Bogusław Ziętek: Ruda Śląska - miasto przeklęte, czyli...

[2009-09-23 06:36:17]

Jak zabija dziki kapitalizm

"Zabiłeś mojego męża. Gdybyś nie zmienił ustawy byłby już na emeryturze i by żył". Tymi słowami przywitała premiera Tuska jedna z kobiet, której mąż zginął w kopalni "Śląsk". Dziennikarzy przy tym nie było. Nie wpuszczono ich na spotkanie z rodzinami górników, którzy byli ofiarami tragedii. Wściekłe i zrozpaczone kobiety atakowały premiera, że do tej pory nic nie wiedzą o swoich bliskich. Nie mają nawet listy poszkodowanych.

Kiedy kilka lat temu prezydent Putin spotykał się z rodzinami ofiar marynarzy, którzy zginęli w katastrofie okrętu "Kursk". Wszystkie polskie media epatowały obrazkami kobiet, których mężowie zginęli, usuwanych z sali za to, że wyrażały swój ból i zadawały niewygodne pytania.

Otoczenie premiera Tuska było mądrzejsze. Nie dopuszczono w ogóle do takiej sytuacji. Demokracja i wolność w Polsce jest na "wyższym" poziomie. Nikogo nie trzeba było uciszać. Nie dopuszczono do sytuacji, aby było to konieczne. Kolejny raz PR-owcy premiera zadbali o to, aby nie stawiać go w trudnej sytuacji, a on sam nie musiał odpowiadać na trudne pytania.

Od tragedii na "Halembie" nieustannie powtarzaliśmy, że jest tylko kwestią czasu, kiedy dojdzie do kolejnej katastrofy, w której zginą ludzie. Z mordu na "Halembie" nie wyciągnięto żadnych wniosków. Przez kolejne lata sytuacja w górnictwie nie uległa żadnej zmianie. Nadal szafowano życiem ludzi, w pogoni za zyskiem, narażając ich na śmierć.

Powszechne pozostały praktyki fałszowania wyników pomiarów, zmuszania ludzi do pracy w niebezpiecznych warunkach, ryzykowania i pogardy dla ich życia.

Powszechność tego typu praktyk, przerażała tym bardziej, że pamięć o "Halembie" była wciąż żywa, a mimo to bezkarnie kontynuowano tego typu postępowanie. Nie przesądzając o tym, co było bezpośrednią przyczyną tragedii na kopalni "Śląsk" oczywistym jest, że "Halemba" nic nie zmieniła. W czasie pomiędzy tymi dwiema tragediami, ilość sygnałów potwierdzających szafowanie ludzkim życiem nie zmniejszyła się. Tak samo, jak poprzednio, także teraz nie było żadnej reakcji. Dwa lata temu do katowickiej delegatury ABW trafiły informacje o fałszowaniu i manipulacjach przy czujnikach i pomiarach metanu w kopalni "Szczygłowice". Były dowody, potwierdzenia ze strony przesłuchiwanych pracowników, taśmy z nagraniami, na których pracownicy dozoru nakłaniali ludzi do zmiany zeznań. W sprawę zaangażowały się lokalne media pamiętając o tragedii, jaka miała miejsce na "Halembie". Po dwóch latach nie stało się nic. Sprawa utknęła. Ludzie, którzy się nią zajmowali zostali przeniesieni. Taśma utknęła u ekspertów. Minęły dwa lata.

Związkowców, którzy rozpoczęli dociekanie prawdy w tej sprawie, wyrzucono wtedy z pracy pod pretekstem organizacji nielegalnego strajku. Nie pracują do dziś. Ponieważ po wyrzuceniu z pracy nie zaprzestali zbierać dowodów i namawiać ludzi do mówienia prawdy, zorganizowano wobec nich prymitywną prowokację. Nie dało się zaprzeczyć faktom, że czujniki mierzące poziom metanu były zaklejane, więc dyrekcja wymyśliła wersję według której, to sami związkowcy mieli zaklejać czujniki... po to, aby potem zrobić zdjęcia i donieść do prokuratury. Ta absurdalna prowokacja miała przekonać szeregowych pracowników, że każdy kto odważy się cokolwiek zrobić lub powiedzieć, zostanie zniszczony. Że druga strona sięgnie po każdą metodę. Pokazano, że skoro można wyrzucić z pracy chronionego związkowca i zniszczyć go, to co dopiero można zrobić wobec szeregowego pracownika. Metoda okazała się skuteczna, tym bardziej, że nawet ci, którzy zdecydowali się mówić, widzieli, że pomimo ich zeznań, nikomu nic się nie stało.

W wielu innych tego typu sprawach zawiadamiane były właściwe organy, informowano media, aby sprawy nie dało się zamieść pod dywan. Dziennikarze, którzy tak wiele zrobili dla ujawnienia prawdy o "Halembie", usiłowali zbierać dowody, potwierdzać informacje. Wkrótce okazało się, że bez twardych dowodów nie mogą nic zrobić. A jakie mają być te twarde dowody? Dowodem, może być tylko trup. Po wielu tego typu bezsilnych próbach dawali sobie spokój.

Doskonałym przykładem tego, co dzieje się w górnictwie i mechanizmów opisujących dramat tej sytuacji, jest rozmowa pomiędzy związkowcem a dyrektorem jednej z kopalń sprzed kilku zaledwie dni. Związkowiec, dowiedział się o tym, że górnicy zostają w pracy po godzinach, a ich znaczki zabiera sztygar i wywozi je na powierzchnię. W dokumentacji jest wszystko OK. Skoro znaczek jest oddany oznacza to, że pracownik skończył pracę i wyjechał. Ale na powierzchni były tylko znaczki, ludzie zostawali na dole. Kiedy związkowiec zapytał, co będzie, jeśli stanie się to, co na "Halembie", nie doczekał się odpowiedzi. Kiedy zagroził zgłoszeniem sprawy do prokuratury usłyszał odpowiedź brutalnie prostą: "Oczywiście możesz to zgłosić do prokuratury, ale wiesz, że ktoś to musi to potwierdzić". Żaden dyrektor nie odważył by się na tego typu działania, gdyby nie wiedział, że ma przyzwolenie na takie praktyki z samej góry i świadomość, że żadna kontrola nic nie wykryje, a sprawa w prokuraturze zdechnie.

Przy okazji tragedii na "Śląsku" ujawniane są kolejne informacje. Gdzieś telefonem komórkowym nagrano wskazania metanomierza przekraczające dopuszczalne stężenia. Od pół roku o sprawie wiedziało ABW. Przeprowadzone kontrole nic nie potwierdziły. Od jakiegoś czasu, na "Śląsku" głośno wśród ludzi mówiło się, że jak nic się nie zmieni, "to będzie druga "Halemba". Ale co można zrobić więcej, skoro instytucje, które wiedzą o sprawie i mają narzędzia do jej wyjaśnienia, albo nie robią nic, albo stwierdzają, że sprawy nie ma.

Nikt nie rozstrzyga, co było przyczyną katastrofy na "Śląsku". Czy rzeczywiście mamy do czynienia z drugą "Halembą"? Za wcześnie na odpowiedź na to pytanie. Choć coraz więcej wskazuje, że to prawda. Sprawa będzie jasna w ciągu najbliższych dni, a być może nawet godzin. Jednak pojawiające się już głosy, płynące z samej góry, bagatelizujące informacje o kolejnych przykładach fałszowania odczytów metanomierzy i narażania górników, na zasadzie, że jeśli nawet miało to miejsce, to nie na tej kopalni, a może na tej kopalni, ale nie na tej ścianie i nie w tym rejonie, budzą jak najgorsze obawy. Być może po tragedii na tej kolejnej rudzkiej kopalni jeden lub dwóch dyrektorów wyleci ze stanowiska. Nic to jednak nie zmieni. Gangrena, która zżera górnictwo, drąży go od samej góry.

Górnictwem rządzi mafia, a ta obecna dopuszczona do stanowisk przez obecną władzę, to najgorszy jej sort. Obejmuje nie tylko spółki węglowe, instytucje kontrolne, ale sięga także do układu prokuratorsko-sędziowskiego. Jej potęga objawia się nie tylko w tuszowaniu wypadków w górnictwie i wychodzeniu suchą nogą z takich opresji, jak tragedia na "Halembie" czy "Śląsku", ale także na bezkarności we wszelkiego rodzaju przestępstwach i złodziejstwie. Tam ten mechanizm działa podobnie. Sprawy są tuszowane, umarzane. Jeśli nawet przebiją się do mediów, to ich żywot jest krótki. Interes się kręci. Jak w prawdziwej mafii, tych, którzy robią interesy na jej szczycie, nie obchodzi los jakichś górników. Są frajerami, którzy dali się zabić. Jeśli zaprzątają ich myśli, to tylko w kontekście problemu, jaki z nimi jest przy okazji takich tragedii.

"Halemba" nic nie zmieniła. Nic nie zmieni także "Śląsk". Będą następne tragedie. Ludzie, którzy zarządzają górnictwem przewidzieli to i dobrze się ubezpieczyli. Tajemnicą poliszynela jest, że wykupili sobie polisy ubezpieczeniowe u obecnych polityków, podobnie, jak w poprzednich latach robili to u wcześniejszych ekip rządzących.

Obecny hałas ucichnie, trzeba go tylko przeczekać. Choć tym razem jest naprawdę głośny. Kiedy miała miejsce tragedia na "Halembie" byliśmy jedynymi, którzy mówili o wyzysku, który zabija. Dziś nawet ludzie, których trudno podejrzewać o sympatię do górników, mówią o wyzysku, "prymitywnym i dzikim kapitalizmie", "posyłaniu na śmierć" i "mordach". Płacą za to górnicy. Także własnym życiem.

Tym razem wśród zabitych byli ci, którzy dopiero rozpoczynali swoją przygodę z górnictwem, ale także ci, którzy gdyby nie zmiana ustawy, która nakłada na nich obowiązek odrabiania chorobowego, mogli już przejść na zasłużoną emeryturę, bo w górnictwie na dole przepracowali ponad 25 lat. Dla tych pierwszych rząd nie ma pieniędzy na inwestycje i poprawę bezpieczeństwa, co wymusza pogoń za każdą toną. Dla tych drugich miał ustawę, która ich zabiła, która każe im robić na kopalni "do śmierci". To także kolejny wymiar tej tragedii. I dowód, że "dziki kapitalizm", o którym mówi autor programów o katastrofach górniczych, wcale nie zaczyna się "na dole", lecz tam się kończy. Zaczyna się na samym szczycie.

Po kilku tygodniach sprawa ucichnie. Superkomisje i politycy stwierdzą, że jak zwykle "winnych brak". Aż do kolejnej tragedii. Politycy, którzy wtedy przyjadą na Śląsk, muszą zadbać o wzmocnioną ochronę. Bo po kolejnej tragedii zrozpaczeni ludzie być może zechcą im sami wymierzyć sprawiedliwość.

Bogusław Ziętek


Tekst ukazał się w tygodniku "Kurier Związkowy".

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


24 listopada:

1957 - Zmarł Diego Rivera, meksykański malarz, komunista, mąż Fridy Kahlo.

1984 - Powstało Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ).

2000 - Kazuo Shii został liderem Japońskiej Partii Komunistycznej.

2017 - Sooronbaj Dżeenbekow (SDPK) objął stanowiso prezydenta Kirgistanu.


?
Lewica.pl na Facebooku