia.
Zakazywanie pornografii to jednak jakby gaszenie ognia pazurami. Wyeliminowanie pornografii z miejsc, które są pod ścisłym nadzorem aparatu policyjnego państwa, zaskutkuje czarnym rynkiem. Państwo straci (choćby tą minimalną) kontrolę nad rynkiem pornograficznym. Co gorsze, "standard pracy" kobiet pracujących z tych czy innych powodów w przemyśle pornograficznym gwałtownie i (z pewnością) brutalnie się pogorszy. Zakaz rykoszetem trafi w "kobietę", którą chce się przecież ochronić i wywindować w sensie hierarchii kulturowo-społecznej i politycznej. Tutaj można argumentować za zniesieniem pornografii w taki sposób: nie warto używać słowa "kobieta" jako uniwersalnego wytrychu; cześć kobiet na tym zyska, inne stracą, ale warto poświęcić zyski niewielkiej grupki kobiet pracujących w porno – zresztą często wbrew własnej woli, bo nie mają innych opcji życiowych – a zyskać lepsze traktowanie milionów innych kobiet. Jednakże są też takie kobiety, które grają w filmach porno, bo lubią seks i czerpią przyjemność z tych praktyk seksualnych, które uprawiają przed kamerą. (Tą kwestię rozwinę w punkcie nr 2.)
Jeśli to byłoby takie proste, że wystarczy zakaz i sytuacja ulega poprawie, to jak to się ma do kultur, które są tradycyjnie głęboko mizoginiczne; w których poddaństwo kobiet, ich uprzedmiotowienie związane są z obyczajowością, tłumaczone są przesłankami religijnymi (patrz: kultury islamskie)? W których dochodzi do przemocy seksualnej względem kobiet, za którą to przemoc karze się kobietę, a nie jej oprawcę (patrz: Pakistan). Tam jest zakaz pornografii, nie ma pornografii w "widzialnej", "namacalnej" przestrzeni publicznej, a jednak dochodzi do przemocy względem kobiet. Sugeruje to bardziej pracę z kulturą, a nie walkę z pornografią. Choć tutaj mógłbym dostać następującym antypornograficznym argumentem: w krajach islamskich są inne sposoby na uprzedmiotowienie kobiet, a w krajach zachodnich jednym z instrumentów uprzedmiotowienia jest właśnie porno. (Tym argumentem zajmę się jednak w punkcie nr 2.)
Dalej, jeśli zakazujemy pornografii, to pewnie wypadałoby też zakazać reklamy, która, uprzedmiatawiając na różny sposób kobietę, stara się wcisnąć konsumentowi/-tce dany produkt.
Może na razie zatrzymam się w tym punkcie i przejdę do innej kwestii, która jednak wiąże się, jak wykażę pod koniec eseju, z tym, co powyżej.
2. Istnieją różne rodzaje pornografii. Debata publiczna w Polsce ogranicza się tylko do jednego rodzaju pornografii – pornografii heteroseksualnej, czyniącej z kobiety uległy przedmiot pożądania. A przecież są jeszcze inne pornografie, pornografie nieheteronormatywne tworzone przez i dla wykluczonych mniejszościowych grup seksualnych – gejów i lesbijek oraz wszelkiej maści odmieńców. Są pornografie konstruowane przez kobiety, pornografie heteroseksualne, które unikają hegemonicznych schematów "kobiecości" i "męskości". Takie pornografie mogą być cennym i wartościowym źródłem wiedzy dla mniejszości seksualnych i kobiet o własnej seksualności, tożsamości seksualnej, technikach seksualnych, przyjemności i ciele.
W przestrzeni społecznej i publicznej, które są zdominowane przez myślenie heteronormatywne i patriarchalne, jak i konserwatyzm obyczajowy, mniejszości nie mają takiej kulturowej reprezentacji doświadczenia emocjonalno-seksualnego, jak heteroseksualizm. Wystarczy wziąć do ręki gazetę, spojrzeć na billboard, rzucić okiem na serial w telewizji, obejrzeć komedię romantyczną: heteroseksualne pary bombardują zewsząd swą miłością, całują się, przytulają się, robią wszystko, co tylko "zakochana" (w taki sposób, w jaki kultura na to pozwala) para może robić, uprawiają miłość na ekranie. Heteroseksualizm z zakazem pornografii pewnie by sobie poradził, a co z mniejszościami seksualnymi? Gdy wymazane lub przemilczane zostałyby już nie tylko ich emocjonalność i autentyczność relacji międzyludzkich, ale również seksualność, źródło wiedzy o ich seksualności. Oczywiście, można by uciec się do argumentowania, że mniejszości seksualne jakoś poradziłyby sobie z brakiem "odmieńczego" dyskursu pornograficznego w przestrzeni kulturowej, skoro przez taki szmat czasu żyły "w podziemu", pozbawione reprezentacji w przestrzeni popularnej, publicznej, społecznej kultury Zachodniej.
Jednakże, moje lewicowe "ja" jest za przestrzenią społeczną i kulturą, które nie dyskryminują żadnych pomysłów na życie czy bycie z drugą osobą czy osobami. Za przestrzenią i kulturą, które cechują się mnogością, wielością, różnorodnością reprezentacji, narracji tożsamościowych, praktyk seksualnych, za pomocą których i w których jednostka jest w stanie się rozwijać; które są dla niej wartościowe; z których czerpie przyjemność. A które opierają się na szacunku i empatii, na akceptacji prawa drugiego człowieka do odmienności i prawa do wyboru takiego sposobu życia czy bycia, który jemu czy jej najbardziej odpowiada w danej chwili.
Dlatego proponowałbym przesunąć punkt ciężkości z dyskursu, który cel upatruje w wyrugowaniu pornografii z przestrzeni publicznej, w jej całkowitym zakazie, na edukację młodzieży i edukację obywatelską w pornografii: Co to jest pornografia? Dlaczego niektóre formy pornografii uprzedmiatawiają kobietę i czym to jest spowodowane? W jaki sposób dochodzi do uprzedmiotowienia kobiety w danym rodzaju pornografii? Czym motywowane są różne rodzaje pornografii? Pornografie jako teksty kulturowe – co pokazują? Mainstreamowa, publiczna retoryka (anty)pornograficzna musiałaby ulec zmianie. Nie można by było mówić o pornografii jako o zboczeniu i bezeceństwie, a osobę, która po nią sięga (z różnych pobudek) nazywać "zboczeńcem", "zwyrodnialcem seksualnym" czy "nimfomanką". Pornografia jest bowiem częścią naszej kultury i myślę, że ważnym punktem seksualnego odniesienia dla wielu osób (nie tylko mam na myśli mniejszości seksualne). Dlatego wydaje mi się, że nie jest rozsądne potępianie jej w całości, negowanie jej wartości, przydatności. Potrzebna jest zmiana perspektywy analitycznej. Poprzez edukację i analizę (już myślę, na poziomie szkoły licealnej) można by właśnie starać się wykształcić w jednostce krytyczną refleksję nad pornografią, świadomość opresyjności pewnego rodzaju obrazowania pornograficznego.
Czyli: uświadamianie i jeszcze raz uświadamianie; co z czasem przełożyłoby się na ograniczenie bezmyślnego przyswajania z pornografii pewnych szablonów zachowań. Cel: wykształcenie w jednostce pewnego krytycznego aparatu, za pomocą którego byłaby w stanie "czytać" pornografię w odpowiedni sposób. A świadomość pewnych opresji, pewnych mechanizmów kulturowo-społecznych rządzących danym tekstem kulturowym jest cenna i rozwijająca.
Jednocześnie należałoby pokazać, że istnieje różnorodność dyskursów i praktyk pornograficznych. "Od-demonizować" termin "pornografia", który w przestrzeni publicznej – z braku innych reprezentacji pornograficznych – identyfikowany jest tylko i wyłącznie z heteroseksualnym pornosem z aktywnym, agresywnym mężczyzną i uległą kobietą, z którą mężczyzna robi, co tylko mu się podoba. Jest to zatem również kwestia demokratyczności przestrzeni kulturowej, która powinna, zgodnie z moim lewicowym przekonaniem, charakteryzować się pluralizmem dyskursów i reprezentacji.
Paradoksalnie, zakaz poniekąd podtrzymywałby i umacniał hegemonię społeczno-kulturową pewnych uprzedmiatawiających kobietę praktyk pornograficznych, bo nikt by nikomu ich nie tłumaczył, nie byłoby debaty nad nimi, ludzie żyliby/-łyby w dalszym ciągu w "niewoli" "prawdziwej (seksualnej) męskości" i "prawdziwej (seksualnej) kobiecości". A tak poprzez krytyczną ingerencję w hegemoniczną pornograficzną "męskość" i "kobiecość" można by doprowadzić z czasem do sytuacji, gdzie nieuprawnione zaczęłyby być argumenty, że "porno jest jednym ze sposobów uprzedmiotowienia kobiety w kulturze Zachodniej, więc należy wprowadzić zakaz pornografii".
Myślę, że taka krytyczna edukacja mogłaby w znacznym stopniu zmniejszyć bierne, bezrefleksyjne oglądanie i przyswajanie przez społeczeństwo wzorców oraz reprezentacji "(aktywnej, agresywnej) męskości" i "(pasywnej, masochistycznej) kobiecości" z dyskursu pornograficznego. Jeśli "grę pornograficzną", którą się śledzi na ekranie, odgrywa się później bezmyślnie w życiu na co dzień (pragnąc, na przykład, udowodnić swą "prawdziwą męskość"; bo tak "prawdziwi mężczyźni" robią), to jest to niebezpieczny proceder i wiąże się on z krzywdą kobiety (która broni się przed gwałtem czy wzięciem "na siłę", ale – "jak wiadomo" – jej "nie" to "tak", a jej obrona to szopka, bo tak naprawdę pragnie przemocy, pragnie być wzięta siłą, jak pokazuje pewien rodzaj pornografii). Zatem: tabu pornografii, jej demonizacja (a przez to permanentna nieumiejętność wypracowania innego języka mówienia o pornografii) czy ewentualny jej zakaz nie zdekonstruują u heteroseksualnego mężczyzny stereotypowych szablonów płciowości, przyswojonych poprzez pewien rodzaj pornografii.
Jeśli by się jednak miało krytyczną świadomość kulturowego uwarunkowania pewnych relacji między płciami, ich genezy, byłoby się w stanie "przeczytać" dany dyskurs pornograficzny pod kątem konstrukcji relacji władzy, z całą świadomością stereotypów i konwencji. Potrzebna by była świadomość "gry pornograficznej". Która to świadomość z kolei być może przyniosłaby z czasem poprawę seksualnego traktowania prostytutek.
Trzeba również wziąć pod uwagę to, że schemat proponowany przez heteroseksualną pornografię uprzedmiatawiającą kobietę, z agresywnym, dominującym mężczyzną i uległą kobietą, może być i jest dla niektórych osób seksualnie pociągający. Jeśli jednak ma się pewną krytyczną świadomość, wykształconą w trakcie edukacji seksualnej np. w szkole, względem np. m.in. pornografii, to można "odgrywać" te schematy seksualne proponowane właśnie przez hegemoniczny, uprzedmiatawiający dyskurs pornograficzny z całą krytyczną świadomością ich performatywności, za zgodą partnerki/partnera, którą/którego też takie seksualne praktyki dominacji-uległości podniecają. Tak jak robią to osoby, które czerpią przyjemność z seksu sadomasochistycznego.
Oczywiście, jest tutaj kwestia skuteczności i treści takiej edukacji seksualnej w szkołach czy edukacji obywatelskiej w zakresie pornografii i praktyk seksualnych między (ale nie tylko) "mężczyznami" i "kobietami". Pewnie nie uda się wszystkim pokazać i wszystkich uczulić na pewne kulturowe, społeczne kwestie związane z dominującą reprezentacją pornograficzną – ale wydaje mi się, że taka praktyka edukacyjna i (co ważne) polityczna mogłaby na dłuższą metę przynieść pewne pożądane skutki. Byłaby to taka swoista praca u podstaw, bez której przebudowywanie społeczeństwa czy modyfikowanie kształtu kultury jest właściwie niemożliwe.
Dziękuję dr. Tomaszowi Sikorze za cenne, krytyczne uwagi.
Rafał Majka
Tekst ukazał się na stronie Feminoteki (www.feminoteka.pl).