Pawłowski: Bereza - polskie Dachau

[2009-07-07 09:30:04]

Proces brzeski ukazał nikczemność i obłudę sanacji. By uniknąć na przyszłość niewygodnych procesów politycznych, sanacyjna władza postanowiła inaczej rozwiązać problem niepokornych obywateli, zaś jako wzorzec posłużyły hitlerowskie Niemcy.

Pomysłodawcami powstania obozu w Berezie byli premier Leon Kozłowski oraz minister sprawiedliwości Czesław Michałowski. Nie byli to ludzie z najbliższego kręgu zaufanych osób Piłsudskiego, jednak za wszelką cenę szukali sposobności, by zbliżyć się do wpływów, jakie mieli w obozie sanacyjnym Walery Sławek, Edward Rydz-Śmigły czy Józef Beck. Z tej dwójki zwłaszcza postać Kozłowskiego przedstawia się w bardzo ponurym świetle. Ten mściwy i zakompleksiony człowiek mający problemy alkoholowe i zauroczony dogłębnie ideą faszyzmu (prawdopodobnie agent niemiecki) był wielkim orędownikiem zbliżenia Polski z Hitlerem. Jak mantrę powtarzał za Goebbelsem o wielkiej pożyteczności obozów koncentracyjnych. Zresztą w czasie wojny zbiegł do Niemiec, gdzie rozważano utworzenie polskiego rządu kolaboracyjnego pod jego przywództwem. Cała ta niemiecka intryga, choć propagandowo bardzo nagłośniona, spotkała się z dużą niechęcią ze strony Polaków; tak więc Kozłowskiemu nie było dane zostać polskim Quslingiem, a ponadto został uznany za zdrajcę narodu polskiego i otrzymał wyrok śmierci wydany przez rząd w Londynie.

Panowie Kozłowski i Michałowski czekali na odpowiedni moment, żeby przedstawić swój pomysł marszałkowi. Taka okazja nadarzyła się 15 czerwca 1934 roku, kiedy ukraiński nacjonalista zastrzelił w Warszawie ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego, zaufanego człowieka marszałka. Piłsudski był bardzo wstrząśnięty tą zbrodnią, dlatego gdy Kozłowski przedstawił mu swój pomysł, zgodził się bez wahania. Szczegóły omówiono w ścisłym kierownictwie sanacyjnym i 18 czerwca 1934 roku (w rok po utworzeniu w III Rzeszy K.L. Dachau) rozporządzeniem prezydenta RP Ignacego Mościckiego utworzono w Berezie Kartuskiej miejsce odosobnienia dla osób zagrażających bezpieczeństwu, spokojowi i porządkowi publicznemu. Cały zapis prawny wzorowany był na hitlerowskiej ustawie "Schutzhaft", czyli aresztu prewencyjnego w celu ochrony narodu i państwa, co dało początek hitlerowskim obozom koncentracyjnym.

Obóz w Berezie Kartuskiej urządzono w dawnych carskich koszarach wojskowych, a teren zabezpieczono za pomocą rowu z wodą oraz zasieków z drutu kolczastego podłączonych do prądu. Formalnie obiekt podlegał MSW, a administracyjnie wojewodzie poleskiemu, którym specjalnie na tą okazję został były komendant twierdzy brzeskiej, wyjątkowy sadysta Wacław Kostek-Biernacki. Do pracy w obozie skierował znanych z brutalności policjantów, a także pospolitych kryminalistów, którzy gorliwą służbą mogli zasłużyć na złagodzenie wyroków. Komendantami obozu byli najpierw Bolesław Greffner, a następnie Józef Kamala. Ten ostatni trafił później do Oświęcimia, gdzie został rozpoznany i zakatowany przez ukraińskich strażników. Decyzję o uwięzieniu podejmował arbitralnie sędzia śledczy i od jego decyzji nie było odwołania. Czyli w praktyce do Berezy mógł trafić każdy – wystarczył tylko odpowiedni "cynk" lub zła wola sędziego. Osadzano na okres trzech miesięcy, lecz później komendant obozu zwykle przedłużał wyrok, więc w praktyce nikt nie wiedział, ile będzie siedział. Pierwsi więźniowie trafili tam już w nocy z 6 na 7 lipca 1934 roku, a do września 1939 roku przez obóz przewinęło się kilkanaście tysięcy więźniów różnych opcji politycznych i narodowości. Wśród nich były również kobiety.

***


Każdy, kto trafił do Berezy, bywał na wstępie pobity i zelżony, żeby wiedział dobrze, gdzie trafił; do więźniów zwracano się per "skurwysynu", "ścierwo" lub "kurwo". Wstępnie więźniów kierowano do celi przejściowej. Było to puste betonowe pomieszczenie z otwartym oknem do połowy zabitym dyktą, co – zwłaszcza w zimie – było bardzo uciążliwe. Przez cały dzień więźniowie musieli stać zwróceni twarzami do ściany. Na noc kładli się na gołą podłogę, regularnie polewaną wodą. Co pół godziny policjant budził śpiących, kazał im wstawać, ustawiać się pod ścianą w szeregu, odliczać, biegać, skakać, padać, siadać itp. Jakiekolwiek uchybienie w postawie, które dowolnie oceniał policjant, powodowało bicie pałką.

Po wstępnej selekcji osadzeni otrzymywali swoje numery i byli zaganiani do niewolniczej pracy bądź całodziennej musztry. Dzień w obozie zaczynał się już o godz. 4 rano i wszystko odbywało się na komendę. Więzień miał trzy sekundy na umycie się zimną wodą z beczki i pięć sekund (!) na skorzystanie z ubikacji. Następnie było śniadanie w postaci czarnej kawy zbożowej lub żuru i porcji czarnego chleba. Później więźniowie – w zależności od oddziału – przystępowali do całodziennej musztry polegającej na przysiadach, czołganiu się (często w odchodach), bieganiu, kaczym chodzie, pompkach i wielu innych wyrafinowanych rozkazach wymyślanych przez strażników oprawców. Każde uchybienie powodowało natychmiast bicie, często do utraty przytomności. Wybranych kierowano do tzw. "podchorążówki" – tak strażnicy nazywali dawną cementownię, w której więźniowie musieli ćwiczyć na kilkucentymetrowej warstwie pyłu, gdzie każde poruszenie się powodowało tumany kurzu. Podczas zajęć strażnicy przebywali oczywiście na podwórzu, skąd wydawali polecenia. Inne grupy kierowano do morderczej pracy, często bezsensownej, polegającej na przenoszeniu ciężkich kamieni z miejsca na miejsce, pogłębiania rowów wodnych (praca po pas w wodzie) lub kopaniu i zakopywaniu dołów. Tutaj rolę "podchorążówki" spełniała praca "przy kompocie" – więźniowie wiadrami wybierali z szamba nieczystości, następnie kopali rów, kładli doń słomę, wlewali odchody i musieli ten "kompot" ugniatać czołgając się. Wszystko przy akompaniamencie razów i wyzwisk. Tak mijał obozowy dzień z półgodzinną przerwą na obiad, który był dokładnie taki jak śniadanie. Jedynym dniem wolnym była niedziela, lecz i wtedy dochodziło do licznych konfliktów, gdyż w obozie istniał okrutny przymus uczestnictwa w niedzielnych nabożeństwach, oczywiście pod przewodnictwem katolickiego kapelana. Dla wielokulturowej mozaiki więźniów, wśród których byli grekokatoliccy Ukraińcy, Żydzi, czy niewierzący socjaliści, było nie do zaakceptowania. Po mszy więźniowie musieli na głos czytać lektury autorstwa Józefa Piłsudskiego. Tak oto obozowy system wpajał im sanacyjne maksymy: "Bóg, honor, ojczyzna".

***


W 1937 roku przybył z Warszawy transport więźniów, wśród których był członek zarządu Związku Zawodowego Handlowców, niejaki Hagiel. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż Hagiel był niewidomy. Jednak nie stanowiło to żadnej przeszkody w skierowaniu go do Berezy. Gdy strażnicy zobaczyli niewidomego więźnia, od razu stał się ich "ulubieńcem". Na wstępie kazali mu przebiec przez policyjny szpaler (później nazwany ścieżką zdrowia). Z początku inni więźniowie chwycili go za ręce i próbowali biec razem z nim, jednak zostali pobici za złamanie regulaminu. Przerażony Hagiel, z rękami wyciągniętymi do przodu, niepewnie próbował biec, lecz przewracał się o podstawiane mu nogi, za co zbierał cięgi pałką ku uciesze rozbawionych strażników. Gdy trafił już na blok, musiał przystępować do zajęć jak każdy więzień, co było dla niego istną męczarnią, bo kazano mu czołgać się, biegać, lub pracować jak zdrowy człowiek przy rozbawionych strażnikach szydzących z jego kalectwa. Raz omal nie stracił dłoni, gdy kazano mu ciąć piłą drewno. Nie do rzadkości należały przypadki zakatowania więźnia na śmierć, tak jak chorego na gruźlicę kości Samuela Markusa. Głośna też stała się sprawa wilnianina o nazwisku Malarowicz, który w karcerze własną krwią napisał na ścianie: "Hańba faszystowskim katom". Został za to pobity do utraty przytomności i pozostał w karcerze przez kilka miesięcy, z którego wyszedł dopiero w stanie agonalnym.

Oficjalne dane mówią o 20 wypadkach śmiertelnych, lecz ofiar były setki, gdyż wielu umierających więźniów pospiesznie zwalniano z Berezy. Specyficzna była również obozowa opieka medyczna, którą nadzorował sprowadzony z twierdzy brzeskiej doktor Bakalarczyk. Według niego, chorym był tylko ten więzień, który miał powyżej 39 stopni gorączki. Pacjentów leczył za pomocą jodyny i rycynusu. Więźniów w stanie agonalnym wysyłał do odległego o 60 km szpitala w Kobryniu, by nie "paskudzili" obozowej statystyki. Każdego, kto nie osiągnął wymaganej przez doktora temperatury, zapisywał do raportu karnego jako symulanta, dlatego wielu poważnie chorych więźniów bało się korzystać z jego usług. Policjanci zarządzający obozem starali się w maksymalny sposób rozbijać solidarność wśród więźniów, prowokując wśród nich bójki i zachęcając do donosicielstwa.

W pierwotnych założeniach rządu obóz miał powstać najwyżej na 2 czy 3 lata, jednak okazał się tak wygodnym narzędziem w ręku sanacji, że zamiast likwidować regularnie go powiększano. Każdy, kto w jakikolwiek sposób próbował przeciwstawić się oficjalnej polityce rządu, musiał się liczyć z tym, iż na mocy decyzji administracyjnej mógł znaleźć się za drutami. I nieprawdą jest późniejsza opinia zwolenników sanacji, jakoby do Berezy mieli trafiać wyłącznie niebezpieczni terroryści, chyba że za takich uznamy np. Stanisława Cata-Mackiewicza czy Jerzego Giedroycia, którego przed Berezą w ostatniej chwili wyratował minister Juliusz Poniatowski, prywatnie jego przyjaciel, grożąc podaniem się do dymisji. Ta fabryka wyrafinowanego terroru działała do samego końca II RP, a kres położyła jej Armia Czerwona w 1939 roku. Rosjanie większość więźniów (z wyjątkiem skrajnych prawicowców) zwolnili, a schwytanych strażników wywieziono do obozu w Ostaszkowie. Większość z nich została później rozstrzelana w Katyniu, stając się w ten sposób po latach męczennikami sprawy polskiej.

Dziś, śledząc wypowiedzi niektórych środowisk prawicowych, można wnioskować, iż pochwalają oni taką formę walki politycznej, a na antenie Radia Maryja niegdyś upajano się hasłem: "Dla Tuska Bereza Kartuska"...

Marek Pawłowski


Tekst ukazał się w tygodniku "Fakty i Mity".

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


22 listopada:

1819 - W Nuneaton urodziła się George Eliot, właśc. Mary Ann Evans, angielska pisarka należąca do czołowych twórczyń epoki wiktoriańskiej.

1869 - W Paryżu urodził się André Gide, pisarz francuski. Autor m.in. "Lochów Watykanu". Laureat Nagrody Nobla w 1947 r.

1908 - W Łodzi urodził się Szymon Charnam pseud. Szajek, czołowy działacz Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej. Zastrzelony podczas przemówienia do robotników fabryki Bidermana.

1942 - W Radomiu grupa wypadowa GL dokonała akcji odwetowej na niemieckie kino Apollo.

1944 - Grupa bojowa Armii Ludowej okręgu Bielsko wykoleiła pociąg towarowy na stacji w Gliwicach.

1967 - Rada Bezpieczeństwa ONZ przyjęła rezolucję wzywającą Izrael do wycofania się z okupowanych ziem palestyńskich.

2006 - W Warszawie zmarł Lucjan Motyka, działacz OMTUR i PPS.


?
Lewica.pl na Facebooku