Borecki: Kościół ma przewagę nad państwem
[2009-08-14 22:21:11]
Ukazanie się, niemal dokładnie w 16. rocznicę podpisania konkordatu między Polską a Watykanem i przed 12. rocznicą jego ratyfikacji, książki "Dziesięć lat polskiego konkordatu" pod redakcją naukową Czesława Janika oraz Pańską to dobra okazja do rekapitulacji tego historycznego tematu. Jakie są główne grzechy popełnione przy pracach nad przygotowaniem konkordatu z 1993 r.? Grzechem pierworodnym konkordatu była jego finalizacja przez rząd Hanny Suchockiej w warunkach, kiedy można był założyć z dużą dozą pewności, że formacje, które wyłoniły ten rząd, przegrają zbliżające się wybory parlamentarne. Rząd Suchockiej podpisując konkordat miał słabą legitymację polityczną do podjęcia tej kwestii. Mój horyzont badawczy w tej sprawie bardzo przejaśnił Jan Maria Rokita, ówczesny szef Urzędu Rady Ministrów. Podczas rozmowy badawczej, jaką z nim przeprowadziłem, przyznał on, że rząd miał tego pełną świadomość i zdecydował się postawić nowy gabinet, jak przypuszczano lewicowy, przed faktem dokonanym. Przed tym faktem postawiono jednak nie tylko polityków, ale także społeczeństwo. Dowiedziałem się też, że zarówno pan Jan Rokita, jak i ówczesny minister spraw zagranicznych Krzysztof Skubiszewski starali się bronić interesów państwa, co zresztą potwierdzają przedstawiciele strony kościelnej. Grzechem pierworodnym było też to, że negocjowali wspomnianą umowę międzynarodową katolicy z katolikami, a w takiej sytuacji świeccy katolicy, choćby podświadomie, mogą przyjąć postawę uległości wobec negocjujących z nimi duchownych, zwłaszcza biskupów. Wyłoniony jesienią 1993 r. lewicowy rząd otrzymał więc kukułcze jajo... Lewica wstrzymała ratyfikację konkordatu i bardzo dobrze. Pozwoliło to na wyświetlenie braków tego dokumentu. Okazało się, że konkordat, stawiany za wzór dla Europy Środkowej i Wschodniej, wcale nie jest ideałem. Jest nieprecyzyjny, a język w nim użyty niejednokrotnie nie jest językiem prawnym, lecz zaczerpniętym z nauki społecznej Kościoła katolickiego. Nie osiągnięto porozumienia w sprawach finansowych, a przypomnę, że konkordat polski z 1925 r. był w większej części poświęcony kwestiom finansowym i majątkowym. Konkordat z 1993 r. tych kwestii wyczerpująco nie podjął. Dlaczego? Jan Rokita opowiadał mi, że strona rządowa zaproponowała stronie kościelnej przyjęcie rozwiązań finansowych wzorowanych na rozwiązaniach włoskich. Polegają one, przede wszystkim, na tzw. asygnacie podatkowej, czyli możliwości przekazania części wpływów z podatku dochodowego od osób fizycznych na rzecz uprawnionych wspólnot religijnych, w tym także na rzecz Kościoła katolickiego. Państwo w związku z tym bezpośrednio dotuje Kościół tylko w ograniczonym stopniu. Przedstawiciele Kościoła katolickiego w Polsce odrzucili tę propozycję, więc postanowiono tej kwestii nie regulować w ogóle. Tymczasem sądzę, że powinno się zlikwidować, tkwiący korzeniami głęboko w józefinizmie, Fundusz Kościelny, a wprowadzić rozwiązanie podobne do włoskiego, bowiem mamy podobny przekrój społeczny oraz podobną rolę społeczną i polityczną katolicyzmu. To, czego doświadczamy do tej pory, od 1989 r., to wyszarpywanie przez Kościół pieniędzy lub koncesji finansowych bezpośrednio z budżetu. Dotyczy to m.in. finansowania uczelni papieskich i kościelnych, opłacania około 40 tys. katechetów, to także etatyzacja duchownych na państwowych posdach, np. jako kapelanów w służbach mundurowych. Dlaczego Kościół nie przyjął tamtej propozycji? Odnoszę wrażenie, że kler nie jest pewny ofiarności swoich wiernych. Poza tym jeśli ktoś formalnie finansuje swój Kościół, to może też oczekiwać dopuszczenia do współdecydowania o wydawaniu jego pieniędzy. W Polsce Kościół jest bardzo sklerykalizowany. Woli dotacje z budżetu gwarantowane przez prawo i poleganie na tej części klasy politycznej, która jest mu uległa. Kościół może jednak w ten sposób wyrządzić sobie niedźwiedzią przysługę, ponieważ okopany w przywilejach straci poczucie rzeczywistości społecznej, w konsekwencji straci poparcie społeczeństwa ulegającego postępującej sekularyzacji, co już pokazują sondaże. Czy zarzuty o pogwałcenie reguł konstytucyjnych przy pracach nad konkordatem są zasadne? Są poważne wątpliwości prawne. Obowiązujące wtedy, tzn. w momencie podpisania konkordatu w 1993 r., przepisy konstytucji z 1952 r. w sprawach wyznaniowych przewidywały, że sytuację prawną Kościoła określają wyłącznie ustawy, a nie umowy międzynarodowe. Oznacza to, że rząd podpisując konkordat de facto złamał ówcześnie obowiązującą konstytucję. Druga wątpliwość wiąże się z trybem ratyfikacji konkordatu. Ogranicza on suwerenność państwa polskiego przekazując organizacji międzynarodowej, jaką jest Kościół katolicki, kompetencje organów państwa w niektórych sprawach. Po pierwsze, ma to miejsce w następstwie dokonanej na mocy konkordatu szerokiej recepcji prawa kanonicznego do polskiego systemu prawnego. Prawo kanoniczne należy traktować jako prawo obce. Władze polskie nie mają wpływu na jego treść, ani na proces jego stanowienia. Przekazanie kompetencji dotyczy także kwestii tzw. ślubów konkordatowych, bowiem w pewnym zakresie oznacza to przejęcie przez duchownych roli urzędników państwowych stanu cywilnego. Po trzecie, art. 22 ust. 2 konkordatu przewiduje powołanie komisji rządowo-kościelnej, która ma zająć się reformą systemu finansowania duchowieństwa i instytucji kościelnych. To ogranicza suwerenność organów państwowych kompetentnych w sprawach finansów publicznych. Kościół katolicki w Polsce, co należy podkreślić z całą mocą, przynależy do szerszej organizacji o charakterze międzynarodowym, a zarazem powszechnym, mającej swój organ kierowniczy poza granicami państwa polskiego. Zatem ratyfikacja tego rodzaju umowy międzynarodowej winna nastąpić tylko za zgodą Sejmu i Senatu wyrażoną kwalifikowaną większością 2/3 głosów w obecności co najmniej połowy członków w każdej izbie. Tymczasem zgody na ratyfikację konkordatu udzielono uchwalając odpowiednią ustawę zwykłą większością głosów. Konkordat reguluje także kwestie funkcjonowania uczelni i wydziałów kościelnych, m.in. teologicznych. Czy gwarantuje on np. wolność badań naukowych na tych wydziałach i uczelniach? Najpierw trzeba zapytać, czy teologia w ogóle jest nauką. Ja mam wątpliwości, ponieważ wspomniana dyscyplina zna generalne odpowiedzi na pytania będące przedmiotem jej zainteresowania, podczas gdy inne dyscypliny naukowe ciągle owych odpowiedzi poszukują. Status wydziałów teologicznych na uczelniach państwowych określony jest w odpowiednich umowach (porozumieniach) między władzami państwowymi a właściwymi instytucjami kościelnymi. Te ostatnie mają uprawnienia nadzorcze w stosunku do pracowników wspomnianych wydziałów. To siłą rzeczy może grozić ograniczeniem wolności badań naukowych i ogłaszania ich wyników. Zagrożona jest także, potencjalnie, autonomia szkół wyższych. Pracownicy wydziałów teologicznych wchodzą w skład organów uczelni państwowych, w ramach których współdecydują o losach całych szkół wyższych. Nie muszę dodawać, że na wydziałach teologicznych pracują głównie duchowni, których, chcąc nie chcąc, musimy finansować. Kościół bardzo opierał się wprowadzeniu do konstytucji i konkordatu słowa "rozdział" i wybrał "niezależność i autonomię oraz współpracę dla dobra człowieka i dobra wspólnego". Dlaczego? Ta pierwsza formuła, o rozdziale, wywodzi się ze świeckiej myśli ustrojowej, Kościół jednak wolał formułę pochodzącą ze swojego nauczania społecznego. W jej świetle Kościół przyjął pozycję, zgodnie z którą on ma prawo oceniać świat świecki, zwłaszcza przez pryzmat swych zasad moralnych, ale świeckie państwo nie ma prawa oceniać Kościoła i jednostronnie wkraczać w sfery jego zainteresowań. Wywalczył sobie Kościół tym samym respektowanie jego niezależności i wewnętrznej autonomii bez gwarancji, że nie będzie on ingerował w sprawy będące przedmiotem kompetencji państwa. Czyli upraszczając – państwu nic do Kościoła, ale Kościół ma prawo oceniać państwo i jego prawo z własnego, specyficznego punktu widzenia. Poza tym formuła autonomii i niezależności jest trudna do pogodzenia z cechami konstytutywnymi państwa. Państwo nie jest autonomiczne. Jest suwerenne. Mówienie o jego autonomii wobec Kościoła jest degradowaniem państwa. Kościół jest jedną ze wspólnot religijnych działających na terytorium państwa, które ma prawo regulować ogólne warunki działania takich korporacji. Demokratyczne państwo polskie w praktyce szanuje wewnętrzną niezależność i autonomię Kościoła. Jedynym, godnym potępienia przypadkiem odstępstwa od tej zasady była ingerencja w sprawę nominacji arcybiskupa Warszawy na początku 2007 r. ze strony braci Kaczyńskich. Tymczasem przypadków naruszenia przez Kościół niezależności i autonomii państwa było po roku 1989 bardzo wiele, że wymienię wielokrotną ingerencję w proces wyborczy, w system edukacji, w kwestie bioetyczne, w działalność środków masowego przekazu, a nawet w obsadę konkretnych stanowisk państwowych. Formuła "rozdziału", uzupełniona szczegółowymi dyrektywami, zwłaszcza zasadą neutralności światopoglądowej państwa, byłaby o wiele bardziej klarowna. Kościół ma uraz do słowa "rozdział", bowiem mu się kojarzy z socjalizmem, czy z komunizmem, ewentualnie z francuską ustawą z 1905 r. o rozdziale Kościołów od państwa. Tymczasem powinien pamiętać, że korzenie tej zasady ustrojowej sięgają XVII w. i angielskich kolonii w Ameryce Północnej. Konkordat podpisano cztery lata przed uchwaleniem nowej konstytucji, której to twórcy musieli dostosować jej zapisy do konkordatu, a nie odwrotnie. Jakie są najważniejsze niezgodności konkordatu z konstytucją? Sama formuła relacji między państwem a Kościołem, zawarta w artykule pierwszym konkordatu, nie jest w pełni zgodna z zasadą zawartą w art. 25 ust. 3 konstytucji. Podobnie niezgodność dotyczy nauczania religii katolickiej w przedszkolach i szkołach. Art. 12 konkordatu pozostawia pełną władzę w tym zakresie rodzicom, podczas gdy art. 48 ust. 1 konstytucji mówi o konieczności uwzględniania stopnia dojrzałości dziecka i jego wolności sumienia i wyznania oraz przekonań. Różnica jest oczywista. Ponadto konkordat stanowi, że status uczelni kościelnych reguluje umowa między Konferencją Episkopatu a rządem. Otóż tego rodzaju umowy nie mogą być źródłem prawa powszechnego i jest to sprzeczne z postanowieniami rozdziału 3 konstytucji, które precyzyjnie mówią o źródłach prawa powszechnie obowiązującego. Generalnie mówiąc nie doszło do uzgodnienia prawa wyznaniowego z konstytucją, a ponadto konkordat niekiedy silniej wpływa na niektóre aspekty prawa wyznaniowego niż sama konstytucja. Optyka konkordatu jest optyką partykularną. Konkordat koncentruje się nawet nie tyle na ochronie praw katolików, co, przede wszystkim, na zabezpieczeniu interesów instytucji Kościoła katolickiego. Tymczasem konstytucja powinna uwzględniać i zabezpieczyć wolności oraz prawa wszystkich obywateli, wierzących i niewierzących. Dlaczego przedstawiciele państwa nie powiedzieli wyraźnie przedstawicielom Kościoła: będziemy rozmawiać o konkordacie, ale po uchwaleniu nowej konstytucji? Przecież było wiadomo, że czas konstytucji PRL z 1952 r. jest policzony... To jest pytanie. Ba, sami przedstawiciele Kościoła – Stolicy Apostolskiej – dziwili się, że jest inaczej. Skoro jednak ktoś oferuje nadgorliwie korzystniejsze rozwiązanie, to dlaczego nie skorzystać? Inna sprawa, że obie strony nie wierzyły chyba jednak w szybki finał prac konstytucyjnych. Poza tym wiedziano, że przyjęty wcześniej konkordat zdeterminuje treść konstytucji i o to chodziło. Czyli uczyniono to z premedytacją? Oczywiście, że tak. Wiedzieli też, że trudniej jest zmienić konkordat – umowę międzynarodową – niż konstytucję. Dodam jeszcze ponadto, że problem polega też na tym, iż konkordat nie zawsze jest przez stronę kościelną w pełni respektowany. Przykładem jest kwestia walki o przywrócenie Święta Trzech Króli jako dnia wolnego od pracy. Konkordat przewiduje w art. 9 ust. 2, że ewentualne rozszerzenie dni świątecznych wolnych od pracy wymaga uprzedniego porozumienia między stronami konkordatu, tymczasem biskupi jednoznacznie poparli inicjatywę "ludową" Jerzego Kropiwnickiego. Wspomnę też, że nie został zrealizowany art. 22 konkordatu przewidujący powołanie kościelno-państwowej komisji finansowej. Zamiast niej działają siłą faktów tzw. komisje konkordatowe – kościelna i rządowa, nieprzewidziane przez traktat z 1993 r. Co musiałoby się stać, żeby konkordat mógł być renegocjowany lub wypowiedziany? Na przykład Kościół musiałby drastycznie go naruszyć, ale przy takiej małej liczbie zobowiązań, jakie ma wobec państwa, jest to czysto hipotetyczna możliwość. Warunkiem ze strony państwa musiałaby być zdecydowana wola polityczna zmiany istniejącego stanu prawnego. Nigdy jednak dotąd nie było takiej woli politycznej, także w okresie rządów ugrupowań lewicowych. Zatem konkordat będzie trwał. Jakie to będzie niosło nadal skutki? Inna aksjologia konkordatu niż prawa państwowego, przede wszystkim konstytucji, może wywoływać napięcie na tej linii. W świetle dotychczasowych doświadczeń można rzec, iż konkordat ułatwił dalszą klerykalizację życia publicznego. Traktat utrudni też naturalną sekularyzację społeczeństwa, czy resekularyzację państwa polskiego. W pewnym sensie dzieli on obywateli na katolików i pozostałą resztę. Czyni relację państwo – Kościół niesymetryczną na korzyść Kościoła. W sumie wpisuje się to w obraz współczesnej Polski jako państwa w praktyce o charakterze quasi wyznaniowym. Co zatem proponuje Pan jako program minimum? Skrupulatne przestrzeganie konkordatu oraz wykładanie jego niejasnych postanowień zgodnie z interesem państwa. To już by było bardzo dużo. Należy m.in. przyjąć w praktyce zasadę, że dla państwa partnerami dialogu są nuncjusz apostolski, sekretariat stanu Stolicy Apostolskiej i w końcu papież, a nie każdy polski biskup z osobna. Na powrót wychylonego wahadła do równowagi, czyli na państwo neutralne światopoglądowo, trzeba będzie jednak jeszcze poczekać. Na takie państwo, w którym ani ono, ani Kościół nie będą mieć przewagi nad drugą stroną wzajemnych relacji. Dziękuję za rozmowę. Wywiad został opublikowany w dzienniku "Trybuna". |
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Syndrom Pigmaliona i efekt Golema
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Mury, militaryzacja, wsobność.
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Manichejczycy i hipsterzy
- Pod prąd!: Spowiedź Millera
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Wolność wilków oznacza śmierć owiec
- Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
- Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
- od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
- Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
- Kraków
- Socialists/communists in Krakow?
- Krakow
- Poszukuję
- Partia lewicowa na symulatorze politycznym
- Discord
- Teraz
- Historia Czerwona
- Discord Sejm RP
- Polska
- Teraz
- Szukam książki
- Poszukuję książek
- "PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
- Lca
21 listopada:
1892 - Na zjeździe w Paryżu postanowiono utworzyć Polską Partię Socjalistyczną.
1918 - Odwołanie delegatów PPS z warszawskiej Rady Delegatów Robotniczych i utworzenie własnej Rady.
1918 - W czasie demonstracji robotniczej w Czeladzi żołnierze otworzyli ogień do manifestantów - 5 osób zabitych.
1918 - Rząd Jędrzeja Moraczewskiego wydał manifest zapowiadający reformę rolną i nacjonalizację niektórych gałęzi przemysłu.
1927 - USA: masakra w Columbine w stanie Kolorado - policja ostrzelała strajkujących górników ogniem karabinów maszynowych.
1936 - Polscy górnicy zadeklarowali jeden dzień pracy dla bezrobotnych, wydobywając na ten cel 9500 ton węgla.
1940 - W Krakowie grupa bojowa GL PPS (WRN) pod dowództwem M. Bomby dokonała aktu dywersji na terenie zakładów "Solvay", paląc 500 wagonów prasowanego siana.
2009 - Duńska Partia Komunistyczna założyła własną organizację młodzieżową Ungkommunisterne.
?